.

.

Rozdział 41 - Niespodziewane zakończenie

- Hanami, jesteś w ciąży – dodała pewniej, głosem pełnym smutku.
Zamarłam.
- Hanami – zaczęła ponownie Aanami, ale przerwałam jej mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
To jednak nie zdekoncentrowało jej na długo i po chwili znalazła odpowiednie słowa, by zadać mi pytanie.
- Czy… Czy wiesz kto jest ojcem dziecka? – powiedziała cicho.
Poczułam, jakby właśnie uderzyła mnie deską w potylicę. Rozumiem, że przez jakiś czas miałam ze sobą problem, ale to było na tyle dawno temu, że trudno byłoby mi ukryć ciążę. Spojrzałam na nią podenerwowana, ale uspokoiłam się widząc jej spojrzenie. Ona nie zadała mi tego pytania myśląc o tamtych miesiącach, o których właściwie nie powinna mieć pojęcia. Martwiło ją coś innego.
- Myślisz, że to podczas pobytu w Gildii? – zapytałam.
Skrzywiła się lekko, dając mi do zrozumienia, że mimo zadanego pytania wcale w to nie wierzy, bo zbadała mnie i wie jaka jest prawda.
Westchnęłam cicho.
- W takim razie, obie wiemy kto jest ojcem – zaczęłam – Haru. Ale to za wcześnie, to nie możliwe, żeby… - dodałam z nadzieją wpatrując się w Aanami, by przyznała się do żartu i skończyła całą tę maskaradę.
- Wiem Hanami, dlatego sprawdziłam to sześć razy – powiedziała spokojnie moja siostra, jakby na co dzień spotykała się z panikarami, nie chcącymi się pogodzić z przyszłym macierzyństwem.
- To za wcześnie – powtórzyłam zimnym i suchym głosem, jakbym odcinała się od tego wszystkiego i uciekała gdzieś tam daleko, gdzie nie byłam w ciąży.
- Owszem Hanami, za wcześnie i tu jest problem – rzeczowo stwierdziła moja siostra, czym skupiła na sobie moją uwagę. – Nie powinnaś czuć tego, co czujesz, nie powinnaś być tak osłabiona i mdleć – dodała. – W tym tkwi problem.
- Nie baw się ze mną Aanami – warknęłam. – Powiedz mi to prosto w twarz, teraz to już chyba nic mnie nie zaskoczy.
- Ciąża jest zagrożona – powiedziała szybko.
Myliłam się – jednak mnie zaskoczyła. Czy to był dzień niechcianych niespodzianek, czy może pomyliły się jej dni w kalendarzu.
- Dziecko jest w niebezpieczeństwie – powtórzyła, jakby nie mając pewności czy wcześniejszy przekaz dotarł do moich uszu.
Spiorunowałam ją spojrzeniem, ale ona nie ugięła się pod jego naporem.
- To się zdarza – zaczęła tłumaczyć. – Twój organizm… traktuje dziecko jak intruza. To rzadkie, nawet bardzo. Spowodowane jest inną grupą krwi dziecka niż twoja. Zazwyczaj nie jest to groźne, ponadto zazwyczaj nie jest to możliwe do stwierdzenia w tak szybkim czasie, gdyż mówimy jeszcze nie o dziecku, a nawet nie o płodzie. To wszystko jest nienaturalne, ale sprawa jest jasna. Twój organizm wytwarza krwinki, które zabijają dziecko.
- W jakim tempie je zabiją? – zapytałam spokojnie, jak osoba, która dowiedziała się o wyroku śmierci nieznanej mu jednostki lub chorobie jakiegoś mało istotnego członka miasta, nieznanego nawet z widzenia. Nie powiedziałam tego tak, jak powinna zrobić to matka, ale to wcale nie zdziwiło Aanami.
- Nie wiem. Jak mówiłam, to jest nienaturalne. Nie powinno to być aż tak groźne i nie powinno zdarzyć się teraz. Trudno mi więc określić tego skutki. Być może proces ten zatrzyma się i reszta ciąży przebiegnie bezproblemowo – powiedziała, ale głos drżał jej, jakby sama w to nie wierzyła.
Nie wierzyła ona i nie wierzyłam ja. Nie dlatego, że słowa Aanami mnie nie przekonywały czy przez niepewność w jej głosie. Zaraz po usłyszeniu tej wiadomości, przypomniałam sobie pewną informację. Notatkę, jakby encyklopedyczną, która teraz huczała w mojej głowie i wypalała ogniste znaki przed moimi oczyma. Informację, co do której nie byłam pewna skąd ją znam i gdzie ją przeczytałam. Miałam jednak pewność, że była ona prawdziwa.
Shinsongan pozwala na rozmnażanie jedynie z osobą, która została przez niego wybrana. W innym przypadku płody zostaną zniszczone.” ­– słowa te huczały w mojej głowie i materializowały się w myślach niczym mary, których nijak nie mogłam odepchnąć.
- Co zrobisz? – spytała, co odciągnęło moje myśli od treści notatki. – Co zrobisz z Haru? Powiesz mu?
- A co, mam czekać aż poronię i ukryć całą sprawę. Powiem mu, powinien przynajmniej wiedzieć.
- Może mu się to nie spodobać – zaczęła.
- Tak może być, ale nic nie zmieni tego, że poronię tę ciążę, o czym obie dobrze wiemy. A on powinien wiedzieć przynajmniej o tym, że przez krótki czas był „tatą”. Jestem mordercą, ale jestem również człowiekiem. Nie uważasz, że już i tak zbyt wiele kłamstw mu sprzedałam, by karmić go ich większą ilością? – rzuciłam retorycznie. -  To jest osoba, z którą spędzę resztę życia. Wystarczy, że spędzę ją jako ktoś inny. Nie muszę dodatkowo ukrywać przed nim tego faktu – dodałam.
- A co z Itachi’m? – zadała kolejne pytanie.
- Jemu nic nie powiemy, o ile sam się nie domyśli. Nie ma co dodawać mu kolejnych problemów. Ma ich wystarczająco na co dzień – odparłam, znacząco patrząc na siostrę.
Skinęła głową, zgadzając się na moją propozycję. Następnie, mimo sprzeciwów, posłuchała moich usilnych nalegań, pomagając mi wstać i przygotować się do powrotu Haru i rozmowy z nim. Póki co wyglądałam jak trup, a oświadczając komuś, że być może – o ile nie zabiję mu dziecka - będzie ojcem, wymaga wyglądu przypominającego chociaż człowieka. Takie przynajmniej miałam przeświadczenie.

***

Haru przybył do naszej posiadłości parę godzin po mojej rozmowie z siostrą. Czekałam na niego jak zwykle – w salonie, zabijając czas nudną lekturą jakiegoś romansu obyczajowego, który w ręce wcisnęła mi Aanami. Uważała, że to lepsze niż roztrząsanie tego wszystkiego.
Chłopak przyszedł ubrany w strój ANBU, co świadczyć miało o tym, że wrócił dopiero co z misji i pierwszym co uczynił było przyjście do mnie. Zaprosił mnie do siebie, gdzie po jego krótkim prysznicu, moglibyśmy spokojnie porozmawiać. Przystałam na tę propozycję – uważałam, że jego puste mieszkanie będzie lepszym miejscem na przeprowadzenie tej trudnej rozmowy.
Mimo protestów Aanami, która ze względu na moje zmęczenie, nalegała bym została w domu, wyszliśmy razem głównym wyjściem i kroczyliśmy w stronę bramy dzielnicy Uchiha. Bramy, która oddzielała naszą dzielnicę od reszty miasta i więziła Uchihów przez długie pokolenia. Teraz jednak nie to było ważne.
Po krótkim czasie znaleźliśmy się w mieszkaniu Serizawy. Polecił mi, bym poczekała na niego w salonie, po czym sam wycofał się do łazienki, by tak jak zapowiadał, jeszcze w swoim domu wziąć prysznic. Nie protestowałam, w samotności bowiem łatwiej było mi ułożyć plan tej rozmowy. Jednak, mimo dokładnego scenariusza, nie byłam pewna jej przebiegu, gdyż istniała pewna niewiadoma – zachowanie chłopaka. Nie mogłam wiedzieć, jak zareaguje na tę nowinę.
Haru wyszedł po chwili kompletnie ubrany i usiadł naprzeciwko mnie za stołem na fotelu.
- Napijemy się? – powiedział niepewnie, nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
Nie dziwiłam się. Ostatnim razem, gdy go widziałam, upił mnie niemalże do nieprzytomności, a następnie podle wykorzystał upojenie alkoholowe. Sama, w takiej sytuacji, również nie wiedziałabym, jak zacząć rozmowę. A ja – jako ofiara - nie zamierzałam mu tego ułatwiać. Mimo palących wieści, które musiałam mu przekazać.
- Nie piję – powiedziałam spokojnie, mierząc go uważnie spojrzeniem.
Przyjrzał mi się.
- Czy to przez ostatnie? Przepraszam, wiem, że nie powinienem… - zaczął. – To się więcej nie powtórzy – zapewnił.
Uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę wymusiłam uśmiech, bo wcale nie było mi do śmiechu.
- Owszem, przez ostatnie. Ale nie o to chodzi – zaczęłam, a przy ostatnim wyrazie głos mi się załamał. Wzięłam głęboki oddech. – Jestem w ciąży – powiedziałam.
Oczy chłopaka wyszły na wierzch. Nie spodziewałam się nawet, że jest to możliwe.
- Jesteś pewna? – spytał. – To nie za wcześnie?
- Jestem. Aanami sprawdzała sześciokrotnie – zapewniłam go. – To jeszcze nie koniec wieści. Chciałabym jednak wiedzieć, czy jesteś zły? – zapytałam, rzucając mu badawcze spojrzenie i modląc się, by był. Bo gdyby był – druga wiadomość byłaby ukojeniem.
- Zły? – zapytał, ponownie otwierając szeroko oczy. – Nie, nie jestem zły. Jestem szczęśliwy! To cudownie, zawsze chciałem być ojcem – powiedział.
Zamarłam. Poczułam to w jego głosie, tę nutkę nieszczerości, to niezdecydowanie. Był dobrym aktorem, ale ja byłam równie dobrym wykrywaczem kłamstw. Mimo wszystko czułam, że nie jest również zły z tego powodu. Być może zszokowany.
- Ale… mówiłaś, że to nie koniec wieści. Jest coś jeszcze? – zapytał.
Westchnęłam cicho i skinęłam głową.
- Ciąża jest zagrożona – powiedziałam pewnie. – Mój organizm traktuje dziecko jako intruza z powodu różnych grup krwi i atakuje je przeciwciałami, zabijając – dodałam.
Chłopak zamarł, a ja kontynuowałam swą wypowiedź.
- Aanami mówi, że to nienaturalne, że nie powinno się to dziać tak agresywnie i tak wcześnie. Ale nie jest przesądzone to, czy poronię – wszystko może się zatrzymać – dodałam, jakbym chciała go pocieszyć.
Haru zamrugał kilkakrotnie, po czym wstał, obszedł stół i usiadł obok mnie, przyciskając mnie do piersi.
- Będzie dobrze. Cokolwiek się stanie – będę przy tobie – powiedział, a ja oddałam się fałszywemu szlochowi – bo tak wypadałoby zrobić przestraszonej kobiecie, która może stracić możliwość bycia matką. Kobiecie, którą nie byłam.
Nie wiedząc nawet kiedy, zasnęłam wtulona w jego ciepłe ciało. Jego silne ramię obejmowało mnie, niczym tarcza chroniąca przed uderzeniami ostrzy. Nie mogłam powiedzieć, że czułam się bezpiecznie. Owszem – chronił mnie przed atakami, ale byłam odsłonięta przed nim – zdana na jego łaskę i wolę. W tym momencie mógłby mi skręcić kark, a ja śpiąca, nieświadoma i bezwładna nie mogłabym zareagować. Nie czułam się przy nim na tyle bezpiecznie, by zasnąć, nie martwiąc się o własne życie, ale najwyraźniej mój organizm – myślący teraz za dwoje – ignorował obawy i postanowił odsłonić się przed ojcem dziecka. Tak, jakby to było najnormalniejsze na świecie.
Obudziłam się na łóżku w jego pokoju, z ulgą rejestrując, iż byłam całkowicie ubrana. Zauważyłam, że moje dłonie kurczowo zaciskają się na rączce kunai’a, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że to robiłam. A co najważniejsze, po co i skąd wzięłam broń?
Rozluźniłam uścisk i odłożyłam metal pod poduszkę, chcąc go na wszelki wypadek ukryć przed chłopakiem. Zapewne zdziwiłby się, że matka jego przyszłego dziecka, tuli się do ostrza, niczym do pluszowego misia. Ze zdziwieniem odkryłam, że pod poduszką znajdował się niewielki arsenał, jakby chowany na wszelki wypadek – może na atak potwora spod łóżka. To jednak tłumaczyło, skąd wziął się on w moich dłoniach. Zapewne wyczułam go przez sen i instynktownie przyciągnęłam do siebie.
Odwróciłam się na łóżku i zauważyłam za sobą Serizawę, leżącego na prawym boku. Materiał jego bluzki podwinął się lekko i odkrywał wytatuowany na ręce znak ANBU – taki sam, jaki miałam i ja. Niepewnie spojrzałam na swoje ramiona i z ulgą stwierdziłam, że tatuaże są w dalszym ciągu ukryte – kolejna rzecz, która chroniła mnie przed demaskacją.
Przesunęłam leniwie wzrok na twarz narzeczonego. Jego brązowe kosmyki opadały niezaczesane na ostro wykończone policzki. Zakrywały jego łuki brwiowe i złote, zamknięte teraz, oczy. Niepewnie dotknęłam dłonią jego policzka, by jeden z takich kosmyków schować za jego ucho, sama nie wiedząc, czemu to robię.
Sprawcą mogły być te cholerne hormony. Chociaż ja byłabym bardziej skłonna obwiniać jego podobieństwo do Kenshi’ego, zwłaszcza teraz, kiedy jego zimne, złote oczy skryte były pod zasłoną z powiek. Zdumiewające było to, jak bardzo przypominał mi mojego Mentora. Mieli w ten sam sposób zarysowane policzki, choć skórę Serizawy charakteryzowały liczne małe blizny – jakby z lubością zaatakował kilka okien. Mimo to, nie czułam tego samego magnetyzmu, który przyciągał mnie do Skrytobójcy. Haru był mężczyzną o mocnej budowie, umięśniony i statyczny. Brak było mu pociągu. Nie pociągu stricte fizycznego, bo jego miał w nadmiarze, chodziło jednak o pociąg emocjonalny. Przyciąganie, które pchało w jego kierunku i narkotyzowało. Haru był za zimny w obyciu, by było to od niego czuć. Poza tym, wciąż miałam odczucie, że to wszystko jest grą. Ale czego można było spodziewać się po aranżowanych zaręczynach?
Przejechałam delikatnie palcem do linii jego ust i zatrzymałam się niepewnie. Teraz, gdy spał, nie czułam do niego takiego wstrętu, jak gdy na mnie patrzył. Wręcz przeciwnie, pragnęłam, by otoczył mnie swoimi ramionami, mimo iż nie ufałam mu ani trochę. Być może było to czysto zwierzęce i fizyczne. Pragnęłam, by mnie przytulił, podzielił się ciepłem i rozpalił. Czy tak zachowują się kobiety w ciąży? Zamiast niechęci czują pociąg?
Zauważyłam, jak oczy chłopaka otwierają się szybko, ukazując jego złote, zaspane tęczówki. Nie zdziwiłam się, nie podskoczyłam, tak jak powinna to zrobić Ayame. Zbytnio się tym nawet nie przejęłam. Ja - Hanami, spodziewałam się tego. Zauważyłam, że straszenie niewinnej panny dworu, było swego rodzaju nawykiem chłopaka i przynosiło mu przyjemność. Ja, w tym momencie jednak, nie pragnęłam dać przyjemności jemu, lecz łaknęłam, by on obdarował nią mnie.
- Nie śpisz – stwierdziłam.
- Coś się stało? – zapytał chłopak, a ja w odpowiedzi pokręciłam jedynie głową.
Uśmiechnął się delikatnie i przyciągnął mnie do siebie. Nasze oddechy zderzały się ze sobą, tworząc małe, niekontrolowane cyrkulacje. Jego złote oczy świeciły, obserwując mnie uważnie, z pewną dozą niepewności. Delikatnie, nieśmiało niemalże, choć wszystko we mnie protestowało przeciw tej delikatności, położyłam dłonie na jego koszulce. Jego usta ostrożnie musnęły moje, jakby niepewne czy tego właśnie chcę. Nie chciałam. Nie chciałam, by były takie lekkie, nieśmiałe i delikatne. Pragnęłam, by były mocne, zdecydowane i ostre. Pogłębiłam nasz pocałunek, zmęczona jego podchodami. Wrzała we mnie furia, furia chcąca za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz.
Przewróciłam go na plecy i usiadłam na nim okrakiem, w międzyczasie spod poduszki wyciągając broń. Jego oczy zamarły na chwilę, gdy uniosłam ją na wysokość swojej twarzy i zaczęłam się nią bawić tylko po to, by następnie z demonicznym uśmiechem przesunąć nią po jego bluzce, niszcząc ją i rozcinając na pół. Odrzuciłam ostrze, przez co wbiło się w ścianę przy drzwiach wejściowych. Pochyliłam się nad nim i językiem przesunęłam po skórze, odsłoniętej w wyniku rozcięcia, jakbym zlizywała wyimaginowaną krew. Z uśmiechem zarejestrowałam, niekontrolowane przez niego, napięcie mięśni. Przewrócił mnie na plecy i położył się na mnie, gdy zaczęłam językiem drażnić skórę jego szyi. Nie był mi dłużny i z dziką satysfakcją wsłuchiwał się w moje jęki, gdy obdarzał swoimi pocałunkami moje policzki, kark i obojczyki, umyślnie nie dotykając piersi.
Wrzała we mnie furia, dzikie pragnienie czegoś więcej. Czułam, jak wyje we mnie moje pożądanie. Jakby w ten sposób żywiło się. Jakby w ten sposób uspokajało moje nerwy, roztrzaskane z powodu całego tego gówna, które mnie otaczało. Czerpałam satysfakcję z wykorzystywania chłopaka dla własnych celów.

Obudziłam się w jego łóżku, gdy słońce wpadające przez niezasłonięte zasłony połaskotało mnie po oczach. Byłam naga, tak jak się spodziewałam i sama w łóżku. Mój szósty zmysł wyraźnie nie odczuwał obecności chłopaka za moimi plecami. Nałożyłam na siebie, leżącą obok łóżka, koszulkę chłopaka i opuściłam sypialnię, kierując się ku ledwie słyszalnym dźwiękom dochodzącym z kuchni.
Chłopak, ubrany jedynie w spodnie, stał przy kuchennym blacie i sprawnie siekał coś nożem. Nożem, którym gdyby chciał, swobodnie mógłby mnie zabić przy użyciu jednego ruchu. Oczami wyobraźni widziałam krew spływającą z ostrza i pokrywającą jego nadgarstek. Pokręciłam głową, a wizja zniknęła. Nie wiedziałam skąd brały się te wszystkie wizje, w których on zabijał mnie. Czy to przez wpływ umierającego dziecka? A może świrowałam, ale łatwiej było zrzucić winę na nierozwinięty płód.
Haru podniósł wzrok i obdarzył mnie spojrzeniem złotych oczu, lustrując mój strój i uśmiechając się pod nosem jednym kącikiem ust. Podeszłam do niego, zachęcona zapachami i zauważyłam, że siekał warzywa na sałatkę. Sałatkę, przygotowywaną do usmażonej przez niego wcześniej jajecznicy.
- Dzień dobry – powiedziałam, wciągając nosem kuszące zapachy.
- Hej – odpowiedział nonszalancko. – Siadaj, jedz – powiedział, wskazując mi przysunięty do blatu stołek i talerz napełniony jedzeniem.
Skuszona zapachem, usiadłam w wyznaczonym miejscu i zaczęłam konsumować jajka, ignorując głosik w głowie, przestrzegający mnie przed ukrytą trucizną.
- Wiesz – zaczął chłopak, dokładając mi na talerz sałaty i siadając obok mnie – zdaję sobie sprawę z tego, że kobiety wariują w mojej obecności, ale wczorajsza noc była… ŁAŁ – powiedział.
Zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Powiedzmy, że był to rewanż za ostatni raz. Teraz ja mogłam wykorzystać twoje zaspanie – sprostowałam, chichocząc pod nosem.
Chłopak mi zawtórował, ale w jego głosie mało było rozbawienia.
- Czyli mamy remis? – zapytał, przyglądając mi się podczas jedzenia.
Spojrzałam na niego uważnie i zmrużyłam oczy, przybierając niebezpieczną minę. Nie obchodziło mnie, że Ayame, jako dobrze wychowana, by się na to nie zdobyła, zresztą na wczorajszą noc tym bardziej. Moje życie z nim było kłamstwem, postanowiłam więc przemycić w nie tyle siebie ile mogłam.
- Wolę wygrywać – powiedziałam cichym, niemal mruczącym głosem, a chłopak uśmiechem ukrył swoje zaskoczenie.
- Zachowujesz się inaczej – stwierdził nagle.
- Cóż, noszę twoje dziecko. Chyba powinnam pozbyć się skromności i wstydliwości względem ciebie i pokazać swoje prawdziwe oblicze. Nie uważasz?
Haru skinął głową w odpowiedzi i zapatrzył się w okno w salonie, jakby nad czymś rozmyślał.
- Przyspieszmy ślub – powiedział nagle, a ja zamarłam, krztusząc się kawałkiem sałaty. – Ze względu na ciążę, na to, że możesz poronić. Pobierzmy się szybciej, tak byśmy stali się rodziną, nim do tego dojdzie.
Westchnęłam cicho i spojrzałam na niego. Bez różnicy kiedy i tak stałabym się jego żoną, czemu więc miałabym się na to nie zgodzić? Im szybciej, tym lepiej.
Skinęłam głową, a chłopak nieznacznie się rozluźnił i uśmiechnął do mnie. Skrzywiłam się jednak mentalnie, gdy uświadomiłam sobie, jak zła będzie Aanami, gdy powiem jej, żeby zmieniała wszelkie terminy.
- Co powiesz na przyszły tydzień? – rzucił chłopak.
Zaśmiałam się w duchu, wyobrażając sobie minę Aanami w reakcji na tą nowinę.

***

Tak, jak się spodziewałam, moja bliźniaczka wcale nie była zadowolona, gdy Haru przekazywał jej tę radosną nowinę. Jej oczy, mimo uśmiechu na ustach, zabijały nas w wykwintny sposób.
By uniknąć jej ciągłych docinek i morderczego humoru, przeniosłam się na jakiś czas do Serizawy. On rzadko kiedy bywał w mieszkaniu, więc większość czasu spędzałam albo samotnie, albo planując ślub razem z siostrą. Nie powiem, bym na to narzekała, choć ta druga rzecz niejednokrotnie przysparzała mi podwyższonego ciśnienia.
Trudno było przygotować ślub w przeciągu miesiąca. W ciągu dwóch tygodni jeszcze trudniej. Planowanie jednak ślubu w tydzień, było niemalże niemożliwe. O ile… nie ma się Aanami, jako koordynatora tego wszystkiego. Jej siła perswazji i niekiedy nazwiska, sprawiała, że udawało jej się wynegocjować wszystko, co tylko chciała. Ja natomiast nie narzekałam – sama byłam beznadziejna w tych sprawach, więc cieszyłam się, że bliźniaczka wszystkim się zajmuje.
Aanami poradziła sobie z tym wszystkim w dwa dni, więc zostało mi pięć dni do ślubu. Pięć dni panieństwa, pięć dni wolności, pięć dni Hanami Uchiha, albo raczej Ayame Ichiro. Za pięć dni zostanę panią Serizawa.

***
Czułam, jak powoli brakuje mi powietrza. Chciałam krzyczeć, lecz ciało nie było skłonne tego zrobić. Otworzyłam oczy mimo strasznego bólu i zobaczyłam Go. Tori. Stał przede mną, lecz jakiś inny niż zazwyczaj. Bardziej dziki, groźny. Widziałam jego twarz, po raz pierwszy widziałam jego twarz. Wyglądał identycznie jak Lider. Skóra zdjęta z ojca, pozbawiona jednak kolczyków i otulona granatowymi, nie rudymi włosami. Mój Tori. Serce zaczęło wolniej bić, a płuca paliły żywym ogniem. Jakbym właśnie połknęła Katona.
Ciało spojrzało mu w oczy, a ja wrzasnęłam przerażona, prosząc by przestało. Lecz ono mnie nie słuchało. Włączyło Nonegana i zaatakowało go. Chłopak cofnął się zdziwiony, lecz jego twarz zaczęła łagodnieć. Ciało jednak nie przestawało i ciągle go atakowało. Czułam ból w oczach i głowie. Coś było nie tak.
Zobaczyłam jak chłopak się zatacza i z pluskiem wpada do wody. Ciało również upadło, a ja wrzasnęłam przerażona i zrozpaczona. Zabiłam go! Zabiłam go moimi oczyma, a on martwy wpadł do wody. Zabiłam jedyną osobę, którą kochałam.

Obudziłam się i zauważyłam, że leżę na miękkim łóżku w swoim pokoju. Nade mną siedział Haru, a obok niego Aanami. Spojrzałam na nich niepewnie. Czyżby wiedzieli o moim śnie? – pomyślałam. Jednak zaraz wyrzuciłam tę myśl z głowy. Przecież Haru nie wiedział o Torim, a Aanami nie wiedziała, że pamiętam to imię.
Nagle w głowie, niczym w kalejdoskopie, pojawiły się obrazy. Szłam ulicą razem z Aanami, śmiech bliźniaczki, moje nagłe osłabienie i omdlenie. Wstrzymałam oddech i spojrzałam na nich przerażona. Moje usta poruszyły się bezgłośnie.
- Poroniłaś – odpowiedziała rzeczowo Aanami.
Zamarłam.
- Zabiłam go – wyszeptałam i wybuchłam niekontrolowanym płaczem.
Opłakiwałam śmierć mojego ukochanego, którego uśmierciłam oczami, a Haru przytulał mnie do siebie. Opłakiwałam moją jedyną miłość w ramionach narzeczonego. Zabiłam go. Jedyne, co potrafię robić, to zabijanie. Miałam miłość – uśmierciłam ją. Mogłam być matką, choć tego nie chciałam, lecz zabiłam własne dziecko. Mogłam być matką. Mieć dzieci. Prowadzić normalne życie. Dlaczego doceniam rzeczy jedynie po ich stracie? Dlaczego dopiero po poronieniu zapragnęłam być w ciąży? Czy to przez to, że Go zabiłam? Czy właśnie dlatego jest mi tak źle po usłyszeniu wiadomości o poronieniu? Czy może przez ten czas rzeczywiście polubiłam myśl o macierzyństwie?
Sama nie już wiedziałam, czemu płakałam. Było w tej rozpaczy mnóstwo żalu za  Torim, a podsycało go żywe wspomnienie minionej możliwości macierzyństwa. Jeszcze kilka godzin temu – nie chciałam tego dziecka. Teraz rozpaczam za nim, jakbym była jego matką przez całe życie. Co jest ze mną nie tak? Czy nie mogę być szczęśliwa? Czy nie mogę dostrzec szczęścia zanim mi ucieknie?

Będąc w otępieniu, niczym w narkotycznym śnie, zarejestrowałam jednocześnie dwie ciepłe ręce, wsuwające się pod moje ciało. Ciche głosy i nagły brak podłoża pod plecami. Łzy przestały płynąć, lecz ja wciąż pozostawałam niedostępna. Ogłuchłam na rozmowy innych, wycofałam się z życia, by delektować się moim cierpieniem. Posiadanie uczuć było takie bezsensowne. Takie bolesne. Czyżby to dlatego skazałam się na klątwę niepamięci – jak to nazwała Konan? Już wiem o co jej chodziło – zmusiłam siebie do zapomnienia, że zabiłam Tori’ego. Nie dziwiłam się sobie, bo ból był nieznośny. Palił wszystkie moje komórki i zabierał chęć do życia. Zabiłam ukochanego, zabiłam dziecko.
Poczułam miękkie podłoże pod sobą – zapewne łóżko. Do moich nozdrzy doleciał znajomy zapach, który czułam jedynie w mieszkaniu Serizawy. Czy on też mnie zostawi? – pomyślałam. Poczułam ciepło przy plecach i oplatające mnie w pasie. Zapewne przytulał mnie, by mnie pocieszyć. Czyżby myślał, że zasnęłam od płaczu? Dlatego tak delikatnie głaskał moją twarz?
Przez moje otępienie, skupione w sobie niczym twardy mur, przebiły się jego słowa.
- Przykro mi, że to tak wyszło, kochana. Całość mogłaby się odbyć inaczej… gdybyś nie poroniła. Ale teraz… niestety musi to się tak stać. A szkoda, bo jesteś słodka – powiedział cicho. – Chciałbym być ojcem twojego dziecka, Ayame Ichiro. Yami Anasuro. Hanami Uchiho.
Zamarłam. On wiedział, wiedział kim naprawdę byłam. Więc miałam rację myśląc, że to wszystko jest mistyfikacją. Tylko co on kombinuje?
Poczułam zbierające się we mnie szaleństwo. Nie lubiłam być okłamywana, nie lubiłam pozwalać robić z siebie idiotki. Jak mogłam tak łatwo dać się podejść i nie nabrać podejrzeń? Dlaczego tak łatwo dałam mu się omotać i przez chwilę rzeczywiście zapragnęłam być jego żoną?

Usłyszałam jak wstaje, po czym szybkim krokiem wychodzi z pokoju. Odczekałam chwilę, by upewnić się, że nie wróci, po czym usiadłam na łóżku. Wygrzebałam kunai spod poduszki i chwyciłam jego zimną rączkę. Byłam gotowa go zabić, jeżeli tylko bym na niego trafiła.
Zimne panele przynosiły ukojenie i otrzeźwiały mnie. Byłam wściekła przez jego knowania. Posłałam ku niemu wiązankę przekleństw, wyklinając go za to wszystko. Jego parszywe intrygi nie pozwoliły mi zagłębić się w mojej depresji i cierpieniu po mojej stracie. Jego kłamstwa wyrwały mnie z mojego otępienia i zmusiły do działania.
Weszłam do salonu i zatrzymałam się przy drzwiach. Wzięłam głęboki oddech i odsunęłam na bok wszelkie emocje. Miałam zadanie do wykonania i nie mogłam dać się ponieść uczuciom. Musiałam dowiedzieć się, co knuje ten parszywy drań, zanim popełnię największy błąd w moim życiu i za niego wyjdę. A później, gdy udaremnię jego plany, w pełni pogrążę się w moim smutku i prawidłowo opłaczę moją stratę.
Przemierzyłam pewnym krokiem salon. Otworzyłam okno i wyskoczyłam przez nie, nie przejmując się tym, że był środek dnia i niechybnie mogłam na siebie zwrócić czyjąś uwagę. Szybkim krokiem zaczęłam przemierzać uliczki Konohy, uważnie rozglądając się po jej budynkach. Szukałam czegoś, co zauważyć mogli jedynie nieliczni, tylko ci, którzy o tym wiedzieli i tego poszukiwali.
Weszłam w jedną z mniejszych uliczek i zatrzymałam się w pół kroku, nie wierząc mojemu szczęściu. Nigdy nie spodziewałam się, że znajdę to praktycznie w centrum wioski. Niedaleko murów siedziby Hokage – tuż pod jego nosem.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i wspięłam na mur, kierując się ku upatrzonej przeze mnie okiennicy. Otworzyłam ją beztrosko, jakbym wchodziła do domu i wskoczyłam do środka. Znalazłam się w mieszkaniu Gildii, urządzonym identycznie jak tamto, w którym spędziłam noc z Kenshim. Skrzywiłam się lekko na wspomnienie Mentora i szybko wyrzuciłam jego obraz z głowy. Nie czas bowiem na wspominki.
Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że nie był pusty. Na stoliku znajdował się płaszcz, niewątpliwe płaszcz Skrytobójcy. Usłyszałam ciche kroki i nagle z łazienki wyłoniła się postać młodego chłopaka, z czymś na kształt teczki w rękach, uważnie coś notującego. Zapewne minąłby mnie, nie zauważywszy mojej obecności, gdybym nie rzuciła kunaiem w ścianę obok niego. Spojrzał na mnie zaskoczony i zamarł.
- Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał.
Westchnęłam cicho i złożyłam dłonie w pieczęć. W obłoku dymu w mojej ręce pojawiła się maska gildyjna, którą machnęłam mu przed oczami, niczym identyfikatorem.
- Nie powinnaś tu przychodzić w takim stroju, przepisy tego surowo zabraniają… - zaczął paplaninę.
- Rozumiem, że jesteś jednym z tych, którzy sprawdzają stan mieszkań – zaczęłam, przypominając sobie, że Kenshi o nich opowiadał. – Świetnie. Teraz rzucisz tę robótkę i zrobisz coś dla mnie. Zapewne wiesz, kto jest konoszańskim Skrytobójcą. Przyprowadź go tutaj – rzekłam.
Chłopak spojrzał na mnie przerażony.
- Ale to wbrew przepisom! Nie znasz zasad… - zaczął protestować.
- Masz pół godziny i albo go do mnie przyprowadzisz, albo znajdę cię i zabiję. W nosie mam teraz zasady Gildii. Idź już, bo czas ci leci – rzekłam.
Jego oczy spojrzały na mnie niepewnie, po czym przeniósł je na wciąż kiwającego się, po wbiciu w ścianę, kunai’a, jakby rozmyślał czy byłabym do tego zdolna. Po czym rzucił teczkę na ziemię, wziął płaszcz i wyskoczył przez okno, na pewno zamierzając założyć go w biegu. Nie mając nic lepszego do roboty, usiadłam na ławie i zaczęłam rozmyślać nad planem mojej zemsty. Zastępując cierpienie furią.

Po chwili usłyszałam, że ktoś wskakuje do środka i wstałam, by przywitać przybysza. Zaśmiałam się w duchu na widok tego, który wskoczył do środka.
- Saturobi Ryūhei – powiedziałam z rozbawieniem w głosie, a przybysz spojrzał na mnie uważnie – Widząc w Akademii młodsze dziecko Saturobich*, nigdy nie spodziewałam się, że zostanie Skrytobójcą – dodałam.
Chłopak również się zaśmiał.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, Hanami. Co cię sprowadza do Konohy? Nie byłaś przypadkiem porwana, czy coś?
- Cóż, trudno orzec jaka jest prawda. Faktem jednak jest, że nie wezwałam cię tu bez powodu, na pogaduchy – rzekłam rzeczowo.
- Niczego innego się po tobie nie spodziewałem, Uchiha. Gadaj, czego chcesz i co było takie ważne, że postanowiłaś dla tego ryzykować to spotkanie – odpowiedział równie stonowanie.
- Potrzebuję przysługi, nic ważnego, jedynie małe morderstwo z podrzuceniem ciała tak, by zainteresowało ANBU – powiedziałam.
Chłopak przyjrzał się mi uważnie.
- Jest ci to potrzebne z jakiegoś powodu? – zapytał, nonszalancko opierając się o ścianę.
- Powiedzmy, że potrzebuję wyciągnąć pewnego osobnika z pewnego miejsca, na dość długi czas, by się w nim rozejrzeć. Oferuję zapłatę zwykłej stawki za morderstwo – odpowiedziałam.
Chłopak spojrzał na trzymaną przeze mnie w dłoniach maskę.
- Jesteś Kenshim – stwierdził. – Był moim przyjacielem podczas nowicjatu. Uważam, że jesteś jedyną osobą, która może godnie kontynuować tradycję tego imienia. Zrobię to w ramach podziękowania za to, że przejęłaś jego imię – dodał, puścił mi oczko i wyskoczył przez okno.
Stałam przez chwilę zdumiona, rozmyślając nad jego słowami. On znał Mentora takim, jakim ja go nie znałam. Czyżby byli równolatkami?
Wyskoczyłam przez okno, pozbywając się tego z głowy, po czym ruszyłam w drogę powrotną do mieszkania chłopaka. Błagałam w myślach o to, by nie było go w domu i by nie zauważył mojego zniknięcia.

Gdy znalazłam się w mieszkaniu – było puste. Uśmiechnęłam się sama do siebie i jakby nigdy nic wróciłam do łóżka. Trybiki mojego planu zaczęły się rozkręcać.
Chłopak wrócił wkrótce i położył się obok mnie, znów mnie przytulając. Mimo wstrętu, który czułam do jego dotyku, nie odsunęłam się. Nawet nie poruszyłam się o milimetr, udając że wciąż jestem w fazie otępienia.
Po jakimś czasie chłopak zerwał się z łóżka, czego powodem były kroki w salonie. Wyszedł zaalarmowany, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Dotarły do mnie podniesione męskie głosy, po czym zapanowała cisza. Najwidoczniej młody Saturobi się spisał.
Wstałam z łóżka i ruszyłam do salonu. Zatrzymałam się przy drzwiach i zdeterminowana rozejrzałam się po pokoju. Gdybym była teczką z tajemniczym planem, to gdzie bym się schowała? ­­­– pomyślałam. Byłam przekonana, że dane te są w jego mieszkaniu. Niemożliwym było, by osobowość Haru była w pełni udawana, a ten Serizawa, którego znam, nie odstąpiłby swojego szatańskiego planu na krok.
Rozejrzałam się po ścianach w poszukiwaniu obrazków lub czegoś, za czym mógł ukryć sejf. Nie podejrzewałam go o posiadanie w mieszkaniu bardzo zaawansowanych środków ochrony przed włamywaczami – nie byłoby go na to stać. Schowek musiał być jednak ukryty, gdyby chciał coś przede mną ukryć, nie zabierając stąd tego.
Zaczęłam delikatnie opukiwać ściany, poszukując w ten sposób wolnej przestrzeni, w której można było coś schować. Wiedział przecież o mnie wszystko, musiał więc wiedzieć, że kradzieże to dla mnie nie pierwszyzna. Gdyby to wiedział, na pewno zamontowałby coś, co trudno znaleźć. Jednak dla mnie nic nie było niemożliwe.
Nagle zatrzymałam się w pół kroku, jakby olśniona. Nazwał mnie moim imieniem, imieniem zabójcy i imieniem jego narzeczonej. Skoro tak, to istniała możliwość, że nie wiedział o mojej przynależności do Gildii Skrytobójców jak i karierze złodzieja. Gdyby o tym wiedział, do tej kolekcji dodałby też moje inne imiona. Mogłam więc założyć, że nie znał wszystkich moich umiejętności, przez co nie podjął prawidłowych środków obrony. Zdumiona, aż zaśmiałam się z samej siebie. Czy było to możliwe? – spytałam się w myślach.
Mój wzrok spoczął na stole i mimowolnie przypomniałam sobie moją pierwszą wizytę w tym mieszkaniu. Chłopak definitywnie siedział wtedy przy papierach. W mieszkaniu nie było żadnego biurka, więc musiał to robić w salonie na kanapie. Jednak gdy tu weszłam, nie było widać żadnych teczek. Sytuacja rozgrywała się zbyt szybko, by miał czas odchodzić stąd daleko do schowka.
Pewnym krokiem ruszyłam w stronę stołu. Był to zwykły drewniany mebel. Usiadłam na kanapie i przyjrzałam mu się krytycznym wzrokiem, po czym schyliłam się i zaczęłam pukać w spód blatu. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy w pewnym momencie odpowiedział mi głuchy dźwięk.
Z demonicznym uśmiechem, wyśmiewając głupotę chłopaka, wywróciłam stolik na bok, by przyjrzeć się spodowi. W miejscu, gdzie odpowiedział mi głuchy dźwięk, znajdowała się szczelina, idealnie szeroka, by włożyć w nią palec i podnieść kawałek drewna – co też uczyniłam. Moim oczom ukazały się teczki z danymi, wyraźnie niezabezpieczone.
Zaśmiałam się w głos, przepełniona triumfem. Widać, że mój narzeczony mnie nie doceniał. Nie znał moich możliwości i umiejętności – a to go zgubiło, gdyż ja nie zamierzałam czekać na rozwój wydarzeń z założonymi rękoma. Zamierzałam poznać jego plan i zacząć mu przeciwdziałać. Nie pozwolę więcej sobą manipulować. Wtargnę do jego gry i zniszczę ją od środka. Udając jedynie, że dalej jestem nieświadomą, płochliwą kobitką. To był koniec Haru, mimo że on sam o tym nie wiedział.
Postawiłam stół i usiadłam na kanapie, otwierając pierwszą z teczek, uważnie wpatrując się w tekst. Wiedziałam, że miałam dużo czasu, bo Ryūhei mi go zapewnił.

***
Warknęłam po raz kolejny, poprawiając płaszcz Akatsuki na ramionach. Lider to też miał wyczucie, zupełnie jak Haru. On też nie dał mi czasu na rozpaczanie, czy nawet rozmarzanie o swojej zemście, przez tę jego głupią misję. Dzięki jego „pomocy”, musiałam razem z Aanami wymyślić przekonujące kłamstwo dla Haru, tłumaczące mój wyjazd na dzień przed ślubem. Byłam pewna, że nie kupił bajeczki o mojej wizycie w rodzinnej kaplicy, ale mało mnie to obchodziło.
Starłam pot z czoła i przyjrzałam się murowi, który z każdym krokiem rósł w oczach. Suna. Po cholerę Lider kazał mi tu przyleźć? Zatrzymałam się w pół kroku, by zmienić strój. Nie byłam pewna, czy podczas misji Brzasku mogłam używać Gildyjnego stroju, ale tego zapragnął rudzielec. Warknęłam kilkakrotnie pod nosem, poprawiając sznurowanie gorsetu i umocowanie „rękawa”, po czym ruszyłam w dalszą drogę do Wioski Piasku.

Zaskakujące, jak łatwo było mi dostać się do środka, a jeszcze łatwiej dobrnąć do budynku Kazekage. Zaczęło to nawet budzić we mnie podejrzenia. Niemożliwym było wręcz, by o tej porze, w południe, nikt nie zainteresował się skaczącym po dachach cieniem. Jednak byłam zbyt zmęczona, by zacząć snuć rozmyślania na ten temat.
Moje ciało po krótkiej ciąży wciąż nie zbyt dobrze znosiło długą podróż. Nie byłam nawet pewna, czy na czas uda mi się zdążyć na własne wesele. Dodatkowo moja kondycja psychiczna wciąż pozostawiała wiele do życzenia, wciąż nie doszłam do siebie po moich stratach jak i nie pogodziłam się z faktem zdradzenia przez Haru. Niekiedy napadały mnie nawet ataki złości i lekkiego szaleństwa. Serizawa był raz nawet jego świadkiem, ale udało mi się to wytłumaczyć cierpieniem po poronieniu. Było w tym trochę prawdy.
Wskoczyłam na ścianę budynku Kazekage po stronie ukrytej w cieniu, po czym dzięki skumulowaniu chakry w stopach podbiegłam do najbliższego okna. Ostrożnie je otworzyłam i wślizgnęłam się do środka. Znalazłam się w małym pomieszczeniu biurowym, w którym znajdowało się jedno biurko. Zasiadał przy nim niski człowieczek, który na mój widok zamarł. Nim zdążył skoczyć do wyjścia i wszcząć alarm, ja znalazłam się przy nim i uderzyłam go w kark nokautując. Nie chciałam go zabijać. Ba! Nawet Lider poprosił mnie, bym nikogo nie uśmiercała w miarę możliwości. Moim zadaniem było bowiem dostarczenie do rąk samego Gaary jakiegoś tajemniczego zwoju. Od kiedy Lider robił interesy z wioskami, których tak przecież nienawidził – nie wiem. Jednak nie zagłębiałam się w to. Misja to misja, na pytania przyjdzie czas po tym wszystkim.
Wyszłam na korytarz i skierowałam swe kroki w stronę gabinetu Kazekage, przyjmując nadany przez siebie kierunek. Spodziewałam się znaleźć go na najwyższym piętrze, więc najpierw musiałam dotrzeć do schodów. Budynek był okrągły, więc musiałam prędzej czy później na nie trafić.
Korytarze były niemalże puste i tylko niekiedy trafiałam na jakichś zabieganych ninja. Chowałam się wtedy w nieoświetlonych niszach i oczekiwałam, aż mnie miną. Chwilę później znalazłam się przy schodach i bez przeszkód zaczęłam się po nich wspinać. Tych, na których wpadałam po drodze, unieszkodliwiałam uderzeniem w kark. W dość szybkim tempie znalazłam się na najwyższym piętrze. Moje zmysły działały na dodatkowym biegu, całkowicie skupione. To wszystko poszło za łatwo. Zbyt szybko się tu dostałam, a wszyscy których spotkałam, byli zwykłymi pracownikami biurowymi czy posłańcami, których łatwo było unieszkodliwić. Czyżby Gaara spodziewał się mojej wizyty i specjalnie ułatwił mi dotarcie tutaj? Co oni knują?
Na korytarzu ostatniego piętra, zauważyłam kilku strażników. Ukryłam się za rogiem ściany i uważnie ich obserwowałam. Pięciu. Mogłabym po prostu wyjść i bez problemu ich powalić. Jednak odbyłoby się to wszystko zbyt głośno. Najlepiej byłoby mi przemknąć niezauważenie obok nich. Zaśmiałam się na tę myśl i przyzwałam w myślach obraz osoby, którą na pewno wpuściliby do środka, bez pytania o przyczyny przybycia – Sabaku no Hiro. Użyłam Henge no Jutsu, by przemienić się w syna Kage i spokojnie przejść przez korytarz, modląc się w duchu, by to wypaliło.
Jednak gdy tylko wyszłam zza rogu, wiedziałam już, że nie będzie tak łatwo. Przede mną bowiem stał sam Hiro, strasznie zdziwiony moim, a raczej swoim widokiem. Warknęłam poirytowana w myślach i rzuciłam się na niego, składając pieczęcie jutsu Ranshinshō. Dlaczego teraz nie mogło pójść tak łatwo? – spytałam samą siebie, jednocześnie skacząc na syna Gaary, by go unieruchomić.
Chłopak nie spodziewał się, że będąc zaraz przed nim i imitując uderzenie – zniknę i pojawię się za jego plecami. Przyłożyłam dłoń do jego karku i poczułam jak przeskakuje z niej na niego wiązka elektryczności. Nie obserwując nawet stanu w jakim go zostawiłam, podskoczyłam do jednego ze strażników, atakując go tym samym.
Z kolejnym nie udała się ta sama sztuczka, wiec musiałam zrezygnować z tego jutsu i użyć sztyletu. Wróciłam do swojej postaci i rozprostowałam dłoń, pozwalając broni wysunąć się z „rękawa”. Chwyciłam jej rękojeść i odparłam atak strażnika. Pozostało ich czterech i zmuszali mnie do cofnięcia się. Ku mojej uldze jednak, dzięki temu zbliżałam się do gabinetu Kazekage.
Warknęłam na Lidera, za jego głupi zakaz zabijania. Na samą siebie, bo założyłam, że tak idiotyczny plan się powiedzie. Na Haru - za to, że mnie wyprowadza z równowagi. Umieściłam sztylet z powrotem w „rękawie”, złożyłam dłonie w pieczęcie Barana – Dzika – Psa – Ptaka – Zająca, po czym wypowiedziałam cicho Raiton: Shichū Shibari. Wokół strażników z ziemi wyrosły cztery filary, które zamknęły ich pomiędzy sobą wiązkami elektryczności. Nie zadawały im one obrażeń, jedynie paraliżowały.
Westchnęłam cicho i biegiem dopadłam drzwi gabinetu Gaary, otwierając je bez ostrzeżenia. Siedział on przy swoim biurku, zupełnie niezdziwiony moim widokiem, co całkowicie mnie przekonało, że czekał na moje przyjście.
- Skoro na mnie czekałeś, to po co te straże przed drzwiami? Je też mogłeś odesłać – warknęłam, wchodząc bez proszenia głębiej i zamykając za sobą drzwi.
- Chciałem się przekonać czy sobie z tym poradzisz, Hanami – odpowiedział wyraźnie rozbawiony, co wprowadziło mnie w osłupienie.
- Jestem Shi no namidą – warknęłam, nie dając po sobie poznać zdziwienia.
- Och, wiem. Po prostu, wszędzie rozpoznam córkę Sakury. Ruszasz się tak samo jak ona – odpowiedział, opierając głowę na dłoniach.
- Zignoruję to – odpowiedziałam stanowczo.
Wykonałam odpowiednie pieczęcie, a w moich dłoniach ukazał się zwój. Rzuciłam nim niedbale w stronę Kazegake, wiedząc że i tak złapie go w locie.
- Okay, następnym razem załatwcie sobie innego kuriera. Nawet nie chcę wiedzieć dlaczego on postanowił się z tobą skontaktować. Bardzo dziwne, w każdym bądź razie, póki co mnie to nie interesuje – powiedziałam.
- Mam się bać momentu, w którym się tym zaciekawisz? – zapytał, wymachując zwojem.
- Możliwe. A teraz wybacz, spadam stąd nim - zaczęłam, lecz przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi – ktoś się pojawi…
- Co się stało? – usłyszałam męski głos, za plecami.
Westchnęłam cicho i biegiem ruszyłam w stronę otwartego okna. Wyskoczyłam przez nie, spadając w stronę ziemi, by wylądować na niej łagodnie z pomocą chakry. Biegiem ruszyłam w stronę wyjścia z wioski. Warknęłam na siebie w myślach, uświadamiając sobie, że mogłam się po prostu teleportować…

Zatrzymałam się w lesie, zmęczona po długim biegu. Zaczynało powoli zmierzchać, co oznaczało, że musiałam spędzić całą noc, powracając do Konohy na wesele. Zatrzymałam się przy drzewie i zaczęłam głośno oddychać, przeklinając swoją słabą kondycję. Znacznie spadła mi wytrzymałość, po okresie pozbawionym treningów.
Usłyszałam kroki za plecami i odwróciłam się szybko, błyskawicznie wysuwając ostrze z „rękawa”.
- Hanami – usłyszałam cichy szept.
Warknęłam w myślach. Po cholerę była mi ta maska, skoro i tak wszyscy wiedzieli kim jestem? – pomyślałam. Poczułam dziwne ukłucie w głowie. Bardzo znajome. Jakby czyjąś obecność, jakby drugą świadomość, delikatnie muskającą mój umysł i proszącą o wejście. Nie chciałam jednak wpuścić jej do środka, przestraszona nią i zaskoczona. Znałam to uczucie, lecz nie wiedziałam skąd i tego właśnie się bałam.
- Hanami – rozległ się kolejny szept, a zza drzewa wyłoniła się postać mężczyzny o długich granatowych włosach, związanych zapewne na plecach.
W ciemności świeciły jedynie jego błękitne oczy. Nie wyglądał znajomo, lecz ja czułam, że skądś go znam. Jakby był osobą, która poddała się zabiegowi zmieniającemu wygląd – a to było niemożliwe.
- Co ty tu robisz? – zapytał.
- Nie znam cię. Wiec albo walczymy, albo przepraszam, bo nie mam czasu na pogaduszki. Spieszę się na własny ślub – warknęłam i nim zdążył odpowiedzieć odwróciłam się i puściłam biegiem w stronę Konohy.
Skąd go znałam? Dlaczego czułam, że go znam?

***
Ostrożnie, tak by nie wzbudzać podejrzeć bliźniaczki, poprawiłam „rękaw” ukryty pod warstwą weselnych kimon. Dałam jej rozczesać moje długie włosy i poprowadzić na ceremonię ślubną.
Ceremonia odbywała się w małej kaplicy, kilka kilometrów od Konohy. W miejscu, do którego przyjść mogli bez problemu Sasuke, Lider, Deidara, Hidan i mój kuzyn. Oczywiście uprzedziłam ich, by użyli Henge no jutsu i lepiej nie przychodzili nieuzbrojeni, tak w ramach ostrożności. Itachi został w wiosce, ponieważ zgodnie z kłamstwem nie był ze mną spokrewniony, jedynie gościł mnie w swoim domu. On sam nie wiedział jeszcze o mojej ciąży i poronieniu, a ja nie zamierzałam go w to wtajemniczać.
Dałam się poprowadzić ku podwyższeniu, gdzie stał już Haru. Ceremonia się rozpoczęła, była dość skromna, ale i tak cudowna, jak na zorganizowaną w takim pośpiechu.
Spojrzałam w oczy Serizawy i zauważyłam w nich dobrze mi znany błysk podniecenia. Nie raz widziałam go w lustrze przed kolejnym wyzwaniem. Było to dla mnie alarmujące, gdyż zazwyczaj pozostawały one beznamiętnie zimne.
A wiec już czas – pomyślałam.
Haru, z udawanym uśmiechem, wykonał nakazane mu przez kapłana czynności. Gdy jednak przyszła kolej na mnie – zawahałam się. Spojrzałam uważnie na chłopaka i zlustrowałam całą salę. Teraz wszyscy oczekują, że zrobię to, co do mnie należy i zakończę tę ceremonię, zostając jego żoną na zawsze. Nie wiedzą jednak tego, co ja, tak samo jak Serizawa nie wie, że ja wiem to co on.
Oni nie wiedzą że, gdy to zrobię…
Zignorowałam kapłana i przesunęłam się do narzeczonego. Przysunęłam prawą rękę do jego brzucha i energicznie wyprostowałam dłoń. Sztylet wysunął się na mechanicznym ramieniu i z impetem wbił w brzuch zaskoczonego chłopaka. Chwyciłam końcówkę jego rękojeści kciukiem i użyłam jej, by wbić ostrze mocniej. Chłopak cofnął się zdumiony, a po sali rozniósł się zaskoczony krzyk Aanami.
…to skażę na śmierć swoją rodzinę – Akatsuki.
- Nikt nie zadziera z moją rodziną. Zawsze będę ją chronić – wyszeptałam chłopakowi do ucha, po czym wyszarpnęłam ostrze z jego brzucha.
Z jego rany buchnęła krew i ubrudziła moje dotychczas śnieżnobiałe kimono. Jego ciało upadło na podłogę, a krew utworzyła kałużę, w której brodziłam. Kapłan uciekł w przerażeniu, a ja zaczęłam rozcinać kimona, by ułatwić sobie poruszanie, po czym pozbyłam się sandałów. Spód białego ubrania zabrudził się jego krwią. Podeszłam do jego truchła i odkryłam przyczepiony do szyi mikrofon.
- Koniec przedstawienia panowie – wyszeptałam do niego. – Zapraszam na ucztę weselną.





*Ponieważ nigdy nie doszło do walki z członkami Akatsuki, Asuma Saturobi nie umarł. Ryūhei jest jego młodszym synem, o dwa lata starszym od bliźniaczek. Ponieważ one wstąpiły wcześniej do Akademii, uczęszczali do niej razem.

- - -
Przed państwem, długo przez was wyczekiwany, nowy rozdział! Mam nadzieję, że nie zawiodłam waszych oczekiwań ;P
Podziękujmy wszyscy mojemu korektorowi, bo bez niego - nie dało by się tego przeczytać ;)

Pozdrawiam, Hanami

8 komentarzy:

  1. Hanami! Kocham cię po prostu! Asuma nie umarł!~

    Wgl, niech odnajdzie Tori'ego, pieprzy się z nim i urodzi mu dziecko, po co przeciągać? xD No nie oszukujmy się, tak to się skończy. xD
    Nie lubiłam Haru. Był... debilem. Tak, dobre określenie.

    Pozdrawiam. :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz ;> Mam nadzieję, że mój chłopak nie będzie mocno zazdrosny o twoją miłość do mnie ;P

      Tak, ja też nie lubiłam Haru i starałam się aby nikt go nie polubił ;P

      Pozdrawiam, Hanami ;>

      Usuń
  2. Wiiiiiiiiii WKONCU MOJ TORI Toriii Toriiii Tori <3333 xD Toriiii i jeszcze raz Tori ! To był on prawda??? Powiedz, że to był on <333 Ajjjajajaj <3 Kocham go :D Ten rozdział jest cudowny :D Mam nadzieję, że na kolejny pojawi się znacznie szybciej :D Czekam Czekam zniecierpliwiona... Ale zaraz? Co knuł Haru? Bo nie przedstawilaś tych dokumentów :( Buu... dobrze, że go nie ma... nie lubiłąm go -.- ALE ZA TO KOCHAM TORIEGO <333 i Kenshiego :( ale go już nie zobaczę, ale Tori ważniejszy ! :D Jejka już się plączę we własnych myślach! :D Czekam na następny rozdział kochana! :D Masz wolne więc pisz <3 Proszęę ! :(

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie starałam się nawet ukryć tego, że to był Tori, więc mogę to przyznać :>
      Dziękuję za miłe słowa ;)
      Mogę obiecać, że z biegiem czasu wszystko się rozwikła i wytłumaczy :)
      Owszem, mam wolne, ale usilnie staram się również znaleźć pracę, więc nie wiem jak to będzie z nowym rozdziałem ;>

      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  3. Kiedy kolejny rozdział <3 ? Mniej więcej ??? :D Bo już nie moge się doczekać Hanami :D Jak usłyszałam ,,Tori'' to moje serducho zaczeło tak mocno bić ojejka <3 Czekam na następne rozdziały :D Pozdrawiam cieplutko !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem kiedy będzie nowy rozdział. Trudno mi układać plany, nie wiedząc jak ułoży mi się z pracą. Możliwe, że trzeba będzie długo poczekać, bo prawdę powiedziawszy, nie ułożyłam jeszcze nawet planu nowego rozdziału ;/

      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  4. Kurcze, szukałam sposobu by ktokolwiek wpadł na mojego bloga, a trafiłam na coś niesamowitego ... masakra. Nie powinnam była tego czytać! Pracuje i nie mam czasu czytać, cholera teraz walczę ze sobą czy kontynuować wypożyczone książki czy umrzeć przed ekranem monitora czytając od początku Twoje opowiadanie .. Grr... Co byś zrobiła na moim miejscu? ;)

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym czytała wypociny Hanami ;* ma jeszcze książkę ! Też bajerancka =) hihi pozdrawiam =)

      Usuń