.

.

Rozdział 47 - "Zabij go..."

Bez korekty!!

Usłyszałem jak cicho wstaje i siada na łóżku. Uchyliłem powieki i zauważyłem jej nagie plecy okryte jedynie woalem długich białych włosów. Jej delikatna jasna skóra idealnie łączyła się z bielą włosów, sprawiając, że wyglądała nieziemsko niczym anioł. I właśnie nim dla mnie była.
- Gdzie uciekasz? – zapytałem, przyciągając jej ciało do siebie i zamykając ją w swych ramionach, niczym w klatce.
Jak na zawołanie po pokoju rozniósł się płacz. Dziecięcy płacz.
- Mam małe zadanie do wykonania – rzekła chichocząc.
- Nie podoba mi się, że idziesz sama – odpowiedziałem, udając nachmurzonego, co ją rozbawiło.
Płacz został chwilowo zagłuszony przez jej perlisty śmiech. Pocałowała mnie, dłonie wplątując w moje włosy.
- Dam sobie radę – powiedziała cicho z rozkosznym uśmiechem na ustach.
W jednej chwili dotarło do mnie, że zakochałem się w Hanami która nie miała uczuć, ale na punkcie tej śmiejącej się oszalałem.
- Nie martw się, niedługo wrócę. Nawet nie zauważysz, że mnie nie było – zapewniła.
Puściła mnie i odsunęła na krawędź łóżka. Światło padające z okienka spoczęło na jej sylwetce, a jej skóra zdawała się być transparentna, jakby utkana właśnie z tego światła… nierealna.
- Nawet nie zauważysz, że mnie nie było – powtórzyła po czym wstała i nie odwracając się w moją stronę, ruszyła przed siebie.
Podążyłem za nią wzrokiem, ale jej już nie było. Nie było również pokoju, ni płaczu. Otaczała mnie jedynie ciemność i cisza.
- Gdzie mama? – zapytał nagle dziecięcy głos dochodzący z mroku.

Obudziłem się i odruchowo rozejrzałem po pokoju. Wszystko było ułożone tak jak wieczorem, nic nie zniknęło, ani nic się nie pojawiło. Złapałem się za głowę, zakrywając przy tym jednocześnie twarz. Czułem, że powoli przestaję to znosić i z trudem powstrzymwałem moją wściekłość.
Chwyciłem ukryty pod poduszką kunai i wściekle rzuciłem nim o ścianę. Starałem się powstrzymać rosnącą we mnie złość od bardzo dawna, lecz nigdy tak naprawdę z nią nie wygrałem. Dlatego, że nigdy Jej nie wybaczyłem.
Oszukała mnie. Miała wrócić, miała ze mną być. Ale była głupia, zaufała temu tchórzowi i dała się zabić. Tylko po to bym mógł żyć. Ale czym było życie bez niej? Po co mi było, skoro nie chciałem żyć?
Poczułem jak pokłady złości ulegają smutkowi i wyrzutom sumienia. Nie mogłem przestać winić jej za to co nie było jej winą. Prawdę powiedziawszy nie mogłem przestać jej winić, bo winiłem siebie – za to, że za nią nie poszedłem. Przez siedem lat nie mogłem jej i sobie tego wybaczyć.

***
Rozejrzałam się po okolicy, po czym wstałam, poprawiłam maskę kryjącą moją twarz i ruszyłam do rozstawionych nieopodal namiotów, by obudzić śpiące z nich dzieciaki. Zbliżał się świt i nadszedł czas, by wyruszyć w dalszą drogę. Zwłaszcza, że do Konohy zostało nam zaledwie pół dnia drogi. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w objęciach murów mej wioski.
- Nie rozumiem dlaczego Sensei tak się upiera nad wyruszaniem o świcie – powiedziała z oburzeniem dziewczynka o blond włosach, podczas wychodzenia ze swojego namiotu.
Uśmiechnęłam się pod maską, patrząc jak razem z drugą, brązowowłosą dziewczynką, zabierają się za składanie swoich namiotów. Wciąż pamiętałam je jako małe szkraby, gdy jako pięciolatki bawiły się w ogrodzie Itachi’ego Uchihy, bo ich rodzice mieli z nim do załatwienia pewne sprawy. Trudno mi było uwierzyć, że od tamtego wydarzenia minęło już siedem lat.
Z trzeciego namiotu wyszedł chłopczyk, młodszy od towarzyszących mu dziewczyn. Zdołał on o wiele wcześniej, niż jego rówieśnicy, ukończyć Akademię i dlatego wcześniej został przydzielony do trenowanej przeze mnie drużyny. Był kolejnym ‘geniuszem Konohy’ zaraz po zgrai Uchihów, nic więc dziwnego, że przydzielono go do drużyny z najmłodszą Narą i Inuzuką.
- Pospiesz się, Yahiko – rzuciłam do niego, gasząc jednocześnie ognisko przy którym czuwałam.
Po niedługim czasie drużyna była gotowa do drogi, a ja zarządziłam wymarsz. Wskoczyliśmy na drzewa w określonym szyku – najpierw dziewczynki, po tym chłopczyk i ja na końcu. Ruszyliśmy w stronę Konohy.
Czułam czyjeś spojrzenie na moich plecach, co świadczyć mogło jedynie o tym, że ktoś nas śledził. Nie mogłam jednak określić kto i gdzie dokładnie był.
W połowie drogi do Konohy, udało mi się zlokalizować „ogon” gdy niepostrzeżenie złamał gałązkę. Był blisko, za blisko. Po chwili usłyszałam kolejne niemalże niesłyszalne trzaski i pojęłam, że byliśmy otoczeni przez wielu osobników, którzy dobrze wiedzieli co robią. Gdyby nie nieuwaga kilku z nich, nigdy nie udałoby mi się ich usłyszeć. Czułabym się obserwowana, ale i tak doprowadziłabym ich do wioski.
Zatrzymałam drużynę pod pozorem chwilowego odpoczynku.
- Słuchajcie – rzekłam szeptem – Jesteśmy obserwowani. Nie rozglądajcie się! – rzuciłam nim zdołali to zrobić – Ruszycie teraz BARDZO szybko do Konohy i powiecie jakiemuś jōninowi, że byliśmy śledzeni – dodałam.
- A Sensei? – zapytała młoda Nara.
- Ja spróbuję ich zatrzymać i czegoś się dowiedzieć – powiedziałam z szatańskim uśmiechem pod maską.
Dziewczynki skinęły głowami, lecz chłopiec wciąż patrzył na mnie nieprzekonany.
- Yahiko, to bardzo ważne byście dotarli tam bezpiecznie – zwróciłam się do chłopca – Więc możesz… zrobić To… – dodałam ciszej, tak by nawet dziewczynki tego nie usłyszały.
Chłopiec skinął głową. Wznowiliśmy bieg, nagle dzieci przyspieszyły, a ja skoczyłam w lewo, w stronę najbliższego śledzącego nas osobnika.

***
Wszedłem do domu i mimowolnie skierowałem swe kroki do kuchni, starając się po drodze nie nadepnąć na coś leżącego na podłodze. Często bowiem zdarzało mi się wpaść w jakieś pułapki.
Zdziwiło mnie zgaszone światło i pustka w pomieszczeniu. Przywykłem do widzenia Jej o tej porze, pochylonej nad kubkiem herbaty, zbudzonej po niespokojnym śnie lub wracającej ze skrytobójczej misji. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wyruszyła ze swoją drużyną wykonać zadanie i wróci dopiero po południu.
Westchnąłem cicho, wchodząc głębiej do pomieszczenia i zabierając się do przygotowywania herbaty. Sam zdziwiłem się tym jak bardzo przywykłem do Jej obecności. Wciąż pamiętam jak siedem lat temu się tutaj wprowadziła i dlaczego tak się stało.

- Dobrze – rzekł znudzonym głosem Hokage, przerzucając stertę papierów zalegającą na jego biurku. W końcu odnalazł poszukiwany pergamin i mi go wręczył.
- Musisz to podpisać. Moja sekretarka stwierdziła, że nie może skatalogować nie podpisanego raportu. Wybacz, że ściągnąłem Cię tu o tej porze tylko po to – westchnął, rozmasowując sobie skronie.
- Nic się nie stało – rzekłem. – Przepraszam za kłopot – dodałem, pochylając się nad papierem i składając wymagany podpis.
Nagle przez okno do pomieszczenia wskoczył Itachi Uchiha i nie przejmując się moją obecnością powiedział:
- Zaczęło się, maszyna poszła w ruch.
Naruto spojrzał badawczo na Uchihe, po czym przeniósł zaniepokojony wzrok na mnie. Wiem co miał na myśli. Itachi musiał być w wielkim pośpiechu, że zaczął mówić przy mnie. Nie było bowiem możliwości, by nie wiedział o mojej obecności, nawet jeśli mnie nie widział.
- Skąd wiesz? – zapytał Hokage, najwyraźniej również ignorując moją osobę.
- Zakrwawiona Hanami leży na kanapie w moim mieszkaniu. Zaatakował ją - rzekł, jakby nigdy nic.
Zaskoczony Naruto aż wstał i musiałem przyznać, że i mnie dech zaparło.
- Dobrze. Musimy wysłać kogoś by ją uleczył, a później ukryć ją gdzieś. Masz jakiś pomysł?
- Ja mogę ją przechować – wtrąciłem nagle, a twarze obu mężczyzn zwróciły się w moim kierunku, jakby nagle zdając sobie sprawę z mojej obecności.
- Wiesz z czym to się wiążę? Prawdopodobnie będziesz musiał wyrzec się własnego życia, by ją ochronić – rzekł Naruto.
Skinąłem głową. Czułem, że muszę, że chcę to zrobić. Dla Shi no namidy, dla samego Uchihy, który mógł wielokrotnie skazać mnie za działalność w Gildii, a mimo to nigdy tego nie zrobił. Miałem u niego wielki dług wdzięczności.

Minęło siedem lat od tamtego wieczoru, a ja przestałem być pewny czy teraz ciągnąłem to ze względu na wierność Gildii, która nakazywała wspomagać Shi no namidy, czy przez wzgląd na samą Hanami. Trudno mi było stwierdzić czym dla mnie się stała, ale pewnym było, że w jej oczach pozostawałem jedynie przyjacielem. Przez siedem lat jej serce było niedostępne i nawet nie drgnęło w moim kierunku. Mimo, że byłem tuż obok, mimo, że pomagałem jej przezwyciężyć problemy i byłem jej przykrywką. Chyba rozumiałem, jak przez te lata czuł się Itachi. Chociaż jemu pomagała w tym wszystkim lojalność wobec brata. Ja nawet nie znałem tego, którego ona tak uparcie kochała.
Wyjrzałem przez okno i zauważyłem, że słońce jest już w połowie drogi po nieboskłonie. Wstałem i wyszedłem z domu, ruszając w stronę bramy Konohy. Zazwyczaj nie przychodziłem po nią gdy wracała z misji, lecz czasami, gdy nie byłem zajęty, tak jak teraz, spotykałem się z nią przy bramie i odprowadzałem do Hokage by zdała raport. Było to swego rodzaju przykrywką, gdyż musieliśmy od czasu do czasu pokazać się publicznie, by ją zachować. Czasami jednak lubiłem tak po prostu z nią spacerować i rozmawiać.
Zauważyłem tłum gapiów zebrany zaraz przy bramie i mimowolnie przyspieszyłem kroku. Przepchałem się przez ludzi i dotarłem do centrum zainteresowania. Drużyna Hanami właśnie rozmawiała ze strażnikami, jednocześnie walcząc o oddechy, jakby wrócili po długim biegu. Podszedłem do nich.
- Yahiko, co się stało, gdzie wasza Sensei? – zapytałem.
- Obserwowano nas. Sesnei kazała nam uciekać, a sama została by się z nimi rozprawić – powiedziała Nara.
- Wysłaliście kogoś po Hokage? – zapytałem jednego ze strażników, a ten skinął głową.
- Gdy dzieciaki dotarły akurat był tutaj Minato. Od razu pobiegł po ojca – rzekł jeden z nich.
Skinąłem głową.
- Wyślijcie kogoś po Uchihe – zarządziłem – A wy, dzieciaki, wracajcie do domów. Jestem pewien, że Sensei zaraz się tu zjawi.
Dziewczynki skinęły głowami i ruszyły w kierunku wioski, chociaż nie miały zadowolonych min. Może same chciały się dowiedzieć kto ich śledził, albo czy ich nauczycielka i opiekunka wróciła cała i zdrowa.
Spojrzałem na chłopca, który nie ruszył się nawet o krok.
- Czy ktoś was zaatakował jak uciekaliście, albo śledził? – zapytałem.
Chłopiec skinął głową.
- Sensei kazała mi dopilnować byśmy dotarli bezpiecznie. Pozwoliła mi… – dodał, głos mu się załamał i starał się przełknąć łzy tak, by nie wypłynęły z jego oczu.
Czasem patrząc na jego umiejętności i geniusz, łatwo było zapomnieć, że był jedynie małym chłopcem. Nawet jego niski wzrost i drobna budowa nie rzucały się tak bardzo w oczy, gdy patrzyło się na niego podczas ćwiczeń.
Skinąłem mu głową.
- Chodźmy do Hokage – rzekłem mu – Sensei zaraz wróci – dodałem, choć sam już zaczynałem się martwić.
Zezwolenie, które dała Yahiko, sugerowało, że sytuacja była bardzo poważna. Mimowolnie przed oczami pojawiła mi się umierająca na kanapie Uchihy dziewczyna, z przed siedmiu lat. Poczułem, że teraz nie mógłbym patrzeć na to tak obojętnie, jak wtedy.
Nim jednak zdołaliśmy zrobić chociaż krok, przy bramie zjawił się sam Hokage, a chwilę później Uchiha. Tłum zdołał się przerzedzić, albo został przepędzony przez strażników, dzięki czemu pod bramą zostało tylko nasze nieliczne grono.
Chłopczyk nagle skoczył w stronę Itachi’ego, po czym opanował się i podszedł do niego spokojniej. Zaśmiałem się w duchu na ten widok. Ten chłopiec swoją odpowiedzialnością przewyższał się cztery razy. Był nad wyraz opanowany i ostrożny jak na swój wiek. To kolejny  powód, dla którego można było zapomnieć ile tak naprawdę miał lat.

***
Obudził mnie dziecięcy płacz. Znudzony leniwie otworzyłem powieki, zupełnie nie przejęty tym niecodziennym dźwiękiem. Zupełnie jakbym do niego przywykł, jakbym słyszał go od dawna.
Podniosłem się od siadu i zauważyłem na poduszce obok mnie burzę granatowych włosów. Włosów należących do kilkuletniego dziecka.
- Gdzie mama? – po pokoju rozniósł się dziecięcy głos.

Obudziłem się zlany potem jak po jednym z najgorszych koszmarów. Co to było? Co to miało znaczyć?

***
Zdążyło się ściemnić nim Hanami wyskoczyła z lasu na drogę prowadzącą do bramy Konohy. Wbiegła szybko przez ogromne wrota, zdając się nas nie zauważać. W ostatniej jednak chwili się zatrzymała, gdy przed jej oczyma wyrósł Hokage.
Była cała. Choć mogłem zauważyć kilka rozcięć w jej kostiumie oraz niewielkie zadrapania na białej masce.
- Hokage-sama! Co pan tu robi? – zapytała dosyć głośno.
Nawet zdenerwowanie i pośpiech nie mogły jej wytrącić z roli jaką grała.
- Usłyszałem, że was śledzono, więc przyszedłem byś mogła jak najszybciej złożyć raport. Usłyszałaś od nich coś ciekawego? – zapytał Naruto.
- Nie byli zbyt rozmowni. Lecz po krótkiej perswazji, zdradzili mi co nieco. Na Konohę planowany jest atak. Śledzili nas ludzie z Oto-gakure. Chyba spiknęli się z Madarą i razem zaplanowali coś wielkiego.
Naruto zamilkł i powoli rozmasował skronie. Nie wyglądał na zaskoczonego człowieka. Wyglądał na człowieka, który był na to przygotowany.
- A więc się zaczęło – rzekł po chwili Itachi. – Wiesz, co należy robić – dodał, kierując swe słowa do Hokage.
- Czy zdradzili mniej więcej o której rozpoczną atak? – zapytał dziewczynę.
- Owszem, a nawet zaprosili mnie na herbatkę! – rzekła ironicznie – Nie podali dokładnej godziny, ale myślę że mamy czas co najmniej do południa. Planują zrobić wielkie BUM, a w południe najwięcej mieszkańców będzie znajdować się poza domem. I będzie podatne na atak – wytłumaczyła Hanami.
- Dobrze. Zarządzę ewakuację. Póki co, wracajmy wszyscy do domów – rzekł i ruszył w stronę swojego gabinetu.
- Wszystko w porządku? – zapytał Itachi, gdy nikogo więcej nie było w zasięgu słuchu.
- W jak najlepszym – odpowiedziała Hanami. – Zajmiesz się Yahiko?

***
- Robiłeś herbatę – stwierdziła Hanami, gdy tylko minęła próg naszego domu.
Zupełnie zapomniałem, że ziołowa herbatka białowłosej, ma tak intensywny zapach, że pozostaje on na długo po zaparzeniu.
- Tak – przytaknąłem, by jakoś podtrzymać rozmowę.
- Co tam tak właściwie się wydarzyło? – zapytałem, pomagając jej zdjąć kamizelkę, gdyż jej usilne próby sprawiały jej ból.
- Nic ciekawego. Jak mówiłam, nie byli skorzy do rozmowy i musiałam użyć perswazji. Kilku z nich opierało się sile moich argumentów, ale w końcu i oni ulegli.
- Czy wszystko na pewno jest w porządku? – dopytywałem, wcale nie mając na myśli jej obrażeń fizycznych.
- A jak mam się czuć, wiedząc, że moja wioska niedługo zostanie zaatakowana z mojego powodu? – powiedziała, poczym spojrzała na moją twarz ze ściągniętymi ze złości brwiami. – Uwierz mi, Madara przychodzi tutaj tylko i wyłącznie po mnie. Bo uciekłam śmierci z jego rąk przy naszym ostatnim spotkaniu.
Spojrzałem na nią niepewnie, po czym powoli przesunąłem dłonią wzdłuż twarzy. Westchnąłem głęboko.
Usiadłem na krześle naprzeciw niej i oboje trwaliśmy w ciszy przez dłuższy czas. Wiedziałem, że już niedługo skończy się nasze udawanie, a ona wróci tam skąd przyszła, albo tam gdzie udać się miała nim ocalono jej życie. Nadchodził koniec naszej zabawy w rodzinkę, a ja nie byłem pewien czy czuję ulgę z tego powodu. Mimo moich mieszanych uczuć, nie mogłem wydusić z siebie słowa, ona zresztą tak samo. Siedzieliśmy w ciszy, w kuchni, oświetlonej słabym światłem, wśród woni ziołowej herbaty unoszącej się w powietrzu.
- Powinniśmy położyć się spać – rzekłem po chwili. – Jutro zapowiada się intensywny dzień. Dasz radę sama się opatrzyć, czy potrzebujesz mojej pomocy? – zapytałem.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową, ale nie ruszyła się z miejsca nawet o milimetr.
- Ryūhei – wyszeptała po chwili, po czym spojrzała w moje oczy. – Dziękuję Ci za wszystko co dla mnie zrobiłeś i przepraszam, że straciłeś przeze mnie tyle lat – dodała, po czym wstała z krzesełka i znikła za drzwiami swojego pokoju.
Zostałem w kuchni, jak przyszpilony do krzesła jej słowami. Byłem zły na nią, że to powiedziała. Zły na Madare, że nasza gra się skończy. Byłem zły na siebie, że ją pokochałem, mimo iż kochać jej nigdy nie mogłem.

***
Konoha wypustoszała do południa. W mieście pozostali jedynie Ci, którzy byli wstanie stanąć w obronie wioski. Ci, którzy byli dojrzali na tyle by walczyć, lub leczyć rannych. Wszelkie kobiety, dzieci, starszych oraz tych, którzy nie byli w stanie stanąć do boju, bezpiecznie ewakuowano z wioski. A po ulicach niegdyś tętniących życiem, hulał pełen napięcia wiatr.
Stałam na dachu jednego z budynków, uważnie rozglądając się po horyzoncie. Obok mnie stał Minato, który również obserwował linię dachów wyszukując czegoś, co mogłoby sugerować atak.
- Sensei! – usłyszałam za plecami i zaskoczona odwróciłam się w kierunku głosu.
- Yahiko, co ty tu robisz? Powinieneś być z innymi dziećmi – warknęłam wyraźnie podirytowana.
- Ale… - zaczął tłumaczyć się chłopczyk, lecz ja go nie słyszałam, sparaliżowana tym co właśnie odczułam.
Poczułam coś, czego się obawiałam poczuć. Coś, przed czym uciekałam od tylu lat. Poważnie przerażona spojrzałam na chłopca i mojego przyjaciela.
- Zabierz go stąd Minato – powiedziałam przerażonym głosem, z niekrytym błaganiem w oczach.
Modliłam się tylko, bym nie musiała go spotkać. By moje uczucie było błędne. Bym się pomyliła z powodu napięcia przed atakiem.

***
Zamarłem w pół kroku. Znajdowałem się w tej wiosce. W Konosze. Nie byłem tu od wielu lat, lecz teraz wkroczyłem ponownie w jej progi, wiedziony przez mojego ojca. Obiecał mi, że tutaj dokonam mej zemsty. Że tutaj, wszystko się skończy. Lecz nie powiedział mi o tym, co teraz poczułem. Nie przewidział takiej ewentualności. A to była przecież Jej wioska.
Zamarłem w pół kroku, gdy poczułem to czego czuć już nigdy nie powinienem. Nacisk. Delikatny nacisk na mój umysł, który wywrzeć mogła tylko ona. Poczułem coś co napełniło mnie nadzieją i strachem. Nadzieją, że może jednak nigdy nie umarła, że żyje i ukrywa się tutaj. Strachem, bo nie byłem pewien co jej zrobię, gdy moje nadzieje okażą się prawdą.
Nie bacząc na nikogo, wskoczyłem na najbliższy dach i ruszyłem w kierunku, w którym wyczuwałem jej umysł. Mimo, iż skutecznie starał się ukryć, nie mógł zrobić tego przede mną. To jednak udowodniło mi, że moje nadzieje nie mogły być błędne. Ona tu była. Ona żyła. I próbowała się przede mną schować.
Zatrzymałem się na dachu na którym stała samotna postać. Jej długie włosy związane w kucyk, rozwiewał delikatny wietrzyk. Ubrana była w kostium jōnina, z gildyjną maską Skrytobójcy uczepioną przy udzie. Wpatrywała się we mnie błyszczącymi szarymi oczyma, a jej usta uśmiechały się delikatnie. Postarzała się. Już nie była tą samą dziewczyną, którą widziałem ostatnim razem w moim łóżku. Postarzała się i zmieniła. I była jeszcze piękniejsza, choć myślałem, że nie było to możliwe.
- Tori – wyszeptała cicho z zachwytem, z miłością, tęsknotą i przywiązaniem w głośnie. A dźwięk mojego imienia wypowiedzianego przez nią w ten sposób, zadziałał na mnie aż nad to.
W jednej chwili znalazłem się przy niej i przepełniony furią chwyciłem za jej wątłą szyję, zacisnąłem na niej swoje palce i uniosłem jej delikatne ciało nad ziemię. Jej oczy wypełniły się przerażeniem, dłonie zacisnęły na moich palcach. Lecz nie walczyła, nie szarpała się. Pozwoliła się dusić jak szmaciana lalka. Pozwoliła mi wyładować na niej swój gniew.
- Oszukałaś mnie – warknąłem po chwili, przez zaciśnięte zęby. – Pozwoliłaś mi wierzyć, że nie żyjesz, pozwoliłaś mi obwiniać Yoshito za swoją śmierć. Pozwoliłaś mi cierpieć, tęsknić i nienawidzić cię. Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego musiałaś być taka okrutna? Kim jesteś by mi to robić? – warczałem, wyrzucając z siebie wszystko co kumulowało się we mnie przez te wszystkie lata, to wszystko co mnie gnębiło i paliło. Co sprawiało, że cierpię, że cierpiałem.
Zaciskałem palce mocniej. Jej twarz siniała, a w oczach, w tych dużych pięknych szarych oczach pojawiły się łzy. Lecz nie powiedziała ani słowa. Nie wyrywała się. Przyjmowała wszystko co mówiłem, pozwalała mi się na niej wyżyć. A to sprawiało, że denerwowałem się jeszcze bardziej.
Nagle poczułem ból, gdy mały kamyk z rozpędem uderzył w mój policzek. Przepełniony morderczą furią, powoli odwróciłem twarz w stronę z której nadleciał, gotowy zabić każdego, kto przeszkodził mojemu ponownemu spotkaniu z Hanami.
Zauważyłem, że dziewczyna również odwróciła głowę i zamarła.
- ZOSTAW MOJĄ MAMĘ W SPOKOJU! – usłyszałem głos dziecka, które stało niedaleko nas, z dłonią pełną kamyków.
Przeniosłem mordercze spojrzenie z powrotem na dziewczynę, a na mojej twarzy pojawił się demoniczny uśmiech. Czułem, jak Shi w moim dziele porusza się demonicznie, gotowy wyskoczyć w każdym momencie.
- A więc uciekłaś ode mnie i schowałaś się w tej pierdolonej wiosce, by bawić się w pieprzoną rodzinkę z jakimś frajerem!?! Co? Komu dałaś? Kto jest szczęśliwym tatusiem? Gadaj! – wrzasnąłem jej w twarz i z furią zacisnąłem jeszcze bardziej dłoń.
Czułem jak coraz ciężej oddycha, widziałem, że staje się coraz bladsza, a jej oczy wypełniają się czerwonymi żyłkami. Lecz nie patrzyła na mnie, nie zwracała na mnie uwagi.
Jej wzrok skupiony był na jej bękarcie. Jej przerażone spojrzenie spoczywało na tym przebrzydłym bachorze, przez którego ją straciłem.
- Yahiko, nie…! – wychrypiała nagle, co zwróciło moją uwagę.
Ponownie spojrzałem na chłopca i zamarłem. Stał w tym samym miejscu, otoczony unoszącymi się w nicości kamykami, które przed chwilą tkwiły w jego ręce. A jego oczy nie były takie jak wcześniej. W jego oczach lśnił Rinnegan.
Moja dłoń mimowolnie się rozluźniła, a dziewczyna z hukiem upadła na ziemię. Słyszałem jak walczy o oddech, lecz nie docierało to do mnie. Świat wokół mnie zanikł. Pozostałem tylko ja i chłopiec, kamienie wokół niego, burza granatowych włosów i Rinnegan lśniący w jego oczach.
To byłem ja. Ja byłem tym przydupasem. Ja byłem szczęśliwym tatusiem. A ona zabrała moje dziecko i ukryła się. Zadbała o to bym nie dowiedział się o jego istnieniu, bym żył w przekonaniu, że umarła. Że jestem sam.
Ale czy to się liczyło? Nie byłem sam. Żyła. Żyła, a ja nie byłem w stanie, nawet w złości, ukryć faktu jak bardzo mnie to cieszyło. Żyła i urodziła moje dziecko, ucząc go używania umiejętności jego oczu. Żyła i nadała dziecku imię „Yahiko”, by uczynić tym radość mojemu ojcu. Znaczyć to mogło, że nigdy o mnie nie zapomniała, że zawsze mnie kochała. Tak jak i ja zawsze ją kochałem.

- Cóż za wzruszające spotkanie po latach – usłyszałem nagle drwiący głos, a jakaś postać pojawiła się zaraz za chłopcem.
Czerwone oko błyszczało złowrogo na ukrytej pod maską twarzy. Szyderczy głos mężczyzny rozniósł się echem po okolicy, a jego śmiech zadrżał w moich kościach, gdy rozbawiła go reakcja dziewczyny, która zamarła z przerażenia.
- Witaj Hanami, dawnośmy się nie widzieli – rzekł rozbawionym głosem, a ja pojąłem kim był i co zrobił.
W jednej chwili zapragnąłem go zabić. W końcu to na nim miałem się zemścić. Dla tej zemsty tyle poświęciłem.
- Pamiętasz zapewne jak na naszym ostatnim spotkaniu zapewniłem Cię, że doprowadzisz mnie do Tori’ego? Widzisz! Miałem rację – drwił. – Ile to lat żyłaś w przekonaniu, że przez Ciebie zabiję twojego ukochanego?
- Widzisz malutka – kontynuował swój szaleńczy wywód. – Po co mi twój kochaś i jego oczy, skoro mogę mieć Rinnegana z domieszką krwi klanu Uchiha i Shin. Skoro mogę mieć oczy twojego ukochanego dziecka?
Dziewczyna zamarła, niezdolna do ruchu, przyszpilona do ziemi jego słowami. Ja również nie mogłem ukryć swojego przerażenia. Czyżby przez to mnie opuściła. Przez to, że bała się, że zginę?
- Myślałaś, że uciekając tutaj udaremnisz mój plan lecz tak naprawdę zawsze działałaś według niego. Teraz nie dość, że dostanę oczy waszego dzieciaka, to zniszczę jeszcze tę przeklętą wioskę! – wrzasnął jak szaleniec na całe gardło i zaniósł się demonicznym śmiechem.
Ten człowiek był szalony. Lecz trzeba mu było przyznać, że do tego był cholernie przebiegły, cierpliwy i skuteczny.
W jednej chwili złapał chłopca w swoje ręce i zniknął. Usłyszałem przerażający krzyk bezsilności, wyrywający się z krtani białowłosej. Złapała się za głowę, szarpiąc włosy i płacząc. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak płaczącej. W tym momencie, miałem ochotę zabić każdego, przez którego tak cierpiała. Nawet jeśli musiałbym zabić samego siebie.
Ukląkłem obok niej i chwyciłem jej, targane spazmami szlochu ciało w ramiona. Jej głowa opadła bezwładnie na moje ramię, a rzewne łzy moczyły mój płaszcz.
- Zabij go – warknęła po chwili, odsuwając się ode mnie na długość wyprostowanych ramion i chwytając mój płaszcz w swoje małe dłonie. – Zabij go. I przyprowadź do mnie z powrotem nasze dziecko – rzekła z determinacją w głosie, a jej oczy wypełniły się furią.
To była Hanami, którą znałem. To była Hanami, którą kochałem. Dla niej, mógłbym zrobić wszystko.

Skinąłem głową, po czym się teleportowałem.

***
Wiem, że rozdział został opublikowany po bardzo długiej przerwie i nie wiem jak mam za to przeprosić ;/ Im bliżej do końca, tym bardziej nie chce mi się pisać, a przez studia nie mam zbytnio czasu ani ja, ani mój korektor.
Następny rozdział powoli się pisze, ale na wszelki wypadek nie będę przewidywać kiedy go skończę... ;/

Życzę wszystkim wesołych, spokojnych i szczęśliwych świąt. Spełnienia najskrytszych marzeń i wszystkiego najwspanialszego, a także udanego i wystrzałowego Nowego Roku ;)

Pozdrawiam, Hanami

3 komentarze:

  1. Niedawno trafiłam na Twojego bloga i...wow. W 2 dni przeczytałam wszystko i chyba zrobię to ponownie. Historia, którą stworzyłaś oczarowała mnie. Mam nadzieję, że ten blog nie umarł, a Ty niedługo dodasz nowy rozdział. Życzę dużo weny i naprawdę liczę na to, że dokończysz to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za twój komentarz, miło usłyszeć coś pozytywnego po długiej ciszy na blogu ;) cieszę się, że ktoś wciąż decyduje się czytać od poczatku mimo dużej ilości rozdziałów ;)
      Niestety na nowy rozdział trzeba jeszcze długo poczekać ;/ Najnowsze informacje o postępach można znaleźć na moim fanpage'u.
      Dziękuję za życzenia wena zawsze się przyda ;)
      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  2. Twoje opowiadanie wciągnęło mnie na kilka dłuższych wieczorów i nie żałuję,że się tak stało. Wyszło Ci to genialnie i nie mogę się doczekać zakończenia całej historii,chociaż zapewne będę marudzić,iż mogło by być ich więcej. Powodzenia w dalszym pisaniu. :)Ines ;)

    OdpowiedzUsuń