.

.

Rozdział 25 - Odszedł

Przystanąłem przy lekko uchylonych, drewnianych drzwiach. Zza nich wydobywał się męski szept, który mówił coś, lecz nie dostawał odpowiedzi. Wsłuchałem się w owy głos i po dłuższej chwili, ku swemu zdziwieniu, rozpoznałem w nim Sasuke. Tylko co on tam robił?
Uchyliłem drzwi i wszedłem do środka. Nie traciłem czasu na rozglądaniu się po pomieszczeniu, ponieważ dobrze wiedziałem, jak ono wygląda. Bladoniebieskie kafelki ułożone były równo na ścianach jak i na podłodze. Oblepiała je warstwa kurzu, ale nikt nie postanowił go posprzątać… Stanowczo zbyt rzadko używaliśmy tego pokoju. Pośrodku stało jednoosobowe szpitalne łóżko, a wokół niego wszystkie te pikające i prztykające urządzenia. Po dłuższej chwili w tym pomieszczeniu człowiek dostawał szału przez wsłuchiwanie się w głupie dźwięki owej aparatury. Sam nawet nie wiedziałem, że mamy takie urządzenia w organizacji.
Po lewej stronie, przy łóżku zostało postawione strasznie niewygodne krzesło, które teraz zajmowane było przez Sasuke. Wpatrywał się on w postać na łóżku, jakby to miało jej pomóc. Czarnowłosy w sumie nie wyglądał lepiej jak ja, czy Aanami. Wszyscy niewyspani, niedożywieni, zobojętnieni, a jednocześnie chowający głęboko w środku cierpienie. Nigdy nie sądziłem, że dane mi będzie aż w takim stopniu upodobnić się do Sasuke. Przejmował się… Tylko czym?
Spojrzał mętnym wzrokiem na mnie, by znów przenieść wzrok na postać przypiętą do tych pikających i prztykających urządzeń. Po ekranie jednego z nich skakała zielona linia, co raz robiąc większe i mniejsze górki. Drugie wypluwało rolki papieru zamazane podobną linią. Do ciała postaci przypięte były miliony rurek, pozwijanych i powyginanych w różnych kierunkach. Nie jestem pewny czy ktokolwiek w organizacji wiedział do czego one były przeznaczone i do czego miały służyć. Może po prostu przyczepiono je tu dla picu? Szybko wyrzuciłem tą myśl z głowy… Przecież nie mogę tego bagatelizować. Obok łóżka stał jeszcze długi wieszak, z którego zwisały woreczki wypełnione różnymi płynami, które to niknęły w owych rureczkach.
-Obudzi się… Musi – wyszeptał do mnie Sasuke pustym głosem, przerywając mój wywód.
Gdzie się podziała jego stanowczość, beznamiętność, bezuczuciowość? Zniknęła równie szybko, jak skacze owa zielona linia na ekranie urządzenia? Kiwnąłem głową, choć sam nie byłem tego do końca przekonany. Miałem odczucie, że póki będę tu ja, to postać się nie obudzi. I nie mam na myśli tego zapomnianego przez ludzi i czas pomieszczenia. Mam na myśli tą całą zakichaną organizację i tą przegniłą norę, która śmie się nazywać jaskinią.
-Dlaczego? Dlaczego tu jesteś? – wypowiedziałem drażniące mnie pytanie głosem niewiele różniącym się od jego.
Bo nie rozumiałem tego. Jaki on, wielki Sasuke Uchiha, miałby interes w przesiadywaniu tutaj i dodawaniu mi otuchy. Czyżbym wyglądał tak źle, że nawet on się nade mną lituje?
- Nie wiem. Muszę… Ona jest Uchiha – odpowiedział, nie potrafiąc sklecić jednego sensownego zdania. Bądź co bądź, z jego wypowiedzi niewiele da się rozszyfrować.
Wstał i wyszedł, nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem. Zostawił mnie samego w tym pokoju widmo, z bladoniebieskimi ścianami. Zostawił mnie samego z tymi pikającymi i prztykającymi urządzeniami, oraz tymi, które wypluwały zapisane rolki papieru. Zostawił mnie samego z zieloną linią skaczącą po ekranie, co miało być niby dobrym znakiem. Zostawił mnie samego z tysiącami niewiadomego pochodzenia rurek i zostawił mnie samego z nią, postacią na łóżku.
Podszedłem do mebla i usiadłem na krześle, które wcześniej zajmował Sasuke. Przyjrzałem się idealnym rysom śpiącej postaci, w której niestety nie dało się nie rozpoznać Hanami. Ona była zbyt zjawiskowa, by mogło się to powieść.
Chwyciłem jej nieruchomą dłoń i palcem przejechałem po jej zimnej skórze.
Cały czas mówili mi, że to nie moja wina. Że to był tylko przypadek, że Shi się zbuntował, a Hanami użyła Nonegana. Jednakże ja wiedziałem swoje. Nie mogłem opanować emocji, zapanować na złością i pozwoliłem Shi, by przejął nade mną kontrolę. Pozwoliłem, by zaatakował Hanami, a powinienem walczyć! Wtedy stałem się tym, o kim mówił tamten chłopak… Stałem się potworem.
Zacisnąłem dłoń w pięść i dopiero krzyczące urządzenie przypomniało mi, że zgniatałem dziewczynie dłoń. Opanowałem się i odłożyłem ją na miejsce, na twardy szpitalny materac.
Wstałem i jak najszybciej opuściłem pomieszczenie. Wszedłem do kuchni i, ignorując zdziwione spojrzenia, usiadłem na jednym z krzeseł. Oparłem łokcie na stole i położyłem podbródek na zgiętych w pięści dłoniach. Jednakże spojrzenia nie ustępowały.
-Co? – warknąłem zirytowany.
Ktoś podał mi łyżkę. Wziąłem ją i przejrzałem się w niej. Wyglądałem inaczej niż zwykle i dobrze wiedziałem dlaczego. Miałem standardowo granatowe włosy, jednakże dłuższe, tak że ich końcówki opadały i w nieładzie na oczy, które oczywiście miały Rinnegana. Kości policzkowe ułożyły się w inny sposób niż zazwyczaj, przez co wyglądałem jak zupełnie inny człowiek. Lecz ja wiedziałem, że nie jestem inny. Bo to… byłem prawdziwy ja.
Przekląłem cicho pod nosem. Przez tą całą sprawę z Hanami zapomniałem o kontrolowaniu tej cholernej specyficznej czakry przeznaczonej na utrzymanie zmienionego kształtu, przez co przybrałem znów swą prawdziwą postać. Ostatni raz widziałem te włosy i te kości policzkowe… z dziesięć lat temu? Wtedy też postanowiłem nie przypominać Nagato, lecz Paina, a dokładniej jego ulubione ciało, z którego zazwyczaj korzystał. Tak wyglądałem naprawdę i to była owa umiejętność, o której mówił jaszczur. Moja własna mutacja.
-Więc tak wyglądasz naprawdę? – spytała Aanami.
Gdy na nią patrzyłem, to czułem, jak coś rozdziela mnie od środka. Dlaczego ona musiała tak cholernie przypominać mi Hanami? Dlaczego, do cholery, musiały być bliźniaczkami?
Nie udzielając jej odpowiedzi, wstałem i opuściłem pomieszczenie. Szybkim krokiem skierowałem się w stronę wyjścia z organizacji i chwilę później oddychałem już świeżym powietrzem. Usiadłem na jednym z licznych kamieni i mechanicznie wymacałem kartonowy prostopadłościan w mojej kieszeni. Wyciągnąłem go, a moim oczom ukazała się paczka papierosów. Nie wiele myśląc, wyciągnąłem jednego i szybkim ruchem podpaliłem, jednocześnie się zaciągając. Tytoń zawinięty w czarną bibułkę uraczył mnie swoim dymem, który mozolnie opadał do moich płuc. Wypuściłem powietrze, a razem z nim resztki owego dymu. Ten cały rytuał pozwalał mi choć na chwilę zając myśli czymś innym niż Hanami. Z uwielbieniem zaciągnąłem się ponownie i delektowałem się dymem wypełniającym mi płuca.
Przez te kilka dni nie dość,  że wróciłem do prawdziwego wyglądu, to jeszcze znów zacząłem palić. Zaciągnąłem się po raz kolejny, ignorując pojawienie się postaci za moimi plecami.
Owy ktoś usiadł obok mnie i okazał się być moim ojcem.
-Jak ty wyglądasz? – spytał retorycznie. – Przejmujesz się, jakby umarła. Wróciłeś do palenia i do swojej prawdziwej postaci. Nie widziałem jej chyba od dziesięciu lat. Ależ ty mnie przypominasz – powiedział.
Zignorowałem część jego wypowiedzi i spytałem:
-A nie umarła?
-Nie… Przecież wciąż żyje i niedługo się obudzi.
-A jeśli nie? Jeśli się nie obudzi? Skąd masz pewność, że tak nie będzie? Co byś zrobił, gdyby się nie obudziła?
Nie odpowiedział.
-Ty nie wiesz, lecz ja tak. Mam tego dość. Mam dość oglądania, jak śpi. Mam dość słuchania tych debilnych urządzeń. Mam dość tego, że wszystko mi ją przypomina. Mam dość tego, że nie czuję jej obecności w mojej głowie, że nie mogę z nią porozmawiać nawet w ten sposób! Mam tego wszystkiego dość, bo ją kocham! I nie mogę znieść myśli, że to ja się do tego przyczyniłem. Przynajmniej nie będę musiał oglądać jej uśpionej twarzy jak… odejdę.
-O czym ty mówisz? – spytał ostro, a ja poczułem się jak dziecko, które na lekcji popełniło karygodny błąd.
-O tym, żeby zobaczyć, jaki ten świat jest naprawdę. Żeby nie żyć tylko opowieściami, którymi mnie karmisz. Żeby samemu poczuć nienawiść do tego, czego ty nienawidzisz.
-Wiesz, co ten świat i jego wojny zrobiły z naszymi przodkami. Ja wiem, jak było…
-Właśnie! Było. Skąd masz pewność, że się nie zmieniło?
Nie odpowiedział.
-Ty wiesz swoje, lecz ja i tak chcę to sprawdzić samemu! Odchodzę i niczym mnie nie powstrzymasz.
-A co jeśli ona się obudzi?
-Jeśli się obudzi, to mnie znienawidzi. Możesz jej nawet powiedzieć, że nie żyję. Byleby mnie nie szukała.
-Mówiłeś, że ją kochasz.
-Kocham! Dlatego chcę ją bronić… przed samym sobą.
-Żartujesz? Dlaczego wy wszystko komplikujecie? Najpierw ona, teraz ty? Cały czas chcecie się ochraniać przed sobą, zamiast po prostu być szczęśliwymi. Razem.
-Co ty wiesz o szczęściu i byciu razem? Co ty wiesz o miłości!? Przez dwadzieścia lat nie potrafiłeś mi tego okazać! Znalazł się ekspert od miłości – zironizowałem, mając dość naszej rozmowy.
Skończyłem drugiego już papierosa i wyrzuciłem peta na trawę, nie przejmując się nawet gaszeniem go. Wstałem i ruszyłem w stronę jaskini. Wszedłem do mojego pokoju i bez zastanowienia zacząłem w mały plecak pakować najpotrzebniejsze rzeczy. W końcu go zapieczętowałem na nadgarstku i nim wyszedłem przystanąłem jeszcze przy lustrze. Przejechałem sobie dłonią po policzku i skrzywiłem się lekko, gdy moje kości policzkowe zaczęły się przestawiać. Przymknąłem oczy, a gdy je otworzyłem byłem dwudziestopięcioletnim mężczyzną o lekkim zaroście i mocno zarysowanych kościach policzkowych i kwadratowym podbródku. Miałem długie włosy, które gdzieś w połowie pleców związane były gumką.
Ten wizerunek był jedną z moich licznych przemian i zupełnie nie wiem, co mnie zainspirowało do stworzenia go. Jeszcze raz przyjrzałem się w lustrze. Wygrzebałem z jednej z szafek niewielkie opakowanie i wyjąłem z niego kolorowe soczewki. Włożyłem je i mój Rinnegan natychmiastowo zniknął.
Obrzuciłem wzrokiem pokój nim opuściłem go całkowicie i zauważyłem na komodzie mały zeszycik. Przyniosła mi go Aanami, gdy byliśmy na misji z Hanami, a później wytłumaczyła mi, że znalazła go w pokoju bliźniaczek. Podszedłem do niego i wziąłem go ze sobą. Dobrze wiedziałem, co w nim jest. Rysunki, na których przedstawiony byłem ja. A wszystkie były autorstwa Hanami.
Spokojnie opuściłem swój pokój i swoje kroki skierowałem do pomieszczenia, w którym znajdowała się uśpiona Hanami. Delikatnie otworzyłem skrzypiące drzwi i wszedłem do pokoju. Znów uderzył mnie obraz miliona rurek owitych wokół postaci dziewczyny, a do uszu doszło pikanie i pukanie maszyn. Nie wiedząc czemu, zacząłem się skradać i podszedłem do lóżka. Nachyliłem się nad dziewczyną i delikatnie musnąłem jej uśpione, zimne usta.
-Żegnaj - wyszeptałem. Odsunąłem się od niej i usłyszałem za swymi plecami męski glos.
-Więc jednak odchodzisz?
- Tak. Zaopiekuj się nią - powiedziałem.
Opuściłem to pomieszczenie i szybkim krokiem skierowałem się w stronę wyjścia z organizacji.
Otworzyłem przejście i uderzył we mnie zimny podmuch wiatru. Obróciłem się po raz kolejny za siebie i opuściłem mury organizacji. Mury mojego wiezienia. Mury mojego dzieciństwa.
Kumulując czakre w stopach, wszedłem na tafle jeziora i swoje kroki skierowałem w nieznanym mi kierunku.
-Nie można od tak sobie odejść z Akatsuki.
-Jakoś Itachi mógł – powiedziałem, odwracając się w stronę mojego ojca.
-Itachi to inna sprawa. On miał przynajmniej ważny powód.
-A mój nie jest ważny? A może nie jest ważny, bo nie jest twój?
-Nie pozwolę ci odejść.
-Czyli co? Załatwimy to w stary, tradycyjny i sprawdzony sposób? - spytałem.
Pain, pewny swego, przytaknął.

Staliśmy pośrodku jeziora. Wpatrywałem się w ojca, gorączkowo myśląc nad przebiegiem walki. Wiedziałem, że póki znajduję się na wodzie jestem na przegranej pozycji, gdyż nie mogę wykonać żadnego jutsu związanego z kartkami. Jedynym wyjściem jest jak najprędzej zejść z powierzchni jeziora. Jednakże wiedziałem również, że ojciec wie, że chce zejść z wody i zapewne tylko czeka, aż zacznę biec w kierunku lądu. A wtedy będzie miał ułatwiony atak. A na to mu nie chciałem pozwolić.
Zauważyłem, że Pain poruszył się delikatnie i zaczął składać pieczęcie. Uśmiechnąłem się sam do siebie, uświadamiając sobie, że staruszek ostatnimi czasy stał się bardzo niecierpliwy.
W moim kierunku pędził strumień wody wywołany przez technikę ojca. W zastraszającym tępię zbliżał się coraz bardziej do mnie. Uśmiechnąłem się po raz kolejny. Zatrzymałem przebieg czakry do stóp i z głośnym pluskiem wpadłem do wody. Złożyłem dłonie w pieczęć Tygrysa i zacząłem płynąć w stronę ojca, słysząc, że za moimi plecami z wody wynurza się mój wodny klon. Czułem drgania wody powstałe z walki, która toczyła się nad moją głową. Im bardziej zbliżałem się do klona ojca, tym fale były mocniejsze. Dobrze wiedziałem, że ojciec posłał do walki swoją replikę. Sam nigdy nie wystawiał się, gdy to nie było potrzebne. To dowodzi, jak bardzo mnie nie doceniał.
Zatrzymałem się za plecami ojca. Złożyłem pieczęcie i poczułem, jak za moimi plecami zaczyna się gromadzić woda. Trzymana przeze mnie siłą woli, zbierała się coraz bardziej i coraz mocniej szykowała się do wystrzelenia mnie z ogromną siłą, co, miałem nadzieję, wyrzuci mnie na powierzchnię. W końcu uwolniłem wodę spod mojej woli, a ona z wielkim impetem wyrzuciła mnie ponad taflę wody. W locie złożyłem pieczęcie.
Smok - Wół Królik
Wypowiedziałem głośno Suiton: Mizurappa. Fala wody wystrzelona z moich ust uderzyła w plecy klona i odrzuciła go kilka metrów do przodu, jednocześnie unicestwiając.
Była to technika podobna do jednego z Katonów. Używał jej straty przyjaciel mego ojca. Przyjaciel z dzieciństwa, którego ciała używa i którego ciało stało się jego wizerunkiem. Tylko kilka razy widziałem jego prawdziwą postać, jeszcze jako dziecko. Od zawsze moim ojcem był Tendō, nie Nagato. Dlatego właśnie używałem moich zdolności zmiany ciała, by być jak najbardziej do niego podobnym. Podobnym do Tendō.
-Sprytnie – powiedział ojciec, gdy już miałem zamiar zabierać się w dalszą drogę. – Nie sądziłem, że znasz… to jutsu.
-Czyżby wracały wspomnienia? – zakpiłem.
-Wspomnienia są tym, co napędza nas do działania. Tym, co mówi nam, jak powinniśmy postępować, a czego się wzbraniać. To one przypominają nam za co i jak mamy walczyć. Wspomnień się nie da usunąć, one zawsze będą w nas. Można je jedynie zablokować. Lecz nie na zawszę.
-Ty masz wspomnienia. Wiesz, co straciłeś, wiesz z czym walczysz. A co mam ja? Ja mam tylko twoje opowieści. Historie wtłaczane mi do mózgu od dziecka. To nie wspomnienia, a Ty mówisz mi czego mam nienawidzić i z czym mam walczyć – powiedziałem.
-Jesteś moim synem… – stwierdził.
-Miło mi, że przyznałeś to otwarcie dopiero po dwudziestu latach mojego życia. Dopiero teraz sobie przypomniałeś o tym, że jesteśmy spokrewnieni?
-Powinieneś wierzyć w to, co ja! – powiedział, ignorując moje słowa.
-Jesteś moim ojcem. Powinno ci zależeć na tym, czego ja pragnę, a nie na tym, czego pragniesz ty sam. Nie będę walczył za twoje wspomnienia. Świat się zmienia. Nie ma wojen, jakbyś nie zauważył. Nie ma niebezpieczeństwa, bo my nim jesteśmy. Jesteśmy postrachem wszystkich wiosek. Tego pragnąłeś? Żeby ludzie się ciebie bali? Czy może pokoju, który i tak już zapanował.
-Mylisz się. To nie my jesteśmy niebezpieczeństwem. Jest ktoś o wiele bardziej silniejszy od nas. Ktoś, kto od lat zagraża światu. Ktoś, którego wizja jest o wiele straszniejsza niż moja. Ten ktoś jest tym z kim chcę walczyć. Wiem o pokoju. Jak myślisz, kto się do niego przyczynił? Wioski i ich pakty? Czy ci, którzy likwidowali niebezpieczeństwa dla ich sojuszów, nim stały się zbytnim zagrożeniem? To Akatsuki panuje nad sojuszami. Gdyby nie my, świat objęty byłby wojną.
-Więc dlaczego nie pozwolisz mi odjeść? Przecież masz już ten swój cholerny pokój. Nie chcę już być twoim pionkiem.
-Bo jeżeli odejdziesz, to staniesz się pionkiem właśnie tego człowieka. Nie powinienem ci tego mówić. W ogóle nie powinienem ci mówić tego wszystkiego.
-Właśnie zauważyłem, że jesteś jakiś zbyt wylewny jak na siebie, ojcze – powiedziałem z kpiną. Jakoś mało mnie to wszystko obchodziło. Ja chciałem tylko odejść, bo coś mówiło mi, że tylko w ten sposób pomogę Hanami.
-Tori, on chce Hanami. Jej oczu. Jeżeli dopadnie ciebie, to ona wpadnie w jego ręce. Bo Hanami zrobi wszystko, by do ciebie dotrzeć.
Zatrzymałem się w pół kroku. Ktoś jej zagraża? Nie… Ktoś chcę użyć mnie, by ją dostać w swoje ręcę. Ktoś chce z moją pomocą sprawić, że sama dobrowolnie do niego przyjdzie i pozwoli się wykorzystać do jego niecnych planów. Kto jest takim łajdakiem?
-Chciałem zniszczyć wioski. Chciałem być władcą świata. Ale od jakiegoś czasu wiem, że to nie z wioskami powinienem walczyć, tylko z nim. To on jest odpowiedzialny za większość mojego cierpienia. A najbardziej nienawidzę go za to, że do swoich planów pragnął wykorzystać mnie i ciebie.
-Mimo wszystko pozwól mi odejść. Nie dam się złapać w jego sidła i nie stanę się jego pionkiem.
-Sam nawet nie będziesz wiedział czyich rozkazów będziesz słuchał. Sam nawet nie będziesz wiedział, kto stoi za tobą w cieniu. Kto zarzuci na ciebie sidła swojej władzy.
-Pozwól mi odejść.
-Nie przekonam cię, prawda? Nawet wizja zagrożenia ciążącego nad Hanami nie utrzyma Cię w organizacji.
-Skąd wiesz, że Hanami nie zaczęła pracować dla niego, jak uciekła?
-Bo wtedy pracowała dla mnie. Dlatego wiedziałem, gdzie ją znajdziesz. Nie chciała wracać, więc wysłałem cię, byś ją sprowadził.
-Nieważne – powiedziałem zdziwiony jego słowami. On cały czas wiedział, gdzie była. Cały czas dla niego pracowała. To stąd wszystkie te blizny, które ma na sobie. To stąd był ten obraz, który znalazłem pewnego dnia na swoim łóżku. - Jakbyś nie zauważył, Hanami śpi. I nie wiadomo czy kiedykolwiek się obudzi, więc tak nie będzie mógł jej wykorzystać w tym stanie. Zresztą, przecież jest twoim pionkiem, więc czego się boisz?
-Że zacznie cię szukać i odejdzie – powiedział.
-Pozwól mi odejść - powtórzyłem, mając dość naszej rozmowy. Nie rozumiałem wylewności mojego ojca i tego, że nagle zebrało mu się na takie zwierzenia i rozbudowane zdania.
-Więc walczmy – stwierdził.
Obróciłem się w jego kierunku i westchnąłem. Znów powracamy do punktu wyjścia i do starej dobrej siły przekonywania. Uśmiechnąłem się zadziornie i, składając pieczęcie, ruszyłem na ojca. Powiedziałem Takigakure Ryū: Mizukiri no Yaiba, a w mojej ręce pokazał się miecz wykonany z lodu.
***

Z sufitu posypał się tynk, a jego kawałki wpadły mi do herbaty. Westchnęłam cicho i wstałam z krzesła. Podeszłam do zlewu i wylałam zawartość mojego kubka. Szurając butami o posadzkę, zaczęłam kierować się do wyjścia, by sprawdzić, co się dzieję na zewnątrz.
Zatrzymałam się w połowie kroku, gdy poczułam coś dziwnego. Mój instynkt, podpowiadał mi, że to nie jest zwyczajne odczucie. A to z kolei dowodziło, że coś dzieje się z Hanami.
Z perspektywy czasu nauczyłam się wyczuwać momenty, gdy Hanami coś zagrażało. Jesteśmy bliźniaczkami, więc to normalne, że łączy nas wyjątkowa więź. Ona zawsze potrafiła wyciągnąć mnie z tarapatów, niezależnie od tego, czy znajdowała się wiele kilometrów ode mnie, czy kilka kroków. Przybywała na czas i razem stawiałyśmy czoła niebezpieczeństwu. Razem. Zawsze odkąd pamiętam walczyłyśmy wspólnie. Tylko ja potrafiłam wyczuć napady jej Nonegana i im zapobiec. Zawsze kierowałyśmy się tymi właśnie odczuciami.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę pokoju, w którym się znajdowała. Otworzyłam drzwi i zauważyłam jej śpiącą sylwetkę na łóżku. Wszystko wydawało się być normalne. Wszystko oprócz szalejącego komputera pokazującego bicie jej serca. Kreska szalenie skakała w górę i dół, by na chwilę się uspokoić i ponownie zacząć skakać w szybkim tempie. Dotknęłam jej ręki, by wyczuć puls, myśląc, że być może komputer się popsuł, ale to, co wyczułam, nieźle mnie przestraszyło. Jej serce rzeczywiście wariowało, ale co dziwne miała lodowatą rękę. Cała była lodowata, jak trup.
Wtłoczyłam w nią trochę swojej czakry. Jej ciało na chwilę pocieplało, lecz później natychmiastowo wróciło do poprzedniego stanu. Jakby oddawała komuś swoją czakrę, co było dziwne. Miałyśmy zdolność pobierania czyjeś czakry - najczęściej swojej nawzajem, ale nie jej oddawania. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem tego wszystkiego był Nonegan. A raczej jego mutacja. Być może ona oddaje czakrę Toriemu.
-Aanami? Tu jesteś – powiedział Itakoi za moimi plecami. – Tori właśnie bije się z ojcem na zewnątrz... Aanami, co się dzieje z Hanami? – spytał, przerywając swoją wypowiedź.
- Powiedz Toriemu, żeby przestali, bo inaczej zabiją Hanami! – krzyknęłam.
Zaczęłam wtłaczać swoją czakrę w bliźniaczkę, jakby była jakimś naczyniem do napełnienia. Starałam się to robić stopniowo i jak najbardziej kontrolować przepływ. ponieważ im więcej czakry jej wysyłałam w jednym momencie, tym szybciej ją wykorzystywała. Poczułam, jak opuszczają mnie powoli siły. Opadłam na krzesełko, stojące przy łóżku i nie przestałam oddawać jej mojej czakry. Nagle poczułam czyjąś obecność w pomieszczeniu i zauważyłam Sasuke, który również dzielił się swoją czakrą z Hanami. Ale dlaczego? Co nim kierowało? To, że obie jesteśmy Uchiha?

***

W moją stronę leciał wodny smok wykreowany przez mojego ojca. Oddychałem ciężko z powodu utraty sporej ilości czakry, ale ku mojej uciesze Pain też nie wyglądał najlepiej.
Złożyłem pieczęcie w kolejności Tygrys - Wąż - Szczur - Wąż Tygrys  i powiedziałem: Suiton: Suijinheki. Wokół mnie zaczęła formować się wodna ściana, która zatrzymała jutsu mojego ojca.
Przez całą walkę czułem, że ktoś ofiarowuje mi swoją czakre. Dobrze wiedziałem, że na pewno nie był to ojciec. Więc w takim razie kto? Bo Hanami na pewno nie. Przecież ona była w śpiączce.
Ojciec nie dał mi dużo czasu do przemyśleń, ponieważ szybko wykonał ten sam atak. Odetchnąłem głęboko. Złożyłem pieczęcie i wypowiedziałem: Fūjutsu Kyūin, jutsu stworzone przez ojca zostało zatrzymane w wielkiej kuli. Poczułem jak wypełnia mnie czakra pochodząca z owego wodnego smoka. Fūjutsu Kyūin pozwalało na wchłonięcie czakry wykorzystanej do stworzenia jakiejś techniki. Mój ojciec miał w zwyczaju używać tego jutsu tylko przy swoim trzecim ciele. Lecz ja nie posiadałem takich ograniczeń. Mogłem dowolnie korzystać z każdej techniki opartej na Rinneganie bez przymusu wysyłania czakry do innego ciała. Ja nawet nie miałem tych sześciu ścieżek. Moje kekkei genkai zmutowało już przy moim narodzeniu dzięki genom Konan. Przez co nie posiadam sześciu ścieżek, ale mogę zmieniać kształt mojego ciała.
-Sprytnie – powiedział ponownie mój ojciec.
-Powtarzasz się – zauważyłem.
Nie czekając na dalszy przebieg rozmowy, złożyłem dłonie w pieczęcie i wypowiedziałem: Sensatsu Suishō. Woda wokół mnie dzięki elementowi Futona zaczęła się unosić i przemieniać w lodowe igły, które pomknęły w kierunku Paina. Szybko wykonałem kolejną pieczęć i wyszeptałem: Fūton: Reppūshō. Wiatr zaczął mknąć z kierunku ojca, zaraz za lodowymi igłami, niosąc ze sobą shurikeny i kunaie.
Westchnąłem głęboko, czując, że wykorzystałem już wchłoniętą czakre. Czułem, że ojciec poradził już sobie z moimi jutsu i szykuje się do kontrataku. Musiałem szybko skończyć walkę, gdyż kończyła mi się czakra w zastraszająco szybkim tempie. Nie przepadałem za wodnymi jutsu i mało przykładałem się do ich nauki, a większość technik, które opanowałem, wymagała dużej ilości czakry. Po raz kolejny westchnąłem i zacząłem składać dłonie w pieczęcie, mając nadzieję, że to jutsu zakończy walkę.
Sekwencja była bardzo skomplikowana. Zaczynała się od Tygrysa, po którym występował Wół i Małpa, i kolejne pieczęcie. Sekwencja była czasochłonna, ale jutsu bardzo obiecujące jak na tą walkę. Zatrzymałem dłonie w pieczęci Ptaka i wypowiedziałem: Suiton: Daibakufu no Jutsu. Przede mną powstał wielki słup wody, który zaatakował Paina.
Ten, zajęty składaniem własnych pieczęci, nie zdołał go uniknąć i woda pociągnęła go ze sobą. Uderzył w ścianę góry, w której znajdowała się organizacja i zamroczony opadł na ziemię.
Mimo wszystko wydało mi się to zbyt podejrzane, że nie zdażył uniknąć jutsu. Wątpliwe było, że naprawdę zbyt zajęło go składanie pieczęci. Czyżby się podłożył i celowo przegrał walkę? Ale po co, przecież nie chciał mnie puścić.
-Przestańcie! – usłyszałem głos Itakoiego, który wybiegł z kryjówki.
-O co ci chodzi? – spytałem.
-Przestań walczy,ć bo ją zabijesz. Cały czas oddaje ci czakrę.
-Kto? – spytałem.
-Hanami – odpowiedział.
Zamarłem. Jak? Przecież spała. Dlaczego i jakim cudem oddawała mi swoją energię? Po co to robiła?
Zauważyłem, że Pain wstaje i uśmiecha się krzywo.
-Nieźle – mruknął. – Idź już, zanim zmienię zdanie. Zajmiemy się nią – dodał.
Ruszył w stronę wejścia do kryjówki, a Itakoi potulnie poszedł za nim. Zostałem sam, stojąc na środku jeziora i nic nie rozumiejąc. Wiedziałem jednak, że ta nagła zmiana decyzji ojca może nie potrwać zbyt długo. Odwróciłem się na pięcie i, nie odwracając się za siebie, ruszyłem w nieznanym kierunku. Byle dalej.

***

Pulsujący ból w skroniach. Czerń. Szybko zmieniające się twarze postaci. Wszyscy białowłosi, wszyscy z identycznymi oczami. Oraz zdarzały się wyjątki, z ciemnymi włosami i oczami. Twarze jakby znajome. Jakieś podobne. Szczególnie kobiety. Przypominały mi coś, lecz nie wiedziałam co. Nagle obraz. Wizja palonej wsi. Krzyk i płacz dzieci. Zakrwawione ciała, jak podczas jakiejś masakry. Te same twarze. Białe włosy. Szeroko otwarte szare oczy. Martwe oczy. Krzyki. Dźwięk obijanych mieczy. Krew. Wszędzie krew. Oddział biegnący w bliżej nieznanym kierunku. Kolejne krzyki. Więcej krwi rysującej się na białych ścianach domostw. Ogień. Po raz kolejny coraz więcej ognia. To wszystko było wizją jakiejś tragedii. Masakry. Miecz przebijający czyjeś ciało. Krzyk. Czerń. Znowu pospiesznie zmieniające się twarze. Białe włosy. Te same szare oczy. Wirujące znaki na tęczówkach. Chwilę później czarne włosy i czarne oczy. Kobieta. Mężczyzna. Dziewczynka. Chłopczyk. Kobieta. Mężczyzna. Białe. Czarne. Szare. Czarne. Na końcu ona. Kobieta. Czarne włosy i oczy. Sakura. A po niej, podobna do niej dziewczyna. Oczy szare, wirujące znaki na tęczówkach. Białe włosy. Nieznana siła mówiąca mi, że to ja. I znowu ta masakra. Pulsujący ból w skroniach. Mężczyzna wybiegający z płonącego domu. Płacz dziecka, które niesie na rękach. Jego cichy, szaleńczy szept. Opętany głos szepczący: Na imię ci będzie Sakura. Sakura. Sakura. Sakura. Moja matka.
Czemu była tu jako dziecko? Co to za miejsce? Co to za ludzie?
Znowu czerń, znowu twarze. Chcę krzyczeć. Wrzeszczeć. Byleby zagłuszyć krzyki, dźwięk obijanej stali i trzeszczącego, palącego się drewna. Jej twarz i moja. Przeplatają się. Nakładają. Cichy, kobiecy szept. Uspokajający głos. Jesteś bezpieczna. Witaj w domu, kochanie. Przyjdź do nas. Jesteś jedną z nas. Zemścij się. Pomścij nas. Szeptał głos. Teraz wszystko jest już jasne. Jesteś jedną z nas, jak twoja matka. Jesteś częścią klanu Shin. Naszą ostatnią nadzieją. Ostatnim potomkiem. Pomścij nas.  Pulsujący ból w skroniach. Przeskakujące twarze. Znajome rysy. Białe włosy, szare oczy. Wirujące znaki na tęczówkach. Głos szepczący: Jesteś jedną z nas. Częścią klanu Shin. Rozmazująca się wizja. Czerń. Zero masakry. Zero wirujących twarzy. Zero szeptów. Pulsujący ból w skroniach. Chęć. Chęć, by otworzyć oczy. Wstać. Żyć. Chęć, by pomścić klan Shin.

***

-Coś się dzieje – powiedziałam do Sasuke, gdy zauważyłam, że oczy Hanami drgają pod powiekami.
Oboje byliśmy wykończeni. Co prawda z pomocą Paina doprowadziliśmy Hanami do normalnego stanu, ale kosztowało nas to wszystko sporo czakry.
Nagle poczułam, że palce Hanami zaciskają się kurczowo na mojej dłoni. Coraz mocniej i mocniej. Spojrzałam na jej twarz i zauważyłam, że oczy się uspokoiły. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na nią jeszcze raz i odskoczyłam wystraszona, gdy dziewczyna energicznie otworzyła powieki. Zrobiła zdziwioną minę i uśmiechnęła się szeroko. Zaczęła wyrywać z siebie wszystkie rurki i, nim zdążyłam zareagować, biegła już przez korytarz w nieznanym nam kierunku.
Spojrzałam zdziwiona na Sasuke, który wydawał się równie zbity z tropu co ja. Usłyszałam głos wołający kogoś na korytarzy i już wiedziałam do kogo biegła. Wszystko stało się jasne. Mimo zmęczenia pobiegłam za nią i zauważyłam ją, zaglądającą do kuchni.
-Gdzie on jest? – spytała wciąż się uśmiechając.
-Hanami, go nie ma – powiedziałam.
-Jest na misji? – spytała, a uśmiech zniknął z jej ust.
-Nie. On odszedł. Nie ma go i nie będzie – powiedziałam powoli.
Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie powiekami i opadała na podłogę. Z jej oczu zaczęły spływać łzy, a ona złapała się za szyję.
-Hanami, co jest? – spytałam, kucając przy niej.
-Nie mogę oddychać! Duszę się! – powiedziała, zalewając się łzami. – Nie chcę już czuć! Wolałam nie czuć! Dusze się! – mówiła.
Przytuliłam ją do siebie, rozumiejąc. Cokolwiek spowodowało tą śpiączkę odblokowało jej uczucia. A co się z tym liczy i cierpienie. A teraz jest zrozpaczona i cierpi, bo go nie ma.
-Nie mogę oddychać. Duszę się. On był moim tlenem, dopiero teraz to zrozumiałam. Duszę się… – szeptała, zalewając się łzami. – Bez niego życie nie ma sensu. Jak mam żyć bez tlenu? Nie mogę oddychać…

Koniec Aktu 2

2 komentarze:

  1. Wow, to był chyba najlepszy rozdział. Te opisy uczuć, sali szpitalnej, potem walka, ten genialny sen no i końcówka.. Taaak ta końcówka wyszła ci.. ach świetnie, no!
    Ten który czyha na Hanami to Madara/Tobi/Obito? No i coraz bardziej rozwija się ta akcja z klanem Shin.. Fajnie fajnie! :D
    Ale i tak ta końcówka powalająca *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaa i znowu o czymś zapomniałam -.-
    Słowa Paina:
    'Dlaczego wy wszystko komplikujecie? Najpierw ona, teraz ty? Cały czas chcecie się ochraniać przed sobą, zamiast po prostu być szczęśliwymi. Razem.'
    No właśnie właśnie właśnie!

    OdpowiedzUsuń