Dalej
wisiałam przypięta owymi łańcuchami, które skutecznie krępowały moje ruchy. Nie
słyszałam porywaczy, aż do momentu, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Później
szybkie kroki i niemalże czułam na sobie ich chore spojrzenia. Następnie kilka
cichych szeptów i znowu cisza.
Poszli
sobie? - spytałam się w myślach. Bardzo dobrą odpowiedzią na moje pytanie było
dostanie pięścią w brzuch. Cholernie bolało… Szarpnęłam się, chcąc się uwolnić,
ale moje wysiłki poszły na nic, a w podziękowaniu za marne starania dostałam
lewym sierpowym w policzek. Chwila przerwy i znowu ogromy ból w brzuchu… To
chyba był kopniak. Czułam w ustach metaliczny smak mojej wiernej towarzyszki –
krwi. Nie krzyczałam, nie wydałam żadnego najmniejszego odgłosu. Po raz kolejny
dostałam w policzek i tym razem krew trysnęła z warg. Ktoś wytarł ją z mojej
twarzy.
Nagle
wszystko ustało… słyszałam tylko ciche szepty, wmawiając sobie w duchu, że
choćby mieli mnie bić do śmierci, to się nie poddam. Poczułam czyjąś paskudną
męską dłoń na moim udzie. Kierowała się ku górze, dotykając mojego prawie
nagiego ciała - byłam w samej bieliźnie - kierując się ku piersiom. Nie no… Już
po raz kolejny w ciągu niecałego tygodnia ktoś mnie obmacuje. Gdzie sprawiedliwość
na tym świecie? Moje wywody przerwał ból, który powstał przez rękę tego
imbecyla ściskającego brutalnie moją pierś. Zacisnęłam wargi, obiecując sobie,
że gdy jak tylko się stąd wydostane, to go zabiję. Usłyszałam chichot. Bawi cię
to? - spytałam w myślach, szarpiąc się. Ktoś mnie spoliczkował.
- Uspokój
się - powiedział.
- Bo
co? - odparłam i splunęłam w nieznanym kierunku.
Do
moich uszu dobiegło ciche przekleństwo, co oznaczało, że trafiłam.
- Bo
jeśli się nie uspokoisz, to zabijemy twoją siostrę, twojego ojca, a na końcu
Tori’ego… A ty będziesz się bezczynnie na to wszystko patrzeć. Na krew
tryskającą z ich ciał i na flaki, które będziemy z nich wyciągać - powiedział
powoli, nadal jeżdżąc ręką po moim ciele.
Jak
dotarło do mnie, że oni chcą zabić Tori’ego, zaczęłam się wiercić jak głupia.
Moja reakcja była tak spontaniczna, że sama się zdziwiłam. Mężczyzna odszedł
ode mnie na jakieś kilka metrów i dołączył do reszty porywaczy.
Po
policzkach zaczęły spływać mi kwasowe łzy. Chciałam zabić tych debili nawet
przez pieprzoną chustkę, byleby tylko Tori był bezpieczny. Choć nie rozumiałam
dlaczego, nie mogłam znieść myśli, że coś mogłoby mu się stać.
Szarpnęłam
się kilka razy najmocniej jak potrafiłam i poczułam, że więzy puściły na tyle,
bym mogła cicho wylądować na ziemi. Pociągnęłam po raz ostatni i cicho, jak
przystało na ninje, wylądowałam na obu nogach. Dopiero ból mnie uświadomił, że
skręciłam kostkę. Nie mogłam skupić czakry w dłoni - zapewne czymś mnie
naszpikowali, ale Nonegan działał sprawnie. Zdjęłam opaskę z oczu i
przymrużyłam powieki pod naporem światła. Mrugnęłam kilkakrotnie i rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Imbecyle stali niecałe dziesięć metrów ode mnie i nic nie
zauważyli.
Cicho,
kulejąc, podkradłam się do nich. Zauważyli, że coś jest nie tak dopiero, gdy
dwóch z nich padło martwych na ziemię. Odwrócili się w moją stronę, co było ich
ostatnim błędem. Sparaliżowałam ich i, podchodząc do każdego, zabijałam powoli.
Cieszył mnie ich ból, radowały krzyki, a zapach zwęglonego mięsa pobudzał do
dalszej zabawy. Ostatniego, który był zapewne szefem bandy, zostawiłam na
koniec.
Wolnym
krokiem podeszłam do niego, przez przypadek kopiąc truchła tych, co jeszcze
niedawno byli moimi porywaczami. Poprawiłam płaszcz i uklękłam przed nim.
Otworzyłam jego powieki i wyszczerzyłam się w demonicznym uśmiechu, posyłając
ku niemu falę energii. Jego krzyk był najładniejszą melodią, jaką kiedykolwiek
słyszałam i stworzoną wręcz do słuchania. Przerwałam zabawę, czując, że już
długo nie wytrzyma. Puściłam spokojnie jego powiekę i przyjrzałam się mu. On
nawet ninja nie był! Naprawdę porwała mnie banda imbecyli!
Miałam
powrócić do swojej zabawy, gdy poczułam na ramieniu stal, która gładko wbiła
się w moje ciało, przecinając kilka żył i rozcinając skórę. Przeklęłam w duchu,
zapominając, że paraliż jest tymczasowy. Spojrzałam w jego oczy z nienawiścią i
z potrojoną chęcią zemsty. Jednym szybkim przekazem wysłałam do jego mózgu falę
energii i spaliłam jego szare komórki.
Wszystko
byłoby idealnie, gdyby nie to, że zapomniałam, że nie mogłam zebrać czakry i że
nie miałam za dużo energii. To przeklęte kekkei genkai zaczęło się buntować i
po chwili wyrwało się z moich osłabionych mentalnych więzów. Traciłam kontrolę
nad moim ciałem. Ostatnie co pamiętałam, to fakt, że opuściłam ten budynek i
wyszłam na zatłoczoną uliczkę Konohy oraz krzyk. Krzyk dziecka, które spojrzało
w moje oczy. Później zachęcony wizją krwi Nonegan przejął nade mną kontrolę.
„Ratuj, mój Książę!” - powiedziałam, ostatnimi
siłami.
***
„Ratuj,
mój Książę!” - usłyszałem. Zatrzymałem się w pół kroku, szukając osoby, do
której ów głos mógłby należeć. Gdy nie znalazłem nikogo w okolicy oprócz
Itakoi’ego, zrozumiałem, że to Hanami. Spróbowałem wejść do jej głowy, ale coś
mnie powstrzymywało i to na pewno nie była ona.
-Co
jest? - spytał Itakoi.
- Hanami…
coś jest nie tak - odpowiedziałem.
- Jasne,
że jest nie tak! Porwali ją! - krzyknął.
- Coś
mnie blokuję, nie mogę się połączyć… Musimy… – zacząłem, ale moje zdanie
przerwał mi przeraźliwy krzyk.
Razem
z Itakoi'm patrolowaliśmy okolicę biedniejszej części Konohy, jednocześnie tej
bardziej zamieszkanej. Spojrzeliśmy na siebie.
- Chyba
już wiem, co cię powstrzymuje. Zaczęło się - powiedział Itakoi i ruszyliśmy w
stronę wioski.
Modliłem
się w duchu, aby to nie była prawda… Nie mogli tego zrobić… Ona by się nie
złamała za żadne skarby.
Wbiegliśmy
przez bramę, w której o dziwo nie było strażników. Zapewne dostali już rozkazy
dotyczące osoby, która powodowała owe krzyki. Wbiegliśmy w wąskie uliczki,
biegnąc w przeciwną stronę niż uciekający tłum. W niewielkiej odległości od nas
znów rozniósł się potworny krzyk, który dla zabójcy był normą, ale
najwidoczniej nie dla kruków, które kluczami odlatywały, uciekając za tłumem.
Dobiegliśmy
na niewielki placyk służący za rynek i stanęliśmy wmurowani. Było tu chyba całe
ANBU, które atakowało jakąś osobę, ale gdy tylko podeszli za blisko owej
postaci, padali martwi na ziemię. Obok mnie przebiegł oddział ninja, zupełnie
nas ignorując - teraz ten ktoś był dla nich zagrożeniem.
W
przesmyku między shinobi zauważyłem ją, odzianą w czarny płaszcz, ten sam co
wcześniej - stała na kopcu ciał i zabijała kolejne. Twarz i włosy miała
ubabrane krwią… jej własną, gdyż po żadnym z ciał nie było widać śladów walki.
„Hanami” - przemknęło mi przez myśl, gdy do moich uszy
dobiegł kolejny krzyk. Usłyszałem zgrzyt metalu i odwróciłem się w stronę
Itakoi’ego.
- Pomóż
jej… Inaczej nigdy jej nie powstrzymamy - powiedział i ruszył na niczego
niespodziewające się ANBU.
Wyciągnąłem
kunai’e i w biegu rzucałem w odwróconych do mnie tyłem ninja. Najgorszy typ
walki…
Po
kilku minutach, któremu towarzyszył przeraźliwy krzyk, który sprawiał że jeżyły
mi się włosy na karku, oraz hektolitry krwi, zostało tylko kilku ninja, którzy
po chwili dołączyli do swoich przyjaciół.
Wpatrywałem się w Hanami, która nadal stała na swoim kopcu i bujała się
jak dziecko chore na chorobę sierocą. Nie mogłem uwierzyć, jak udało się im to
zrobić. Od dawna wiedzieliśmy, że ktoś chce porwać Hanami i Aanami użyć ich by zniszczyć Konohe. One razem były
śmiertelnie niebezpieczną bronią, oddzielnie zresztą też, ale nie aż tak
bardzo.
Usłyszeliśmy
kroki i po chwili dołączyła do nas Aanami i ojciec.
- Co
tu się stało? - spytała dziewczyna.
Wskazałem
palcem w stronę kopca, sam się odwracając. Hanami wpatrywała się w nas z
szaleńczym uśmiechem na twarzy.
- Zamknijcie
oczy - krzyknęła Aanami, aktywując Sharingana.
Jednak
ja miałem ją gdzieś. Wolnym krokiem zacząłem się kierować w stronę kopca z
ciał. Po kilku krokach moją głowę odwiedził wielki impuls energii, niszczący
moje synapsy. Utworzyłem barierę umysłową, chcąc się obronić przed kolejnym
atakiem, ale nie miałem aż tak wielkiej siły, by to zrobić. Byłem u podnóża
górki, gdy poczułem jeszcze dotkliwiej jej moc.
- Hanami
- powiedziałem głośno.
Zesztywniała
jakby na chwilę, ale dalej mnie atakowała.
- Hanami
- powtórzyłem.
Zaprzestała
walki i zamknęła oczy. Cała się trzęsła, a ja wiedziałem dobrze, że walczyła z
tym potwornym kekkei genkai. Byłem już kilka centymetrów od niej, gdy po jej
policzkach spłynęły łzy. Przetarłem je kciukiem, uświadamiając sobie po chwili,
że nie były one zwykłe, tylko przepełnione kwasem, który dość boleśnie wsysał się w moja skórę. Jednak nie obchodziło mnie
to.
Podniosła
głowę i wpatrywała się we mnie przez zamknięte powieki, cały czas drgając.
Uniosła ręce i dotknęła moich policzków. Gdy tylko to zrobiła, wokół niej
zaczęła się unosić czarna czakra, a demon we mnie zaczął się wiercić niemiłosiernie.
Zdjąłem jej dłonie z mojej twarzy, a ta dziwna czakrowa poświata zniknęła.
Poczułem się trochę słabiej, pierwszy raz doświadczyłem na własnej skórze
wysysania czakry, co właśnie zrobiła dziewczyna. Przejęła trochę mojej energii,
by móc walczyć z Noneganem. Myliłem się, uświadamiając to sobie dopiero w
tedy, gdy uścisk na umysł spotężniał tak bardzo, że aż musiałem klęknąć.
Usłyszałem, że ktoś mnie nawołuje z tyłu, ale miałem to gdzieś i podniosłem
się, chwiejąc się lekko. Łzy spływały po jej twarzy potokami.
- Hanami
– szepnąłem - Wróć do mnie.
***
- Hanami,
wróć do mnie - usłyszałam jak przez mgłę głos Tori’ego, gdy walczyłam z tym
przekleństwem.
Przejęłam
kontrolę nad moimi rękami i twarzą i uśmiechnęłam się krzywo. Spojrzałam na
niego, nie otwierając powiek, co i tak niewiele dawało, gdyż na pewno dalej
odczuwał ten ból. Dotknęłam opuszkami palców jego policzka, walcząc ze sobą, by
nie pobrać od niego czakry. Przyciągnęłam go bliżej siebie i po raz kolejny
wymusiłam uśmiech.
- Kocham
cię - szepnęłam.
Czułam
jak zesztywniał na dźwięk moich słów. Pocałowałam go nieśmiało, a jednocześnie
czule. Teraz wiedziałam, co do niego czułam i dlaczego. Za żadne skarby nie
pozwolę by coś mu się stało… szczególnie z mojej ręki. Oddał mój pocałunek,
pogłębiając go jednocześnie. Na oślep wymacałam jego dłoń, a w niej, jak się
spodziewałam, kunai’a.
- Kocham
cię - szepnęłam jeszcze raz po czym szybkim ruchem, za pośrednictwem jego ręki,
wbiłam sobie owe zakrwawione ostrze w brzuch.
Chłopak
szybko się ode mnie oderwał i z przerażeniem spojrzał w moje otwarte już oczy.
Po raz kolejny wymusiłam uśmiech, tracąc grunt pod nogami. Złapał mnie i
trzymał w swoich ramionach.
- Hanami…
Dlaczego? - spytał, a w jego oczach tańczyły mokre plamki.
W
odpowiedzi zacytowałam mu zdanie, które przeczytałam w dzienniku mojej matki.
Gdy je usłyszał, z jego oczy wypłynęły łzy.
- Ja
ciebie też… też cię kocham - odpowiedział, ale nie dotarło to do mnie. Byłam
już gdzie indziej… i nie była to moja polana. Było tu jasno, bardzo jasno. Wszechobecna
biel. Co to za miejsce?
***
Nie mogłem
uwierzyć w to co zrobiła i te jej słowa… ostatnie zdanie. Powiedziałem jej to, czego
tak bardzo się obawiałem. Ale ona tego już chyba nie usłyszała. Była już gdzie
indziej. Miałem nadzieję, że była to jej równina i że było tam ciemno. Cholernie
ciemno. Wszechobecna czerń. Bo stamtąd wróci do mnie.
Uśmiechasz
się krzywo, dla mnie to jak uśmiech anioła.
Całujesz
mnie czule, dla mnie to jak dotyk motyla.
Dotykasz
mej twarzy, dla mnie to jak dotyk Boga.
Mówisz
„Kocham”, dla mnie to jak zbawienna woda.
Przymykasz
oczy, nie chowaj swych oczu!
Ukrywasz
uśmiech, nie rań mych oczu!
Przestajesz
całować, nie zabieraj narkotyku!
Nie
mówisz już kocham, nie zabieraj promyków!
Będę
Ci mówić co tylko zechcesz,
Będę
Ci robić co tylko zechcesz,
Będę
dla Ciebie kim tylko zechcesz,
Będę
dla innych tym czym ty zechcesz.
Tylko
nie odchodź, nie znikaj.
Tylko
bądź przy mnie, nie unikaj.
Mów
do mnie kocham, kochaj i kochać będę.
Tylko
nie odchodź…
Bądź
tutaj…
Koniec Aktu 1
Aaaaaaaale się działo! To było najbardziej romantyczno-psychiczne wyznanie miłosne na świecie!
OdpowiedzUsuńStoją w otoczeniu martwych ciał, ona przypala mu mózg, próbuje się powstrzymać od zabicia go, potem się całują, wyznają miłość a na koniec ona się dźga w brzuch! *.*
No świetne no, achh super ;3
Ciekawa sprawa z tym demonem w środku Toriego, no i jakie to słowa powiedziała mu na koniec ;>