.

.

Rozdział 38 - Shi no namida

Z dedykacją dla wszystkich moich czytelników

Usłyszałem ciche szumienie poruszanych liści i zatrzymałem się alarmując w ten sposób Sasuke, który jak się okazało, również to usłyszał. Wpatrywaliśmy się jak zahipnotyzowani w znajdujące się po naszej lewej stronie drzewa, ciekawi kto powoduje ów hałas.
Chwilę później, spomiędzy konarów, wyskoczyła postać ubrana na czarno i zatrzymała się przed nami zdyszana. Odziana była w płaszcz udekorowany czerwonymi chmurami, a z głowy spływały jej fale długich, białych włosów unoszonych przez wiatr.
- Czego chcesz, Hanami? – warknął Sasuke niemal natychmiastowo.
Dziewczyna podniosła dłoń na znak, żebyśmy poczekali, a sama oparła się dłońmi o kolana i starała złapać oddech.
- Ach… dawno nie miałam tak żywiołowego biegu. Ba, ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz musiałam przebiec taki dystans! – powiedziała, gdy opanowała oddech i na poświadczenie swoich słów spojrzała na drzewa, spomiędzy których wyskoczyła.
- Co cię tu sprowadza? Gdzie Yoshito? – zapytałem, zaciekawiony powodem, dla którego Hanami zignorowała moje rozkazy i tu przybiegła.
Dziewczyna skrzywiła się lekko, po czym z jednego z rękawów wyjęła zwęglone ptasie pióro. Przyjrzałem się mu uważnie, a na moje usta wkradł się demoniczny uśmiech.
„A więc maszyna poszła w ruch” – pomyślałem.
- Zmiana planów, wracamy do Ame - rzuciłem i jakby nigdy nic, zacząłem iść w stronę Wioski Deszczu.

***
- Co to? – spytała podejrzliwie dziewczyna, spoglądając na paczkę, którą ułożyłem przed nią na biurku.
- Powód, dla którego tu przyszliśmy – rzuciłem. – Wiesz co oznacza to pióro? – spytałem, dobrze znając odpowiedź.
- Nie. Yoshito powiedział, żebym przyleciała z tym do ciebie – westchnęła podirytowana – nie lubiła nie znać odpowiedzi.
- To wezwanie. Oficjalne wezwanie do pierwszego testu – rzekłem, jakby to wyjaśniało wszystko.
- Kto mi wysłał to wezwanie, jeśli można spytać? – warknęła, poważnie zdenerwowana swoją niewiedzą i moim zachowaniem.
- Gildia Skrytobójców – rzuciłem. – A ta paczuszka jest ostatnim prezentem od twojej matki. Jako twój chrzestny, miałem ci go oddać, gdy cię wezwą.
- Chyba pierwszym i ostatnim – wyszeptała pod nosem, tak bym nie usłyszał, jednak ja słyszałem wszystko!
Zdjęła delikatnie wieczko z pudełka i zajrzała do środka, marszcząc przy tym zabawnie brwi. Delikatnie wyjęła z jego wnętrza czarną maskę adepta gildii oraz standardowy płaszcz Skrytobójców. Charakteryzował się głębokim kapturem, opadającym na oczy, zakończonym charakterystycznym dzióbkiem, niczym sokolim dziobem. Płaszcz sięgał ziemi i zakrywał całkowicie dłonie, ale to nie przeszkadzało w wykonywaniu zadań. Skrytobójcy bowiem, nie prowadzili walk jak shinobi. Oni zabijali tak, że im ciszej tym lepiej. W pudle znajdował się również gorset, dopasowany na dziewczynę, usztywniany metalowymi płytkami, mający bronić organy wewnętrzne zabójcy, gdyby jednak doszło do bezpośredniego starcia. Dodatkowo, całości dopełniały długie buty do ud, na płaskim obcasie. Również dodatkowo usztywniane. Podeszwy ich jednak wykonane były z bardzo miękkiego materiału, który ułatwiał skradanie. W butach również znajdowało się kilka kieszeni na sztylety.
Zawartość paczki była standardowym wyposażeniem każdego adepta, który rozpoczynał pierwszy test Gildii. Jednak Sakura dodała również coś od siebie, coś co musiałem wyjąć z innej szafki i położyć przed zaskoczoną dziewczyną.
- Mały dodatek – powiedziałem, wskazując dłonią, by otworzyła również i to.
Wewnątrz znajdowało się mechaniczne „ramię”, które należało kiedyś do Sakury. Wykonane zostało na jej specjalne życzenie, przez ludzi odpowiedzialnych za wykucie jej Smoka. Sakura wiedziała, że Hanami uda się odzyskać sztylet, więc specjalnie zostawiła dla niej ową „maszynę”.
Dziewczyna przejechała po urządzeniu koniuszkami palców, jakby przypominała sobie mechaniczny szkielet ramienia.
- Nigdy nie powiedziała mi, jak to działa – rzuciła, jakby z wyrzutem.
- Po założeniu tego na prawą rękę, rękojeść Smoka umieszczasz w tym miejscu – powiedziałem, wskazując miejsce, w którym powinna włożyć sztylet. – Ten element – dodałem, wskazując inne miejsce – przylega mocno do twojej skóry i reaguje na ruchy mięśni. Jeżeli mocno wyprostujesz prawą dłoń, to na tym wysięgniku podniesie się sztylet i jego rękojeść znajdzie się w twojej dłoni – rzekłem.
- I po co to?
- Skraca czas, potrzebny na wyciąganie dłoni. Z tego co wiem, jedynie nieliczni Skrytobójcy posiadają owo „ramię”. Projektanci bazowali na projekcie Wyrzutni Senbonów. Jednak tamta konstrukcja okazała się dla nich zbyt banalna. Stworzyli więc coś takiego.
Dziewczyna skinęła głową porozumiewawczo i dalej siedziała zapatrzona w metalowe urządzenie, przyczepiane do ramienia i przedramienia skórzanymi paskami. Następnie, jakby wychodząc z transu podniosła wzrok i utkwiła go we mnie.
- Powiesz mi w końcu, na czym polega ten pierwszy test, czy będziemy tak siedzieć bez końca?
- Masz pół roku, żeby dotrzeć do kryjówki Gildii – rzuciłem wstając i podchodząc do okna.
- Tylko tyle?
- Problemem jest to, że nikt nie wie, gdzie ona się znajduje. Szpiedzy nigdy nie wracają, ANBU zanikają. Skrytobójcy zazdrośnie strzegą swojej tajemnicy. By się tam dostać, musisz odnaleźć wszystkie wskazówki – dodałem.
- Przecież one mogą być wszędzie…
- Sakura pewnie powinna ci wskazać, gdzie jest pierwsza. Niestety, z powodu tajemnic Gildii, nie mogła mi tego powiedzieć. Masz szukać w Kraju Ognia, tylko tyle wiem. Powodzenia więc – dodałem, dając jej znak, by wyszła.

***
Podekscytowana, ściągnęłam sznurki wiązanego z przodu gorsetu, stanowiącego ostatni element stroju Skrytobójcy. Uważnie nałożyłam czarną maskę na twarz i sprawdziłam poziom ruchu. O dziwo, poruszanie się nie stanowiło problemu. Płaszcz zapinany był do pasa, a dalej zwisał swobodnie, tak więc, mimo iż sięgał do ziemi, nie przeszkadzał w bieganiu i skakaniu. Długie buty, zakrywały większość nóg i, o dziwo, były bardzo wygodne. Nawet gorset nie przeszkadzał i, co zdążyłam zauważyć, zarówno jak w kamizelce shinobi, znajdowało się w nim wiele kieszeni, szczególnie przegród na broń.
Przeciągnęłam pasek kabury z kunaiami przez specjalne szlufki w butach i upewniłam się, co do wygodnego wyciągania broni. Następnie, zapełniłam inne kieszenie w cholewach bronią. Sprawdziłam zapięcie mechanicznego ramienia i testując je kilka razy, wyprostowałam dłoń patrząc na ruch mechanizmu. Wszystko działało bez zarzutu. Rozpieczętowałam go więc z jednej z gwiazdek i umieściłam go tak, jak polecił to Lider. O dziwo, mechanizm ramienia ani nie był ciężki, ani nie utrudniał poruszania ręką, co bardzo mnie zadowalało.
Nasunęłam na głowę głęboki kaptur zielono-szarego płaszcza i wyskoczyłam przez okno. W podróż miałam zamiar ruszyć następnego dnia, ale kto mi bronił się zabawić? Zeskoczyłam na ziemię i wbiegłam do tuneli, pomagających poruszać się po wiosce. Wyskoczyłam przy pierwszym wyjściu i niewiele myśląc, wbiegłam na najbliższy budynek, by resztę drogi przejść po dachach domostw.

Wskoczyłam do jednego z otwartych okien, po czym zamknęłam je za sobą, odcinając się tym samym od deszczu padającego za szybą. Rozejrzałam się ostrożnie po pomieszczeniu i z uśmiechem, ukrytym pod maską, stwierdziłam, że jest pusty.
Ostrożnie strzepałam kropelki wody z kaptura i zdjęłam go, po czym zaczęłam zrzucać wodę również z rękawów. Powoli starałam się uspokoić przyspieszony oddech i puls, który skoczył mi przez wysiłek. Bądź co bądź, ostatnie miesiące spędziłam raczej bez ruchu.
- Witaj – usłyszałam głos, padający z kąta pomieszczenia.
Przeklęłam cicho pod nosem, gdyż byłam pewna, że jestem tu sama. Myliłam się.
- Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała kobieta wychodząc z cienia i stając w nikłej smudze światła księżycowego, wpadającego przez okno.
Była, na oko, w wieku Paina. Granatowe włosy spadały jej w nieładzie, nieuczesane i przetłuszczone, na ramiona. Blade, zapadłe policzki odstraszały, a suche długie palce bawiły się papierowym kwiatem. Niebieskie oczy świeciły pustką i były jakby zamglone, choć coraz zabłyszczała w nich przerażająca iskra szaleństwa. Kobieta wyglądała, jak powstała z martwych, jak widmo. Jednak patrzyła się na mnie takim wzrokiem, jakby znała mnie na wylot. Jakby rzeczywiście na mnie czekała, choć ja widziałam ją po raz pierwszy.
- Usiądź, Hanami – powiedziała.
Zamarłam. Rzeczywiście na mnie czekała, skąd jednak mnie znała, gdy ja o niej nic nie wiedziałam. Kolejna znajoma mojej matki? Nie, nawet jeśliby nią była, nie mogła wiedzieć, jak wyglądam. Moja matka nie żyje od tak dawna…
- Skąd wiesz jak mam na imię? – zapytałam wciąż stojąc.
- Jestem Konan – powiedziała, jakby to wszystko tłumaczyło i sama usiadła na jednym z dwóch foteli.
Konan… Słyszałam gdzieś to imię. Była członkinią Akatsuki. Była przyjaciółką i kochanką Paina. Była matką… Zmarszczyłam brwi. Wiedziałam, że była czyjąś matką. W głowie zaświtała mi myśl, że Pain miał z nią dziecko, że znałam je, ale za nic nie mogłam przypomnieć sobie jego imienia.
Pragnąc się dowiedzieć, skąd ta kobieta mnie zna, usiadłam w drugim fotelu. Nagle przypomniałam sobie coś jeszcze, coś co mnie przeraziło. Konan uważana była za zmarłą.
Kobieta zaśmiała się, jakby czytała mi w myślach.
- Mówiono mi, że się przestraszysz. Wcale nie umarłam – wytłumaczyła. – Ja… zachorowałam. Tak, zachorowałam. A Nagato stwierdził, że tutaj wyzdrowieję. On przychodzi do mnie często. Przynosi mi kartki i informacje… - zaczęła mówić, lecz przerwała marszcząc brwi.
Spojrzała w stronę okna i wpatrywała się w nie uważnie, przechylając głowę, jakby kogoś słuchała.
- Ale nie o tym miałyśmy porozmawiać, Hanami. Czekałam na ciebie – rzekła.
- Pain powiedział ci, że przyjdę? – zapytałam.
Zaśmiała się cicho, kręcąc głową.
- On nie wie o naszej rozmowie – odpowiedziała nagle poważniejąc.
- Więc skąd wiesz? Kto powiedział ci, że przyjdę? – spytałam.
Spojrzała na mnie uważnie, po czym z powrotem przeniosła wzrok na okno.
- Twoja matka Sakura – rzekła, po chwili ciszy.
Spojrzałam na nią, jak na wariatkę i wstałam powoli z zamiarem odejścia. Ona była po prostu szalona. Już wiem, dlaczego Pain zabrał ją z organizacji.
- Jest tutaj. Jest duma z tego, że dostałaś wezwanie i chce ci powiedzieć, gdzie zacząć poszukiwania – powiedziała na jednym tchu, zanim zdążyłam podejść do okna, którym tu weszłam.
Zamarłam.
- Powiedziała, że już kiedyś byłaś w barze, w którym masz zacząć. Jest on w Kraju Ognia, nie w Konohagakure – rzuciła. – Sztylet. Tak, sztylet… Smok. Jej Smok odpieczętowuje, prawda? Ona wie, że go masz – dodała.
Spojrzałam na zwariowaną kobietę i zmarszczyłam brwi pod maską. Wiedziała zbyt dużo, jak na zamkniętą, schorowaną kobietę. Nawet nie wiem, czy Pain zdawał sobie sprawę z tego, że znalazłam ten sztylet.
- Masz znamię na lewym kolanie, prawda? – pytała kobieta i dodała nim zyskała moją odpowiedź. – Sakura mówi, że to pieczęć. Zapieczętowała w tobie informację o lokalizacji tego baru. Zapieczętowała wspomnienie z waszej wizyty tam. Ona mówi, że jesteś jej mścicielem – rzuciła. – A żeby znaleźć resztę dziennika i dowiedzieć się całej prawdy, musisz dostać się do Gildii.
Stałyśmy w ciszy, a kobieta wpatrywała się raz we mnie, raz w okno, jakby na moją matkę.
- Twoja matka często mnie odwiedza i rozmawia ze mną. Mówi, że żałuje, że zrzuciła na ciebie odpowiedzialność pomszczenia klanu Shin. Twierdzi, że jedynie w ten sposób mogła pokrzyżować JEGO plany.
- Kim jest ten ON? – spytałam.
Kobieta pokiwała głową ze smutkiem. A ja znowu przypomniałam sobie o tym dziecku.
- Czyją jesteś matką?
Konan zmarszczyła brwi, jakby próbując sobie przypomnieć, po czym znowu spojrzała w tamto okno i przekręciła głowę, jakby słuchając.
- Sakura żałuje, że tak jak ona, rzuciłaś na siebie klątwę niepamięci. Wie jaki to ból. Jednak z czasem sobie przypomnisz. Ona wyrzuca sobie jednak, że nie ostrzegła cię przed tym i nie zakazała tego robić. Twój ojciec powinien cię powstrzymać – rzuciła.
- Nie wiem o czym mówisz – rzekłam marszcząc brwi. – A Itachi’ego nie widziałam od dawna.
- Nie Itachi… lecz twój ojciec – powiedziała kręcąc głową, jakby z politowaniem. – Idź już, Pain zaraz tu przyjdzie.
Skinęłam głową, otworzyłam okno i wyskoczyłam przez nie, wypadając na oblewaną strugami deszczu ulicę.

***
Znajdowałam się w połowie drogi do Kraju Ognia. Spokojnym krokiem, w płaszczu Akatsuki, weszłam do jednego z moteli w wiosce, w której się znalazłam. Ludzie obrzucili mnie przerażonymi spojrzeniami, lecz ja, nic sobie z nich nie robiąc, podeszłam do lady.
- Pokój – rzuciłam bardziej rozkazująco niż z prośbą.
Właściciel przybytku wyjrzał zza lady, a jego oczy otworzyły się z przerażenia. Bądź co bądź, płaszcz Akatsuki dawał pewne przywileje. Takie jak, na przykład – posłuch, którego właśnie używałam. Nie można było przecież lekceważyć Brzasku.
Mężczyzna drżącą dłonią podał mi klucz do pokoju, a ja rzuciłam na blat niewyliczoną ilość jenów, nie interesując się zbytnio czy było ich za dużo, czy za mało.
Weszłam po drewnianych schodach na wyższe piętro i skierowałam się do pokoju oznaczonego numerkiem. Szczęściem dla mnie, nie zamierzałam w nim spać. Było to skromnie urządzone pomieszczenie. Z materacem, który okrywała gruba warstwa kurzu, małą szafką nocną, na wpół zrujnowaną i szafą bez drzwi. Tapeta ze ścian odchodziła płatami, a podłoga od lat nie widziała mopa. Wolałam nie wchodzić do łazienki, do której prowadziły umieszczone w ścianie drzwi. Siadłam więc na krześle, które, o dziwo, znalazłam w szafie i które jednocześnie wydawało się najbardziej stabilnym i czystym meblem w pomieszczeniu.
Rozpięłam swój płaszcz i zrzuciłam go z ramion, obnażając rękę uzbrojoną w urządzenie mojej matki. W nim znajdował się włożony Smok. Wyciągnęłam więc go z metalowego uchwytu. Następnie, rozsunęłam lewego buta i zdjęłam go z nogi.
Chwyciłam Kokuryū i przelałam w niego trochę czakry, po czym przysunęłam go do blizny na kolanie i nacięłam ją. W mojej głowie, znikąd pojawiły się informacje, których nie znałam. Wspomnienia, o których nie pamiętałam.
Byłam z matką, żywą matką, patrzącą na mnie, tymi swoimi czarnymi oczyma. Prowadziła mnie od baru, który teraz znałam tak dobrze, a którego znaczenia nie znałam. Weszłyśmy do środka. Spytałam jej, co tu robimy, ona jednak odrzekła, że zrozumiem w swoim czasie, a później wytłumaczyła mi, co mam robić, gdy już się tu znajdę.
Zauważyłam, że spadłam z krzesła, a sztylet wypadł mi z ręki i znajduje się nieco dalej. Chwyciłam więc go bezpieczniej i przyjrzałam mu się uważnie. Po nacięciu na kolanie nie było śladu. Nie było nawet znamienia, które wydawało się, że miałam od zawsze. Więc taka jest prawdziwa moc tego Smoka – pomyślałam.
Nagle przyszło mi do głowy coś innego. Coś o pieczęciach. Coś o klanie Shin. Odpieczętowałam z jednej z gwiazdek, ukrytą w pudełku mapę siedzib klanów, a następnie z innej - kartkę z jutsu, którą przyniosła mi moja jaszczurka. Właśnie! Od dłuższego czasu nie widziałam mojego summona. Powiedziała, że została wezwana przez jaszczury i do tej pory nie wróciła. Może nie może mi towarzyszyć podczas tego testu?
Wyprostowałam delikatnie kartkę, na której znajdował się spis odpowiednich pieczęci, po czym dokładnie przeczytałam informację kilkakrotnie. Wzięłam głęboki oddech, ułożyłam pudełko na kolanach i wykonałam szereg gestów dłońmi. Usłyszałam ciche „pyk” i uśmiechnęłam się szeroko. Otworzyłam delikatnie wieczko i do moich nozdrzy dotarł zapach stęchlizny. Delikatnie wyjęłam złożony pergamin i rozwinęłam go. Była to mapa wszystkich krajów, na której symbolami zaznaczono odpowiednie klany. Konoha drżała w posadach od nadmiaru symboli, jednak mapa, mimo to, pozostawała czytelna. Jednak dla mnie, w tej chwili była bezużyteczna, ponieważ nigdzie nie widziałam symbolu klanu Shin. Z cichym westchnięciem złożyłam mapę i schowałam ją w pudełku, ponownie pieczętując w gwiazdce. Natomiast kartkę, spaliłam nad świecą, która paliła się na szafce nocnej, od czasu mojego przybycia.
Tyle zachodu poszło na marne przez jedną małą, głupią lukę w wiedzy. Wiedziałam, że o symbol będę musiała zapytać Yoshito. Jednak minie pół roku, zanim uda mi się to zrobić.
Wstałam z podłogi i ponownie włożyłam Smoka do mechanizmu. Narzuciłam na ramiona płaszcz i włożyłam buta, po czym otworzyłam okno, ponownie kierując się w stronę Kraju Ognia, do baru, w którym uwielbiał, swego czasu, przesiadywać mój ojciec. Z dala od Konohy, w miejscu gdzie prawo i władza nie dosięga. Pośród gęstego lasu, gdzie wszystko i wszyscy pozostawali anonimowi.

***
Weszłam do ciemnego pomieszczenia, gdzie nikt nie zwrócił uwagi na postać z twarzą ukrytą pod głębokim kapturem stroju Skrytobójców. Bar pełen był typków spod ciemnej gwiazdy, którzy przybywali tu załatwiać swe nikczemne sprawy. Był to istny raj dla każdego przestępcy lub interesanta. Tylko tutaj byłeś pewien, że nikt nie zwróci uwagi na nietypową prośbę. Chodziły pogłoski, że nawet Ukryte Wioski korzystają z usług tego miejsca.
Postępując ściśle według instrukcji matki, ruszyłam przed siebie pewnym krokiem do stolika ustawionego w najciemniejszym kącie, który zajmowany był przez samotną postać. Nie pytając o pozwolenie, usiadłam obok niej i kryjąc pod maską zdenerwowanie, spojrzałam wprost na nią oczekując.
Siedzieliśmy wpatrując się w siebie nawzajem, nie odzywając się nawet słowem. Wydawało się, że sytuacja ta trwała wieki i właściwie nie zdziwiłabym się, gdyby postać właśnie ucinała sobie drzemkę, gdyż coraz poprawiała się jakby we śnie.
Ja natomiast siedziałam wyprostowana, oparta o oparcie, z twarzą okrytą czarną maską ukrytą pod głębokim kapturem płaszcza i z białymi oczyma wpatrzonymi w osobnika.
Wiedziałam, że nie mogłam zaczepić jej pierwsza. Według matki, był to pierwszy test Skrytobójców. W ciągu tego czasu, poddadzą mnie jeszcze wielu takim, jednak ten jako niemalże jedyny odwoływał się do wrodzonych umiejętności. Polegał na cierpliwości, oczekiwaniu, wypatrywaniu znaków. Gdyż to właśnie opanowanie, spokój i możliwość niekończącego się czekania były głównymi cechami Skrytobójców. Musieli umieć się zakraść, zabić niemalże niezauważalnie, lecz do tego wszystkiego trzeba było cierpliwości, gdyż przez zbytni pośpiech wszystko mogło pójść na marne.
Po kilku godzinach oczekiwania, gdy większość gości opuściła już lokal i jedynie nieliczni pochylali się nad swoimi kuflami z piwem lub bezkarnie spali na ławach, postać poruszyła się energicznie. Zupełnie jakby budziła się ze snu. Sięgnęła do jednej z kieszeni swojego długiego płaszcza i wyciągnęła kopertę, którą następnie przesunęła po ławie pod moje dłonie. Po czym wstała i swobodnym krokiem opuściła lokal.
Gdy tylko zamknęły się drzwi za wychodzącą postacią, ze względnym spokojem chwyciłam za kopertę i otworzyłam ją, wyjmując niemalże pusty pergamin. Na czterokrotnie złożonej karteczce, starannym pismem napisane było:
Kirigakure. Pod strwożonym dzięciołem. Skrytość.

Westchnęłam cicho, pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym wstałam i opuściłam lokal nie obdarzając właściciela nawet przelotnym spojrzeniem. Straciłam za dużo czasu na dotarcie tutaj. Bądź co bądź, przez jeden głupi błąd musiałam nadłożyć drogi i straciłam dwa tygodnie. Dotarcie do Kraju Fal powinno zająć również dwa tygodnie, na znalezieniu przewoźnika również mogłam stracić tydzień czasu o tej porze roku, a na dopłynięcie do Kraju Wody będę musiała poświęci miesiąc. A ponieważ nie bardzo wiedziałam na czym kolejne zadanie ma polegać, więc rozszyfrowanie tego powinno zająć mi z tydzień, góra dwa. Kolejny miesiąc na powrót i tak oto stracę trzy miesiące. Zostaną mi kolejne trzy na resztę testów i znalezienie kryjówki Gildii.
Westchnęłam cicho i przeklęłam siarczyście pod maską, po czym swoje kroki skierowałam w stroję Kraju Fal. Wskoczyłam na najbliższe drzewo, chcąc oszczędzić trochę czasu biegnąc.

***
Przeszłam przez most tytułowany imieniem mojego wujaszka i skierowałam się do przystani. Według wszelkich ustaleń i dzięki autorytetowi Brzasku dość szybko udało mi się znaleźć kapitana, który postanowił łaskawie zgodzić się mnie podwieźć.
Weszłam na pokład łajby nawet nie witając się z załogą i zamknęłam w swojej kabinie, którą dla mnie przygotowano. Wiedziałam, że czeka mnie długa podróż.
Ku mojemu zadowoleniu, członkowie załogi zdawali się nie zwracać na mnie uwagi. Zapewne duży wpływ miał płaszcz Akatsuki, którego nie zdejmowałam praktycznie od wejścia na pokład. Miałam do wyboru autorytet Gildii, o której nie wszyscy słyszeli, albo Brzasku, na który nie dało się nie zwrócić uwagi. Wybrałam więc dogodniejszą, pewniejszą opcję, która zapewniała mi spokój. Bądź co bądź, marynarze zdawali się nawet odwracać głowę, gdy koło nich przechodziłam.
Moja podróż odbywała się w spokoju nie tylko przez brak zainteresowania przez mężczyzn moją osobą, ale również przez to, że nie męczyły mnie sny. Może mój umysł i podświadomość stwierdziły, że rejs sam w sobie jest męczący i wyczerpujący, i nie potrzebuję dodatkowego utrudnienia w postaci snów. A może to fakt, że z każdym dniem oddalałam się od moich rodzinnych stron?
Cieszyłam się jednak tą chwilą spokoju. Co noc wpatrywałam się na morze, za którym pozostawiłam Kraj Ognia i starałam się wszystko na spokojnie przemyśleć. Wciąż męczyło mnie spotkanie z Konan, która rzekomo widziała moją zmarłą matkę. Nie mogłam w to uwierzyć, lecz przecież nie mogła wymyślić opowieści o znamieniu, nie mogła nawet o nim wiedzieć. To wszystko sprawiało, iż teoria mówiąca, że jest w stanie rozmawiać z Sakurą, stawała się niemalże prawdopodobna. Bardziej niż to jednak męczył mnie fakt imienia dziecka kobiety. Wiedziałam, że istniało, wiedziałam, że je znałam. To imię kręciło mi się w tyle czaszki, lecz żadnym sposobem nie mogłam go pochwycić. Dodatkowo intrygujące było samo wyzwanie. Nie wiedziałam bowiem czego mam się spodziewać po dotarciu do Kiri i znalezieniu tej oberży. Nie wiedziałam na czym polegało to zadanie, jednak wiedziałam, że musiałam je wykonać. Musiałam dostać się do Gildii, by, jeżeli słowom Konan można wierzyć, znaleźć resztę dziennika mojej matki. Nurtowała mnie jeszcze sprawa mapy klanów. Mimo, iż znalazłam ją w Takigakure, to w tym mieście czy nawet w tym kraju znajdował się jedynie jeden symbol. Coś podpowiadało mi jednak, iż nie należał do klanu Shin. Gdzie więc są ruiny siedziby?

***
Spokojnie przyglądałam się przez okno na gości oberży Pod strwożonym dzięciołem. Siedziałam ukryta w ciemności na dachu sąsiedniego budynku, a duże rozświetlone okna zapewniały mi dobrą widoczność. Dzięki płaszczowi Gildii, łatwo było się stopić z otoczeniem, ponieważ nie zawierał tak rzucających się w oczy elementów, jak na przykład czerwone chmury.
Już od kilku dni obserwowałam jednego mężczyznę, który zwrócił na siebie moją uwagę. Dzień w dzień przychodził do baru, zamawiał to samo piwo, siadał przy tym samym stoliku i sącząc ten jeden kufel, spędzał tam większość nocy. Zagadywany przez gości, zbywał ich czym prędzej, po czym siedział dalej w samotności. W jego zachowaniu było coś podejrzanego, przez co od razu uczyniłam go obiektem moich obserwacji. Byłam świadoma tego, że nie ja jedna go obserwuję. Czułam wręcz obecność innych obserwatorów.
Dzisiejszego wieczora, udało mi się dostrzec jednak coś, co przyniosło rozwiązanie zagadki. Jeden z adeptów, który zapewne pomyślał, że zebrał już wystarczającą ilość informacji, by wiedzieć na czym polega zadanie, wszedł do budynku. Jednak wcześniej zrobił coś, co, dzięki mojej pozycji, mogłam zauważyć tylko ja. Przed wejściem do środka zdjął swoją maskę – wiedziałam, że czyni błąd, gdyż Skrytobójcy nigdy ich nie zdejmują.
Wszedł do środka i przysiadł się do mężczyzny, wpatrując się w niego uważnie. Spędzili tak cały wieczór i pół nocy, aż wreszcie mężczyzna wstał i wyszedł z oberży. Chłopak zmieszany ruszył za nim, lecz zaraz w wejściu został zabrany przez dwójkę ludzi w płaszczach Skrytobójców i białych maskach, który zabrali go w uliczkę między budynkami, z której już nie wrócił.
Wiedziałam już, kim byli pozostali obserwatorzy. Byli to Skrytobójcy pilnujący przebiegu egzaminu. Uśmiechnęłam się do siebie pod maską i wstałam, stając się bardzo widoczna na dachu. Nie było sensu się kryć, skoro celu tu nie było, a mój przeciwnik został wyeliminowany. Zeskoczyłam z dachu i ruszyłam za oddalającą się sylwetką mężczyzny. Nie musiałam go śledzić, gdyż na pamięć znałam drogę do jego domu. Wiedziałam również, gdzie najlepiej urządzić pułapkę i jak zdobyć informację o dalszej części testu. Czułam jak w moje plecy wpatrują się Skrytobójcy, zaciekawieni moimi poczynaniami.
Skręciłam w jedną z bocznych uliczek i wskoczyłam na dach domostwa. Przeskoczyłam po kilku następnych, by znaleźć się centralnie nad miejscem, w którym chciałam złapać mężczyznę w swoją pułapkę. Ukryłam się cieniu, chowając jeszcze bardziej twarz pod kapturem. Jedynie białe oczy, które teraz schowałam pod kapturem i pasma białych włosów, spływające z mych ramion, mogły mnie zdradzić. Zadbałam jednak o to, chowając się w miejscu, gdzie śnieżno białe pasma nie zwrócą niczyjej uwagi.
Usłyszałam ciężkie kroki i buty niemiłosiernie głośno szurające po kamiennej uliczce. Bądź co bądź, po treningu, który przeszłam będąc ślepą, najcichsze dźwięki, na które ktoś nie zwróciłby uwagi, dla mnie były bardzo głośne i wyraźne.
Zaczęłam odliczać, by uspokoić oddech i nerwy, oczyścić umysł ze zbędnych przemyśleń i skupić się głównie na zadaniu.
Raz, dwa, trzy…
Mężczyzna wyszedł zza zaułka i skręcił w uliczkę, nad którą się przyczaiłam. Przeszedł centralnie pode mną, nie zwracając na mnie największej uwagi, po czym minął mnie, jakby nigdy nic. Jednak ja nie zamierzałam pozwolić mu odejść. Zeskoczyłam z dachu, bezszelestnie lądując na ziemi i zaszłam go od tyłu. Rozprostowałam dłoń i z cichym, słyszalnym jedynie dla wyćwiczonych uszu, świstem sztylet wysunął się z ramienia.
Zrównałam krok z chodem mężczyzny tak, by nie mógł usłyszeć zmienionego rytmu. Wiedziałam, że zaraz zatrzyma się tak, jak zawsze, by rozejrzeć się po okolicy, chcąc się upewnić o tym, czy jest sam. Wiedziałam, że to okazja dla mnie. Gdy mężczyzna przystanął, nim zdołał odwrócić głowę, podeszłam do jego pleców, a ostrze sztyletu przyłożyłam mu do szyi. Czułam jak mięśnie napinają mu się pod koszulą ze strachu, a on wstrzymuje oddech.
- Koperta – syknęłam cicho do jego ucha tak, że tylko on mógł to usłyszeć.
Ten głośno przełknął ślinę.
- Proszę, nie zabijaj mnie – rzekł, jednocześnie sięgając do wewnętrznej kieszeni jego kamizelki i wyciągając z niej śnieżnobiałą kopertę.
Mimo, iż propozycja była racjonalna, wiedziałam, że nie mogę tego uczynić, ponieważ Skrytobójcy pozostają niezauważeni. Zostawienie go żywym byłoby błędem i przeczyłoby naukom Gildii. Zabójca nie może być zauważony, dostrzeżony, zapamiętany.
Chwyciłam za kopertę drżącą w jego dłoni i zabrałam ją wyrywając zbyt energicznie, przez co lekko się zachwiał. Włożyłam ją pod gorset i energicznym ruchem pociągnęłam sztyletem przecinając mu tętnicę. Krwawiąc padł na ziemię, a kałuża juchy rozlewała się po kamiennej uliczce.
Wskoczyłam szybko na dach, a ostrze ponownie się wsunęło do mechanizmu. Obejrzałam się w stronę, z której obserwowali mnie Skrytobójcy, rzucając im niejako wyzwanie, po czym ruszyłam przed siebie, specjalnie klucząc wśród uliczek.
Dopuszczałam do świadomości, że Skrytobójcy mogą śledzić mnie, by złapać i potraktować jak tamtego chłopaka, który zdjął maskę, więc chciałam znaleźć miejsce odpowiedniejsze do odparcia ataku. Nie mogłam działać na ich warunkach.
Ku mojemu szczęściu nie ruszyli za mną, co mogło świadczyć jedynie o tym, że dobrze wykonałam swoje zadanie. W końcu, owy mężczyzna był zwykłym rybakiem, będącym zadłużonym u Gildii, który został zmuszony do wzięcia udziału w teście. Skrytobójcy liczyli się ze stratą czynnika ludzkiego, więc ta śmierć nie psuła im planów.
W jednej z uliczek wyjęłam spod gorsetu kopertę i otworzyłam ją, wyciągając zgiętą kartkę, na której napisano:
Kraj Rzeki. Katabami Kinzan. Spryt.

Katabami Kinzan? Wioska, w której znajduje się kopalnia złota? Spryt, czyli że będę musiała kraść? Uśmiechnęłam się do siebie pod maską. Z tego co słyszałam, w wiosce owej posiadano niebanalne zabezpieczenia. Nie wiedziałam jednak, kto posiadał ową informację, co sprawiało mi niemały kłopot. Westchnęłam cicho i ruszyłam do portu, gdzie, jak wiedziałam, zacumowany był statek, którym przypłynęłam, a który miał dzisiaj odpływać.

***
Warknęłam głośno i rzuciłam spopielony kawałek drewna na resztę gruzów. Spędziłam miesiąc na morzu i trzy tygodnie na znalezienie tej zapyziałej dziury, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że to po co przyszłam zostało zabrane.
Droga do Kraju Rzeki zabrała mi więcej czasu niż przypuszczałam, przez co na dotarcie do Gildii zostały mi nieco ponad dwa miesiące. Jednakże w chwili, gdy myślałam, że wszystko już gorzej ułożyć się nie może, okazało się, że koperta z informacją została zabrana.
Jeszcze przed dotarciem do Katabami Kinzan, w kilku poprzednich wioskach słyszałam o akcji shinobi, w niej przeprowadzonej. Podobno podejrzewano jednego z mieszkańców o współpracę z tajną organizacją zabójców – mówiono nawet o Akatsuki, jednak ja przeczuwałam, że chodzi o Gildię. I wcale się nie zdziwiłam. Po dotarciu do tej wioski, nietrudno było znaleźć miejsce przeprowadzenia akcji, nie musiałam nawet przeprowadzać śledztwa, żeby wiedzieć iż zabrano MOJĄ informację. Westchnęłam głośno, warcząc pod nosem. Straciłam tyle czasu przez tą głupią podróż do Kraju Wody, a teraz okazywało się jeszcze, że wszystko poszło na marne.
Poczułam za sobą czyjąś obecność, więc obróciłam się.
- Informacja została zabrana? – spytałam mężczyznę w stroju Skrytobójców, który stał ze mną.
Ten nic nie mówiąc pokiwał głową.
- I zapewne mam ją odzyskać? – spytałam, wzdychając pod maską.
Ten ponownie skinął.
- Jak mogliście dopuścić do przechwycenia, co? – zapytałam, dobrze wiedząc, że nie uzyskam odpowiedzi.
- Zostało mi już niewiele czasu. Jeżeli nie uda mi się odnaleźć tej informacji, to przysięgam, że dopadnę Gildię i wszystkich was pozabijam. Umowa stoi?
Ten ponownie skinął głową, na co uśmiechnęłam się pod maską.
- Zapewne nie powiesz mi, która z pięciu wiosek to zrobiła, nie?
Ten wzruszył jedynie ramionami.
Zaśmiałam się cicho, rozglądając po zgliszczach czegoś, co zapewne kiedyś było domem, gdy wtem zobaczyłam coś, co przykuło moją uwagę, mimo iż było ledwie widoczne. Pochyliłam się nad jedną z przypalonych desek i przyjrzałam się temu, co zwróciło moją uwagę.
- Hiro-kun – wyszeptałam, po czym wstałam.
Spojrzałam na mężczyznę wciąż bacznie się mi przyglądającego.
- Ok, kochanie. Zapomniałam, że zostawiłam czajnik na gazie. Pamiętaj o czym tutaj podyskutowaliśmy, dobrze? – zapytałam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam w swoją stronę.
Nie było możliwości, że się pomyliłam. To, co zobaczyłam, mogło znaleźć się tu tylko w jeden sposób. Niewątpliwie pochodziło z Suny, a zostało przyniesione przez nikogo innego, jak Sabaku no Hiro, syna Piątego Kazekage Sunagakure.

***
Po odgadnięciu, kto stał za akcją przeprowadzoną przez shinobi, w wyniku której zniknęła pozostawiona dla mnie informacja, znalezienie tej osoby było kwestią czasu.
Dotarcie do Kraju Wiatru nie było wcale trudne, zważywszy, że znajdowałam się w sąsiadującej z nią krainą. Odnalezienie Hiro też nie zabrało mi dużo czasu, zważywszy, że każdy w Kraju go rozpoznawał.
Z tego, co się dowiedziałam, nie dostał się jeszcze do Suny, co było mi na rękę. Im mniej osób znało treść notatki, tym lepiej dla mnie. Nie musiałam długo szukać, by go odnaleźć w jednej z wiosek oddalonej od Suny o kilka dni drogi, gdzie to syn Kazekage, razem z kolegami, przez kilka dni triumfował swoją udaną misję. Już dawno udało mi się zauważyć, że nie stronił on od alkoholu i zabawy.

***
Siedziałem przy stoliku, mamrocząc coś w majakach, a moi towarzysze spali w najlepsze na ławkach, ululani dużą ilością alkoholu. W dość niemiły sposób prowadziłem konwersację z tutejszą prostytutką, niejednokrotnie dając jej do zrozumienia, że nie chcę korzystać z jej usług – do niej to nie docierało.
Nagle usłyszałem coś, co mnie zaintrygowało. Uderzenia, zbyt rytmiczne i regularne, żeby mogły być przypadkowe. Rozejrzałem się ukradkiem po sali, lecz oprócz starego faceta nie zauważyłem nikogo innego.
- Muszę wyjść – rzuciłem do prostytutki i przepychając się między ławką a stołem, wywlekłem się zza niego.
Wyszedłem na zewnątrz, gdzie uderzył we mnie podmuch świeżego powietrza. Podszedłem do ściany budynku, znajdującego się równolegle do bocznego wyjścia z baru i rozpiąłem rozporek, by się wysikać. Ciągle majacząc coś pod nosem, osunąłem się zamiast tego na ziemię i oddałem błogim marom alkoholowym.
Usłyszałem tylko ciche uderzenie, jakby coś spadło na ziemię i szept pochodzący z kobiecych ust.

***
Podniosłem głowę nagle przytomniejąc. Coś obudziło mnie z mojego alkoholowego snu. Coś niepokojącego, a jednocześnie znajomego. Jakaś napierająca na moją głowę obecność. Coś, czego nie czułem od dawna.
Rozejrzałem się po lokalu i nie zauważyłem nigdzie mojego przyjaciela.
- Gdzie on jest? – spytałem prostytutki, siedzącej przy naszym stoliku, a ta wskazała jedynie głową na drzwi.
Wstałem ociężale i lekko się zataczając wyszedłem na dwór. W oczy rzucił mi się chłopak zwinięty na ziemi, przez co natychmiastowo wytrzeźwiałem. Ruszyłem ku niemu.
- Hiro… - zacząłem, lecz przerwał mi sztylet przyłożony do mojej krtani.
W duchu przekląłem samego siebie za to, że dałem się tak zajść.
- Jesteś za śliczny, żeby cię zabijać – usłyszałem niski, zimny, kobiecy szept.
Nim zdołałem jej odpowiedzieć, ta przejechała językiem po odsłoniętej skórze na moim karku, przez co zesztywniały mi wszystkie mięśnie.
- Nic tu nie widziałeś – dodała.
W jednej chwili, sztylet zniknął z mojej szyi, tak samo zresztą jak kobieta. Gdy się odwróciłem – jej już nie było, jakby w ogóle to się nie zdarzyło.
Opadłem na kolana oddychając głęboko i zdając sobie sprawę z czegoś ważnego. Już wiedziałem, co mnie obudziło, zrozumiałem, czym była napierająca na moją głowę obecność, która wyrwała mój umysł spod kleszczy alkoholu. Wiem, dlaczego to uczucie było takie znajome. Ponieważ kobietą, która mnie zaszła od tyłu, która mnie zaskoczyła i przyłożyła zimne ostrze do szyi, była Hanami. Nie rozpoznałem jej, tak samo jak ona nie rozpoznała mnie. Nic dziwnego, przecież nie widziała mojego nowego wyglądu, który zmieniłem nim odszedłem z Akatsuki.
Przyczołgałem się do nieruchomego ciała chłopaka, błagając w myślach, by wciąż żył. Usiadłem obok niego i ułożyłem jego głowę na moich kolanach.
- Hiro – wyszeptałem cicho.
Ten nieznacznie poruszył kącikiem ust, co zapewne miało być znakiem, że żyje.
- Udawaj, że jestem nieprzytomny i zanieś mnie do środka. Wyjaśnię ci później – powiedział, ruszając jedynie ustami.
Zrobiłem więc to, o co mnie poprosił. Gdy byliśmy w środku, wytłumaczył mi, iż razem z pewną znajomą z dzieciństwa ustalili system uderzeń, który był ich sposobem na porozumiewanie się. Gdy spałem, dostał od niej wiadomość z prośbą, by wyszedł na zewnątrz i opadł na ziemię niby zemdlony. Mówiła, że potrzebuje informacji, którą zabraliśmy z tamtej wioski, bo inaczej ją zabiją.
- Pozwoliłem więc jej ją zabrać. Nikt nie może się o tym dowiedzieć – dodał.
- A co z Kazekage? – spytałem.
- Wytłumaczę mu wszystko, a on zrozumie – odpowiedział.
Wiedziałem, że tak będzie. Przecież Gaara dobrze znał Hanami i jeśli dowiedziałby się, że groziło jej niebezpieczeństwo, to na pewno by pomógł.

***
Rozłożyłam karteczkę, którą zabrałam od Hiro i szybko przeczytałam jej treść.
Kraj Ziemi. Zamek Shinda.

Westchnęłam cicho i ruszyłam w stronę, wspomnianego w kartce, kraju. Kraj Ziemi był duży, a ja nie miałam pojęcia, gdzie znajdę ten cholerny Zamek. Wiedziałam jednak, że mam już coraz mniej czasu. Niecałe dwa miesiące zostały do ostatecznego terminu. Dotarcie do Kraju Ziemi, idąc przez Amegakure, zajęłoby mi około miesiąca. Kolejny musiałam poświęcić na znalezienie informacji na temat tego tajemniczego zamku.
Poprawiłam maskę, którą zdjęłam chwilowo podczas spotkania z Hiro i naciągnęłam bardziej kaptur na głowę. Istniało prawdopodobieństwo, że Skrytobójcom mnie obserwującym, nie spodoba się sposób mojego postępowania. W końcu zostawiłam dwóch świadków, ale nie mogłam ich zabić. Znałam Hiro-kun od maleńkości, wychowywałam się z nim, ściągaliśmy od siebie podczas Egzaminu i po prostu nie potrafiłam wyrządzić mu krzywdy.
Wskoczyłam na najbliższy budynek, by skrócić sobie drogę i zaoszczędzić trochę czasu. Kluczenie uliczkami trwało stanowczo zbyt długo.

***
- Wiesz coś o Zamku Shinda? – usłyszałem za uchem, przez co podskoczyłem przerażony.
Odwróciłem się i zauważyłem postać ubraną w długi zielony płaszcz, gorset z kapturem mocno naciągniętym na twarz, ukrytą pod czarną maską.
- Hanami – powiedziałem cicho.
- Nie mam na to czasu, wiesz coś czy nie? – spytała.
Pokiwałem przecząco głową. A ta podeszła do mojego biurka i zaczęła je bezceremonialnie przeszukiwać.
- Co ty robisz? – spytałem.
- Gdzieś tu miałeś mapę… o mam! Dzięki, muszę lecieć – rzuciła i ruszyła do okna.
- Widziałaś się z Konan, prawda? – rzekłem do niej, nim zdążyła wyskoczyć.
Ta obróciła głowę w moją stronę i wzruszyła ramionami.
- Powiedziała ci coś?
- Jest szalona – rzuciła w odpowiedzi i wyskoczyła.
Westchnąłem cicho pod nosem. Dobrze wiedziałem, że Konan była chora i akurat nie musiała mi o tym przypominać. Jednak irytował mnie fakt, iż nie wiedziałem o czym rozmawiały. Czy Konan zdradziła jej coś, czego nie powinna?
- Ahh.. Hanami, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – mruknąłem do siebie pod nosem.

***
Przyjrzałam się mapie, którą zabrałam z biura Lidera, a na której zaznaczyłam elementy, znalezione w jednym z archiwów Iwy. Został mi tydzień. Trzy tygodnie spędziłam na poszukiwaniach jakichś informacji o zamku i na odwiedzaniu miejsc, które nim nie były. Wielokrotnie poszlaki zaprowadzały mnie w inne miejsce. Jednakże według mapy, została mi jeszcze jedna lokalizacja i jeżeli ona nie będzie prawdziwa, to w żaden sposób nie znajdę Zamku na czas i wszystko pójdzie na marne.
Podsunęłam się bliżej krawędzi urwiska i wyjrzałam na ścieżkę, którą przejeżdżały rodziny kupieckie. Podobno w okolicy był cmentarz, gdzie miało się odbyć jakieś święto dla tutejszej ludności. Zauważyłam jeden wóz przykryty płótnem, który zatrzymał się na środku drogi, a woźnica zaczął grzebać przy jego kole. Opuściłam więc miejsce mojej obserwacji, zeskoczyłam z urwiska i niezauważona skryłam się pod materiałem na wozie.
Zatrzymaliśmy się na rozstaju dróg, gdzie woźnica ponownie poprawiał jedno z kół. Przez wykonaną przez siebie dziurkę w materiale, wyjrzałam na zewnątrz. Ludzie skręcali w lewo, lecz była również droga, prowadząca w prawą stronę. Tam, w oddali, majaczyły jakieś wysokie mury.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyskoczyłam z mojej kryjówki, szybkim krokiem zmierzając w stronę cienia, obejmującego drogę po prawej stronie. Następnie zwolniłam, uspokoiłam oddech i zlewając się z ciemnością, zgodnie z rytmem natury, zaczęłam się przemieszczać w stronę murów, które widziałam przez szparę, a które teraz rosły w oczach z każdym krokiem.
Podeszłam na tyle blisko, by zauważyć, że obiekt ten wcale nie stał w ruinie, lecz był zadbany i starannie oczyszczony z roślinności, która mogłaby ułatwić wspięcie się na jedną z wież.
Westchnęłam głęboko i wychodząc z cienia ruszyłam do drzwi. Wiedziałam, że ten etap nie był już testem ani na cierpliwość, na spryt, tropienie czy umiejętność krycia się. Tutaj liczył się jedynie fakt, by dotrzeć do zamku przed czasem.
Nacisnęłam na wielką klamkę, a drzwi bez problemu ustąpiły. Wślizgnęłam się do środka i zaczęłam iść oświetlonym pochodniami korytarzem. Dotarłam do wielkiej sali, w której zebrana była spora ilość postaci ubranych tak samo jak ja – w stroje adeptów.
Podszedł do mnie jeden ze Skrytobójców i bez słowa podsunął pod nos kartki z listami – zapewne obecności – i długopis. Bez problemu znalazłam swoje nazwisko zapisane jako „Hanami Shin” i zaznaczyłam „fajeczką” moją obecność.
- Hanami – usłyszałam znajomy głos – jednak ci się udało. Został ci niecały tydzień guzdrało – rzekł.
- Miałam trochę problemów ze skradzioną informacją – wytłumaczyłam postaci, której białe kosmyki włosów wypadały spod kaptura.
- Informacją? Jesteś dziedzicem, a oni nie przechodzą testu – rzekł. – Ja dostałem notatkę z lokalizacją. Jestem tu od czterech miesięcy – dodał.
Zatkało mnie. Byłam przecież dziedziczką Sakury, tak jak Yoshito swoich rodziców. Dlaczego więc ja musiałam przechodzić przez testy?
- Dlaczego... – zaczęłam, lecz przerwał mi głos.
- Ponieważ jesteś Shi no namidą – usłyszałam głos za plecami – czyli Łzami Śmierci – dodał, jakby to tłumaczyło wszystko.
Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą postać w białej masce. Postać, którą widziałam w Katabami Kinzan. Mężczyzna skinął mi głową, jakby wiedział, że go rozpoznałam.
- Dlatego też przechodziła testy? – spytał Yoshito za moimi plecami.
- Shi no namida jest mścicielem waszego klanu. Jako pochodząca z pierwszej linii rodziny, z najstarszej odnogi, została wybrana na mściciela. Dlatego też, jest ona Łzami Śmierci. Musiała udowodnić, że jest tego warta. Dlatego też, musiała przejść test – wytłumaczył. – Świetnie poradziłaś sobie z Sabaku no Hiro. Byłoby błędem zabijać syna Kazekage – dodał.
Skinęłam głową, dziękując za pochwałę.

- Zaraz się zacznie. Może się przedstawię. W Gildii nazywają mnie Kenshi i będę waszym sensei’em – powiedział.

***
Katabami Kinzan - "Kraj też posiada wioskę Katabami Kinzan, gdzie znajduje się kopalnia złota" źródło pl.naruto.wikia.com
Shinda - z jap. zmarli
Kenshi - z jap. szermierz

W rozdziale dzieje się strasznie dużo, akcja cały czas skacze co może być trochę męczące, ale musiałam przyspieszyć wydarzenia, po tych nic nie wprowadzających do opowiadania poprzednich rozdziałach ;)
Rozdział dedykowany wszystkim moim czytelnikom, bo bez waszych wejść i zaznaczania swojej obecności w mojej statystyce nie potrafiłabym znaleźć motywacji do napisania kolejnego rozdziału. Ślicznie wam za to wszystko dziękuję ;)

Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, szczęścia i radości. Wesołych i bezpiecznych świąt w gronie rodzinnym. Dużo weny, pomysłów i odpoczynku.
Ponieważ to mój ostatni rozdział w tym roku, chciałabym przy okazji złożyć wam również życzenia noworoczne. Tak więc, wszystkiego najlepszego, pomyślności, spełnienia marzeń i wszystkiego czego tylko sobie zapragniecie w nowym roku 2014.
Oraz oczywiście cierpliwości dla mnie, bohaterów - w szczególności Hanami i wytrwałości w czytaniu mojego opowiadania ;)

Z okazji wczorajszych osiemnastych urodzin mojej najlepszej przyjaciółki, chciałabym złożyć jej życzenia również tutaj. Życzę Ci kochana wszystkiego najlepszego, dużo szczęścia i spełnienia marzeń - wiem, że się uśmiechniesz jak to przeczytasz ;) 

PS Jak napisałam na belce zabrałam się za "poprawianie" pierwszych rozdziałów. Zapewne wielu z was zauważyło wielki przeskok w stylu między pierwszymi rozdziałami (jeszcze Hanami Story) a obecnymi (Shi no namidy). Gdyby kogoś zastanawiał powód takiej sytuacji, to odpowiedź jest prosta - początkowo opowiadanie miało być komedią, dlatego też pierwsze rozdziały są takie a nie inne. 
Pytanie dla was - mam poprawić tamte rozdziały i zgrać z obecnym stylem, czy pozostawić takimi jakimi są? Czekam na wasze odpowiedzi ;)

Pozdrawiam,
Hanami

4 komentarze:

  1. Czyżby nawiązanie do Assassinka? :3 wyprzedzilas mnie, a ja chciałam tego użyć w III czesci swojego opowiadania :c
    RAIKES

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zaprzeczę, że Assassin, miał nie mały udział w wymyślaniu Gildii, chociaż pierwsze wzmianki o skrytobójcach były już w pierwszych rozdziałach, gdzie nawet jeszcze o takim powiązaniu czy nawet o Gildii nie pomyślałam ;-)
      To, że u mnie jest nawiązanie nie znaczy, że u ciebie go być nie może ;-)
      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  2. Hej, twoja ocena już się pojawiła :)

    http://ocenialnia-narutowska.blogspot.com/2013/12/ocena-dla-hanami.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, tu znowu ja. Twoja ocena została poprawiona :)

      http://ocenialnia-narutowska.blogspot.com/2013/12/ocena-dla-hanami.html

      Usuń