Na twarzach oddziału
ukazało się zdziwienie, by następnie przejść w wyraz wściekłości.
- Wielka Hanami Uchiha
zdradziła swoją wioskę… Ta, która tyle mówiła o honorze, poszła w ślady
ojczulka. Wasz klan zawsze musiał coś nabroić… Musiał być widoczny - rzekła
pełnym ironii głosem Kimi - Brzydzę się tobą.
- Teraz to się mną
brzydzisz, a kiedyś mnie uwielbiałaś - powiedziałam spokojnie.
- Kiedyś byłaś moim
autorytetem… Teraz jesteś zwykłym zdrajcą.
- Ale zyskałaś na
mojej zdradzie. Czyżby wujek Naruto uczynił cię dowódcą? Naprawdę… ANBU spada
na psy. Bez urazy, Akumu - powiedziałam, kładąc nacisk na słowo „wujek”.
- Nie masz prawa
zwracać się do Hokage wujku! Jesteś zwykłym zdrajcą, jak twój ojciec i matka! I
jak każdy członek Akatsuki, musisz zginąć! - wykrzyczała i razem z resztą
oddziału zaczęła przygotowywać się do ataku, a miałam nadzieję uniknąć walki.
No cóż… Musiałam
zachować siły, bo czekała mnie jeszcze długa podróż. Miałam wielką ochotę ją
zabić… albo przynajmniej pokiereszować. Ale nikt nie mógł się dowiedzieć, że
razem z Aanami tu jesteśmy. Zaczęliby prześladować ojca, a tego nie chciałam.
Westchnęłam, po czym
uruchomiłam Nonegana. Skoczyli do ataku jednocześnie i to był ich jedyny błąd,
gdyż po chwili leżeli całkowicie sparaliżowani na ziemi. Zaczęłam szybciej
oddychać, to był duży wysiłek. Podeszłam do nich. Zaczęłam po kolei penetrować
ich mózgi i usuwać informację o spotkaniu ze mną. Zapewne będą się zastanawiać,
co tutaj robią, ale… Oj tam, nie mam czasu na rozmyślania.
Gdy skończyłam,
kropelki potu wstąpiły na moje czoło.
- Ładnie, ale…
- Jakbym ich zabiła,
Konoha zaczęłaby się interesować tym, kto to zrobił i nasza misja by się nie
powiodła. Tak jest bezpieczniej – powiedziałam, szybko się pakując i
pieczętując plecak w wytatuowanej gwiazdce.
Sasuke nie był zbytnio
zadowolony tatuażem, gdyż twierdził, że będę zbyt rozpoznawalna, ale później
wpadł na pomysł, że jest to idealne miejsce do pieczętowania. Po zwinięciu obozu ruszyliśmy w dalszą drogę.
Wciąż byłam zmęczona ówczesnym użyciem Nonegana, lecz, choć ledwo włóczyłam
nogami, nie dawałam tego po sobie poznać.
Po kilku godzinach
marszu spacerkiem, dotarliśmy w okolice wielkiego domu i ukryliśmy się w
pobliskich krzakach.
- To jest siedziba
zakonu Fenikkusu - szeptem powiadomił mnie Sasuke.
- Czego?
- Tutaj jest sztylet -
powiedział, ignorując moje pytanie. - Aczkolwiek nie mamy informacji gdzie.
Więc trzeba będzie…
- Schwytać jakiegoś
członka i go o to spytać, a później zabić, tak? – przerwałam mu.
- Tak. Tylko…
- O ten –
powiedziałam, wskazując na jakiegoś mężczyznę wychodzącego z domu. - Lubi
kobiety. Fuu... ale koleś ma myśli. Właśnie idzie do pobliskiego burdelu. Chodź
za mną - powiedziałam, jednocześnie odpinając płaszcz i kaburę, i przekazując
je Sasuke.
Przedarliśmy się przez
las w stronę drogi. Sasuke został w krzakach, a ja usiadłam wygodnie na ziemi i
zaczęłam nawoływać pomocy. Zza zakrętu wyszła moja ofiara. Podszedł szybkim
krokiem, jednocześnie mierząc wzrokiem moje prawie rozebrane ciało - pod tymi
płaszczami jest strasznie gorąco.
- Co się stało? -
spytał, patrząc na mnie jak wilk na zająca.
- Kostka, chyba
skręciłam…. – powiedziałam cicho, udając wielki ból, co było dla mnie naprawdę
trudne.
Dotknął mnie tymi
swoimi obleśnymi palcami - no tak, zapomniałam wspomnieć, że był okropnie
gruby, choć z daleka tak nie wyglądał. Myślałam, że mu przywalę, jak zaczął
dotykać mojej kostki, drugą ręką niby przez przypadek jeżdżąc po moim udzie. W
końcu popatrzył mi w oczy z szerokim uśmiechem na twarzy i zaczął zbliżać twarz
w moją stronę, rękami kierując się do moich piersi. O nie koleś! Tak się nie
bawimy! - pomyślałam.
Uaktywniłam funkcję
paraliżowanie i już po chwili zostałam przygnieciona jego wielkim cielskiem -
fuuuj. Z krzaków wyszedł Sasuke i pomógł wygrzebać się z pod niego.
Przeciągnęliśmy go na niewielką polankę, która znajdowała się nie daleko, po
czym spokojnie zaczęłam zakładać płaszcz, czekając, kiedy się ocknie. Po kilku
chwilach, zaczął coś jęczeć. Sasuke szybkim krokiem do niego podszedł.
- Gdzie jest sztylet?
- zapytał.
- Nigdy ci nie powiem
- powiedział tłuścioch, uśmiechając się szeroko.
Wcześniej z Sasuke
ustaliliśmy, że lepiej będzie, jak ofiara nie będzie wiedziała, skąd pochodzi
ból. Dlatego stojąc spokojnie, poza zakresem wzroku mężczyzny, zaczęłam go
męczyć moim Noneganem - powolutku rozszarpując mu synapsy. Ofiara zrobiła
wielkie oczy.
- Jeśli nie odpowiesz
za parę minut, skończysz z dymiącym mózgiem, a my dowiemy się od kogoś innego.
Chyba, że chcesz jeszcze pożyć, co? - spytał Sasuke.
- Tak… powiem…. Tylko
przestań - zaczął jęczeć mężczyzna.
Jak ja tego nie
lubiłam. Zamiast siedzieć cicho, to jęczą. Przecież to i tak nic nie da! I tak
umrą… Z wielką niechęcią, pamiętając wciąż jego wygłodniałe spojrzenie,
zaprzestałam zabawy.
- W piwnicach domu…
jest korytarz… a na końcu korytarza… znajduje się skarbiec… i tam jest… sztylet
- powiedział, co raz nabierając powietrza.
Sasuke spojrzał na
mnie. Pokiwałam głową na tak, że mówi prawdę. A myślałam, że będzie ciekawiej.
Spojrzał na mężczyznę z pogardą, po czym odpiął z jego pasa katanę.
- Nie jesteś godzien
ją nosić, tchórzu - powiedział, po czym wbił mu kunai’a w środek czoła.
Mózg rozbabrał się na
wszystkie strony, tworząc niezidentyfikowanego koloru papkę. Zauważyłam też
kilka spalonych fragmentów, które były wynikiem użycia Nonegana. Poczułam, jak
wczorajsza kolacja, którą w połowie zwróciłam, wraca do mych ust. Pierwszy raz
na widok mózgu zrobiło mi się nie dobrze.
Coś jest nie tak - pomyślałam.
Przystanęliśmy na
chwilę, po czym, skradając się, ruszyliśmy w stronę domu. Bez problemu
wdarliśmy się do środka, a gdy już ktoś wychodził nam z zza zakrętu, Sasuke
zabijał go jednym cięciem, dbając o to, by nikt tego nie usłyszał.
Wujek szedł przodem, a
ja podążałam jego śladami. Po kilku minutach przedzierania się przez dom, który
był większy niż wydawało się wcześniej, znaleźliśmy zejście do piwnic. Wszystko
było tak, jak mówił ten koleś. Przed nami rozciągał się długi korytarz. Po jego
bokach w niektórych miejscach znajdowały się wejścia do innych korytarzy, zza
których wychodzili ludzie. Na zmianę z Sasuke pozbawialiśmy ich celnymi rzutami
lub cięciami życia, nie czekając na to, aż się zamkną i łaskawie wyzioną tego
przeklętego ducha.
Po co najmniej
półgodzinnym marszu przez korytarz, stanęliśmy przed drzwiami skarbca. Ku
naszemu wielkiemu zdziwieniu, zauważyliśmy, że nie są one chronione żadną
pieczęcią, ani innymi zabezpieczeniami. Wślizgnęliśmy się do środka. Było
ciemno, ale z daleka można było zobaczyć mężczyznę, który wygodnie leżał na
czerwonej kanapie, beztrosko się w nas wpatrując.
- Akatsuki…
Wiedziałem, że przyjdziecie. Jestem Sunai, najwyższy kapłan zakonu i strażnik
skarbca. Jeśli chcecie sztylet, musicie mnie najpierw zabić - powiedział.
Kątem oka zauważyłam,
że Sasuke szykuje się do walki. Powstrzymałam go ruchem ręki. Nie miałam
zamiaru się bawić, nawet nie mieliśmy na to czasu. Nie lubię tego, ale nie mam
innego wyjścia - mówiłam sobie w myślach. Chwilę później wpatrywałam się w
wijącego się po podłodze mężczyznę, krzyczącego z bólu.
- Kim… czym… ty
jesteś? - wysapał, pomiędzy atakami krzyku.
- Potworem, jakiego
ten świat nie widział - odparłam, dalej katując mężczyznę.
Czułam jak moja
wytrzymałość ze mnie uchodzi równie łatwo, jak energia wysyłana do jego synaps.
Gdyby nie ręka Sasuke na moim ramieniu, co oznaczało, że ma to, po co
przyszliśmy, zapewne zemdlałabym z wyczerpania. Kończąc moje prześladowania
jedną dużą dawką energii zabiłam go i wyszliśmy ze skarbca opuszczając dom.
Szłam, ledwo trzymając
się na nogach, co raz przytrzymując się ściany. Sasuke musiał to chyba
zauważyć, bo spytał się.
- Dasz radę walczyć?
- Tak -
odpowiedziałam, dobrze wiedząc, że kłamię.
- Czyli damy sobie
spokój z wybijaniem zakonu. Zapieczętuj sztylet - polecił mi, przekazując
ostrze.
Przy użyciu niewykrywalnej
pieczęci zrobiłam to co polecił, ukrywając znamię w jednej z gwiazdek.
Opuściliśmy dom i wskoczyliśmy na drzewa, biegiem przemierzając drogę powrotną.
Przystawaliśmy kilka razy.
- Na jaką odległość
jesteś w stanie czytać myśli - zapytał podczas jednego postoju.
- Na kilka kilometrów,
ale tylko jednej osobie na raz - powiedziałam.
- Włącz Nonegana,
ktoś może siedzieć nam na ogonie. Lepiej żebyśmy wiedzieli wcześniej -
powiedział. Wykonałam jego polecenie i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Coraz rzadziej
robiliśmy przystanki, choć wiedziałam, że nikt nas nie śledził. Bez
zatrzymywania się biegliśmy całą noc. Ciągle włączony Nonegan wysysał ze mnie
siłę jak gąbka wodę, co wcale nie pomagało w utrzymywaniu równowagi na
drzewach. Ale nie zwalnialiśmy tępa. Nie chciałam, abyśmy przeze mnie się
spowalniali.
Gdy zaczęło już
świtać, ze zdumieniem odkryłam, że byliśmy już bardzo niedaleko jeziora. Gdy
dotarliśmy do jego brzegu, zwolniliśmy tępo i, kumulując czakre w stopach,
zaczęliśmy przechodzić przez niebieską taflę.
Byliśmy już na środku,
gdy poczułam, że świat zaczyna wirować. Po chwili do wirowania dołączyły
mroczki, by nagle zrobiło mi się całkiem ciemno przed oczami. Czułam, jak tracę
panowanie nad czakrą i z głośnym pluskiem wpadam do wody.
Później była już tylko
słodka nieświadomość. Ktoś wyciągnął mnie z wody, ale nie obchodziło mnie to.
Powróciłam na swoja czarną równinę i zaczęłam w samotności nucić piosenkę,
którą śpiewała mi moja mama… kiedyś, gdy wiatr bawił się z różowymi płatkami
wiśni w berka. Moja dusza jednak nie odłączyła się całkowicie od ciała. Czułam
czyjeś zimne dłonie, słyszałam zdenerwowane głosy, ale nie obchodziło mnie to.
Aż nagle poczułam znajome bicie serca. Upragnione ciepło ramion. Umiłowaną
aksamitną skórę. Mój Wielki Czarny Książę… wróciłeś - powiedziałam sama do
siebie.
Hmm ciekawe czy Hanami na coś choruje, czy co.. ;>
OdpowiedzUsuńFajnie dużo zabijania w tym rozdziale ;3
Jak była ta wzmianka o potworze, to przypomniałam sobie, że miałam powiedzieć, że strasznie podoba mi się tekst na belce ;D
To o tym księciu zawsze zwraca moją uwagę - kto by pomyślał, że z Hany taka romantyczka ^^ W każdym razie bardzo podobają mi się trzy ostatnie linijki rozdziału *.*