.

.

Rozdział 8 - Wróciłeś

Na twarzach oddziału ukazało się zdziwienie, by następnie przejść w wyraz wściekłości.
- Wielka Hanami Uchiha zdradziła swoją wioskę… Ta, która tyle mówiła o honorze, poszła w ślady ojczulka. Wasz klan zawsze musiał coś nabroić… Musiał być widoczny - rzekła pełnym ironii głosem Kimi - Brzydzę się tobą.
- Teraz to się mną brzydzisz, a kiedyś mnie uwielbiałaś - powiedziałam spokojnie.
- Kiedyś byłaś moim autorytetem… Teraz jesteś zwykłym zdrajcą.
- Ale zyskałaś na mojej zdradzie. Czyżby wujek Naruto uczynił cię dowódcą? Naprawdę… ANBU spada na psy. Bez urazy, Akumu - powiedziałam, kładąc nacisk na słowo „wujek”.
- Nie masz prawa zwracać się do Hokage wujku! Jesteś zwykłym zdrajcą, jak twój ojciec i matka! I jak każdy członek Akatsuki, musisz zginąć! - wykrzyczała i razem z resztą oddziału zaczęła przygotowywać się do ataku, a miałam nadzieję uniknąć walki.
No cóż… Musiałam zachować siły, bo czekała mnie jeszcze długa podróż. Miałam wielką ochotę ją zabić… albo przynajmniej pokiereszować. Ale nikt nie mógł się dowiedzieć, że razem z Aanami tu jesteśmy. Zaczęliby prześladować ojca, a tego nie chciałam.
Westchnęłam, po czym uruchomiłam Nonegana. Skoczyli do ataku jednocześnie i to był ich jedyny błąd, gdyż po chwili leżeli całkowicie sparaliżowani na ziemi. Zaczęłam szybciej oddychać, to był duży wysiłek. Podeszłam do nich. Zaczęłam po kolei penetrować ich mózgi i usuwać informację o spotkaniu ze mną. Zapewne będą się zastanawiać, co tutaj robią, ale… Oj tam, nie mam czasu na rozmyślania.
Gdy skończyłam, kropelki potu wstąpiły na moje czoło.
- Ładnie, ale…
- Jakbym ich zabiła, Konoha zaczęłaby się interesować tym, kto to zrobił i nasza misja by się nie powiodła. Tak jest bezpieczniej – powiedziałam, szybko się pakując i pieczętując plecak w wytatuowanej gwiazdce.
Sasuke nie był zbytnio zadowolony tatuażem, gdyż twierdził, że będę zbyt rozpoznawalna, ale później wpadł na pomysł, że jest to idealne miejsce do pieczętowania.  Po zwinięciu obozu ruszyliśmy w dalszą drogę. Wciąż byłam zmęczona ówczesnym użyciem Nonegana, lecz, choć ledwo włóczyłam nogami, nie dawałam tego po sobie poznać.

Po kilku godzinach marszu spacerkiem, dotarliśmy w okolice wielkiego domu i ukryliśmy się w pobliskich krzakach.
- To jest siedziba zakonu Fenikkusu - szeptem powiadomił mnie Sasuke.
- Czego?
- Tutaj jest sztylet - powiedział, ignorując moje pytanie. - Aczkolwiek nie mamy informacji gdzie. Więc trzeba będzie…
- Schwytać jakiegoś członka i go o to spytać, a później zabić, tak? – przerwałam mu.
- Tak. Tylko…
- O ten – powiedziałam, wskazując na jakiegoś mężczyznę wychodzącego z domu. - Lubi kobiety. Fuu... ale koleś ma myśli. Właśnie idzie do pobliskiego burdelu. Chodź za mną - powiedziałam, jednocześnie odpinając płaszcz i kaburę, i przekazując je Sasuke.

Przedarliśmy się przez las w stronę drogi. Sasuke został w krzakach, a ja usiadłam wygodnie na ziemi i zaczęłam nawoływać pomocy. Zza zakrętu wyszła moja ofiara. Podszedł szybkim krokiem, jednocześnie mierząc wzrokiem moje prawie rozebrane ciało - pod tymi płaszczami jest strasznie gorąco.
- Co się stało? - spytał, patrząc na mnie jak wilk na zająca.
- Kostka, chyba skręciłam…. – powiedziałam cicho, udając wielki ból, co było dla mnie naprawdę trudne.
Dotknął mnie tymi swoimi obleśnymi palcami - no tak, zapomniałam wspomnieć, że był okropnie gruby, choć z daleka tak nie wyglądał. Myślałam, że mu przywalę, jak zaczął dotykać mojej kostki, drugą ręką niby przez przypadek jeżdżąc po moim udzie. W końcu popatrzył mi w oczy z szerokim uśmiechem na twarzy i zaczął zbliżać twarz w moją stronę, rękami kierując się do moich piersi. O nie koleś! Tak się nie bawimy! - pomyślałam.
Uaktywniłam funkcję paraliżowanie i już po chwili zostałam przygnieciona jego wielkim cielskiem - fuuuj. Z krzaków wyszedł Sasuke i pomógł wygrzebać się z pod niego. Przeciągnęliśmy go na niewielką polankę, która znajdowała się nie daleko, po czym spokojnie zaczęłam zakładać płaszcz, czekając, kiedy się ocknie. Po kilku chwilach, zaczął coś jęczeć. Sasuke szybkim krokiem do niego podszedł.
- Gdzie jest sztylet? - zapytał.
- Nigdy ci nie powiem - powiedział tłuścioch, uśmiechając się szeroko.
Wcześniej z Sasuke ustaliliśmy, że lepiej będzie, jak ofiara nie będzie wiedziała, skąd pochodzi ból. Dlatego stojąc spokojnie, poza zakresem wzroku mężczyzny, zaczęłam go męczyć moim Noneganem - powolutku rozszarpując mu synapsy. Ofiara zrobiła wielkie oczy.
- Jeśli nie odpowiesz za parę minut, skończysz z dymiącym mózgiem, a my dowiemy się od kogoś innego. Chyba, że chcesz jeszcze pożyć, co? - spytał Sasuke.
- Tak… powiem…. Tylko przestań - zaczął jęczeć mężczyzna.
Jak ja tego nie lubiłam. Zamiast siedzieć cicho, to jęczą. Przecież to i tak nic nie da! I tak umrą… Z wielką niechęcią, pamiętając wciąż jego wygłodniałe spojrzenie, zaprzestałam zabawy.
- W piwnicach domu… jest korytarz… a na końcu korytarza… znajduje się skarbiec… i tam jest… sztylet - powiedział, co raz nabierając powietrza.
Sasuke spojrzał na mnie. Pokiwałam głową na tak, że mówi prawdę. A myślałam, że będzie ciekawiej. Spojrzał na mężczyznę z pogardą, po czym odpiął z jego pasa katanę.
- Nie jesteś godzien ją nosić, tchórzu - powiedział, po czym wbił mu kunai’a w środek czoła.
Mózg rozbabrał się na wszystkie strony, tworząc niezidentyfikowanego koloru papkę. Zauważyłam też kilka spalonych fragmentów, które były wynikiem użycia Nonegana. Poczułam, jak wczorajsza kolacja, którą w połowie zwróciłam, wraca do mych ust. Pierwszy raz na widok mózgu zrobiło mi się nie dobrze.
Coś jest nie tak - pomyślałam.
Przystanęliśmy na chwilę, po czym, skradając się, ruszyliśmy w stronę domu. Bez problemu wdarliśmy się do środka, a gdy już ktoś wychodził nam z zza zakrętu, Sasuke zabijał go jednym cięciem, dbając o to, by nikt tego nie usłyszał.
Wujek szedł przodem, a ja podążałam jego śladami. Po kilku minutach przedzierania się przez dom, który był większy niż wydawało się wcześniej, znaleźliśmy zejście do piwnic. Wszystko było tak, jak mówił ten koleś. Przed nami rozciągał się długi korytarz. Po jego bokach w niektórych miejscach znajdowały się wejścia do innych korytarzy, zza których wychodzili ludzie. Na zmianę z Sasuke pozbawialiśmy ich celnymi rzutami lub cięciami życia, nie czekając na to, aż się zamkną i łaskawie wyzioną tego przeklętego ducha.
Po co najmniej półgodzinnym marszu przez korytarz, stanęliśmy przed drzwiami skarbca. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, zauważyliśmy, że nie są one chronione żadną pieczęcią, ani innymi zabezpieczeniami. Wślizgnęliśmy się do środka. Było ciemno, ale z daleka można było zobaczyć mężczyznę, który wygodnie leżał na czerwonej kanapie, beztrosko się w nas wpatrując.
- Akatsuki… Wiedziałem, że przyjdziecie. Jestem Sunai, najwyższy kapłan zakonu i strażnik skarbca. Jeśli chcecie sztylet, musicie mnie najpierw zabić - powiedział.
Kątem oka zauważyłam, że Sasuke szykuje się do walki. Powstrzymałam go ruchem ręki. Nie miałam zamiaru się bawić, nawet nie mieliśmy na to czasu. Nie lubię tego, ale nie mam innego wyjścia - mówiłam sobie w myślach. Chwilę później wpatrywałam się w wijącego się po podłodze mężczyznę, krzyczącego z bólu.
- Kim… czym… ty jesteś? - wysapał, pomiędzy atakami krzyku.
- Potworem, jakiego ten świat nie widział - odparłam, dalej katując mężczyznę.
Czułam jak moja wytrzymałość ze mnie uchodzi równie łatwo, jak energia wysyłana do jego synaps. Gdyby nie ręka Sasuke na moim ramieniu, co oznaczało, że ma to, po co przyszliśmy, zapewne zemdlałabym z wyczerpania. Kończąc moje prześladowania jedną dużą dawką energii zabiłam go i wyszliśmy ze skarbca opuszczając dom.
Szłam, ledwo trzymając się na nogach, co raz przytrzymując się ściany. Sasuke musiał to chyba zauważyć, bo spytał się.
- Dasz radę walczyć?
- Tak - odpowiedziałam, dobrze wiedząc, że kłamię.
- Czyli damy sobie spokój z wybijaniem zakonu. Zapieczętuj sztylet - polecił mi, przekazując ostrze.
Przy użyciu niewykrywalnej pieczęci zrobiłam to co polecił, ukrywając znamię w jednej z gwiazdek. Opuściliśmy dom i wskoczyliśmy na drzewa, biegiem przemierzając drogę powrotną. Przystawaliśmy kilka razy.
- Na jaką odległość jesteś w stanie czytać myśli - zapytał podczas jednego postoju.
- Na kilka kilometrów, ale tylko jednej osobie na raz - powiedziałam.
- Włącz Nonegana, ktoś może siedzieć nam na ogonie. Lepiej żebyśmy wiedzieli wcześniej - powiedział. Wykonałam jego polecenie i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Coraz rzadziej robiliśmy przystanki, choć wiedziałam, że nikt nas nie śledził. Bez zatrzymywania się biegliśmy całą noc. Ciągle włączony Nonegan wysysał ze mnie siłę jak gąbka wodę, co wcale nie pomagało w utrzymywaniu równowagi na drzewach. Ale nie zwalnialiśmy tępa. Nie chciałam, abyśmy przeze mnie się spowalniali.
Gdy zaczęło już świtać, ze zdumieniem odkryłam, że byliśmy już bardzo niedaleko jeziora. Gdy dotarliśmy do jego brzegu, zwolniliśmy tępo i, kumulując czakre w stopach, zaczęliśmy przechodzić przez niebieską taflę.
Byliśmy już na środku, gdy poczułam, że świat zaczyna wirować. Po chwili do wirowania dołączyły mroczki, by nagle zrobiło mi się całkiem ciemno przed oczami. Czułam, jak tracę panowanie nad czakrą i z głośnym pluskiem wpadam do wody.

Później była już tylko słodka nieświadomość. Ktoś wyciągnął mnie z wody, ale nie obchodziło mnie to. Powróciłam na swoja czarną równinę i zaczęłam w samotności nucić piosenkę, którą śpiewała mi moja mama… kiedyś, gdy wiatr bawił się z różowymi płatkami wiśni w berka. Moja dusza jednak nie odłączyła się całkowicie od ciała. Czułam czyjeś zimne dłonie, słyszałam zdenerwowane głosy, ale nie obchodziło mnie to. Aż nagle poczułam znajome bicie serca. Upragnione ciepło ramion. Umiłowaną aksamitną skórę. Mój Wielki Czarny Książę… wróciłeś - powiedziałam sama do siebie.  

1 komentarz:

  1. Hmm ciekawe czy Hanami na coś choruje, czy co.. ;>
    Fajnie dużo zabijania w tym rozdziale ;3
    Jak była ta wzmianka o potworze, to przypomniałam sobie, że miałam powiedzieć, że strasznie podoba mi się tekst na belce ;D
    To o tym księciu zawsze zwraca moją uwagę - kto by pomyślał, że z Hany taka romantyczka ^^ W każdym razie bardzo podobają mi się trzy ostatnie linijki rozdziału *.*

    OdpowiedzUsuń