.

.

Rozdział 36 - W drodze

Ostrożnie otworzyłem drzwi i zauważyłem Hanami ubraną w krótkie spodenki i niezakrywającą brzucha bluzkę. Stała na środku pomieszczenia i ćwiczyła taijutsu. Odwróciła się w stronę jednej ze ścian, podbiegła do niej i odbijając się od niej nogą zrobiła salto w tył. Następnie stanęła na jednej nodze, a drugą wyciągnęła w górę, robiąc idealnie prosty turecki szpagat. Usłyszałem cichy świst i złapałem szybko lecący w moją stronę kunai.
- Chcesz czegoś konkretnego czy tak po prostu mnie podglądasz? - spytała dziewczyna.
- Jak zwykle poważna - rzuciłem sarkastycznie. - Mam wiadomość od Aanami – dodałem, chcąc ją zaciekawić,
Hanami stanęła normalnie i chwilę później znalazła się przy mnie.
- Mów, wujaszku.
- Za tydzień, razem z Itakoim biorą ślub. Oczywiście mamy zaproszenia - rzuciłem.
- I jak mają zamiar ugościć największych przestępców ludzkości w domu feudała, gdzie na pewno będą przedstawiciele władzy? - zapytała.
- Ciebie akurat będzie im łatwo ukryć. Będziesz cały czas przy Aanami. A co do mnie i Sasuke... Hmm, nie wiem. Może Sasuke w ogóle nie pójdzie. W końcu Itachi tam może być - rzuciłem.
- Ojca na pewno tam nie będzie, sam wiesz dlaczego - stwierdziła dziewczyna, poważnym głosem, patrząc na mnie wzrokiem, mówiącym bym lepiej przyznał jej rację.
- Jak uważasz. W każdym bądź razie wyruszacie jutro rano - powiedziałem i odwróciłem się z zamiarem odejścia.
- Wyruszamy?
- Tak, ty z Yoshito.
- A-po-co-mi-on-tam? - spytała dziewczyna, sącząc każdy wyraz, jakby mówiła do kogoś niepełnosprytnego.
- Bo nie puszczę cię samej...
- Nie traktuj mnie jak dziecka - warknęła poirytowana.
- Nie traktuję, jestem zapobiegawczy. A po twoich ostatnich wybrykach... Wolę cię mieć na oku - rzuciłem.
- Zabijałam i co z tego. Każdy z nas to robił - odpowiedziała.
Zacisnąłem dłoń w pięść.
- Owszem, zabijaliśmy, ale dla misji. Ja zabijałem dla misji... Reszta, po dołączeniu do mnie, również - syknąłem.
- Ale wcześniej... - zaczęła - Zresztą, dobrze wiesz, że nie byłam sobą... Nie pije już od kilku tygodni, jestem w końcu zdrowa, a ty zapewniałeś, że z moją głową wszystko w porządku - odpowiedziała.
Nabrałem tlenu w płuca z zamiarem odpowiedzenia jej.
- Wiem, że dopóki Aanami mnie nie przebada, to nic nie wiadomo. Zdaje sobie z tego sprawę - rzuciła i westchnęła cicho. - To kiedy wyruszamy?
- Jutro, punkt szósta – rzekłem i wyszedłem, za plecami usłyszałem jeszcze jej zniechęcone westchnięcie.
***
Leniwym krokiem wyszedłem z budynku, w którym obecnie znajdowała się siedziba tejże jakże dumnej i groźniej organizacji znanej jako Akatsuki. Po dłuższym przebywaniu tutaj stwierdzam, że organizacja ta zrzesza jeszcze groźniejsze typki niż mówiono, ale co się z tym wiąże, są oni jeszcze bardziej popieprzeni niż mi się wydawało.
Na przykład taki Deidara. Znany jako wybuchowe dziecko ze skłonnościami psychopatycznymi. Okazuje się jednak, że on w zupełności jest stuprocentowym psychopatą, znęcającym się w swoim pokoju, gdy myśli, że nikt nie patrzy, nad małymi stworzonkami, wysadzając je od środka. Jednakże bawi się swoimi glinianymi zabawkami jak pięcioletnie dziecko, a do tego wygląda jak dziewczyna. Czy to normalne?
Ale to nie wszystko! Sam Lider, wszechmocny użytkownik Rinnegana, którego pseudonim powoduje gęsią skórkę u każdego jego wroga, w rzeczywistości jest straszniejszy niż mi mówiono, ale cierpi na kompleks niedocenionego ojca.
Sasuke natomiast, ten który zamordował Orochimaru, zachowuje się jak emo, cierpi na kompleks młodszego brata. Gdy spojrzy na mnie, to czasami przechodzą mnie zimne dreszcze, ale patrząc na Hanami mięknie jak dziewica na widok nagiego faceta. A mimo to mam wrażenie, że jakby chciał, to by mnie zamordował nim zdążyłbym zareagować. A przecież ja nie jestem jakimś tam podrzędnym ninja czy złodziejaszkiem. Pochodzę z klanu Shin i od dawna trudnię się w mrocznym fachu. Co prawda, nie mam takiego stażu w morderstwach jak oni, gdyż głownie używałem swych umiejętności do szpiegowania i złodziejstwa. I jak słyszałem, Hanami też zdążyła się już w tym wprawić.
A jeśli chodzi o nią. Cóż, ona była z nich wszystkich najdziwniejsza. Owszem, jak zdążyłem zauważyć, jej zdolności nie były przeciętne. Niekiedy sam się dziwiłem, jak to możliwe, że w tak młodym wieku, bo przecież miała niecałe dziewiętnaście lat. A finezja i swoboda, z jaką mówiła o zabijaniu, były niekiedy przerażające. Ale mimo tego, że czasami mi imponowała – co oczywiście nie przytrafiało się często - była to rozpieszczona, niewdzięczna dziewucha, z zadziwiającymi skłonnościami do nałogów oraz z jakimiś dziwnymi kompleksami porzuconego dziecka.
Usłyszałem świst nadlatującej broni, więc uchyliłem się odruchowo, a broń uderzyła w ścianę za mną.
- Punkt szósta, mówi ci to coś? - warknęła dziewczyna wstając z murka, na którym siedziała.
- Może i coś mówi, ale niewiele. A o co chodzi? - spytałem, w odpowiedzi słysząc jej głośne westchnięcie.
-Chodźmy, zanim się zestarzeję - powiedziała.
- A to już się nie stało? - zapytałem, uśmiechając się pod nosem z jej miny.
Bez słowa odwróciła się do mnie tyłem i ruszyła w stronę tuneli.
***
Po wyjściu z wioski deszczu, zatrzymałam się na chwilę i przykucnęłam uważnie przypatrując się otaczającym mnie krzakom. Usłyszałam jak chłopak zatrzymał się kilka metrów dalej i czułam jak wpatruje się we mnie oczekująco.
- Naprawdę? – zapytał retorycznie. – Najpierw spieszyłaś się jak nie wiem co i rzucałaś we mnie ciężką bronią za spóźnienie, a teraz sobie odpoczynki urządzasz? Jeszcze dobrze nie wyszliśmy z granic wioski – rzucił podirytowany.
Uśmiechnęłam się retorycznie.
- To wcale nie była ciężka broń – rzekłam.
Do moich uszu doszło ledwie słyszalne szumienie w krzakach i nagle na łąkę wybiegła mała jaszczurka. Wyciągnęłam ku niej lewą dłoń, na którą ta wskoczyła jakby z niechęcią.
- Witaj przyjaciółko – wyszeptałam w jej kierunku.
Zwierzątko spojrzało na mnie sceptycznie.
- Pozbyłaś się tego całego alkoholu z krwi? – spytała, ignorując moje przywitanie.
Przesunęłam dłonią po twarzy, ukrywając w ten sposób obejmujące mnie podirytowanie. Odkąd pierwszy raz zawitałam w barze, po odejściu Aanami, Anbā odmówiła ze mną jakiejkolwiek współpracy, twierdząc, że na kilometr moja krew śmierdzi alkoholem. Zapewniła mnie też, że gdyby przyjęła ją jako zapłatę za obowiązki summona, zapewne padłaby trupem od stężenia procentów. Od tamtej pory, praktycznie jej nie widziałam, ale jakiś czas temu przywołałam ją z małym zadaniem.
- Owszem. Sprawdziłaś? – spytałam, przechodząc do meritum sprawy.
- Wujaszek mówił prawdę. Tak jak powiedział, we wskazanym miejscu stoi głaz – odpowiedziała.
- Dziękuję. Jeśli nie chcesz mi towarzyszyć, możesz odejść. Decyzja należy do ciebie – zapewniłam.
Zwierzątko przypatrzyło się mi uważnie, po czym usadowiło na ramieniu, z dala od ręki z wytatuowanymi gwiazdkami.
- Możemy iść – rzekłam do Yoshito, po czym zaczęłam iść w przeciwnym kierunku niż zamierzaliśmy.
- Dokąd idziesz? – zapytał chłopak. – Kraj Trawy jest w drugą stronę – dodał.
- Wiem, mamy dużo czasu. Proponuję wycieczkę do Kraju Ognia, a raczej jego granicy z Dźwiękiem – odpowiedziałam.
- Nie proponujesz - już podjęłaś decyzję, a to co innego. Zresztą, Lider kazał nam iść do Trawy, to idziemy do Trawy. W Kraju Ognia jestem spalony i nie będę po nim spacerował jakby nigdy nic.
- Jesteśmy z Akatsuki, w każdym kraju jesteśmy spaleni – dodałam, przewracając oczyma.
- Powiesz mi, gdzie ty chcesz dojść w ten tydzień?
- No przecież Ci już powiedziałam. Na granicę Ognia z Dźwiękiem – rzuciłam, jakby to było najoczywistsze na świecie.
- Cholera jasna, Hanami, dobrze wiesz o co mi chodzi. Nie zachowuj się jak pieprzone, trzyletnie dziecko, jak Deidara – warknął.
- Och, och, Yoshito, ukazałeś swe prawdziwe oblicze. A przecież mówiłeś, że nie przystoi to mordercom. Pójdziemy tam w odwiedziny dawno znienawidzonej osoby – powiedziałam.
- Nigdzie nie idziemy. A jeśli będziesz się spierać, to siłą zaciągnę Cię do tego pałacu. Myślisz, że tego nie zrobię? – zagroził.
Spojrzałam na niego z chęcią mordu w oczach i bezwiednie aktywowałam długo nieużywane kekkei genkai. Właściwie zapomniałam zupełnie o tym, że czasami zdarza mi się go nie kontrolować i morduję na prawo i lewo kogo popadnie, dopóki nie zorientuję się, że go używam.
Zauważyłam jak chłopak skrzywił się nieznacznie na twarzy, na której chwilę po tym ukazał się wredny uśmieszek. Jego tęczówki się rozjaśniły – choć wydawało się, że bardziej już nie mogą – a gałka oczna z białego zmieniła kolor na czarny, który kontrastował z bielą tęczówek pozbawionych źrenic. Pierwszy raz widziałam coś takiego.
Nagle poczułam tępy ból w głowie, rosnący z sekundy na sekundę. Czułam jakby ktoś rozrywał mi mózg na strzępy i oczami wyobraźni widziałam pękające, spalające się i wybuchające synapsy. Dobrze wiedziałam, czym może skończyć się to uczucie. Śmiercią, jaką fundowałam wielu swoim przeciwnikom.
Zmrużyłam oczy i świadomie zaatakowałam białowłosego, skupiając na tym wszelkie swoje siły, niemalże odcinając się od świata. Poczułam jedynie jak jaszczurka przestraszona zeskakuje z mojego ramienia. Mimo mojego ataku, ból w głowie nie ustępował, ale też nie zwiększał się. Natomiast twarz Yoshito wykrzywiła się w okropnym grymasie, który zmył z jego ust wredny uśmieszek.
Czułam jak ciśnienie mojej krwi podskoczyło, jak pędzi przez moje naczynia krwionośne, jak pulsuje jakby miała zaraz wybuchnąć. Zacisnęłam dłoń w pięści, zagryzłam zęby, by nie krzyknąć z powodu zadawanego mi bólu, zignorowałam płynące mi po policzkach łzy i to dziwne uczucie, jakby chcącej się uwolnić krwi. Liczyło się dla mnie jedynie to, by go zranić, skrzywdzić, okaleczyć. Pokonać, by przystał na moją „propozycję”, by ruszył ze mną w miejsce pochówku mojej matki. A jeśli zginąłby tutaj, to chętnie ruszyłabym tam sama.
Zauważyłam, jak żyłka na szyi chłopaka zaczyna niebezpiecznie pulsować, a następnie wybucha zalewając jego ubranie krwią. Jednocześnie szkarłat przysłonił mi oczy tak, że musiałam dezaktywować Nonegana, by je przetrzeć. Czyżby to był właśnie mój koniec, albo czyżbym znów miała oślepnąć zalewając się krwią. Czy tak właśnie skończy się moje pierwsze, po tak długiej przerwie, używanie umiejętności więzów krwi.
Jednak, ku mojej uldze, nie oślepłam, a krew łatwo dało się zetrzeć w moich oczu, bym mogła ponownie spojrzeć na chłopaka. Siedział na ziemi, przyciskając dłoń do rany na szyi. Poczułam krew wpływającą do mych ust i zaczęłam obmacywać swą twarz w poszukiwaniu krwawienia. Pośrodku nosa, pomiędzy oczami znajdowała się mała, lecz dość głęboka, obficie krwawiąca rana. Zatamowałam krwotok palcem, również siadając na ziemi.
Zaśmiałam się cicho, przypominając sobie moment z dzieciństwa. Po czym, chwilę później, ignorując krwawiącą ranę, zaczęłam śmiać się demonicznie, rękami ściskając się za bolący brzuch, brudząc jednocześnie płaszcz świeżą krwią. Chłopak spojrzał na mnie z politowaniem.
- Aż tak cię to śmieszy? – zapytał.
Machnęłam ręką w odpowiedzi, jakby chcąc odpędzić od siebie to głupie pytanie.
- Nie to – rzekłam, gdy zapanowałam nad śmiechem. – Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że w dzieciństwie matka chciała mnie zabić – dodałam swobodnie.
Chłopak przyjrzał mi się uważnie, zapewne czekając na wyjaśnienia. I ku swojemu zdziwieniu, wbrew sobie, mu ich udzieliłam.
- Jak byłam mała, chyba miałam cztery lata – sprostowałam – strasznie pokłóciłam się o coś z matką i nie wiedząc nawet o tym uruchomiłam Nonegana – Shinsongana, jak wolisz. W każdym bądź razie ona też „włączyła” swoje czarne oczęta. Nie pamiętam bólu. Wyraźnie jednak widzę jej wybuchającą twarz, dzielącą się na pół. Później do końca miała na swej, niegdyś nieskazitelnej twarzy, bliznę, mimo że mogła ją usunąć kiedy tylko by zechciała – rzekłam. – Dziwne, prawda? Moja własna matka chciała mnie zamordować!
Yoshito skinął głową i zaczął grzebać w plecaku, który pojawił się znikąd, w poszukiwaniu opatrunków. Wreszcie wyciągnął bandaże i opatrzył sobie nimi szyję, a później zabrał się za opatrzenie mnie. Musiałam wyglądać komicznie z plastrem przylepionym pomiędzy oczyma. Gdy skończył, spojrzał uważnie w moje oczy, znajdując się niecałe dwadzieścia centymetrów od mojej twarzy.
- To był twój Shinsongan, prawda? – zapytałam i nim zdążył odpowiedzieć dodałam: – Dlaczego wyglądał tak dziwnie?
Chłopak zaśmiał się pod nosem.
- Po raz pierwszy użyłaś go po ślepocie? – zapytał retorycznie, lecz mimo to skinęłam w odpowiedzi. – Twoje oczy wyglądają tak samo jak moje. Ślepota była ostatnim etapem całkowitej aktywacji oczu. Teraz możesz dopiero nazwać się pełnoprawnym użytkownikiem Oczu Śmierci.
- Jak ty przechodziłeś aktywację? Bo ja wielokrotnie traciłam przytomność na dość długo, paraliżowało mnie, prawie się utopiłam i oślepłam. Jak przebiegało to u Ciebie?  - zapytałam, wciąż wpatrując się w jego pozbawione źrenic szare tęczówki.
- Podobnie. Za każdym razem są takie same symptomy, lecz w różnej kolejności. Ja, zamiast oślepnąć w ostatniej fazie, leżałem pół martwy przez dwa miesiące. Nawet nie wyobrażasz sobie jak ciężko jest chodzić po takim czasie, gdy już częściowo zanikły Ci mięśnie – rzucił. – Na szczęście, ojciec pomógł mi to opanować.
- Twoi rodzice żyją? Żyje ktoś jeszcze z klanu Shin? – spytałam, z szeroko otwartymi oczyma.
- Niedawno twierdziłaś, że nie jesteśmy kuzynostwem, a twoja matka nic nie miała wspólnego z moim klanem – stwierdził.
Spuściłam głowę zawstydzona.
- Owszem, ale ty również masz Oczy Śmierci, tak jak ja. A więc musi to coś znaczyć – rzekłam, odwracając głowę i wpatrując się w niebo.
- Skoro tak mówisz. Hmm, nie ma nad czym się rozgadywać. Moi staruszkowie żyją sobie gdzieś tam i ciągną swoje niecne żywoty zarabiając dorywczo na morderstwach i szpiegowaniu. Matka miała czarnego Shinsongana, ojciec białego – więc ja miałem pięćdziesiąt na pięćdziesiąt szans, że odziedziczę jeden lub drugi. Na szczęście – albo nieszczęście - odziedziczyłem białego. Koniec historii – rzekł wstając. – Nie martw się z powodu matki. Może moi rodzice nie chcieli mnie zabić, ale lekko nie miałem. Chociaż teraz na to patrząc, to moje dzieciństwo, w porównaniu z twoim, było rajem – dodał po chwili zastanowienia.
- Nie ma się co dziwić temu, że jesteś taka dziwna – mruknął, pod nosem myśląc, że nie usłyszę.
Zignorowałam jego uwagę i rzekłam, jednocześnie zmieniając temat:
- Zaraz będzie padać. Nie chce mi się iść w deszczu. Po wizycie w Amegakure mam go po dziurki w nosie.
- Jak uważasz. Niedaleko powinna być jakaś karczma. Jak się pośpieszymy, to może zdążymy przed deszczem.
Bez słowa ruszyliśmy we wskazanym przez chłopaka kierunku. Niebo powoli zasłaniało się ciemnymi chmurami i zaczynał wiać porywisty wiatr. Anbā nerwowo popiskiwała na moim ramieniu i chowała się pod kołnierzem mojego płaszcza. Nigdy nie sądziłam, że jaszczurki mogą aż tak bardzo bać się burzy. Chociaż właściwie ona różniła się od innych ze swojego gatunku diametralnie, no i była summonem. Może miała jakieś niemiłe wspomnienia?
Nim rozpętało się piekło, wbiegliśmy na ganek drewnianego lokalu służącego miejscowym za tawernę, a przejezdnym za hotel. Zdjęliśmy szybko i schowaliśmy nasze płaszcze, po czym energicznie weszliśmy do środka. Panowała tu alkoholowa atmosfera, z własnym cuchnącym mini klimatem, a uroku dodawał panujący w pomieszczeniu półmrok. Przeszliśmy na drugi koniec pomieszczenia do lady, gdzie chcieliśmy zabukować pokój, przemykając się przez dym znajdujący się we wnętrzu. Dym tak gęsty, że z łatwością można go było kroić za pomocą katany.
Gdy udało nam się przekrzyczeć znajdujących się tu ludzi, usłyszeć numer naszego pokoju (był tylko jeden wolny i na nieszczęście – dwuosobowy) i dostać klucz, podeszliśmy do baru, by również dać się ponieść panującej tu atmosferze i odprężyć po dzisiejszym starciu. Zapewne musieliśmy wyglądać dziwnie tacy zabandażowani i zakrwawieni, ale nikt nie zwracał na nas uwagi. Właściwie nie różniliśmy się wiele od innych gości lokalu.
Chłopak zamówił butelkę sake, a ja z chęcią przystałam na szklankę wody z cytryną. Mimo usilnych próśb Yoshito – a nawet, co dziwne - barmana, nie skusiłam się na wódkę. Bądź co bądź, byłam trzeźwa od całkiem niedawna, a nie zamierzałam do tego wracać. Teraz, kiedy z moją głową było w porządku i choć dalej miewałam te dziwne sny – a nawet trochę częściej - nie miałam powodu, żeby uciekać do alkoholu. Mogłam śmiało cieszyć się wolnością od tego nałogu i walczyć z innymi. Jednym z nim był, na przykład, domniemany seksoholizm (Deidara podobno znalazł u mnie jego objawy), przez który postrzegałam Yoshito nie tylko jako starszego kuzyna, ale również jako niezłe ciacho.
Przetarłam twarz dłonią, chcąc uciec od tych myśli i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zauważyłam, że przy jednym ze stolików czterech mężczyzn dziwnie się nam przygląda i ku mojemu zniechęceniu, taksuje mnie wzrokiem. Westchnęłam cicho i odwróciłam się do lady, chcąc jak najszybciej o tym zapomnieć. Lecz, ku mojemu nieszczęściu, poczułam na ramieniu ogromną dłoń należącą do jednego z tamtych mężczyzn.
- Cześć śliczna, może zostawisz braciszka i dołączysz się do mnie i moich kolegów – wyszeptał mi do ucha, głosem, który chyba miał być uwodzicielski.
Zastanowiło mnie, dlaczego nazwał Yoshito moim bratem. Lecz po przyjrzeniu się towarzyszącemu mi chłopakowi wszystko zrozumiałam. Bądź co bądź, przez takie same włosy i oczy wyglądaliśmy jak bliźniacy.
- Nie dziękuję. Zostanę tutaj – powiedziałam, próbując się wyślizgnąć spod jego wielkiej łapy.
- Nie wstydź się maleńka. Nie ma czego, zobaczysz – będzie fajnie – dalej szeptał mi do ucha, zaciskając dłoń jeszcze bardziej.
- Powiedziała chyba, że się nie skusi – warknął w jego stronę Yoshito, obdarzając go lodowatym spojrzeniem.
- Do ciebie nie mówię bachorze. Jeszcze raz się wtrącisz, a zobaczysz – powiedział wygrażając mu pięścią.
Zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Z czego się śmiejesz, dzieweczko? – spytał mężczyzna, a jego dłoń niby przypadkowo zjechała na moją pierś.
To przelało czarę. Niewiele myśląc chwyciłam za stojącą na blacie szklaną butelkę i rozbiłam mu ją na głowie, nim ten zdążył zareagować. Zielone szkło posypało się na ziemię, obsypując wszystkich feerią barw powstałych z odbijającego się od niego światła. Gdy mężczyzna upadł na ziemię, zza stolika wyłonili się jego koledzy i skoczyli na nas. Spojrzałam znudzona na Yoshito, ale widząc jego zawziętą minę, uśmiechnęłam się demonicznie.
- Czas na zabawę – wymruczałam mu do ucha i wstałam, przygotowując się na atak pierwszego z napastników.
Zamachnął się na mnie wielką łapą, rozcinając w powietrzu „stojący” dym papierosowy. Z łatwością uniknęłam jego powolnego ataku. Złapałam za jego ramię nim je zabrał, przyciągnęłam do siebie i kopnęłam z kolanka w brzuch. Puściłam jego rękę gdy zgiął się w pół, po czym uderzyłam w twarz z prawego haka. Zamroczony opadł na ziemię, a ja, przeskakując go podbiegłam do kolejnego napastnika. Kątem oka zauważyłam, że Yoshito sprawnie zajął się czwartym. Złożyłam dłonie w kilka pieczęci i nim mężczyzna zdążył zareagować, przebiłam go – lecz nie śmiertelnie – przy pomocy Chidori Eisō. Upadł na ziemię łapiąc się za obficie krawiącą ranę.
Poczułam za plecami obecność Yoshito.
- Trochę przesadziłaś z tym Chidori. W końcu to zwykły człowiek.
- Zaatakował mnie – wycedziłam przez zęby. – To była obrona własna – warknęłam.
Chłopak westchnął cicho, ale powstrzymał się od komentarza. Wiedziałam co chce powiedzieć: „Z łatwością zabiłabyś go i bez tego...”.
Z wnętrza lokalu wyłonił się właściciel. Zamarł na widok ciał na ziemi, lecz gdy usłyszał całą historię, zaczął nas przepraszać. Zapewne wiedział, że nie jesteśmy jakimiś byle jakimi gośćmi czy przechodniami. W ramach wynagrodzenia, noc w jego hotelu miała być darmowa, tak samo jak śniadanie i trunki. Nie ma to jak spuścić komuś lanie i jeszcze dostać za to nagrodę. Właśnie to lubię w tej pracy. Chociaż, to właściwie najczęściej Lider daje mi jakąś premie.
Zawlekliśmy się na górę do naszego pokoju. Bez słowa ruszyłam do łazienki i umyłam się po bójce, wciąż czując na piersi uścisk tego obskurnego głupca. Wyszłam, ubrana jedynie w puchowy ręcznik, ze skórą czerwoną od szorowania. Chłopak, który stał przy oknie, obrócił się w moją stronę i zlustrował wzrokiem. Zatrzymał oczy na wytatuowanych gwiazdkach, po czym przeskoczył na oczy.
W świetle, co raz pojawiających się gromów, z jasnymi, niemalże świecącymi w ciemności oczyma i trupio białymi włosami, wyglądał niemalże demonicznie. Niemalże, bo bardziej niż strach, czułam do niego pociąg i niejako rodzącą się sympatię. Bądź co bądź, był taki jak ja, przeżył prawie to samo. Mógł mnie zrozumieć bardziej niż Aanami czy Pain, a już na pewno bardziej niż Sasuke.
Przeskoczyłam po zimnej podłodze na łóżko, po czym usadowiłam się na nim wygodnie, chowając zmarznięte stopy pod kołdrę. Złożyłam dłonie w pieczęcie, po czym przywołałam zapieczętowany w gwiazdkach plecak. Wygrzebałam z niego bieliznę i powoli wsunęłam ją na swoje ciało. Odrzuciłam ręcznik w stronę łazienki, pozostając jedynie w staniku i majtkach, po czym ułożyłam się na łóżku, by włożyć na nogi sięgające kolan skarpetki. Gdy je włożyłam, spokojnie stanęłam na zimnych deskach, nie przejmując się chłodem. Odniosłam ręcznik do łazienki i wróciłam do pokoju przeczesując długie włosy palcami.
Chłopak wciąż stał przy ścianie i wpatrywał się we mnie uważnie. Od czasu ślepoty nauczyłam się zauważać więcej rzeczy. Na przykład, jego zadziwiająco szybko unoszącą się klatkę piersiową, to jak nieśmiale, zbyt głośno przełyka ślinę i nerwowo drapie się po głowie. Podeszłam do niego i oparłam dłonie na jego torsie, pragnąc choć trochę zabawić się jego kosztem.
- O co chodzi, Yoshito? Wszystko w porządku? – wyszeptałam mu do ucha, udając zaniepokojenie, lecz w duszy śmiejąc się z gęsiej skórki, która pojawiła się na jego brodzie.
- Wszystko w porządku. Pójdę się umyć – rzekł i próbował mnie wyminąć.
- Na pewno? – zapytałam, „przypadkowo” całując jego ucho.
Chłopak odskoczył ode mnie jakby przestraszony.
- Daj spokój. Jesteśmy z tej samej rodziny! – warknął i ruszył do łazienki.
Lecz złapałam go za dłoń, nim zdążył się oddalić, zatrzymując go jednocześnie.
- Tylko nazwiskiem, nasze pokrewieństwo, to dziesiąta woda po kisielu. Nic oprócz oczu i włosów nas nie łączy. Dlaczego więc by się nie zabawić? – spytałam, wpatrując się w miejsce w którym stał przed chwilą.
Poczułam jak się obraca, po czym obraca również mnie. Nim zdążyłam uśmiechnąć się triumfalnie, ten wpił się w moje usta. Westchnęłam cicho, dając się poprowadzić do łóżka. Może Deidara miał racę i rzeczywiście mam problem z seksem? Jakby nie patrzeć, przez krótki okres czasu miałam multum partnerów. Można by rzec, że nie mam żadnej pewności co do ich czystości, ale ja wiedziałam. Nie zarazili mnie niczym. Byłam tak zapobiegawcza, żeby po wytrzeźwieniu od razu się przebadać.
Poczułam pod plecami miękki materac, w momencie gdy Yoshito pchnął mnie na łóżko.

Obudziłam się okryta cienką kołdrą, schowana pod kurtyną białych włosów. Miejsce obok mnie było puste, a fakt, że było zimne mówił, że od bardzo dawna. Westchnęłam cicho. Wstałam i nago ruszyłam do łazienki, z której jednak nie dobiegały żadne dźwięki.
Czyżby Yoshito bał się porannej rozmowy? – spytałam samą siebie, wchodząc do łazienki i znikając pod prysznicem.
Po kąpieli szybko się ubrałam, spakowałam i zeszłam na dół na śniadanie. Jak się spodziewałam, chłopak siedział już przy ladzie baru, zajadając się w najlepsze jajecznicą. Bez słowa usiadłam obok niego i zamówiłam to samo. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Mi całkowicie to nie przeszkadzało, ale chłopak wydawał się poddenerwowany tym faktem.
- Jak skończysz,  to idziemy. Czekam na dworze – warknął.
Zaśmiałam się cicho i powoli skonsumowałam posiłek. Uśmiechem zapłaciłam barmanowi, pamiętając wczorajszą umowę z szefem i wyszłam na zewnątrz. Bez słowa ruszyliśmy w dalszą drogę.

Do pałacu pana feudalnego Trawy, dotarliśmy po kilku dniach milczącej podróży. Swe myśli mogłam wymienić jedynie ze sobą, a głos chłopaka słyszałam jedynie w ekstremalnych wypadkach. Mimo, że szliśmy ramię w ramię, nie zwracaliśmy na siebie najmniejszej uwagi. Nie miałam żadnych wątów do Yoshito, ale skoro on miał do mnie, to postanowiłam mu w tym nie przeszkadzać.
Jednak gdy docieraliśmy do murów pałacu, postanowiłam przerwać panującą ciszę.
- Jeżeli nie będziesz się do mnie odzywał, to domyślą się, że coś się wydarzyło. A chyba tego nie chcesz. Bo wiesz, mi tam wszystko jedno – rzuciłam, nawet na niego nie patrząc.
- Nic się nie wydarzyło – warknął w odpowiedzi, na co zaśmiałam się cicho.
- Jak uważasz. Ale to nie przejdzie z takim zachowaniem – odpowiedziałam, spoglądając na niego i nieznacznie się przybliżając. – Musisz ze mną rozmawiać, misiaczku – wyszeptałam całując go.
Chłopak odepchnął mnie, niczym największe zło. Jakbym zarażała jakąś śmiertelną chorobą. Jakbym była potworem. Ale, o dziwo, nie przerażało mnie to. O dziwo, nie czułam się tym przygnębiona, nie smuciło mnie to. Nie odtrącało. W głębi duszy cieszyłam się z tego. W głębi duszy śmiałam się demonicznie. A śmiech ten burzył ściany mego wewnętrznego domostwa, gdzie chował się mój umysł przed urazą. Gdzie skrywałam najmroczniejsze sekrety. Gdzie kurczowo zaciskała rękę moja przyjaciółka śmierć. Demoniczny śmiech rozburzył więzienie mroku, który chełpliwie pielęgnowałam od jakiegoś czasu. Złości na osobnika, który pojawiał się nieustannie w mojej głowie. Pragnienia zemsty, śmierci człowieka bez twarzy. Tego, przez którego czułam pustkę.
Ale to jeszcze nie pora. Jeszcze nie nadszedł ten, który mnie nawiedza. Nie byłam nawet pewna czy kiedykolwiek istniał. Czy żyje. Czy mnie zna. Wiedziałam jedynie, że go nienawidzę. Że pragnę go zabić.

Podbiegłam do chłopaka, który mnie wyprzedził i niezniechęcona jego odtrąceniem, złapałam go za rękę. O dziwo, tym razem mnie nie odepchnął. Jedynie zacisnął swoje palce na mojej dłoni.

***
Rozdział napisany został już na początku miesiąca, jednakże w między czasie Anayanna z powodu pewnych problemów musiała zrezygnować z poprawiania moich rozdziałów - Serdecznie dziękuję Ci za pomoc.
"W drodze" został sprawdzony przez mojego chłopaka. Jestem mu wielce wdzięczna, gdyż sprawdzał go mimo gorączki, a bądź co bądź to jednak jest te 11 stron.
Poszukuję korektora. Chętnych proszę o maila (zakładka Autor)



Pozdrawiam,

3 komentarze:

  1. Głupi blogger nie powiadamia mnie o twoich rozdziałach, a choć nie ma tu nigdzie daty, jestem prawie pewna, że moje spóźnienie jest karygodne ;__;
    O matulu, jak ja uwielbiam ostatnio Hanami. Dziewczyny z problemami, dręczone przez demony przeszłości, mordercze i niebezpieczne, gubiące się w nałogach to chyba jakiś mój fetysz. Prawie każda bohaterka mojego opowiadania pasuje do tego schematu, nawet jeśli powstało ono jak na razie tylko w mojej głowie xd
    W każdym razie ten cichy, demoniczny śmieszek Hanami umiałam sobie bez problemu wyobrazić, kiedy bawiły ją reakcje Yoshito.
    A tak wgl.. nie Hanami wcale nie jesteś seksoholikiem, to był przecież tylko twój jakiś tam kuzyn xd
    Końcówka mnie zasmuciła.. No bo chce zabić Toriego i wgl.. Chyba normalnie w wolnej chwili przeczytam sobie historię od początku bo tyle się już w między czasie wydarzyło.. Prawie nie pamiętam jak to było kiedy próbowali być razem.. No nie, jak sobie teraz uświadomiłam jak ta historia się potoczyła i co się stało z bohaterami, to mnie zamuł dopadł xD

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że piszę tutaj, ale nie znalazłam nigdzie miejsca na spam.
    Zostałaś nominowana do
    Liebster blog award na blogu http://ituka-chan.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje zgłoszenie zostało zaakceptowane i opublikowane. Bardzo dziękuję za dołączenie swojego bloga do Lapidarium Narutowskiego. Pozdrawiam i zachęcam do zgłaszania nowych rozdziałów!

    OdpowiedzUsuń