Przystanąłem przy lekko uchylonych, drewnianych drzwiach. Zza nich
wydobywał się męski szept, który mówił coś, lecz nie dostawał odpowiedzi.
Wsłuchałem się w owy głos i po dłuższej chwili, ku swemu zdziwieniu,
rozpoznałem w nim Sasuke. Tylko co on tam robił?
Uchyliłem drzwi i wszedłem do środka. Nie traciłem czasu na
rozglądaniu się po pomieszczeniu, ponieważ dobrze wiedziałem, jak ono wygląda.
Bladoniebieskie kafelki ułożone były równo na ścianach jak i na podłodze.
Oblepiała je warstwa kurzu, ale nikt nie postanowił go posprzątać… Stanowczo
zbyt rzadko używaliśmy tego pokoju. Pośrodku stało jednoosobowe szpitalne
łóżko, a wokół niego wszystkie te pikające i prztykające urządzenia. Po
dłuższej chwili w tym pomieszczeniu człowiek dostawał szału przez wsłuchiwanie
się w głupie dźwięki owej aparatury. Sam nawet nie wiedziałem, że mamy takie
urządzenia w organizacji.
Po lewej stronie, przy łóżku zostało postawione strasznie niewygodne
krzesło, które teraz zajmowane było przez Sasuke. Wpatrywał się on w postać na
łóżku, jakby to miało jej pomóc. Czarnowłosy w sumie nie wyglądał lepiej jak
ja, czy Aanami. Wszyscy niewyspani, niedożywieni, zobojętnieni, a jednocześnie
chowający głęboko w środku cierpienie. Nigdy nie sądziłem, że dane mi będzie aż
w takim stopniu upodobnić się do Sasuke. Przejmował się… Tylko czym?
Spojrzał mętnym wzrokiem na mnie, by znów przenieść wzrok na postać
przypiętą do tych pikających i prztykających urządzeń. Po ekranie jednego z
nich skakała zielona linia, co raz robiąc większe i mniejsze górki. Drugie
wypluwało rolki papieru zamazane podobną linią. Do ciała postaci przypięte były
miliony rurek, pozwijanych i powyginanych w różnych kierunkach. Nie jestem
pewny czy ktokolwiek w organizacji wiedział do czego one były przeznaczone i do
czego miały służyć. Może po prostu przyczepiono je tu dla picu? Szybko
wyrzuciłem tą myśl z głowy… Przecież nie mogę tego bagatelizować. Obok łóżka
stał jeszcze długi wieszak, z którego zwisały woreczki wypełnione różnymi
płynami, które to niknęły w owych rureczkach.
-Obudzi się… Musi – wyszeptał do mnie Sasuke pustym głosem,
przerywając mój wywód.
Gdzie się podziała jego stanowczość, beznamiętność, bezuczuciowość?
Zniknęła równie szybko, jak skacze owa zielona linia na ekranie urządzenia?
Kiwnąłem głową, choć sam nie byłem tego do końca przekonany. Miałem odczucie,
że póki będę tu ja, to postać się nie obudzi. I nie mam na myśli tego
zapomnianego przez ludzi i czas pomieszczenia. Mam na myśli tą całą zakichaną
organizację i tą przegniłą norę, która śmie się nazywać jaskinią.
-Dlaczego? Dlaczego tu jesteś? – wypowiedziałem drażniące mnie pytanie
głosem niewiele różniącym się od jego.
Bo nie rozumiałem tego. Jaki on, wielki Sasuke Uchiha, miałby interes
w przesiadywaniu tutaj i dodawaniu mi otuchy. Czyżbym wyglądał tak źle, że
nawet on się nade mną lituje?
- Nie wiem. Muszę… Ona jest Uchiha – odpowiedział, nie potrafiąc
sklecić jednego sensownego zdania. Bądź co bądź, z jego wypowiedzi niewiele da
się rozszyfrować.
Wstał i wyszedł, nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem. Zostawił mnie
samego w tym pokoju widmo, z bladoniebieskimi ścianami. Zostawił mnie samego z
tymi pikającymi i prztykającymi urządzeniami, oraz tymi, które wypluwały
zapisane rolki papieru. Zostawił mnie samego z zieloną linią skaczącą po
ekranie, co miało być niby dobrym znakiem. Zostawił mnie samego z tysiącami
niewiadomego pochodzenia rurek i zostawił mnie samego z nią, postacią na łóżku.
Podszedłem do mebla i usiadłem na krześle, które wcześniej zajmował
Sasuke. Przyjrzałem się idealnym rysom śpiącej postaci, w której niestety nie
dało się nie rozpoznać Hanami. Ona była zbyt zjawiskowa, by mogło się to
powieść.
Chwyciłem jej nieruchomą dłoń i palcem przejechałem po jej zimnej
skórze.
Cały czas mówili mi, że to nie moja wina. Że to był tylko przypadek,
że Shi się zbuntował, a Hanami użyła Nonegana. Jednakże ja wiedziałem swoje.
Nie mogłem opanować emocji, zapanować na złością i pozwoliłem Shi, by przejął
nade mną kontrolę. Pozwoliłem, by zaatakował Hanami, a powinienem walczyć! Wtedy
stałem się tym, o kim mówił tamten chłopak… Stałem się potworem.
Zacisnąłem dłoń w pięść i dopiero krzyczące urządzenie przypomniało
mi, że zgniatałem dziewczynie dłoń. Opanowałem się i odłożyłem ją na miejsce,
na twardy szpitalny materac.
Wstałem i jak najszybciej opuściłem pomieszczenie. Wszedłem do kuchni
i, ignorując zdziwione spojrzenia, usiadłem na jednym z krzeseł. Oparłem łokcie
na stole i położyłem podbródek na zgiętych w pięści dłoniach. Jednakże
spojrzenia nie ustępowały.
-Co? – warknąłem zirytowany.
Ktoś podał mi łyżkę. Wziąłem ją i przejrzałem się w niej. Wyglądałem
inaczej niż zwykle i dobrze wiedziałem dlaczego. Miałem standardowo granatowe
włosy, jednakże dłuższe, tak że ich końcówki opadały i w nieładzie na oczy,
które oczywiście miały Rinnegana. Kości policzkowe ułożyły się w inny sposób
niż zazwyczaj, przez co wyglądałem jak zupełnie inny człowiek. Lecz ja
wiedziałem, że nie jestem inny. Bo to… byłem prawdziwy ja.
Przekląłem cicho pod nosem. Przez tą całą sprawę z Hanami zapomniałem
o kontrolowaniu tej cholernej specyficznej czakry przeznaczonej na utrzymanie
zmienionego kształtu, przez co przybrałem znów swą prawdziwą postać. Ostatni
raz widziałem te włosy i te kości policzkowe… z dziesięć lat temu? Wtedy też
postanowiłem nie przypominać Nagato, lecz Paina, a dokładniej jego ulubione
ciało, z którego zazwyczaj korzystał. Tak wyglądałem naprawdę i to była owa
umiejętność, o której mówił jaszczur. Moja własna mutacja.
-Więc tak wyglądasz naprawdę? – spytała Aanami.
Gdy na nią patrzyłem, to czułem, jak coś rozdziela mnie od środka.
Dlaczego ona musiała tak cholernie przypominać mi Hanami? Dlaczego, do cholery,
musiały być bliźniaczkami?
Nie udzielając jej odpowiedzi, wstałem i opuściłem pomieszczenie.
Szybkim krokiem skierowałem się w stronę wyjścia z organizacji i chwilę później
oddychałem już świeżym powietrzem. Usiadłem na jednym z licznych kamieni i
mechanicznie wymacałem kartonowy prostopadłościan w mojej kieszeni. Wyciągnąłem
go, a moim oczom ukazała się paczka papierosów. Nie wiele myśląc, wyciągnąłem
jednego i szybkim ruchem podpaliłem, jednocześnie się zaciągając. Tytoń
zawinięty w czarną bibułkę uraczył mnie swoim dymem, który mozolnie opadał do
moich płuc. Wypuściłem powietrze, a razem z nim resztki owego dymu. Ten cały
rytuał pozwalał mi choć na chwilę zając myśli czymś innym niż Hanami. Z
uwielbieniem zaciągnąłem się ponownie i delektowałem się dymem wypełniającym mi
płuca.
Przez te kilka dni nie dość, że
wróciłem do prawdziwego wyglądu, to jeszcze znów zacząłem palić. Zaciągnąłem
się po raz kolejny, ignorując pojawienie się postaci za moimi plecami.
Owy ktoś usiadł obok mnie i okazał się być moim ojcem.
-Jak ty wyglądasz? – spytał retorycznie. – Przejmujesz się, jakby
umarła. Wróciłeś do palenia i do swojej prawdziwej postaci. Nie widziałem jej
chyba od dziesięciu lat. Ależ ty mnie przypominasz – powiedział.
Zignorowałem część jego wypowiedzi i spytałem:
-A nie umarła?
-Nie… Przecież wciąż żyje i niedługo się obudzi.
-A jeśli nie? Jeśli się nie obudzi? Skąd masz pewność, że tak nie
będzie? Co byś zrobił, gdyby się nie obudziła?
Nie odpowiedział.
-Ty nie wiesz, lecz ja tak. Mam tego dość. Mam dość oglądania, jak śpi.
Mam dość słuchania tych debilnych urządzeń. Mam dość tego, że wszystko mi ją
przypomina. Mam dość tego, że nie czuję jej obecności w mojej głowie, że nie
mogę z nią porozmawiać nawet w ten sposób! Mam tego wszystkiego dość, bo ją
kocham! I nie mogę znieść myśli, że to ja się do tego przyczyniłem.
Przynajmniej nie będę musiał oglądać jej uśpionej twarzy jak… odejdę.
-O czym ty mówisz? – spytał ostro, a ja poczułem się jak dziecko,
które na lekcji popełniło karygodny błąd.
-O tym, żeby zobaczyć, jaki ten świat jest naprawdę. Żeby nie żyć
tylko opowieściami, którymi mnie karmisz. Żeby samemu poczuć nienawiść do tego,
czego ty nienawidzisz.
-Wiesz, co ten świat i jego wojny zrobiły z naszymi przodkami. Ja wiem,
jak było…
-Właśnie! Było. Skąd masz pewność, że się nie zmieniło?
Nie odpowiedział.
-Ty wiesz swoje, lecz ja i tak chcę to sprawdzić samemu! Odchodzę i
niczym mnie nie powstrzymasz.
-A co jeśli ona się obudzi?
-Jeśli się obudzi, to mnie znienawidzi. Możesz jej nawet powiedzieć,
że nie żyję. Byleby mnie nie szukała.
-Mówiłeś, że ją kochasz.
-Kocham! Dlatego chcę ją bronić… przed samym sobą.
-Żartujesz? Dlaczego wy wszystko komplikujecie? Najpierw ona, teraz
ty? Cały czas chcecie się ochraniać przed sobą, zamiast po prostu być
szczęśliwymi. Razem.
-Co ty wiesz o szczęściu i byciu razem? Co ty wiesz o miłości!? Przez dwadzieścia
lat nie potrafiłeś mi tego okazać! Znalazł się ekspert od miłości –
zironizowałem, mając dość naszej rozmowy.
Skończyłem drugiego już papierosa i wyrzuciłem peta na trawę, nie
przejmując się nawet gaszeniem go. Wstałem i ruszyłem w stronę jaskini.
Wszedłem do mojego pokoju i bez zastanowienia zacząłem w mały plecak pakować
najpotrzebniejsze rzeczy. W końcu go zapieczętowałem na nadgarstku i nim
wyszedłem przystanąłem jeszcze przy lustrze. Przejechałem sobie dłonią po
policzku i skrzywiłem się lekko, gdy moje kości policzkowe zaczęły się
przestawiać. Przymknąłem oczy, a gdy je otworzyłem byłem dwudziestopięcioletnim
mężczyzną o lekkim zaroście i mocno zarysowanych kościach policzkowych i
kwadratowym podbródku. Miałem długie włosy, które gdzieś w połowie pleców
związane były gumką.
Ten wizerunek był jedną z moich licznych przemian i zupełnie nie wiem,
co mnie zainspirowało do stworzenia go. Jeszcze raz przyjrzałem się w lustrze.
Wygrzebałem z jednej z szafek niewielkie opakowanie i wyjąłem z niego kolorowe
soczewki. Włożyłem je i mój Rinnegan natychmiastowo zniknął.
Obrzuciłem wzrokiem pokój nim opuściłem go całkowicie i zauważyłem na
komodzie mały zeszycik. Przyniosła mi go Aanami, gdy byliśmy na misji z Hanami,
a później wytłumaczyła mi, że znalazła go w pokoju bliźniaczek. Podszedłem do
niego i wziąłem go ze sobą. Dobrze wiedziałem, co w nim jest. Rysunki, na
których przedstawiony byłem ja. A wszystkie były autorstwa Hanami.
Spokojnie opuściłem
swój pokój i swoje kroki skierowałem do pomieszczenia, w którym znajdowała się
uśpiona Hanami. Delikatnie otworzyłem skrzypiące drzwi i wszedłem do pokoju.
Znów uderzył mnie obraz miliona rurek owitych wokół postaci dziewczyny, a do
uszu doszło pikanie i pukanie maszyn. Nie wiedząc czemu, zacząłem się skradać i
podszedłem do lóżka. Nachyliłem się nad dziewczyną i delikatnie musnąłem jej
uśpione, zimne usta.
-Żegnaj - wyszeptałem.
Odsunąłem się od niej i usłyszałem za swymi plecami męski glos.
-Więc jednak
odchodzisz?
- Tak. Zaopiekuj się
nią - powiedziałem.
Opuściłem to
pomieszczenie i szybkim krokiem skierowałem się w stronę wyjścia z organizacji.
Otworzyłem przejście i
uderzył we mnie zimny podmuch wiatru. Obróciłem się po raz kolejny za siebie i
opuściłem mury organizacji. Mury mojego wiezienia. Mury mojego dzieciństwa.
Kumulując czakre w
stopach, wszedłem na tafle jeziora i swoje kroki skierowałem w nieznanym mi
kierunku.
-Nie można od tak
sobie odejść z Akatsuki.
-Jakoś Itachi mógł –
powiedziałem, odwracając się w stronę mojego ojca.
-Itachi to inna
sprawa. On miał przynajmniej ważny powód.
-A mój nie jest ważny?
A może nie jest ważny, bo nie jest twój?
-Nie pozwolę ci odejść.
-Czyli co? Załatwimy
to w stary, tradycyjny i sprawdzony sposób? - spytałem.
Pain, pewny swego,
przytaknął.
Staliśmy pośrodku
jeziora. Wpatrywałem się w ojca, gorączkowo myśląc nad przebiegiem walki.
Wiedziałem, że póki znajduję się na wodzie jestem na przegranej pozycji, gdyż
nie mogę wykonać żadnego jutsu związanego z kartkami. Jedynym wyjściem jest jak
najprędzej zejść z powierzchni jeziora. Jednakże wiedziałem również, że ojciec
wie, że chce zejść z wody i zapewne tylko czeka, aż zacznę biec w kierunku
lądu. A wtedy będzie miał ułatwiony atak. A na to mu nie chciałem pozwolić.
Zauważyłem, że Pain
poruszył się delikatnie i zaczął składać pieczęcie. Uśmiechnąłem się sam do
siebie, uświadamiając sobie, że staruszek ostatnimi czasy stał się bardzo
niecierpliwy.
W moim kierunku pędził
strumień wody wywołany przez technikę ojca. W zastraszającym tępię zbliżał się
coraz bardziej do mnie. Uśmiechnąłem się po raz kolejny. Zatrzymałem przebieg
czakry do stóp i z głośnym pluskiem wpadłem do wody. Złożyłem dłonie w pieczęć Tygrysa i zacząłem płynąć w stronę ojca,
słysząc, że za moimi plecami z wody wynurza się mój wodny klon. Czułem drgania
wody powstałe z walki, która toczyła się nad moją głową. Im bardziej zbliżałem
się do klona ojca, tym fale były mocniejsze. Dobrze wiedziałem, że ojciec
posłał do walki swoją replikę. Sam nigdy nie wystawiał się, gdy to nie było
potrzebne. To dowodzi, jak bardzo mnie nie doceniał.
Zatrzymałem się za
plecami ojca. Złożyłem pieczęcie i poczułem, jak za moimi plecami zaczyna się
gromadzić woda. Trzymana przeze mnie siłą woli, zbierała się coraz bardziej i
coraz mocniej szykowała się do wystrzelenia mnie z ogromną siłą, co, miałem
nadzieję, wyrzuci mnie na powierzchnię. W końcu uwolniłem wodę spod mojej woli,
a ona z wielkim impetem wyrzuciła mnie ponad taflę wody. W locie złożyłem
pieczęcie.
Smok - Wół – Królik
Wypowiedziałem głośno Suiton: Mizurappa. Fala wody wystrzelona
z moich ust uderzyła w plecy klona i odrzuciła go kilka metrów do przodu,
jednocześnie unicestwiając.
Była to technika
podobna do jednego z Katonów. Używał jej straty przyjaciel mego ojca.
Przyjaciel z dzieciństwa, którego ciała używa i którego ciało stało się jego
wizerunkiem. Tylko kilka razy widziałem jego prawdziwą postać, jeszcze jako
dziecko. Od zawsze moim ojcem był Tendō, nie Nagato. Dlatego właśnie używałem
moich zdolności zmiany ciała, by być jak najbardziej do niego podobnym.
Podobnym do Tendō.
-Sprytnie – powiedział
ojciec, gdy już miałem zamiar zabierać się w dalszą drogę. – Nie sądziłem, że
znasz… to jutsu.
-Czyżby wracały
wspomnienia? – zakpiłem.
-Wspomnienia są tym,
co napędza nas do działania. Tym, co mówi nam, jak powinniśmy postępować, a
czego się wzbraniać. To one przypominają nam za co i jak mamy walczyć.
Wspomnień się nie da usunąć, one zawsze będą w nas. Można je jedynie
zablokować. Lecz nie na zawszę.
-Ty masz wspomnienia.
Wiesz, co straciłeś, wiesz z czym walczysz. A co mam ja? Ja mam tylko twoje
opowieści. Historie wtłaczane mi do mózgu od dziecka. To nie wspomnienia, a Ty
mówisz mi czego mam nienawidzić i z czym mam walczyć – powiedziałem.
-Jesteś moim synem… –
stwierdził.
-Miło mi, że
przyznałeś to otwarcie dopiero po dwudziestu latach mojego życia. Dopiero teraz
sobie przypomniałeś o tym, że jesteśmy spokrewnieni?
-Powinieneś wierzyć w
to, co ja! – powiedział, ignorując moje słowa.
-Jesteś moim ojcem.
Powinno ci zależeć na tym, czego ja pragnę, a nie na tym, czego pragniesz ty sam.
Nie będę walczył za twoje wspomnienia. Świat się zmienia. Nie ma wojen, jakbyś
nie zauważył. Nie ma niebezpieczeństwa, bo my nim jesteśmy. Jesteśmy postrachem
wszystkich wiosek. Tego pragnąłeś? Żeby ludzie się ciebie bali? Czy może
pokoju, który i tak już zapanował.
-Mylisz się. To nie my
jesteśmy niebezpieczeństwem. Jest ktoś o wiele bardziej silniejszy od nas. Ktoś,
kto od lat zagraża światu. Ktoś, którego wizja jest o wiele straszniejsza niż
moja. Ten ktoś jest tym z kim chcę walczyć. Wiem o pokoju. Jak myślisz, kto się
do niego przyczynił? Wioski i ich pakty? Czy ci, którzy likwidowali
niebezpieczeństwa dla ich sojuszów, nim stały się zbytnim zagrożeniem? To
Akatsuki panuje nad sojuszami. Gdyby nie my, świat objęty byłby wojną.
-Więc dlaczego nie pozwolisz
mi odjeść? Przecież masz już ten swój cholerny pokój. Nie chcę już być twoim
pionkiem.
-Bo jeżeli odejdziesz,
to staniesz się pionkiem właśnie tego człowieka. Nie powinienem ci tego mówić.
W ogóle nie powinienem ci mówić tego wszystkiego.
-Właśnie zauważyłem,
że jesteś jakiś zbyt wylewny jak na siebie, ojcze – powiedziałem z kpiną. Jakoś
mało mnie to wszystko obchodziło. Ja chciałem tylko odejść, bo coś mówiło mi,
że tylko w ten sposób pomogę Hanami.
-Tori, on chce Hanami.
Jej oczu. Jeżeli dopadnie ciebie, to ona wpadnie w jego ręce. Bo Hanami zrobi
wszystko, by do ciebie dotrzeć.
Zatrzymałem się w pół
kroku. Ktoś jej zagraża? Nie… Ktoś chcę użyć mnie, by ją dostać w swoje ręcę.
Ktoś chce z moją pomocą sprawić, że sama dobrowolnie do niego przyjdzie i
pozwoli się wykorzystać do jego niecnych planów. Kto jest takim łajdakiem?
-Chciałem zniszczyć
wioski. Chciałem być władcą świata. Ale od jakiegoś czasu wiem, że to nie z
wioskami powinienem walczyć, tylko z nim. To on jest odpowiedzialny za
większość mojego cierpienia. A najbardziej nienawidzę go za to, że do swoich
planów pragnął wykorzystać mnie i ciebie.
-Mimo wszystko pozwól
mi odejść. Nie dam się złapać w jego sidła i nie stanę się jego pionkiem.
-Sam nawet nie
będziesz wiedział czyich rozkazów będziesz słuchał. Sam nawet nie będziesz
wiedział, kto stoi za tobą w cieniu. Kto zarzuci na ciebie sidła swojej władzy.
-Pozwól mi odejść.
-Nie przekonam cię,
prawda? Nawet wizja zagrożenia ciążącego nad Hanami nie utrzyma Cię w
organizacji.
-Skąd wiesz, że Hanami
nie zaczęła pracować dla niego, jak uciekła?
-Bo wtedy pracowała
dla mnie. Dlatego wiedziałem, gdzie ją znajdziesz. Nie chciała wracać, więc
wysłałem cię, byś ją sprowadził.
-Nieważne –
powiedziałem zdziwiony jego słowami. On cały czas wiedział, gdzie była. Cały
czas dla niego pracowała. To stąd wszystkie te blizny, które ma na sobie. To
stąd był ten obraz, który znalazłem pewnego dnia na swoim łóżku. - Jakbyś nie
zauważył, Hanami śpi. I nie wiadomo czy kiedykolwiek się obudzi, więc tak nie
będzie mógł jej wykorzystać w tym stanie. Zresztą, przecież jest twoim
pionkiem, więc czego się boisz?
-Że zacznie cię szukać
i odejdzie – powiedział.
-Pozwól mi odejść -
powtórzyłem, mając dość naszej rozmowy. Nie rozumiałem wylewności mojego ojca i
tego, że nagle zebrało mu się na takie zwierzenia i rozbudowane zdania.
-Więc walczmy –
stwierdził.
Obróciłem się w jego
kierunku i westchnąłem. Znów powracamy do punktu wyjścia i do starej dobrej
siły przekonywania. Uśmiechnąłem się zadziornie i, składając pieczęcie,
ruszyłem na ojca. Powiedziałem Takigakure
Ryū: Mizukiri no Yaiba, a w mojej ręce pokazał się miecz wykonany z lodu.
***
Z sufitu posypał się
tynk, a jego kawałki wpadły mi do herbaty. Westchnęłam cicho i wstałam z
krzesła. Podeszłam do zlewu i wylałam zawartość mojego kubka. Szurając butami o
posadzkę, zaczęłam kierować się do wyjścia, by sprawdzić, co się dzieję na
zewnątrz.
Zatrzymałam się w
połowie kroku, gdy poczułam coś dziwnego. Mój instynkt, podpowiadał mi, że to
nie jest zwyczajne odczucie. A to z kolei dowodziło, że coś dzieje się z
Hanami.
Z perspektywy czasu
nauczyłam się wyczuwać momenty, gdy Hanami coś zagrażało. Jesteśmy
bliźniaczkami, więc to normalne, że łączy nas wyjątkowa więź. Ona zawsze
potrafiła wyciągnąć mnie z tarapatów, niezależnie od tego, czy znajdowała się
wiele kilometrów ode mnie, czy kilka kroków. Przybywała na czas i razem
stawiałyśmy czoła niebezpieczeństwu. Razem. Zawsze odkąd pamiętam walczyłyśmy
wspólnie. Tylko ja potrafiłam wyczuć napady jej Nonegana i im zapobiec. Zawsze
kierowałyśmy się tymi właśnie odczuciami.
Szybkim krokiem
ruszyłam w stronę pokoju, w którym się znajdowała. Otworzyłam drzwi i
zauważyłam jej śpiącą sylwetkę na łóżku. Wszystko wydawało się być normalne.
Wszystko oprócz szalejącego komputera pokazującego bicie jej serca. Kreska
szalenie skakała w górę i dół, by na chwilę się uspokoić i ponownie zacząć
skakać w szybkim tempie. Dotknęłam jej ręki, by wyczuć puls, myśląc, że być
może komputer się popsuł, ale to, co wyczułam, nieźle mnie przestraszyło. Jej
serce rzeczywiście wariowało, ale co dziwne miała lodowatą rękę. Cała była
lodowata, jak trup.
Wtłoczyłam w nią
trochę swojej czakry. Jej ciało na chwilę pocieplało, lecz później
natychmiastowo wróciło do poprzedniego stanu. Jakby oddawała komuś swoją
czakrę, co było dziwne. Miałyśmy zdolność pobierania czyjeś czakry -
najczęściej swojej nawzajem, ale nie jej oddawania. Jedynym racjonalnym
wytłumaczeniem tego wszystkiego był Nonegan. A raczej jego mutacja. Być może
ona oddaje czakrę Toriemu.
-Aanami? Tu jesteś –
powiedział Itakoi za moimi plecami. – Tori właśnie bije się z ojcem na
zewnątrz... Aanami, co się dzieje z Hanami? – spytał, przerywając swoją
wypowiedź.
- Powiedz Toriemu,
żeby przestali, bo inaczej zabiją Hanami! – krzyknęłam.
Zaczęłam wtłaczać
swoją czakrę w bliźniaczkę, jakby była jakimś naczyniem do napełnienia.
Starałam się to robić stopniowo i jak najbardziej kontrolować przepływ. ponieważ
im więcej czakry jej wysyłałam w jednym momencie, tym szybciej ją
wykorzystywała. Poczułam, jak opuszczają mnie powoli siły. Opadłam na krzesełko,
stojące przy łóżku i nie przestałam oddawać jej mojej czakry. Nagle poczułam
czyjąś obecność w pomieszczeniu i zauważyłam Sasuke, który również dzielił się
swoją czakrą z Hanami. Ale dlaczego? Co nim kierowało? To, że obie jesteśmy
Uchiha?
***
W moją stronę leciał
wodny smok wykreowany przez mojego ojca. Oddychałem ciężko z powodu utraty
sporej ilości czakry, ale ku mojej uciesze Pain też nie wyglądał najlepiej.
Złożyłem pieczęcie w
kolejności Tygrys - Wąż - Szczur
- Wąż –
Tygrys i powiedziałem: Suiton: Suijinheki. Wokół mnie zaczęła
formować się wodna ściana, która zatrzymała jutsu mojego ojca.
Przez całą walkę czułem, że ktoś ofiarowuje mi swoją czakre. Dobrze
wiedziałem, że na pewno nie był to ojciec. Więc w takim razie kto? Bo Hanami na
pewno nie. Przecież ona była w śpiączce.
Ojciec nie dał mi dużo czasu do przemyśleń, ponieważ szybko wykonał
ten sam atak. Odetchnąłem głęboko. Złożyłem pieczęcie i wypowiedziałem: Fūjutsu Kyūin, jutsu stworzone przez
ojca zostało zatrzymane w wielkiej kuli. Poczułem jak wypełnia mnie czakra
pochodząca z owego wodnego smoka. Fūjutsu
Kyūin pozwalało na wchłonięcie czakry wykorzystanej do stworzenia jakiejś
techniki. Mój ojciec miał w zwyczaju używać tego jutsu tylko przy swoim trzecim
ciele. Lecz ja nie posiadałem takich ograniczeń. Mogłem dowolnie korzystać z
każdej techniki opartej na Rinneganie bez przymusu wysyłania czakry do innego
ciała. Ja nawet nie miałem tych sześciu ścieżek. Moje kekkei genkai zmutowało
już przy moim narodzeniu dzięki genom Konan. Przez co nie posiadam sześciu
ścieżek, ale mogę zmieniać kształt mojego ciała.
-Sprytnie – powiedział ponownie mój ojciec.
-Powtarzasz się – zauważyłem.
Nie czekając na dalszy przebieg rozmowy, złożyłem dłonie w pieczęcie i
wypowiedziałem: Sensatsu Suishō. Woda
wokół mnie dzięki elementowi Futona zaczęła się unosić i przemieniać w lodowe
igły, które pomknęły w kierunku Paina. Szybko wykonałem kolejną pieczęć i
wyszeptałem: Fūton: Reppūshō. Wiatr
zaczął mknąć z kierunku ojca, zaraz za lodowymi igłami, niosąc ze sobą
shurikeny i kunaie.
Westchnąłem głęboko, czując, że wykorzystałem już wchłoniętą czakre.
Czułem, że ojciec poradził już sobie z moimi jutsu i szykuje się do kontrataku.
Musiałem szybko skończyć walkę, gdyż kończyła mi się czakra w zastraszająco
szybkim tempie. Nie przepadałem za wodnymi jutsu i mało przykładałem się do ich
nauki, a większość technik, które opanowałem, wymagała dużej ilości czakry. Po
raz kolejny westchnąłem i zacząłem składać dłonie w pieczęcie, mając nadzieję,
że to jutsu zakończy walkę.
Sekwencja była bardzo skomplikowana. Zaczynała się od Tygrysa, po którym występował Wół i Małpa, i kolejne pieczęcie. Sekwencja była czasochłonna, ale jutsu
bardzo obiecujące jak na tą walkę. Zatrzymałem dłonie w pieczęci Ptaka i wypowiedziałem: Suiton: Daibakufu no Jutsu. Przede mną
powstał wielki słup wody, który zaatakował Paina.
Ten, zajęty składaniem własnych pieczęci, nie zdołał go uniknąć i woda
pociągnęła go ze sobą. Uderzył w ścianę góry, w której znajdowała się
organizacja i zamroczony opadł na ziemię.
Mimo wszystko wydało mi się to zbyt podejrzane, że nie zdażył uniknąć
jutsu. Wątpliwe było, że naprawdę zbyt zajęło go składanie pieczęci. Czyżby się
podłożył i celowo przegrał walkę? Ale po co, przecież nie chciał mnie puścić.
-Przestańcie! – usłyszałem głos Itakoiego, który wybiegł z kryjówki.
-O co ci chodzi? – spytałem.
-Przestań walczy,ć bo ją zabijesz. Cały czas oddaje ci czakrę.
-Kto? – spytałem.
-Hanami – odpowiedział.
Zamarłem. Jak? Przecież spała. Dlaczego i jakim cudem oddawała mi
swoją energię? Po co to robiła?
Zauważyłem, że Pain wstaje i uśmiecha się krzywo.
-Nieźle – mruknął. – Idź już, zanim zmienię zdanie. Zajmiemy się nią –
dodał.
Ruszył w stronę wejścia do kryjówki, a Itakoi potulnie poszedł za nim.
Zostałem sam, stojąc na środku jeziora i nic nie rozumiejąc. Wiedziałem jednak,
że ta nagła zmiana decyzji ojca może nie potrwać zbyt długo. Odwróciłem się na
pięcie i, nie odwracając się za siebie, ruszyłem w nieznanym kierunku. Byle
dalej.
***
Pulsujący ból w skroniach. Czerń. Szybko zmieniające się twarze
postaci. Wszyscy białowłosi, wszyscy z identycznymi oczami. Oraz zdarzały się
wyjątki, z ciemnymi włosami i oczami. Twarze jakby znajome. Jakieś podobne.
Szczególnie kobiety. Przypominały mi coś, lecz nie wiedziałam co. Nagle obraz.
Wizja palonej wsi. Krzyk i płacz dzieci. Zakrwawione ciała, jak podczas jakiejś
masakry. Te same twarze. Białe włosy. Szeroko otwarte szare oczy. Martwe oczy.
Krzyki. Dźwięk obijanych mieczy. Krew. Wszędzie krew. Oddział biegnący w bliżej
nieznanym kierunku. Kolejne krzyki. Więcej krwi rysującej się na białych
ścianach domostw. Ogień. Po raz kolejny coraz więcej ognia. To wszystko było
wizją jakiejś tragedii. Masakry. Miecz przebijający czyjeś ciało. Krzyk. Czerń.
Znowu pospiesznie zmieniające się twarze. Białe włosy. Te same szare oczy.
Wirujące znaki na tęczówkach. Chwilę później czarne włosy i czarne oczy.
Kobieta. Mężczyzna. Dziewczynka. Chłopczyk. Kobieta. Mężczyzna. Białe. Czarne.
Szare. Czarne. Na końcu ona. Kobieta. Czarne włosy i oczy. Sakura. A po niej, podobna do niej dziewczyna. Oczy szare, wirujące
znaki na tęczówkach. Białe włosy. Nieznana siła mówiąca mi, że to ja. I znowu
ta masakra. Pulsujący ból w skroniach. Mężczyzna wybiegający z płonącego domu. Płacz
dziecka, które niesie na rękach. Jego cichy, szaleńczy szept. Opętany głos
szepczący: Na imię ci będzie Sakura.
Sakura. Sakura. Sakura. Moja matka.
Czemu była tu jako dziecko? Co to za miejsce? Co to za ludzie?
Znowu czerń, znowu twarze. Chcę krzyczeć. Wrzeszczeć. Byleby zagłuszyć
krzyki, dźwięk obijanej stali i trzeszczącego, palącego się drewna. Jej twarz i
moja. Przeplatają się. Nakładają. Cichy, kobiecy szept. Uspokajający głos. Jesteś bezpieczna. Witaj w domu, kochanie.
Przyjdź do nas. Jesteś jedną z nas. Zemścij się. Pomścij nas. Szeptał głos.
Teraz wszystko jest już jasne. Jesteś
jedną z nas, jak twoja matka. Jesteś częścią klanu Shin. Naszą ostatnią
nadzieją. Ostatnim potomkiem. Pomścij nas. Pulsujący ból w skroniach. Przeskakujące
twarze. Znajome rysy. Białe włosy, szare oczy. Wirujące znaki na tęczówkach.
Głos szepczący: Jesteś jedną z nas.
Częścią klanu Shin. Rozmazująca się wizja. Czerń. Zero masakry. Zero
wirujących twarzy. Zero szeptów. Pulsujący ból w skroniach. Chęć. Chęć, by
otworzyć oczy. Wstać. Żyć. Chęć, by pomścić klan Shin.
***
-Coś się dzieje – powiedziałam do Sasuke, gdy zauważyłam, że oczy
Hanami drgają pod powiekami.
Oboje byliśmy wykończeni. Co prawda z pomocą Paina doprowadziliśmy Hanami
do normalnego stanu, ale kosztowało nas to wszystko sporo czakry.
Nagle poczułam, że palce Hanami zaciskają się kurczowo na mojej dłoni.
Coraz mocniej i mocniej. Spojrzałam na jej twarz i zauważyłam, że oczy się
uspokoiły. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na nią jeszcze raz i odskoczyłam wystraszona,
gdy dziewczyna energicznie otworzyła powieki. Zrobiła zdziwioną minę i
uśmiechnęła się szeroko. Zaczęła wyrywać z siebie wszystkie rurki i, nim
zdążyłam zareagować, biegła już przez korytarz w nieznanym nam kierunku.
Spojrzałam zdziwiona na Sasuke, który wydawał się równie zbity z tropu
co ja. Usłyszałam głos wołający kogoś na korytarzy i już wiedziałam do kogo
biegła. Wszystko stało się jasne. Mimo zmęczenia pobiegłam za nią i zauważyłam
ją, zaglądającą do kuchni.
-Gdzie on jest? – spytała wciąż się uśmiechając.
-Hanami, go nie ma – powiedziałam.
-Jest na misji? – spytała, a uśmiech zniknął z jej ust.
-Nie. On odszedł. Nie ma go i nie będzie – powiedziałam powoli.
Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie powiekami i opadała na podłogę. Z
jej oczu zaczęły spływać łzy, a ona złapała się za szyję.
-Hanami, co jest? – spytałam, kucając przy niej.
-Nie mogę oddychać! Duszę się! – powiedziała, zalewając się łzami. –
Nie chcę już czuć! Wolałam nie czuć! Dusze się! – mówiła.
Przytuliłam ją do siebie, rozumiejąc. Cokolwiek spowodowało tą
śpiączkę odblokowało jej uczucia. A co się z tym liczy i cierpienie. A teraz
jest zrozpaczona i cierpi, bo go nie ma.
-Nie mogę oddychać. Duszę się. On był moim tlenem, dopiero teraz to
zrozumiałam. Duszę się… – szeptała, zalewając się łzami. – Bez niego życie nie
ma sensu. Jak mam żyć bez tlenu? Nie mogę oddychać…
Koniec Aktu 2
Wow, to był chyba najlepszy rozdział. Te opisy uczuć, sali szpitalnej, potem walka, ten genialny sen no i końcówka.. Taaak ta końcówka wyszła ci.. ach świetnie, no!
OdpowiedzUsuńTen który czyha na Hanami to Madara/Tobi/Obito? No i coraz bardziej rozwija się ta akcja z klanem Shin.. Fajnie fajnie! :D
Ale i tak ta końcówka powalająca *.*
Aaa i znowu o czymś zapomniałam -.-
OdpowiedzUsuńSłowa Paina:
'Dlaczego wy wszystko komplikujecie? Najpierw ona, teraz ty? Cały czas chcecie się ochraniać przed sobą, zamiast po prostu być szczęśliwymi. Razem.'
No właśnie właśnie właśnie!