.

.

Rozdział 23 - Strona z dziennika

-No, Hanami, i co z tego? – spytałam.
Chłopak przekręcił teatralnie oczami i puknął się w czoło. Wstał i odszedł trochę ode mnie. Złożył pieczęcie, a przed nim pojawił się jego klon. Spojrzał na mnie, a ja gestem dłoni pokazałam, aby kontynuował swój pokaz.
Westchnął, a jago klon rozpadł się na miliony karteczek. Zostały one rozdmuchnięte przez wiatr i rozleciały się na różne strony, ale, wbrew pozorom, zmierzały w jednym kierunku. Wpatrywałam się jak zaczarowana w białe bibułki i uśmiechnęłam się lekko. To rzeczywiście wyglądało ja spadające kwiaty wiśni*.
-Ale jaka w tym będzie moja rola? – spytałam.
Chłopak uśmiechnął się tajemniczo, a ja zauważyłam, że pomiędzy karteczkami coś połyskuje. Jedna z owych rzeczy podleciała bliżej mnie i rozpoznałam w niej shurikena.
-Papier jest dobrą przykrywką pod chowanie różnych broni. A przecież metal przewodzi prąd, więc łatwo ci będzie wpuścić pomiędzy kartki wiązkę błyskawicy, nieprawdaż? – spytał. - A ponadto… - zaczął tłumaczyć dalej, a mi z każdym słowem ten pomysł podobał się coraz bardziej.

---

Otworzyłam ciężkie, skrzypiące drzwi i weszłam do nieoświetlonego pomieszczenia. Zawiesiłam na ścianie pochodnię zabraną z korytarza i rozejrzałam się po pokoju. Był on obszerny, a wewnątrz niego rzędami poustawiane zostały regały pełne różnorodnych zwoi i ksiąg w grubych oprawach. Wszystko znajdowało się pod tonami kurzu, co zdradzało, że nikt od dawna nie zaglądał do biblioteki organizacji.
Ostrożnie weszłam głębiej do pomieszczenia i ze zdziwieniem odkryłam, że przy ścianie równoległej do drzwi postawione zostały dwa skórzane fotele oraz biurko, którego drewniany blat był zawalony jakimiś papierami. Ostrożnie przerzuciłam je na jeden z foteli, a sama wróciłam do przeglądania półek z książkami.
Od wczoraj męczyło mnie jedno zagadnienie – skąd wzięła się mutacja. A jedynym miejscem, w którym mogłam znaleźć na to odpowiedź była biblioteka organizacji. Przecież w pozostałościach dziennika mojej matki była wiadomość, że informacje o Noneganie znalazła tutaj. Nie bez powodu Akatsuki kradło i gromadziło te zwoje. Musiało mieć wiedzę… Żal tylko, że nikt dawno z tej wiedzy nie korzystał.
Przeleciałam wzrokiem po grzbietach zakurzonych ksiąg szukając interesujących mnie tytułów. Wszystkiego, co mogłoby zawierać informacje o Noneganie. Po chwili szukania znalazłam jedną, jedyną księgę, która choć trochę wskazywała, że może zawierać odpowiedź na pytanie, które mnie gnębiły.
Ozdobną czcionką na okładce książki wykaligrafowany był napis:
„Spis zakazanych kekkei genkai”
Z lekką obawą otworzyłam księgę i zabrałam się za jej studiowanie. Były tam opisy działania owych umiejętności i nazwy klanów, które posługiwały się tysiącami różnych kekkei genkai. Większość z nich wyginęła wraz ze śmiercią ostatnich członków rodów, które najczęściej były wybijane masowo na rozkaz wiosek, tylko dlatego, że ich moc stanowiła zagrożenie.
Ostrożnie przewróciłam kolejną pożółkłą kartę i w końcu odnalazłam to, czego szukałam. Niewielką czarną czcionką wypisane były szczegółowe informacje dotyczące kekkei genkai podobnego do Nonegana. Z zapartym tchem wchłaniałam znajdująca się tam wiedzę, jakby owa księga miała za chwilę zniknąć. Wiele z informacji, które tam znalazłam, bardzo mnie zdziwiły. W jednym z akapitów napisane było, że Shinsongan (bo tak według tej książki nazywało się to kekkei genkai), mógł być używany jedynie przez klan Shin, do którego on należał. Więc wychodziło na to, że matka nie mogła go aktywować z pomocą ojca. Musiała mieć go od urodzenia, tylko, że ona nie należała do klanu Shin. Coś było nie tak…
Kolejną zadziwiającą informacją było, że posiadacze Shinsongana mogli się rozmnażać, jedynie z osobą, która została wybrana przez owo kekkei genkai przed pełną aktywacją. Co było bardzo dziwne, bo podważało historię wymyśloną przez matkę. Ponieważ my się podobno urodziłyśmy po aktywacji Nonegana i dlatego ja odziedziczyłam to kekkei genkai po matce…
Przesunęłam wzrokiem niżej, aż w końcu zauważyłam informację dotyczącą nurtującego mnie pytania.

„Przed pełną aktywacją Shinsongana, użytkownicy odczuwają doskwierające bóle, oraz często tracą przytomność w wyniku użycia kekkei genkai. Jest to wynikiem naturalnego dla klanu Shin poszukiwania partnera do rozrodu. Osoba płci przeciwnej, która podczas ataku bólów po użyciu Shinsongana spojrzy w oczy użytkownika, zostanie połączona z wymienionym wyżej użytkownikiem nieprzerywalną więzią. Jest ona niezbędna w celu przedłużenia linii klanu, gdyż Shinsongan pozwala na rozmnażanie jedynie z osobą, która została przez niego wybrana. W innym przypadku płody zostaną zniszczone.
Ważne: Jeżeli osoba, która zostanie połączona z użytkownikiem Shinsongana posiada własne kekkei genkai, możliwa jest mutacja obydwu umiejętności klanowych, pełna wymiana czakr pomiędzy parą i połączenie myślowe. Mutacja działa jedynie w bliskiej odległości pomiędzy złączonymi.”

Odruchowo przeczytałam informację ponownie, ale ona ani trochę się nie zmieniła. Czyli, że cała ta mutacja jest tylko po to, bym mogła mieć dzieci z Torim? Och, no i oczywiście o co chodzi z tą pełną aktywacją? Tyle pytań, a tekst nadal nie potrafi udzielić mi na nie odpowiedzi.
Westchnęłam cicho i oparłam głowę na zgiętej w łokciu ręce. Tego wszystkiego było za wiele. Po co to wszystko, skoro sytuacja między mną a Torim była dość skomplikowana. Niby mu wybaczyłam tamto, ale za każdym razem, gdy na niego patrzyłam i tak czułam ucisk na sercu. Zresztą, podobno jesteśmy razem, a wcale nie zachowujemy się tak, jak Aanami z Itakoim. Oni obściskują się publicznie, zawsze są ze sobą. A my?
Jemy po przeciwnych stronach stołu i podczas posiłku nawet na siebie nie spojrzymy. Gdy w pomieszczeniu znajduje się ktoś inny, nawet się do siebie nie odezwiemy, a jeżeli jesteśmy sami, to i tak siedzimy jak najdalej. Na treningach jesteśmy zbyt zajęci doskonaleniem mutacji i ranieniem siebie nawzajem, że nawet wtedy nie znajdujemy czasu na rozmowy. A w nocy… Może i śpię z nim w jednym łóżku, ale to i tak niczego nie zmienia, bo jak ja się kładę, to jeszcze go nie ma, a jak wstaję, to już go nie ma. Czemu to musi być takie skomplikowane?
Ale jeżeli spojrzeć na to z drugiej strony… to nam niepotrzebna jest rozmowa. Przez ten tydzień nauczyliśmy się tak wymieniać informacjami, że nawet nie wiemy, że to robimy. Wystarczy, że o czymś pomyślę, a on już o tym wie i wcale nie musimy ze sobą rozmawiać. Można rzec, że cisza między nami wystarczy. Ale… jednak chciałabym czuć go, gdy się kładę lub wstaję, bo to, że słyszę jego myśli nie znaczy, że przy mnie jest. Może znajdować się w zupełnie innej części organizacji, a ja i tak będę słyszeć to, co do mnie mówi. Tylko nie zobaczę go, nie poczuję go… nie będę mieć pewność, że w ogóle znajduje się w jaskini. I to w tym wszystkim jest najgorsze… niewiedza.
Poczułam nagły impuls myślowy, który przebił się przez moją barierę. Bądź co bądź, nie chciałam, by Tori słuchał tego, co teraz o nas myślałam. Przepływ był tak nagły, że podskoczyłam na fotelu i przez przypadek zrzuciłam ze stołu księgę. Westchnęłam cicho i zabrałam się za zbieranie stron, w myślach słuchając wykładu Toriego dotyczącego dziwnego zachowania jego ojca podczas treningu.
Gdy zebrałam wszystkie kartki, które wypadły z książki, ze zdziwieniem odkryłam, że wewnątrz księgi znajdował się inny papier. Nie był on tak pożółkły i stary jak strony książki, a charakter pisma przypominał styl mojej matki. Przesunęłam dłonią po powierzchni papieru i stwierdziłam, że w dotyku przypomina stronice dziennika Sakury. Podniosłam go szybko z ziemi i położyłam na stole, który oświetlony był blaskiem wpadającym przez malutkie okienko. Z zapartym tchem przeczytałam wiadomość znajdującą się na kartce.

„Naruto bardzo cieszył się, że zostanie wujkiem. Wymyślał tysiące rzeczy, które będzie mógł robić z dzieckiem, a ja nie miałam serca by jego plany zburzyć. On jeszcze nie wiedział, że zaraz po porodzie odchodzę z wioski. Co prawda obiecałam mu, że będzie mógł razem ze mną wychowywać „Jego” dzieci, ale plany uległy zmianie. Tamta propozycja wciąż chodziła mi po głowie i kusiła mnie bardzo. Wciąż pamiętam tego dziwnego mężczyznę mówiącego: „Jeśli odejdziesz z wioski pokażę ci jak zapomnieć o całym bólu, który tu zastałaś”. Wspomniał jeszcze o osobie, która również będzie mnie namawiać do zdrady i nie mylił się. Tego samego wieczoru przyszedł do mnie Itachi i zaproponował dołączenie do Akatsuki. A gdy tylko go zobaczyłam to zgodziłam się, bo on był tak bardzo podobny do „Niego”. Zawarliśmy układ, który miał obowiązywać od dnia porodu, przez resztę życia dziecka. Odpowiadało mi to, bo wcześniejsza propozycja tamtego szalonego dziadka idealnie się z owym paktem łączyła. Zapomnienie, ile bym dała, żeby dało się to urzeczywistnić…

Odruchowo spojrzałam na lewy górny róg kartki w poszukiwaniu daty, jednakże została ona zamazana atramentem. To bez wątpienia była kartka z dziennika Sakury. Ale jej treść była dziwna. Mówiła o wujku Naruto, o ojcu i jakimś układzie. Może chodziło o to poronione dziecko? Odwróciłam na drugą stronę kartki, ale była ona pusta. Papier został wyrwany z dziennika w pośpiechu, co widać było po nierównych jego końcach po prawej stronie.
Wstałam energicznie z fotela i podeszłam szybko do półek, przeszukując każdy zwój w poszukiwaniu kolejnych stron. Nie zastanawiał mnie nawet fakt, co ta kartka robiła w starej księdze, ale może było ich więcej.

Otworzyłam ostatni zwój tracąc nadzieję na znalezienie kolejnej strony. Ale ku mojemu zdziwieniu z pożółkłym papierem została zrolowana biała kartka, z również poszarpanymi krańcami. Wszystko wskazywało, że to może być kolejna strona z dziennika.

„Powyrywałam wszelkie kartki, które mówiły o tym, co się stało. Mój dziennik stracił na wartości, ale przynajmniej ONA się nie dowie tego, czego nie powinna. Wszystko wyszło inaczej niż miało, a wszystko przez „Niego”. Kimkolwiek on jest, to się skończy źle. Moje serce dziwnie bije przy nim i czuje z nim jakąś więź… a to źle wróży. Te wszystkie kartki, które dotyczą tego wszystkiego, o czym ONA nie powinna wiedzieć zawsze noszę przy sobie. Może i jest mała, ale jak na swój wiek za bardzo dociekliwa. Jeżeli coś mi się stanie owa wiedza przepadnie ze mną. I pomyśleć, że mimo wszystko ból noszę ciągle w sercu. Zawiązany na czarnym sznureczku, w czarnym skórzanym pokrowcu.”

Zrezygnowana upadłam na kolana. Co to miało być? Chociaż z drugiej strony tłumaczyło to brak kartek w dzienniku. Wyrwała je i ukryła… Ale ten czarny woreczek na ciemnym sznureczku? Czyżby… Tak! To na pewno to… Pamiętam, że miała podobny pokrowiec zawsze na szyi, ale nigdy nie chciała mi powiedzieć, co w nim jest.
Zerwałam się na nogi i w biegu chwyciłam kartkę ze stołu. Odpowiedź co do dat jest w dzienniku. Bo przecież mogę porównać powyrywane strony…   

Wbiegłam do swojego pokoju i zabrałam się za szukanie dziennika. Ubrania, jak i inne rzeczy powyrzucałam na środek pokoju, jednakże mimo wszystko nie znalazłam pamiętnika. Zrezygnowana opadłam na kolana na kupce ubrań. Ostatnią nadzieją było łóżko. Podpełzłam do mebla i sprawdziłam czy nic się pod nim nie znajduje. Niestety niczego tam nie było. Westchnęłam cicho. W domu zawsze chowałam go pod łóżkiem… Właśnie! W domu…
Jaka ze mnie idiotka - pomyślałam, wybiegając z pokoju. Przecież ja tego dziennika nawet z sobą nie wzięłam!
Wybiegłam na dwór z lekką zadyszką, bądź co bądź, mój pokój znajdował się na samym końcu obszernego labiryntu korytarzy. Skupiłam czakre w nogach i przebiegłam przez jezioro. Po drugiej stronie zbiornika wpadłam na świetny pomysł zbliżenia się do Konohy niezauważalną. Złożyłam pieczęcie i zmieniłam się w stado kruków.
Pamiętłam, jak ową technikę wymyślałam razem z ojcem. Byśmy zawsze mieli do siebie blisko…

***

Przerwałem swój trening, wpatrując się w stado czarnych ptaków lecących w kluczu po nieboskłonie. Ich ciemne piórka połyskiwały w blasku słońca, co nadawało im niesamowity wygląd. Lecz i bez tego były one niesamowite. Z daleka mógłbym rozpoznać te jedyne w swoim rodzaju kruki… Hanami.
Pozostawiając swoje rzeczy przy drzewie, wbiegłem głębiej do lasu podążając za ptakami. Stopniowo zniżały się one ku koronom, by chwilę później zniknąć w zielonych liściach. Podszedłem do drzewa, w którym skryły się ptaki i wyczekiwałem. Chwilę później z gałęzi zeskoczyła dziewczyna o czarnych długich włosach, które stopniowo traciły swój połysk. Ciemnych włosach i równie ciemnym ubraniu. Jej twarz okryta została marmurową maską, ale oczy chwilę później zmieniły swój kolor na czerwony.
Hanami…
Spojrzała na mnie, a jej kąciki ust uniosły się ku górze. Podeszła do mnie i ufnie wtuliła się w mój tors. Odwzajemniłem uścisk.
- Tato… - wyszeptała.
Nie powiem, że nie zdziwiła mnie swoim zachowaniem. Zawsze była zimna… jak ja. Perfekcyjna… jak ja. I uparta… jak Sakura.
Poczochrałem lekko jej włosy, a dziewczyna szybko się ode mnie oderwała. Odruchowo wytarła pojedynczą łzę spływającą po policzku, tak bym jej nie zauważył. Lecz ja zawsze widziałem jej płacz. Mimo iż nie zdarzało się to często. Starała się być odważna… jak on…
-Witaj, Hanami… Co cię tu sprowadza? – spytałem.
Spoważniała, a jej oczy znów stały się czarne, lecz błyskały w nich iskierki zdeterminowania. Zabawne, że mimo iż sam pozostawałem zimny jak głaz, potrafiłem rozróżnić choćby najmniejsze zmiany w oczach czy zachowaniu Hanami. Byłem wyczulony na jej emocje…
-Prawda – odpowiedziała. Mimo, iż wyraz mojej twarzy się nie zmienił, serce mocniej zabiło i przyśpieszyło. Czyżby się dowiedziała?
-Jaka prawda? – spytałem, pragnąc by mój głos jednak nie zadrżał. Bo gdyby ona wiedziała wszystko… to czy dalej traktowałaby mnie jak swojego ojca? Czy tylko jako człowieka, który ją wychował?
- Znalazłam dwie kartki z dziennika matki. Muszę je dopasować do pamiętnika, by dowiedzieć się, kiedy zostały napisane. Ponadto… pragnę odnaleźć czarny woreczek mamy, który nosiła na szyi – powiedziała.
- Jakie strony – zapytałem szybko, ignorując dalszą część jej wypowiedzi. Bezwiednie zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy.
- Nic mi one nie mówią… a jeżeli dopasowałabym je do dziennika, to może bym się czegoś dowiedziała. Może jakieś informacje o Noneganie… Choć może raczej Shinsonganie – dodała zrezygnowanym tonem.
- Shinsonganie? – spytałem.
- Znalazłam książkę i tam właśnie tak było nazwane moje kekkei genkai.
- A czemu chcesz dowiedzieć się czegoś więcej? – dopytywałem.
- Bo… Moje oczy zmutowały z oczami Toriego… a w tamtej książce wytłumaczenie było dość dziwne… Myślałam... myślałam, że może matka wiedziała – odpowiedziała głosem, w którym można było wyczuć nutkę bezradności.
Opadła na kolana i wiedziałem już, że muszę jej pomóc. Być może za długo już ukrywałem prawdę. Powinny się dowiedzieć na samym początku... Ale tak bardzo pragnąłem je wychować, a gdyby wiedziały, odeszłyby wcześniej i zostawiły mnie samego. A ja już więcej nie chciałem być sam. Nawet Sakura nie mogła mi dać tyle co one... Ona nie mogła mi dać niczego. Bo chociaż żyliśmy razem, to jedno nie kochało drugiego... ale udawaliśmy, by dziewczynki miały normalną rodzinę.
-Nie jestem pewien, gdzie Sakura ukryła tamten woreczek. Gdy szliśmy na misję, nie miała go przy sobie - powiedziałem zgodnie z prawdą. - A czy dziennik nie leży przypadkiem pod twoim łóżkiem? – zapytałem, na co ta spojrzała na mnie.
- Leży... Ale jak mam się tam dostać? - spytała.
Uśmiechnąłem się tajemniczo i, używając Henge no Justu, przemieniłem się w jedną z kobiet, których nie można było zauważyć w tłumie... były anonimowe. Hanami wstała z ziemi i używając tej samej techniki zamieniła się w kobietę, którą jej pokazałem. Zmieniłem się z powrotem.
-Więc chodźmy do domu... - powiedziałem i ruszyłem w stronę powrotną. A za mną wolnym krokiem kroczyła Hanami.

***

Mówią: "trening czyni mistrza"... Ale czym jest siła, gdy nie można jej użyć? Czym jest walka, gdy nie kończy się krwawo? Czym jest życie... jeśli nie pasmem nieszczęść? A choć kiedyś me myśli mknęły w  innym kierunku, to i tak zawsze powracają na ten sam tor. Bo choć mam siłę i mogę jej użyć, walczę by zabić, żyje przeciwstawiając się przeszkodom, to i tak nie jestem pełen. A moja definicja pełności wiąże się z walką. Bo będę całością tylko zabijając. Zabijając samego siebie. O ile ja nie umarłem z chwilą odejścia... odejścia dla zemsty. O ile nie umarłem przez nie moją śmierć. Przez śmierć przystani, która usilnie trzymała moje człowieczeństwo. Umarłem, bo moja chęć zabijania była zbyt wielka, siła nieokiełznana, walka zbyt krwawa i życie postawiło przede mną zbyt wielką przeszkodę.

***

Ojciec od jakiegoś czasu zachowywał się dość dziwnie... Zazwyczaj miał gdzieś moje umiejętności. Nigdy ze mną nie trenował wyręczając się członkami organizacji. Zawsze myślałem, że to przez to, iż moje oczy nie są takie jak jego. Że nie mam takiej mocy jak on, przez co nie uważał mnie godnego, bym móc z nim trenować. Zapewne przez to również zapieczętował we mnie Shi... bo ta bajka z moją chorobą jest zbyt naciągana. Bo przecież dzięki demonowi zyskałem siłę, której nie miałem wcześniej. Stałem się godny, by móc spojrzeć na jego oblicze... Ale nawet wtedy nie chciał mnie trenować. A Hanami... Hanami uczył bez wahania. Zabawne... jestem zazdrosny o moją dziewczynę, bo chyba mogę ją tak nazwać.
Siedziałem właśnie na głazie przed organizacją i wpatrywałem się w nieruchomą taflę wody. Hanami gdzieś zniknęła, nie zostawiając mi żadnych wyjaśnień. Ostatnio zachowuje się trochę dziwnie. Znika na jakiś czas, blokując moje myśli i równie nagle powraca. Takie niespodziewane impulsy w mózgu wcale nie należą do przyjemnych... a Hanami niestety nie uprzedza o swoim powrocie. Mimo wszystko nie męczyłem jej pytaniami, bo wiedziałem, że jeżeli zechce, to sama mi o wszystkim opowie.
Poczułem, że ktoś za mną stanął.
-Gdy wróci Hanami, wyruszycie na misję - powiedział mój ojciec.
-O ile wróci... - mruknąłem.
-Wróci... Jest teraz u Itachiego w Konoha, walczy o prawdę - dodał i zniknął.
O co mu chodziło, mówiąc, że Hanami walczy o prawdę?

***

Dziennik matki nie poprawił mojego humoru. Przekartkowałam go trzy razy, ale ani razu powyrywane strony się nie zgadzały. Było co prawda jedno małe podobieństwo... ale to było nie możliwe. Bo według tego owa kartka pochodziła z miejsca między wpisem o pobycie w szpitalu będąc w ciąży, a informacją o poronieniu. A przecież to się ze sobą wiązało... bo matka poroniła w szpitalu. Kiedyś nawet nie zauważyłam, że brakuje tej strony. A do tego informacja o poronieniu jest napisana tuszem, którego matka używała opisując pobyt w Akatsuki. Czyli wyglądało to tak, jakby Sakura nie poroniła tamtego dziecka... A jeśli tak było, to gdzie ono teraz było?
Wbiegłam do organizacji gdy słońce ustępowało księżycowi. Od razu udałam się do pokoju Toriego, żeby uniknąć kłótni z Aanami na temat bałaganu, który zrobiłam.
Otworzyłam drewniane drzwi i ostrożnie wślizgnęłam się do pomieszczenia. Chłopak leżał na łóżku z rękami założonymi za głowę, wpatrując się w sufit albo śpiąc. Bezszelestnie zbliżyłam się do niego i skoczyłam na łóżko. Chłopak energicznie otworzył powieki, jednocześnie wyjmując spod poduszki kunai i przystawiając go mi do szyi.
-Hanami... - mruknął niezadowolony zaspanym głosem. - Następnym razem jak wychodzisz to mnie uprzedź. Nawet nie wiesz, jak mogła mnie boleć głowa z niewiedzy... - powiedział.
-Boleć głowa z niewiedzy? - spytałam głupio.
-Tak. Bolała mnie głowa, bo nie wiedziałem, gdzie jesteś... - dodał ciszej.
-Nie łatwiej powiedzieć, że się o mnie martwiłeś? - spytałam, pochylając się lekko nad nim, przez co moja twarz znalazła się kilka centymetrów od jego, a nasze nosy niemalże się stykały.
-Czy ty mnie właśnie uwodzisz? – spytał, szybko zmieniając temat i uśmiechając się w dziwny sposób. Odsunęłam się od niego.
-Wcale nie! Chciałam tylko zobaczyć reakcję twoich źrenic, by przekonać się, że nie kłamiesz - powiedziałam, odwracając się do niego plecami. Czułam jak robi mi się gorąco na twarzy.
Łóżko się ugięło i chwilę później dwie ręce znalazły się na moich ramionach. Chłopak zaczął oddechem łaskotać moje ucho.
-Mamy misję - wyszeptał w taki dziwny sposób. Był on w pewien sposób pociągający i mogłabym nawet stwierdzić, że po głowie chłopaka chodzą nieczyste myśli dotyczące owego zadania. Wstałam energicznie, czując, że moja twarz nie wytrzyma już więcej gorąca.
-W takim razie trzeba się zbierać - powiedziałam szybko i podeszłam do szafy.
Otworzyłam ją i przypomniałam sobie, że przecież nie jestem w swoim pokoju. Za plecami usłyszałam śmiech chłopaka.
-W mojej szafie wiele nie znajdziesz... Chyba, że byś się tu przeprowadziła - dodał żartobliwie, choć to zabrzmiało raczej jak propozycja.
-Nie wytrzymałbyś ze mną w pokoju - powiedziałam, odwracając się w jego stronę i opierając się o drzwi mebla.
-Jak codziennie robisz takie tajfuny jak dzisiaj u was w pokoju, to raczej niedługo - powiedział, wciąż się uśmiechając w dziwny sposób. Patrzył na mnie uważnie, dokładnie blokując swoje myśli. Czyżby nie chciał, bym wiedziała, co teraz chodziło mu po głowie?
-To był przypadek - powiedziałam.
-Nie będę wnikał - rzekł, sięgnął po coś leżącego po drugiej stronie łóżka i rzucił ową rzeczą we mnie. - Aanami już o ciebie zadbała.
Spojrzałam na owy przedmiot, którym okazał się być plecak. Otworzyłam go i zauważyłam poukładane ubrania, moje zwoje, które zdobyłam podczas swojej nieobecności i które zwykłam pieczętować w gwiazdkach, kabure z kunaiami i kilka innych rzeczy.
-Aanami wie, co dobre - powiedziałam, zamykając plecak. - Kiedy idziemy?
-Hmm... teraz - rzekł chłopak i sięgnął po płaszcz wiszący na krześle stojącym obok łóżka.
Odpieczętowałam z tatuażu swój i nałożyłam. Tori wstał i podszedł do drzwi, otworzył je i przystanął obok, czekając, aż przejdę pierwsza. Dziwiło mnie, że przez całą drogę przez labirynt organizacji dokładnie blokował swoje myśli. Musiał naprawdę o czymś intensywnie myśleć i nie chciał się z tym ze mną podzielić. Ja natomiast chciałam mu powiedzieć o wszystkim, czego się dowiedziałam. Może pomógłby mi odkryć prawdę? 

***

Po prostu nie mogłem wpuścić jej do mojej głowy! Nie po tym, co nagadał mi Hidan. Te wszystkie myśli, które kłębiły się w mojej głowie... to wszystko nie skończyłoby się dobrze... Hanami na pewno nie byłaby zadowolona. Kto wie, czy ona w ogóle chce się ze mną przespać. Głupi kosiarz i jego zboczenie. Gdyby mi nie nagadał... Ugh.
-Zrobiło się ciemno - powiedziała Hanami.
Spojrzałem na nią, by następnie skierować wzrok na niebo. Rzeczywiście była już noc, a na niebie pełnym gwiazd świecił księżyc w pełni.
-Niedaleko jest jakaś wieś. Zapewne będzie tam motel - powiedziałem.
Dziewczyna skinęła głową i nadal szła milcząc. Jej skupiona twarz wyraźnie pokazywała, że nad czymś intensywnie myśli... Oby tylko nie nad moim zachowaniem...
Nim się obejrzałem zbliżaliśmy się do granic wioski. Przed wejściem przez drewniany mur, który otaczał wieś, zdjęliśmy swoje płaszcze. Jakoś zbytnio nie miałem ochoty na walki z tutejszymi ninja, którzy bez wątpienia się tu znajdywali. Hanami złożyła ręce w jakąś pieczęć i po chwili skrzywiła się lekko. Zauważyłem, że gwiazdki na jej ręce zostają pokryte warstwą skóry. Na pewno nie należało to do najciekawszym widoków.
Weszliśmy przez bramę i od razu zaczęliśmy się kierować do centrum wioski. Poczułem jak na mój nos spada kropla wody, a po niej następna i kolejna, by na końcu rozpadać się na dobre. Przyspieszyliśmy marszu i po chwili znajdywaliśmy się na werandzie jakiegoś domu, do którego przyczepiona była informacja, że był to motel.
-Poproszę dwa pokoje jednoosobowe - powiedziałem do kobiety siedzącej za wysoką ladą. Miała może pięćdziesiąt lat, rzadkie rude włosy związane w niedbałego kucyka, długie czerwone paznokcie u rąk i pomarszczoną skórę. Jej wzrok wskazywał, że nie jest zbytnio zadowolona ze swojej pracy i najchętniej porzuciłaby ją dla szczytnych celów.
Leniwie spojrzała na rozłożoną przed nią księgę.
-Mamy tylko jeden pokój wolny... dla nowożeńców - powiedziała.
Westchnąłem i machinalnie oświadczyłem zgodę na wynajem tego lokalu. A miałem tak wielką nadzieję, że jednak nie dane mi będzie spać w jednym pokoju z Hanami, która przemoczona stała teraz obok mnie. Szczególnie nie teraz, gdy po mojej głowie chodziły te myśli...
Uzupełniłem kartę podaną mi przez recepcjonistkę fałszywymi informacjami i wziąłem klucz. Razem z Hanami skierowaliśmy się po drewnianych schodach na wyższe kondygnacje motelu, by chwilę później stanąć pod drzwiami oznaczonymi złotym numerkiem "21". Weszliśmy do pomieszczenia.
Pokój niewiele się różnił od mojego. Był przestronny, a po środku stało duże dwuosobowe łóżko. Podszedłem do okna i rozsunąłem grube zasłony. Na niebie świecił księżyc, a chmury przykryły gwiazdy. Ulice wioski były opustoszałe i co chwila uderzały w nie coraz to nowsze krople wody.
Odwróciłem się w stronę dziewczyny i zamarłem. Stała po drugiej stronie łóżka bez bluzki, wycierając swe włosy ręcznikiem. Księżyc idealnie oświetlał jej mokre ciało i czarny biustonosz. Wstrzymałem oddech i powoli wypuściłem powietrze.
-Mogłabyś się ubrać? - spytałem, odwracając wzrok.
-Czemu?
W duchu modliłem się, by przestała to robić! Nie teraz!
-Bo... się przeziębisz - powiedziałem szybko.
niosła wzrok i spojrzała na mnie. Kąciki jej ust się uniosły, a w oczach zabłysnął dziwny blask. Odrzuciła na bok ręcznik i na czworakach zaczęła przechodzić przez łóżko, kierując się w moją stronę. Zrobiłem krok w tył.
-Hanami... przestań - powiedziałem, stanowczo.
-Ale co? - spytała głupio, nie przestając się do mnie zbliżać.
-Hanami... proszę cię. Skończ!
-Czemu? - pytała dalej.
Zeszła z łóżka i powolnym krokiem podeszła do mnie. Zatrzymała się kilka centymetrów ode mnie i uniosła głowę.
-Hanami... - mruknąłem, zaciskając zęby.
Czemu ona musi wszystko utrudniać? Gdyby nie to, to łatwiej mi byłoby się powstrzymać.
-Czemu mam przestać? - wyszeptała, podchodząc bliżej, tak, że stykała się z moim ciałem. Zrobiłem krok w tył. - Czemu? - pytała dalej. Nie wytrzymałem...
-Bo to się skończy w łóżku! - powiedziałem, zamykając oczy i odwracając głowę.
Nastała cisza, którą po chwili przerwał odgłos kroków. Otworzyłem oczy z nadzieją, że dziewczyna zrezygnowała, ale zamiast tego zauważyłem jej czarne tęczówki przed swoimi. Uśmiechała się. Stanęła na palcach i zbliżyła swoją twarz do mojej, by następnie mnie pocałować. Delikatnie, namiętnie, zachłannie, szybko, mocno, brutalnie. W jednej chwili leżeliśmy na łóżku i to na pewno nie był koniec zabawy.
-Może właśnie tego pragnę - wyszeptała dziewczyna, zdejmując ze mnie bluzkę. Nie byłem jej dłużny.
Byłem głupi. Myślałem, że zdołam się powstrzymać. Jednak mi nie wyszło. A ona... ona sama tego pragnęła. I pomyśleć, że to wszystko dzięki zboczeniu Hidana.

***

To było coś pięknego. Dwa ciała, dwa serca, dwa przyspieszone oddechy. Zachłanność, namiętność, czułość przeplatana brutalnością i dzikością. Potrzeba serca, potrzeba duszy, potrzeba ciała! Spełnienie. Dwa okrzyki, dwa splecione ze sobą ciała i napięte mięśnie. Rozkosz. Zmęczenie.
Uspokojenie oddechu, wyciszenie serca, przytulone postacie. Sen. Lecz owocniejszy niż poprzednie. Szczęśliwszy niż inne. Piękniejszy od pozostałych. Chwila zarezerwowana dla nich. Na wieczność. Na zawszę.
A choć los obiera różne ścieżki... dane im było w końcu siebie odnaleźć. 

***

Obudziły mnie promienie słoneczne natarczywie wpadające przez okno. Leżałam ufnie wtulona w Toriego, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach wczorajszych zdarzeń. Nie sądziłam, że to, co połączyło nas wczoraj, będzie takie przyjemne. Choć może wydawało mi się takie przez to, że odczuwałam dokładnie każdą przyjemność Toriego, jak i swoją. Przez co moje podniecenie wzrosło podwójnie, tak samo zresztą jak wszystkie inne doznania.
Delikatnie zsunęłam dłoń chłopaka, która zawisła na moim ramieniu i wydostałam się z jego uścisku. Wstałam z łóżka i nałożyłam na siebie pierwszą lepszą rzecz, która leżała obok łóżka, a była nią bluzka Toriego. Powolnym i cichym krokiem ruszyłam do łazienki, by chwilę później stanąć na jej zimnych kafelkach. Spojrzałam w małe lustro i zauważyłam swoją twarz, na której gościł uśmiech, a oczy połyskiwały na brązowo.
Zdjęłam z siebie bluzkę i weszłam pod prysznic, zmywając z siebie przeżycia wczorajszej nocy. Teraz najważniejsza jest misja. Byłam pewna, że Tori przyzna mi w tym rację.
Gdy opuściłam chłodne mury łazienki, granatowo włosy, wciąż leżący na łóżku, leniwie się przeciągał. Gdy jego wzrok spoczął na mojej sylwetce, uśmiechnął się.
-Jak się spało? – spytał. Poczułam jak robi mi się gorąco na twarzy.
-Wyśmienicie – odpowiedziałam.
Szybkim krokiem podeszłam do łóżka i usiadłam na jego brzegu. Chłopak chwycił mnie za ramiona i przyciągnął do siebie, by mocno mnie przytulić. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i wsłuchiwałam się w przyspieszone bicie jego serca.
-Kocham cię – wyszeptał, całując moje włosy.
-Ja ciebie też… - odpowiedziałam. - Ale teraz najważniejsza jest misja – powiedziałam spokojnie. Chłopak przytulił mnie mocno do siebie, po czym puścił.
-Wiem – powiedział z uśmiechem. Wstał i, nie przejmując się swoją nagością, ruszył do łazienki.

Jakiś czas później byliśmy już w dalszej drodze ku celowi naszej misji. Z tego, co wytłumaczył mi Tori, to nie różniła się praktycznie niczym od naszej poprzedniej. Wystarczyło tylko zastraszyć, ewentualnie poturbować cel wszystko w celu uzyskania należytych nam pieniędzy. Ludzie muszą być albo bardzo głupi, albo zdesperowani, by pożyczać pieniądze od Akatsuki.
-Musimy uważać, gdyż ten koleś jest czymś w rodzaju przywódcy tej wsi i posiada na swoją wyłączność oddział wyszkolonych ninja… Takie ANBU – powiedział, na co ja leniwie przytaknęłam głową.

Byliśmy już bardzo blisko owej wioski, gdy usłyszeliśmy w lesie szmer. Przystanęliśmy i zgodnie wyciągnęliśmy kunaie. Staliśmy spokojnie, jak gdybyśmy byli zwykłymi ludźmi na spacerku, w co nie pozwalały uwierzyć płaszcze. Zacisnęłam dłoń na sztylecie schowanym pod rękawem i uważnie nasłuchiwałam.
-Dziewczynka i chłopak – odezwał się jakiś męski chrapliwy głos po naszej lewej stronie. – Szef myślał, że Pain bardziej się postara.
Nawet nie drgnęliśmy, uważnie wsłuchując się w odgłosy lasu, które jakby krzykiem wskazywały nam miejsce pobytu przeciwnika.
-Najwyraźniej liderek nas nie docenia – dodał jakiś kobiecy głos po prawej. Po chwili powietrze przeszył jej śmiech.
Powoli, acz zdenerwowanym krokiem, okrążyli nas i wyszli zza drzew od frontu.
-Raczej wy nie doceniacie nas – powiedział Tori.
Dziewczyna uśmiechnęła się, a zza jej pleców wyszedł ogromny wilk. Było to dziwne, aczkolwiek widziałam w życiu gorsze rzeczy. Odruchowo przyjrzałam się przeciwniczce. Miała na sobie normalne buty ninja, krótkie brązowawe spodenki i postrzępioną bluzkę, tego koloru. Prawą część twarzy pokrywała przełamana maska. Jedno zielone oko pobłyskiwało złowrogo. Jednak moją uwagę przykuło najbardziej znamię na policzku. Były to cztery trójkąty ustawione w półkolu, w przeciwną stronę niż posiada klan Inuzuka (czyli do góry).
-Niestety, ale mamy rozkaz was nie przepuszczać – odrzekł chrapliwym głosem towarzysz owej dziwnej dziewczyny.
-A my mamy rozkaz, by przejść – odpowiedział Tori.
Mężczyzna naprzeciwko uśmiechnął się pogardliwie.
-Ja wezmę dziewczynę – powiedziałam w myślach do Toriego. Kiwnął głową.
-To będziemy tak stać, czy zaczniemy walczyć? – spytałam, pierwszy raz udzielając się w owej wymianie zdań.
Mężczyzna umknął między drzewa, a Tori pognał za nim. Uśmiechnęłam się i powoli rozpięłam oraz odrzuciłam na bok płaszcz. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i chwilę później musiałam odbijać dokładne ciosy jej taijutsu.  


*Hanami - dosł. z j. jap.  „oglądanie kwiatów”

1 komentarz:

  1. Wreeeeeeszcie *.* znaczy wiesz o co mi chodzi :D Tori i Hanami <3
    Hmmm kurna tajemnice tajemnice tajemnice! Niech już się wszystko wyjaśni! Czyżby dziewczyny były jednak córkami Sasuke ;>

    OdpowiedzUsuń