Spojrzałam
w stronę blondynki, która wierciła się w płaszczu Akatsuki. Nie dziwiłam się
jej. Było niesamowicie gorąco. Żar lał się z nieba strumieniami, a ścieżka,
którą aktualnie szliśmy nie była otoczona żadnymi drzewami. Ponadto nie
zamierzaliśmy się zatrzymywać do wieczora, więc musieliśmy znosić gorąco bez
jęczenia. Z tym, że jej to nie wychodziło.
Widać
nie była przyzwyczajona do takich marszy. Gdy pogoda usilnie chce ci
uświadomić, że lepiej zrobisz jak zawrócisz, gdyż nie ma zamiaru ułatwić
podróży. Ponadto ja nie kwapiłam się do rozmowy z nią. Jakoś od początku nie
przypadła mi do gustu. A nie ma nic gorszego od podróży w przejmującej ciszy…
szczególnie gdy obok ciebie ktoś idzie.
Jednak mi to nie przeszkadzało. Przyzwyczaiłam się do tego po licznych misjach.
Nie miałam zamiaru ułatwiać jej podróży, tak samo jak bezlitosna pogoda.
Dziewczyna
po raz kolejny westchnęła głośno. Zacisnęłam dłonie w pięść, gdyż zaczynało
mnie to zrzędzenie poważnie irytować. Wcześniej zapewne nie robiłoby mi to
większej różnicy, jednakże teraz gdy czuje i mam emocje… wszystko jest inaczej.
Podniosłam
wzrok znad ziemi i przeniosłam go na parę idącą przede mną. Itakoi i Aanami
żywo dyskutowali co raz wspomagając rozmowę gestykulacjami. Słychać było ich
przyjemną dla uszu sprzeczkę, ciche śmiechy. Czy ja też mogłabym się tak
zachowywać… z Torim? Czy gdyby nie Nonegan, bylibyśmy taką właśnie parą?
Uśmiechnęłam się na tą myśl, wiedząc, że to byłoby niewykonalne. Nie moglibyśmy
zachowywać się normalnie, byliśmy zbyt dziwni.
Ponownie
spojrzałam na siostrę, która ufnie przytuliła się do boku czarnowłosego. Kiedyś
też mogłam tak zrobić. Zatopić się bez opamiętania w bezpiecznych ramionach
Toriego. Ufnie powierzyć własny los w jego ręce. Zasypiać, będąc spokojna o
następny dzień wiedząc, że przy chłopaku nic złego mi się nie przydarzy. Wcześniej
nie potrafiłabym trafnie nazwać tego uczucia. Teraz jestem niemalże pewna, że
to jest miłość. Gdy patrzysz na tą osobę, to w zimnym sercu rozpala się
iskierka dobra. Owa osoba sprawia, że czujesz się lepszym człowiekiem.
Westchnęłam cicho. Od przebudzenia emocji, stałam się dziwnie sentymentalna, a
mój umysł zajmują takie bzdety. Czy właśnie tak myśli normalna dziewczyna?
Przymknęłam
oczy, a z ciemności wyłoniła się wizja jednego z wieczorów spędzonych z Torim.
Siedzieliśmy na jego łóżku. On oparty o ścianę, ja ufnie oparta o niego.
Gładził moje włosy, delikatnie łaskocząc oddechem moją szyję. Siedzieliśmy w
ciszy po kolejnej kłótni, lecz nie mieliśmy zamiaru się od siebie odrywać. Nie
chcieliśmy tego. Woleliśmy trwać w tej pozycji, mimo złości, która nad nami
zapanowała kilka chwil wcześniej.
Niemalże
czułam mętlik w głowie, który miałam wtedy. Zastanawiałam się do czego to
wszystko dąży. Po co nam to. Nie było dnia, w którym byśmy się nie posprzeczali
o głupotę. A jeszcze teraz dochodziły te mordercze treningi. Wyczerpanie
organizmu jak i psychiki. Teraz wiem, że wtedy się bałam. Po prostu się bałam,
że to nie wypali, że znów zostanę sama. Śmieszne, ja! Geniusz klanu Uchiha,
bała się zwykłego związku, zwykłego uczucia lub jego braku.
Pamiętam
jak wtedy Tori, słysząc moje rozbiegane myśli, przytulił mnie mocniej do
siebie. Delikatnie pocałował w kark, wywołując na moim ciele fale przyjemnych
dreszczy.
-
Wszystko będzie dobrze. Jestem tu - wyszeptał do mojego ucha.
To
zdanie utkwiło mi w pamięci. Nie pozwalało zasnąć, jeść... Mówił, że tu będzie
a nie ma go. Poczułam, jak w moich oczach znów zbierają się łzy. Nie tu, nie
teraz. Muszę być twarda.
Przegnałam
z głowy słodkie wspomnienie tamtej chwili i skupiłam się na drodze przede mną.
Dopiero teraz zauważyłam, że wkroczyliśmy między drzewa. Zza koron, słońce
żegnało się z nami swymi ostatnimi błyskami. Chwilę później było coraz
ciemniej, jednakże nie zatrzymywaliśmy się. Dopiero srebrny księżyc błyszczący
na niebie uświadomił nas o późnej porze. Zatrzymaliśmy się w miejscu, które
wydawało nam się dobre na rozbicie obozu. Kilka minut później jedliśmy
spóźnioną kolację, wpatrując się w tańczące języki ognia. Po posiłku skierowałam
się od razu do swojego namiotu, ignorując pytające spojrzenia towarzyszy.
Ach…
gdyby oni wiedzieli to, co ja. Wtedy zapewne nie wysłano by mnie na tą misję.
Przecież nie mogłam im tak po prostu powiedzieć, że nie użyje Nonegana. Jak by
to brzmiało po jego pełnej aktywacji, gdy wszystko powinno być dobrze. Nie
wiedzieli jednak, że za każdym razem gdy go aktywuje… dzieją się dziwne rzeczy.
Raz sparaliżował mi ciało, przez co niemalże się utopiłam w jaskiniach koło
Takigakure. Innym razem byłam nieprzytomna przez jeden dzień, przez co o mało
co nie wytropiło mnie ANBU. Po każdym jego użyciu moje ciało odmawiało
posłuszeństwa. Nie wiem co może stać się tym razem, jednakże może to narazić
naszą misję na niepowodzenie.
Zamknęłam
oczy starając się wymyślić jakiś dobry plan, wykluczający użycie Nonegana.
Jedynym rozsądnym wyjściem wydawało się zabicie go sztyletem, jednakże nie było
to ciche morderstwo. Zapewne zarządzono by poszukiwania… przecież był feudalnym
Trawy.
Sama nie
wiem kiedy zasnęłam, lecz obudził mnie cichy pisk. Instynktownie wyleciałam z
namiotu, zabierając ze sobą broń w razie ataku. Krzyki dochodziły z namiotu
blondynki, więc szybko tam podbiegłam. Obok mnie zjawiła się Aanami i Itakoi,
oboje gotowi do walki. Wkroczyłam do namiotu i zamarłam, zastanawiając się czy
mam się śmiać czy płakać. Obok mnie zatrzymała się moja bliźniaczka, ze
zmieszaną miną. Zastanawiałam się czy wyglądam podobnie.
Chimi
Moriou siedziała na swoim śpiworze, a wokół niej tańcowała mała jaszczurka. Za
każdym razem gdy zbliżała się do dziewczyny ta cicho piszczała, a zwierze owy
dźwięk naśladowało. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Anbā,
chodź tutaj - powiedziałam.
Jaszczurka
odwróciła swój mały pyszczek w moim kierunku i z pośpiechem ruszyła. Wdrapała
się po mojej ręce i umiejscowiła na lewym ramieniu.
- Anbā?
- spytała moja siostra.
- Tak -
powiedziałam, drapiąc zwierzątko po główce - moja wierna towarzyszka, ostatnimi
czasy.
- Więc
co robi w moim namiocie? - spytała lekko oburzona blondynka.
-
Pomyliłam się - powiedziało zwierzątko.
Wszyscy,
oprócz mnie, wstrzymali oddech. Wpatrywali się oniemiali w bursztynowe ciałko
jaszczurki.
- Anbā
jest summonem - powiedziałam, wstając i wychodząc z namiotu.
Za mną
wyszła moja siostra i Itakoi.
- Nie
mówiłaś, że podpisałaś pakt, z jaszczurkami. Wiesz czego one chcą, a jednak się
zgodziłaś - powiedziała czarnowłosa.
Westchnęłam
cicho. Zaczęłam składać swój namiot, w głowie obmyślając najlepszy komentarz.
- Nie
pytałaś, to nie mówiłam. Tak zgodziłam się i nie żałuje. Krew to mała cena za
wiernego towarzysza jakim jest jaszczurka - odpowiedziałam, pakując wszystko do
plecaka, który następnie zapieczętowałam w gwiazdce.
Aanami
odeszła obrażona, a Itakoi ruszył za nią, cicho wzdychając. Usiadłam na
kłodzie, przy wczorajszym ognisku, zajadając się kanapką.
- Masz? - spytałam niepewnie zwierzątko, które
siedziało mi na ramieniu i jak zaczarowane wpatrywało się w moją kanapkę.
Jaszczurka
w odpowiedzi skinęła głową. Zeskoczyła z mojego ramienia, wylądowała na ziemi i
zniknęła w krzakach. Po chwili wyłoniła się z nich niosąc w pyszczku poszarzały
pergamin. Wiedziałam co na nim znajdę. Był to opis bardzo starej techniki
pieczętującej, obmyślonej przez klan Uzumaki. Był tam też sposób na
odpieczętowywanie. Miałam nadzieję, że to justu uwolni mapę spod pieczęci. Dużo
kosztowało mnie zdobycie tej karki, lecz Anbę, jeszcze więcej. Bądź co bądź,
ale to ona włamała się do biblioteki i wykradła kartkę. Byłam jej za to wielce
wdzięczna, ale jeszcze bardziej za to, że cały czas przy mnie była. Nie tak zachowują
się summony, ale ona była inna.
Schowałam
kartkę i poczęstowałam przyjaciółkę kawałkiem kanapki. Spałaszowała ją w
mgnieniu oka i ponownie umiejscowiła się na moim lewym ramieniu, z dala od
wypełnionych charką gwiazdek.
Chwilę
później wszyscy byliśmy gotowi do drogi. Ruszyliśmy w dalszą podróż. Mieliśmy
jeszcze kilka dni na dotarcie do Kraju Trawy, a o dziwo znajdowaliśmy się
bliżej niż przypuszczaliśmy. Blondynka mimo braku wytrzymałości i ciągłego
jęczenia, coraz nas pospieszała. Widać było iż chciała być w domu jak
najdłużej. Szkoda tylko, że po wszystkim
i ona zginie. Podzieli losy swego męża i teścia. Zbyt długo przebywała w
organizacji, wśród członków, byśmy mogli puścić jej to płazem. Z Akatsuki żaden
„cywil” nie wychodzi samodzielnie, jedynie jako trup.
Uśmiechnęłam
się sama do siebie obmyślając sposób, w jaki uśmiercę blondynkę. Kiedyś nie
lubiłam zabijać, jednakże to również zmieniło się po aktywacji. Teraz nie mam
nic przeciwko temu, a nawet wydaje mi się, że to lubię. Uwielbiam patrzeć na to
przerażenie w oczach, na twarz wykrzywioną bólem. Dopiero wtedy wydaje mi się,
że coś znaczę. Czy moja matka też tak się czuła po zmianie? Była wielką
skrytobójczynią, najgorszym typem mordercy.
Zabójców,
którzy zabijają od tyłu nazywa się tchórzami. Ludzie nie rozumieją tej sztuki,
a to bez wątpienia jest artyzm. Trzeba być mistrzem, by potrafić zakraść się do
kogoś bezszelestnie. Owinąć go złudnym poczuciem bezpieczeństwa i następnie
zadźgać zdradliwym sztyletem. Objąć w pasie i oznaczyć szyję czerwoną wstęgą, z
której wartko płynie krew. Przebić ostrzem brzuch, rozerwać wnętrzności,
usłyszeć jego ostatni krzyk, poczuć pośmiertne drgawki, a następnie niczym
ścierwo rzucić na ziemie, wycierając sztylet o jego ubranie. Kiedyś
brzydziłabym się tymi myślami… teraz wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam.
Już nie ściga mnie sumienie, nie zabijają wątpliwości. Teraz z zimną krwią
kradnę i zabijam. Teraz jestem inna niż kiedyś.
Znów
przemierzaliśmy drogę w ciszy. Otoczył nas martwy duch przeszłości. Każdy
pogrążył się w swoich myślach. Nie zauważając postaci, dumnie kroczącej obok
nas. Wyprostowana, odważnie stawiała każdy krok z dumnie uniesionym czołem. Nie
zdmuchnął jej wiatr, nie spaliło słońce. Jej blade oblicze, nie zwracało na nas
uwagi, zupełnie jakby nas tu nie było. Zachowywała się jak ta lepsza, ta która
rządzi, wydaje polecenia. Ty musisz słuchać. Cisza. Tylko coraz głośniejsze
westchnięcia i sapnięcia blondynki, sprawiały, że ta na chwilę się rozwiewała.
Jednakże zawsze wracała do swej pysznej postaci. Kilka razy, czując zapewne mój
wzrok na jej osobie, spoglądała na mnie zimnymi oczami. Rysowały się w nich
tysiąclecia bytu, co kształtowało jej dumę. Wszystko przemijało, a ona była.
Całymi tysiącleciami towarzyszyła ludzkości. Była wszędzie. Cisza.
Nagle
odezwała się moja siostra, a dumna postać rozpłynęła się, jakby jej tu nigdy nie było. Jakby nie kroczyła obok nas,
jakby nie istniała. Lecz ja wiedziałam, że była tu jeszcze chwilę temu, że
spoglądała na mnie. Szła obok nas. Cisza, która przeminęła. Jednakże wróci w
najmniej oczekiwanym momencie. Wróci i znów niczym królowa zapanuje między
nami, nakazując całkowite milczenie. Sprawi, że każdy pogrąży się w swoich
myślach. Wróci, gdyż zawsze wracała.
Ignorując
wypowiedź siostry, obróciłam się za siebie. Musiałam sprawdzić, czy jeszcze
jest, czy mnie nie zostawiła. Z ulgą uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Była.
Jak zawszę. Odkąd sięgam pamięcią zawsze mi towarzyszyła, wiernie niczym cień.
Była tu, jak zawsze. Gdy chciałam i gdy
nie chciałam, ona zawsze szła za mną. W swej czarnej sukni, której końce sunęły
się po ziemi. Ze swym zimnym wzrokiem, bezlitosnego mordercy, z jasnym obliczem
i burzą czarnych włosów. Zawsze szła za mną. Śmierć. Moja wierna towarzyszka,
jakże inna od Ciszy. Ona nie rozkazywała, ona się nie pyszniła. Ona w swej
pokorze znosiła wybryki swej znajomej Ciszy. Ona nie panowała, ona trwała.
Tylko gdy po raz kolejny pozbawiałam kogoś życia, ta śmiała się głośno,
wywołując dreszcze na mych plecach. Tylko wtedy można było ujrzeć ogniki w jej
martwych oczach, tylko wtedy naprawdę żyła… Śmierć.
***
Nie da
się przeżyć życia bez uczuć. Choćby człowiek nie ważne jak się starał. I tak mu
się to nie uda. Uczucia i emocję są tym, co zabija morderców. Zabijają
wojowników. A choć wiem o tym od dawna, nie dane mi było do końca się ich
wyzbyć. Wciąż gnębią mnie wizje przeszłości, tak odmienne od teraźniejszości.
Wciąż ciągnął się za mną sny o niespełnionych pragnieniach, rzec można -
marzeniach. Jednakże wiem, że to nigdy nie mogło się spełnić. Jestem mordercą,
zabijam, nie mam uczuć, nie mogę nic czuć, nie mam emocji. Jestem wypranym z
odczuć workiem świadomości. Narzędziem, niosącym zniszczenie nic nie znaczącym
ludziom. Jestem śmiercią. A mimo wszystko wystarczyło tylko jedne spojrzenie w
te oczy. W rozdzierające teraźniejszość nośniki przeszłości. W dwa portale
przenoszące do tego co było, a nie będzie. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie,
a wszystko wróciło. Złość, nienawiść, cierpienie, radość, przyjaźń, szczęście
i… i miłość. Te oczy w jednej chwili potrafią wywrócić życie do góry nogami i
przypomnieć o wszystkim. Z zimną obojętnością utopić w wirze własnych
wspomnień. Te oczy…
***
Rozsiadłem
się wygodnie w skórzanym fotelu, jeszcze raz wszystko analizując. Musiałem
wysłać ich na tą misje, zbyt wiele pieniędzy przeszłoby mi obok nosa. A w
dzisiejszych czasach pieniądze są ważne. A mimo wszystko towarzyszyło mi jakieś
dziwne odczucie, czyżbym się martwił?
Sam nie
mogłem uwierzyć w przemianę Hanami. Widać było to gołym okiem, a krótki wzgląd
w jej świadomość mnie w tym utwierdził. Teraz była taka sama jak Sakura.
Idealnie bezwzględna, zimna, opanowana. Zabijająca bez skrupułów. Byłbym
głupcem, gdybym tego nie wykorzystał, a ja do takowych nie należę. Jednakże nie
chce nadużywać tej przemiany, w wypadku Sakury, skończyło się to jej śmiercią.
A nie mogę pozwolić by białowłosa umarła. Ona była zbyt ważna w tej rozgrywce,
jej oczy były zbyt ważne.
Mimo
wszystko nie była mi obojętna. Tori ją kochał, żywą miłością, jakiej jeszcze
nigdy w życiu nie widziałem. A to nie pozwalało mi od tak bawić się jej życiem.
Tori był moim synem, moją wierną kopią, gdyby ona zginęła, ten na pewno
obróciłby się przeciwko mnie. Przecież póki co, tylko to go wciąż trzyma przy
moim boku. A chłopak był niezwykle użytecznym narzędziem. Ale nie tylko to nie
pozwalało mi bawić się życiem białowłosej. Ona była moją córką chrzestną.
Sakura ufnie powierzyła mi piecze nad nią. Wiedziała, że tylko ja jestem w stanie
wiernie ją obronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami… przed nim.
Dziwiło
mnie jednakże, że całe zamieszanie z ojcostwem dziewczynek jeszcze się nie
wydało. Przecież było widać gołym okiem, że nie jest nim Itachi. One były zbyt
różne od niego. Co prawda nosiły w sobie cechy Uchiha, ale nie tego. One, a
szczególnie Hanami były wierną kopią innego z Sharinganowców. Tego, którego
ojcostwa nikt by nie podejrzewał. Nawet on sam… a raczej szczególnie on sam.
Sakura i Itachi musieli się nieźle natrudzić by to wszystko się nie wydało, a
jednocześnie utrzymało tak długo, bo już osiemnaście lat. A mimo wszystko nikt
niczego nie podejrzewał. Nikt nie dochodził prawdy… oprócz Hanami.
Wziąłem
butelkę sake i wypiłem jednym łykiem pozostałą zawartość szkła. Coś mnie
niepokoiło i nie wiedziałem co. Miałem wrażenie, że coś się stanie. Coś nie po
mojej myśli. Może wysyłanie tam dzieciaków było złym pomysłem? Ale tyle
pieniędzy drogą nie chodzi. A podwójne morderstwo jest dla nich pestką.
***
Nim się
obejrzeliśmy ponownie zrobiło się ciemno, zawiadamiając nas o końcu podróży na
dzisiejszy dzień. Droga, przebyta całkowicie w ciszy, dłużyła nam się
niezmiernie, ale mimo wszystko przetrwaliśmy. Obróciłam się kierunku mojej
siostry. Od wyruszenia na misję, zachowywała się dziwnie. Nie odzywała się nic,
a jeżeli już coś mówiła, to były to szybkie, kąśliwe uwagi. Była pogrążona we
własnych myślach, coraz tylko komunikując się ze swoją jaszczurką. Miała przede
mną tajemnice i to bolało najbardziej. Stała się bardziej tajemnicza niż
kiedyś, nie mówiła mi wielu rzeczy. Oddalałyśmy się od siebie. W sumie ona też
nie wiedziała wszystkiego o mnie. Dlaczego tak się działo?
Odkąd
zniknął Tori wydawała się przybita. Dobrze wiedziałam dlaczego. Nadmiar uczuć
był zapewne nie do wytrzymania. W pierwszym tygodniu po przebudzeniu była
strasznie drażliwa, lecz gdy udało jej się z tym uporać, znów nałożyła na twarz
maskę obojętności… maskę Uchiha.
Siadłam
przy ognisku, coraz powiększając je za pomocą Katona. Hanami usiadła obok tępo
wpatrując się w ogień.
- Aanami
- szepnęła cicho, niemalże niesłyszalnie.
- Tak? -
spytałam patrząc na jej przejętą twarz. Nagle znów zagościła na niej twarda
obojętność.
- Jak
zamierzasz go zabić? - spytała.
- Nie
zastanawiałam się nad tym. Ale mam kilka senbonów, umoczonych w jednej z
trucizn Sasoriego, wiec pewnie nimi się posłużę. A co? - spytałam.
- Bo ja…
nie ważne - mruknęła nagle, a w jej oczach dostrzegłam ogniki złości - tak się
zastanawiam jak go zabić. Obawiam się, że Nonegan wyrwie mi się spod kontroli…
nie pracowałam nad nim, więc nie wiem do czego teraz jest zdolny - skłamała.
Czułam
jej kłamstwo każdą kością, każdym mięśniem i każdym nerwem. Coś definitywnie
było nie tak z jej kekkei genakai, ale ona nie chciała mi tego zdradzić…
bolało. Cholernie bolało mnie to, że mi nie ufała. Choć może nie chciała mnie
martwić? Już sama nie wiem. Jednakże
postanowiłam nie zdradzać się z tym, że wychwyciłam jej kłamstwo. Być może
zrobiła to specjalnie? Kto jak kto, ale Hanami zna się na kłamstwach. Tyle razy
siedziała w umysłach przesłuchiwanych, że wie jak dobrze zatajać informację lub
zmyślać. Ona mogłaby być ekspertem od kłamstw, potrafiąc je wychwycić nawet bez
używania Nonegana… taka już była. Więc jeżeli naprawdę chciałaby mnie okłamać,
to nie byłabym w stanie tego wychwycić, tak jak teraz.
- Mogę
dać Ci kilka tych senbonów - powiedziałam, obdarzając ją uśmiechem, który ta
odwzajemniła.
Nie
mogłam uwierzyć, że różniłyśmy się aż tak bardzo. Jej białe włosy i szare oczy
były tak zupełnie inne w porównaniu z moimi. Teraz gdyby ktoś spojrzał na nas
dwie, nigdy nie powiedziałby, że jesteśmy bliźniaczkami. To oddalało nas
jeszcze bardziej. Nie miałyśmy już praktycznie nic, co by nas łączyło. Tylko
dumne, klanowe nazwisko Uchiha. Nic więcej.
Hanami
jakby wyłapując moje myśli, uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Nigdy nie
przypuszczałam, ze zobaczę ten uśmiech na jej twarzy.
-
Wszystko będzie dobrze. Jestem tu - wyszeptała - nic nas nie rozdzieli.
Jesteśmy siostrami - dodała. Uśmiechnęłam się i ją uścisnęłam.
Chwilę
później, po kolacji, Hanami zniknęła w swoim namiocie po raz kolejny
zostawiając nas samych. Czułam jej ból. Jej strach, przed samotnością. Jej
cierpienie, po stracie tej bariery bezpieczeństwa, którą zapewniał jej Tori.
Niemalże widziałam tą barierę, tę ścianę, którą wokół niej roztaczał. Wiele
razy, nim zeszłam się z Itakoim jej tego zazdrościłam. Mimo iż wtedy nie byli
jeszcze oficjalnie parą. Widać było, że się uzależniają od siebie. Ich miłość,
tą ciągotę do drugiej osoby.
***
Wypowiedzenie
tych słów bolało. Powtórzenie tego zdania Aanami. Rozrywało mnie to
wewnętrznie. Ale wiedziałam, że się martwiła tym, że się oddalamy od siebie. A
tylko to zdanie przyszło mi wtedy do głowy.
Nie
mogłam znieść myśli, że wszystko kojarzy mi się z nim. Dosłownie wszystko! Co
bym nie zrobiła, wszystko przypominało mi o nim. Już wiem dlaczego Sakura
zablokowała swoje uczucia. Sama z chęcią zrobiłabym coś podobnego. Wszystko,
byleby tylko zapomnieć.
Następnego
dnia weszliśmy na teren kraju trawy. Wszystko było takie, jakim je
zapamiętałam. Teraz od domu feudalnego dzielił nas tylko dzień podróży. Dzień
podróży do rozpoczęcia misji. Na me usta wdarł się bezwarunkowy uśmiech.
---
Nareszcie sprawdzone! Jej!
Pierwszy rozdział na nowym adresie ;)
Mam nadzieje, że się podoba.
Tak wiem, obiecałam więcej Aanami, a znowu wróciłam do Hanami. Przepraszam. Po prostu uznałam, że to musi zostać teraz napisane. Następny rozdział będzie z perspektywy Aanami, może nawet cały. Zobaczymy ^^
Jestem pierwsza? o.O Wow.... Jak dla mnie rozdział wyszedł jak zwykle świetnie. No... Nie mogę powiedzieć nic, o czym byś nie wiedziała ;P Masz talent i no... Mam nadzieję, że będziesz go nadal rozwijać ;P Przepraszam za taki krótki komentarz, ale ostatnio nie mam na nic czasu ;P Pozdrawiam i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuń[sakurciaigaara]
Nagłówek jest słodki^^ Taki... ach^^
OdpowiedzUsuńNiech Tori wraca, bo bez niego tak smutno. A Hanami troszkę odwala, taka troszkę dziwna jest. Chyba wolałam ją gdy nie miała uczuć, była taka normalniejsza. powiedz ty mi lepiej od razu kto jest ojcem bliźniaczek!!! ja chce wiedzieć!!!
pozdrawiam i czeka na nowy:)
;) nie powiem! ale przyjdzie na to pora ^^ Gdzieś pod koniec tego aktu... Hanami już później nie będzie tak odwalać bo zrobię jej takie cuś... i znowu będzie "normalna" przynajmniej przez jakiś czas ^^ Dziękuję za komentarz. Phi. jeszcze nie czas na Toriego ^^
UsuńCzytam w sprawie oceny i nie mogę... Od pierwszego rozdziału wiem kto nim jest ;-;
UsuńPozdrawiam :)
Spóźniona, jak zwykle ostatnimi czasy ^^.
OdpowiedzUsuńPrzemiana, jaka nastąpiła w Hanami, jest aż nader widoczna, toteż nie uważam, żeby rozdział stracił jakoś na jakości, gdybyś jednak napisała go z perspektywy Aanami. No ale jako autorka wybrałaś dogodniejsze dla siebie rozwiązanie, a i nie należy zapominasz, że to głownie o Hanami i jej perypetiach życiowych traktuje ta historia. Niemniej jednak byłabym rada, gdybyś poświęciła trochę więcej uwagi jej siostrze.
Według mnie dobrze, że nie ma Toriego, ponieważ jest to dobra odskocznia. Poza tym gdyby ten teraz wrócił, wydałoby mi się to dziwne i co najmniej nie na miejscu. No ale nic, taka jest przynajmniej moja opinia w tym względzie ^^.
Wybacz, że komentarz taki krótki, no ale więcej po tak ciężkim tygodniu w szkole jak ten z siebie niestety nie wycisnę...
Także do następnego :)
E tam krótki. Każdy komentarz jest dobry, o ile jest szczery. I rozumiem, sama mam zapierdziel w szkole ^^
UsuńCo do Toriego... to masz rację to byłoby dziwne. Zwłaszcza, że planuję zrobić pewną rzecz Hanami, przez którą przestanie tak świrować. A on by wtedy przeszkadzał. Aczkolwiek myślę, że powinien się pokazać fragment z jego perspektywy, ale nie jestem co do tego pewna ;) Jeśli chodzi o Aanami... cóż, teraz będzie trochę o niej. Planuje ukazać czego też ona nauczyła się w Akatsuki. Chociaż wydaje mi się, że najwięcej to będzie Itakoiego w pewnym momencie. Ale nie będę zdradzać faktów za wczasu. Dziękuję za komentarz ^^ Pozdrawiam, Hanami
Hej, świetny blog. Czyżby ojcem bliźniaczek był Sasuke? Jestem ciekawa, gdzie podział się Tori. I też uważam, że jego zniknięcie jest dobrą odskocznią. Z niecierpliwością czekam na next.
OdpowiedzUsuńKaori-chan
Oh... nie odpowiem kto jest ojcem ^^ Nie zmusicie mnie ;) Tajemnica zostanie odkryta przez Hanami na końcu tego aktu ^^
UsuńCóż, jeśli chodzi o Toriego, to jego perspektywa może się ukazać w następnym rozdziale, ale nie zamierzam póki co zdradzać miejsca jego pobytu ;)
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz,
Hanami
Witaj,
OdpowiedzUsuńpiszę do Ciebie, ponieważ zgłosiłaś swojego bloga do oceny, do oceniającej- Szopokage, która niestety niedawno zapowiedziała swoją rezygnację. Czy zechciałabyś, proszę, wybrać Sobie innego oceniającego, lub też, pozwoliłabyś zostać przydzielona nowemu recenzantowi, który przyjdzie na jej miejsce ? (Wtedy ocena wyjdzie szybciej) Bardzo, ale to bardzo przepraszamy za kłopot :/ Gomen nasai
Taka mała rada: jeśli już odpowiadasz na komentarze, to nie spoileruj przy tym. Przykład? Wezmę pierwszy komentarz z brzegu.
OdpowiedzUsuń"Oh... nie odpowiem kto jest ojcem ^^ Nie zmusicie mnie ;) Tajemnica zostanie odkryta przez Hanami na końcu tego aktu ^^"
Fajnie, że nie chcesz zdradzać tego faktu, jednak nie musisz zapowiadać, kiedy to stanie się w samym opowiadaniu.
"Cóż, jeśli chodzi o Toriego, to jego perspektywa może się ukazać w następnym rozdziale, ale nie zamierzam póki co zdradzać miejsca jego pobytu ;)"
Ponownie informujesz, co się wydarzy i to konkretnie kiedy. Wprawdzie użyłaś słowa "może", jednak tak naprawdę nie zmienia to faktów.
Pozwól swoim czytelnikom samym zaznajamiać się z tymi faktami wraz z nowymi rozdziałami, zamiast w ten sposób odpierać im przyjemność wynikającą z czytania :).
Aż sama się dziwię ale muszę nazwać twój opis zabijania.. poetyckim i pięknym. Trzeba mieć nie lada talent, żeby śmierć ubrać w takie słowa i przedstawić w taki pociągający sposób, na prawdę gratuluję.
OdpowiedzUsuńAch no i jeszcze jak zwykle musiałam o czymś zapomnieć xD Mianowicie strasznie podoba mi się opis sztyletu z tamtego rozdziału, łatwo można go sobie z wizualizować, wgl fajny pomysł z tymi sztyletami ;D