Bez korekty!!
Usłyszałem
jak cicho wstaje i siada na łóżku. Uchyliłem powieki i zauważyłem jej nagie
plecy okryte jedynie woalem długich białych włosów. Jej delikatna jasna skóra idealnie
łączyła się z bielą włosów, sprawiając, że wyglądała nieziemsko niczym anioł. I
właśnie nim dla mnie była.
- Gdzie
uciekasz? – zapytałem, przyciągając jej ciało do siebie i zamykając ją w swych
ramionach, niczym w klatce.
Jak na
zawołanie po pokoju rozniósł się płacz. Dziecięcy płacz.
- Mam małe
zadanie do wykonania – rzekła chichocząc.
- Nie
podoba mi się, że idziesz sama – odpowiedziałem, udając nachmurzonego, co ją
rozbawiło.
Płacz
został chwilowo zagłuszony przez jej perlisty śmiech. Pocałowała mnie, dłonie
wplątując w moje włosy.
- Dam
sobie radę – powiedziała cicho z rozkosznym uśmiechem na ustach.
W jednej
chwili dotarło do mnie, że zakochałem się w Hanami która nie miała uczuć, ale
na punkcie tej śmiejącej się oszalałem.
- Nie
martw się, niedługo wrócę. Nawet nie zauważysz, że mnie nie było – zapewniła.
Puściła
mnie i odsunęła na krawędź łóżka. Światło padające z okienka spoczęło na jej
sylwetce, a jej skóra zdawała się być transparentna, jakby utkana właśnie z
tego światła… nierealna.
- Nawet
nie zauważysz, że mnie nie było – powtórzyła po czym wstała i nie odwracając
się w moją stronę, ruszyła przed siebie.
Podążyłem
za nią wzrokiem, ale jej już nie było. Nie było również pokoju, ni płaczu.
Otaczała mnie jedynie ciemność i cisza.
- Gdzie
mama? – zapytał nagle dziecięcy głos dochodzący z mroku.
Obudziłem się
i odruchowo rozejrzałem po pokoju. Wszystko było ułożone tak jak wieczorem, nic
nie zniknęło, ani nic się nie pojawiło. Złapałem się za głowę, zakrywając przy
tym jednocześnie twarz. Czułem, że powoli przestaję to znosić i z trudem
powstrzymwałem moją wściekłość.
Chwyciłem ukryty
pod poduszką kunai i wściekle rzuciłem nim o ścianę. Starałem się powstrzymać
rosnącą we mnie złość od bardzo dawna, lecz nigdy tak naprawdę z nią nie
wygrałem. Dlatego, że nigdy Jej nie wybaczyłem.
Oszukała
mnie. Miała wrócić, miała ze mną być. Ale była głupia, zaufała temu tchórzowi i
dała się zabić. Tylko po to bym mógł żyć. Ale czym było życie bez niej? Po co
mi było, skoro nie chciałem żyć?
Poczułem jak
pokłady złości ulegają smutkowi i wyrzutom sumienia. Nie mogłem przestać winić
jej za to co nie było jej winą. Prawdę powiedziawszy nie mogłem przestać jej
winić, bo winiłem siebie – za to, że za nią nie poszedłem. Przez siedem lat nie
mogłem jej i sobie tego wybaczyć.
***
Rozejrzałam
się po okolicy, po czym wstałam, poprawiłam maskę kryjącą moją twarz i ruszyłam
do rozstawionych nieopodal namiotów, by obudzić śpiące z nich dzieciaki.
Zbliżał się świt i nadszedł czas, by wyruszyć w dalszą drogę. Zwłaszcza, że do
Konohy zostało nam zaledwie pół dnia drogi. Chciałam jak najszybciej znaleźć
się w objęciach murów mej wioski.
- Nie
rozumiem dlaczego Sensei tak się upiera nad wyruszaniem o świcie – powiedziała
z oburzeniem dziewczynka o blond włosach, podczas wychodzenia ze swojego
namiotu.
Uśmiechnęłam
się pod maską, patrząc jak razem z drugą, brązowowłosą dziewczynką, zabierają
się za składanie swoich namiotów. Wciąż pamiętałam je jako małe szkraby, gdy
jako pięciolatki bawiły się w ogrodzie Itachi’ego Uchihy, bo ich rodzice mieli
z nim do załatwienia pewne sprawy. Trudno mi było uwierzyć, że od tamtego wydarzenia
minęło już siedem lat.
Z trzeciego
namiotu wyszedł chłopczyk, młodszy od towarzyszących mu dziewczyn. Zdołał on o
wiele wcześniej, niż jego rówieśnicy, ukończyć Akademię i dlatego wcześniej
został przydzielony do trenowanej przeze mnie drużyny. Był kolejnym ‘geniuszem
Konohy’ zaraz po zgrai Uchihów, nic więc dziwnego, że przydzielono go do
drużyny z najmłodszą Narą i Inuzuką.
- Pospiesz
się, Yahiko – rzuciłam do niego, gasząc jednocześnie ognisko przy którym
czuwałam.
Po niedługim
czasie drużyna była gotowa do drogi, a ja zarządziłam wymarsz. Wskoczyliśmy na
drzewa w określonym szyku – najpierw dziewczynki, po tym chłopczyk i ja na
końcu. Ruszyliśmy w stronę Konohy.
Czułam czyjeś
spojrzenie na moich plecach, co świadczyć mogło jedynie o tym, że ktoś nas
śledził. Nie mogłam jednak określić kto i gdzie dokładnie był.
W połowie
drogi do Konohy, udało mi się zlokalizować „ogon” gdy niepostrzeżenie złamał
gałązkę. Był blisko, za blisko. Po chwili usłyszałam kolejne niemalże
niesłyszalne trzaski i pojęłam, że byliśmy otoczeni przez wielu osobników,
którzy dobrze wiedzieli co robią. Gdyby nie nieuwaga kilku z nich, nigdy nie
udałoby mi się ich usłyszeć. Czułabym się obserwowana, ale i tak
doprowadziłabym ich do wioski.
Zatrzymałam
drużynę pod pozorem chwilowego odpoczynku.
- Słuchajcie
– rzekłam szeptem – Jesteśmy obserwowani. Nie rozglądajcie się! – rzuciłam nim
zdołali to zrobić – Ruszycie teraz BARDZO szybko do Konohy i powiecie jakiemuś jōninowi, że byliśmy śledzeni –
dodałam.
- A Sensei? –
zapytała młoda Nara.
- Ja spróbuję
ich zatrzymać i czegoś się dowiedzieć – powiedziałam z szatańskim uśmiechem pod
maską.
Dziewczynki
skinęły głowami, lecz chłopiec wciąż patrzył na mnie nieprzekonany.
- Yahiko, to
bardzo ważne byście dotarli tam bezpiecznie – zwróciłam się do chłopca –
Więc możesz… zrobić To… – dodałam ciszej, tak by nawet dziewczynki tego nie
usłyszały.
Chłopiec
skinął głową. Wznowiliśmy bieg, nagle dzieci przyspieszyły, a ja skoczyłam w
lewo, w stronę najbliższego śledzącego nas osobnika.
***
Wszedłem do
domu i mimowolnie skierowałem swe kroki do kuchni, starając się po drodze nie
nadepnąć na coś leżącego na podłodze. Często bowiem zdarzało mi się wpaść w
jakieś pułapki.
Zdziwiło mnie
zgaszone światło i pustka w pomieszczeniu. Przywykłem do widzenia Jej o tej
porze, pochylonej nad kubkiem herbaty, zbudzonej po niespokojnym śnie lub
wracającej ze skrytobójczej misji. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że
wyruszyła ze swoją drużyną wykonać zadanie i wróci dopiero po południu.
Westchnąłem
cicho, wchodząc głębiej do pomieszczenia i zabierając się do przygotowywania
herbaty. Sam zdziwiłem się tym jak bardzo przywykłem do Jej obecności. Wciąż
pamiętam jak siedem lat temu się tutaj wprowadziła i dlaczego tak się stało.
- Dobrze –
rzekł znudzonym głosem Hokage, przerzucając stertę papierów zalegającą na jego
biurku. W końcu odnalazł poszukiwany pergamin i mi go wręczył.
- Musisz
to podpisać. Moja sekretarka stwierdziła, że nie może skatalogować nie
podpisanego raportu. Wybacz, że ściągnąłem Cię tu o tej porze tylko po to –
westchnął, rozmasowując sobie skronie.
- Nic się
nie stało – rzekłem. – Przepraszam za kłopot – dodałem, pochylając się nad
papierem i składając wymagany podpis.
Nagle
przez okno do pomieszczenia wskoczył Itachi Uchiha i nie przejmując się moją
obecnością powiedział:
- Zaczęło
się, maszyna poszła w ruch.
Naruto
spojrzał badawczo na Uchihe, po czym przeniósł zaniepokojony wzrok na mnie.
Wiem co miał na myśli. Itachi musiał być w wielkim pośpiechu, że zaczął mówić
przy mnie. Nie było bowiem możliwości, by nie wiedział o mojej obecności, nawet
jeśli mnie nie widział.
- Skąd
wiesz? – zapytał Hokage, najwyraźniej również ignorując moją osobę.
-
Zakrwawiona Hanami leży na kanapie w moim mieszkaniu. Zaatakował ją - rzekł,
jakby nigdy nic.
Zaskoczony
Naruto aż wstał i musiałem przyznać, że i mnie dech zaparło.
- Dobrze.
Musimy wysłać kogoś by ją uleczył, a później ukryć ją gdzieś. Masz jakiś
pomysł?
- Ja mogę
ją przechować – wtrąciłem nagle, a twarze obu mężczyzn zwróciły się w moim
kierunku, jakby nagle zdając sobie sprawę z mojej obecności.
- Wiesz z
czym to się wiążę? Prawdopodobnie będziesz musiał wyrzec się własnego życia, by
ją ochronić – rzekł Naruto.
Skinąłem
głową. Czułem, że muszę, że chcę to zrobić. Dla Shi no namidy, dla samego
Uchihy, który mógł wielokrotnie skazać mnie za działalność w Gildii, a mimo to
nigdy tego nie zrobił. Miałem u niego wielki dług wdzięczności.
Minęło siedem
lat od tamtego wieczoru, a ja przestałem być pewny czy teraz ciągnąłem to ze
względu na wierność Gildii, która nakazywała wspomagać Shi no namidy, czy przez
wzgląd na samą Hanami. Trudno mi było stwierdzić czym dla mnie się stała, ale
pewnym było, że w jej oczach pozostawałem jedynie przyjacielem. Przez siedem
lat jej serce było niedostępne i nawet nie drgnęło w moim kierunku. Mimo, że
byłem tuż obok, mimo, że pomagałem jej przezwyciężyć problemy i byłem jej
przykrywką. Chyba rozumiałem, jak przez te lata czuł się Itachi. Chociaż jemu
pomagała w tym wszystkim lojalność wobec brata. Ja nawet nie znałem tego, którego
ona tak uparcie kochała.
Wyjrzałem
przez okno i zauważyłem, że słońce jest już w połowie drogi po nieboskłonie.
Wstałem i wyszedłem z domu, ruszając w stronę bramy Konohy. Zazwyczaj nie
przychodziłem po nią gdy wracała z misji, lecz czasami, gdy nie byłem zajęty,
tak jak teraz, spotykałem się z nią przy bramie i odprowadzałem do Hokage by
zdała raport. Było to swego rodzaju przykrywką, gdyż musieliśmy od czasu do
czasu pokazać się publicznie, by ją zachować. Czasami jednak lubiłem tak po
prostu z nią spacerować i rozmawiać.
Zauważyłem
tłum gapiów zebrany zaraz przy bramie i mimowolnie przyspieszyłem kroku.
Przepchałem się przez ludzi i dotarłem do centrum zainteresowania. Drużyna
Hanami właśnie rozmawiała ze strażnikami, jednocześnie walcząc o oddechy, jakby
wrócili po długim biegu. Podszedłem do nich.
- Yahiko, co
się stało, gdzie wasza Sensei? – zapytałem.
- Obserwowano
nas. Sesnei kazała nam uciekać, a sama została by się z nimi rozprawić –
powiedziała Nara.
- Wysłaliście
kogoś po Hokage? – zapytałem jednego ze strażników, a ten skinął głową.
- Gdy
dzieciaki dotarły akurat był tutaj Minato. Od razu pobiegł po ojca – rzekł
jeden z nich.
Skinąłem
głową.
- Wyślijcie
kogoś po Uchihe – zarządziłem – A wy, dzieciaki, wracajcie do domów. Jestem
pewien, że Sensei zaraz się tu zjawi.
Dziewczynki
skinęły głowami i ruszyły w kierunku wioski, chociaż nie miały zadowolonych
min. Może same chciały się dowiedzieć kto ich śledził, albo czy ich
nauczycielka i opiekunka wróciła cała i zdrowa.
Spojrzałem na
chłopca, który nie ruszył się nawet o krok.
- Czy ktoś
was zaatakował jak uciekaliście, albo śledził? – zapytałem.
Chłopiec
skinął głową.
- Sensei
kazała mi dopilnować byśmy dotarli bezpiecznie. Pozwoliła mi… – dodał, głos mu
się załamał i starał się przełknąć łzy tak, by nie wypłynęły z jego oczu.
Czasem
patrząc na jego umiejętności i geniusz, łatwo było zapomnieć, że był jedynie
małym chłopcem. Nawet jego niski wzrost i drobna budowa nie rzucały się tak
bardzo w oczy, gdy patrzyło się na niego podczas ćwiczeń.
Skinąłem mu
głową.
- Chodźmy do
Hokage – rzekłem mu – Sensei zaraz wróci – dodałem, choć sam już zaczynałem się
martwić.
Zezwolenie,
które dała Yahiko, sugerowało, że sytuacja była bardzo poważna. Mimowolnie
przed oczami pojawiła mi się umierająca na kanapie Uchihy dziewczyna, z przed
siedmiu lat. Poczułem, że teraz nie mógłbym patrzeć na to tak obojętnie, jak
wtedy.
Nim jednak
zdołaliśmy zrobić chociaż krok, przy bramie zjawił się sam Hokage, a chwilę
później Uchiha. Tłum zdołał się przerzedzić, albo został przepędzony przez
strażników, dzięki czemu pod bramą zostało tylko nasze nieliczne grono.
Chłopczyk
nagle skoczył w stronę Itachi’ego, po czym opanował się i podszedł do niego
spokojniej. Zaśmiałem się w duchu na ten widok. Ten chłopiec swoją
odpowiedzialnością przewyższał się cztery razy. Był nad wyraz opanowany i
ostrożny jak na swój wiek. To kolejny
powód, dla którego można było zapomnieć ile tak naprawdę miał lat.
***
Obudził
mnie dziecięcy płacz. Znudzony leniwie otworzyłem powieki, zupełnie nie przejęty
tym niecodziennym dźwiękiem. Zupełnie jakbym do niego przywykł, jakbym słyszał
go od dawna.
Podniosłem
się od siadu i zauważyłem na poduszce obok mnie burzę granatowych włosów.
Włosów należących do kilkuletniego dziecka.
- Gdzie
mama? – po pokoju rozniósł się dziecięcy głos.
Obudziłem się
zlany potem jak po jednym z najgorszych koszmarów. Co to było? Co to miało
znaczyć?
***
Zdążyło się
ściemnić nim Hanami wyskoczyła z lasu na drogę prowadzącą do bramy Konohy.
Wbiegła szybko przez ogromne wrota, zdając się nas nie zauważać. W ostatniej
jednak chwili się zatrzymała, gdy przed jej oczyma wyrósł Hokage.
Była cała.
Choć mogłem zauważyć kilka rozcięć w jej kostiumie oraz niewielkie zadrapania
na białej masce.
-
Hokage-sama! Co pan tu robi? – zapytała dosyć głośno.
Nawet
zdenerwowanie i pośpiech nie mogły jej wytrącić z roli jaką grała.
- Usłyszałem,
że was śledzono, więc przyszedłem byś mogła jak najszybciej złożyć raport.
Usłyszałaś od nich coś ciekawego? – zapytał Naruto.
- Nie byli
zbyt rozmowni. Lecz po krótkiej perswazji, zdradzili mi co nieco. Na Konohę
planowany jest atak. Śledzili nas ludzie z Oto-gakure. Chyba spiknęli się z
Madarą i razem zaplanowali coś wielkiego.
Naruto
zamilkł i powoli rozmasował skronie. Nie wyglądał na zaskoczonego człowieka.
Wyglądał na człowieka, który był na to przygotowany.
- A więc się
zaczęło – rzekł po chwili Itachi. – Wiesz, co należy robić – dodał, kierując
swe słowa do Hokage.
- Czy
zdradzili mniej więcej o której rozpoczną atak? – zapytał dziewczynę.
- Owszem, a
nawet zaprosili mnie na herbatkę! – rzekła ironicznie – Nie podali dokładnej
godziny, ale myślę że mamy czas co najmniej do południa. Planują zrobić wielkie
BUM, a w południe najwięcej mieszkańców będzie znajdować się poza domem. I
będzie podatne na atak – wytłumaczyła Hanami.
- Dobrze.
Zarządzę ewakuację. Póki co, wracajmy wszyscy do domów – rzekł i ruszył w
stronę swojego gabinetu.
- Wszystko w
porządku? – zapytał Itachi, gdy nikogo więcej nie było w zasięgu słuchu.
- W jak
najlepszym – odpowiedziała Hanami. – Zajmiesz się Yahiko?
***
- Robiłeś
herbatę – stwierdziła Hanami, gdy tylko minęła próg naszego domu.
Zupełnie
zapomniałem, że ziołowa herbatka białowłosej, ma tak intensywny zapach, że
pozostaje on na długo po zaparzeniu.
- Tak –
przytaknąłem, by jakoś podtrzymać rozmowę.
- Co tam tak
właściwie się wydarzyło? – zapytałem, pomagając jej zdjąć kamizelkę, gdyż jej
usilne próby sprawiały jej ból.
- Nic
ciekawego. Jak mówiłam, nie byli skorzy do rozmowy i musiałam użyć perswazji.
Kilku z nich opierało się sile moich argumentów, ale w końcu i oni ulegli.
- Czy
wszystko na pewno jest w porządku? – dopytywałem, wcale nie mając na myśli jej
obrażeń fizycznych.
- A jak mam
się czuć, wiedząc, że moja wioska niedługo zostanie zaatakowana z mojego
powodu? – powiedziała, poczym spojrzała na moją twarz ze ściągniętymi ze złości
brwiami. – Uwierz mi, Madara przychodzi tutaj tylko i wyłącznie po mnie. Bo
uciekłam śmierci z jego rąk przy naszym ostatnim spotkaniu.
Spojrzałem na
nią niepewnie, po czym powoli przesunąłem dłonią wzdłuż twarzy. Westchnąłem
głęboko.
Usiadłem na
krześle naprzeciw niej i oboje trwaliśmy w ciszy przez dłuższy czas.
Wiedziałem, że już niedługo skończy się nasze udawanie, a ona wróci tam skąd
przyszła, albo tam gdzie udać się miała nim ocalono jej życie. Nadchodził
koniec naszej zabawy w rodzinkę, a ja nie byłem pewien czy czuję ulgę z tego
powodu. Mimo moich mieszanych uczuć, nie mogłem wydusić z siebie słowa, ona
zresztą tak samo. Siedzieliśmy w ciszy, w kuchni, oświetlonej słabym światłem,
wśród woni ziołowej herbaty unoszącej się w powietrzu.
- Powinniśmy
położyć się spać – rzekłem po chwili. – Jutro zapowiada się intensywny dzień.
Dasz radę sama się opatrzyć, czy potrzebujesz mojej pomocy? – zapytałem.
Dziewczyna
pokręciła przecząco głową, ale nie ruszyła się z miejsca nawet o milimetr.
- Ryūhei –
wyszeptała po chwili, po czym spojrzała w moje oczy. – Dziękuję Ci za wszystko
co dla mnie zrobiłeś i przepraszam, że straciłeś przeze mnie tyle lat – dodała,
po czym wstała z krzesełka i znikła za drzwiami swojego pokoju.
Zostałem w
kuchni, jak przyszpilony do krzesła jej słowami. Byłem zły na nią, że to
powiedziała. Zły na Madare, że nasza gra się skończy. Byłem zły na siebie, że
ją pokochałem, mimo iż kochać jej nigdy nie mogłem.
***
Konoha
wypustoszała do południa. W mieście pozostali jedynie Ci, którzy byli wstanie
stanąć w obronie wioski. Ci, którzy byli dojrzali na tyle by walczyć, lub
leczyć rannych. Wszelkie kobiety, dzieci, starszych oraz tych, którzy nie byli
w stanie stanąć do boju, bezpiecznie ewakuowano z wioski. A po ulicach niegdyś
tętniących życiem, hulał pełen napięcia wiatr.
Stałam na
dachu jednego z budynków, uważnie rozglądając się po horyzoncie. Obok mnie stał
Minato, który również obserwował linię dachów wyszukując czegoś, co mogłoby
sugerować atak.
- Sensei! –
usłyszałam za plecami i zaskoczona odwróciłam się w kierunku głosu.
- Yahiko, co
ty tu robisz? Powinieneś być z innymi dziećmi – warknęłam wyraźnie
podirytowana.
- Ale… -
zaczął tłumaczyć się chłopczyk, lecz ja go nie słyszałam, sparaliżowana tym co
właśnie odczułam.
Poczułam coś,
czego się obawiałam poczuć. Coś, przed czym uciekałam od tylu lat. Poważnie
przerażona spojrzałam na chłopca i mojego przyjaciela.
- Zabierz go
stąd Minato – powiedziałam przerażonym głosem, z niekrytym błaganiem w oczach.
Modliłam się
tylko, bym nie musiała go spotkać. By moje uczucie było błędne. Bym się
pomyliła z powodu napięcia przed atakiem.
***
Zamarłem w
pół kroku. Znajdowałem się w tej wiosce. W Konosze. Nie byłem tu od wielu lat,
lecz teraz wkroczyłem ponownie w jej progi, wiedziony przez mojego ojca.
Obiecał mi, że tutaj dokonam mej zemsty. Że tutaj, wszystko się skończy. Lecz
nie powiedział mi o tym, co teraz poczułem. Nie przewidział takiej
ewentualności. A to była przecież Jej wioska.
Zamarłem w
pół kroku, gdy poczułem to czego czuć już nigdy nie powinienem. Nacisk.
Delikatny nacisk na mój umysł, który wywrzeć mogła tylko ona. Poczułem coś co
napełniło mnie nadzieją i strachem. Nadzieją, że może jednak nigdy nie umarła,
że żyje i ukrywa się tutaj. Strachem, bo nie byłem pewien co jej zrobię, gdy
moje nadzieje okażą się prawdą.
Nie bacząc na
nikogo, wskoczyłem na najbliższy dach i ruszyłem w kierunku, w którym
wyczuwałem jej umysł. Mimo, iż skutecznie starał się ukryć, nie mógł zrobić
tego przede mną. To jednak udowodniło mi, że moje nadzieje nie mogły być
błędne. Ona tu była. Ona żyła. I próbowała się przede mną schować.
Zatrzymałem
się na dachu na którym stała samotna postać. Jej długie włosy związane w kucyk,
rozwiewał delikatny wietrzyk. Ubrana była w kostium jōnina, z gildyjną maską Skrytobójcy uczepioną przy udzie.
Wpatrywała się we mnie błyszczącymi szarymi oczyma, a jej usta uśmiechały się
delikatnie. Postarzała się. Już nie była tą samą dziewczyną, którą widziałem
ostatnim razem w moim łóżku. Postarzała się i zmieniła. I była jeszcze
piękniejsza, choć myślałem, że nie było to możliwe.
- Tori –
wyszeptała cicho z zachwytem, z miłością, tęsknotą i przywiązaniem w głośnie. A
dźwięk mojego imienia wypowiedzianego przez nią w ten sposób, zadziałał na mnie
aż nad to.
W jednej
chwili znalazłem się przy niej i przepełniony furią chwyciłem za jej wątłą
szyję, zacisnąłem na niej swoje palce i uniosłem jej delikatne ciało nad
ziemię. Jej oczy wypełniły się przerażeniem, dłonie zacisnęły na moich palcach.
Lecz nie walczyła, nie szarpała się. Pozwoliła się dusić jak szmaciana lalka.
Pozwoliła mi wyładować na niej swój gniew.
- Oszukałaś
mnie – warknąłem po chwili, przez zaciśnięte zęby. – Pozwoliłaś mi wierzyć, że
nie żyjesz, pozwoliłaś mi obwiniać Yoshito za swoją śmierć. Pozwoliłaś mi cierpieć,
tęsknić i nienawidzić cię. Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego musiałaś być taka
okrutna? Kim jesteś by mi to robić? – warczałem, wyrzucając z siebie wszystko
co kumulowało się we mnie przez te wszystkie lata, to wszystko co mnie gnębiło
i paliło. Co sprawiało, że cierpię, że cierpiałem.
Zaciskałem
palce mocniej. Jej twarz siniała, a w oczach, w tych dużych pięknych szarych
oczach pojawiły się łzy. Lecz nie powiedziała ani słowa. Nie wyrywała się.
Przyjmowała wszystko co mówiłem, pozwalała mi się na niej wyżyć. A to
sprawiało, że denerwowałem się jeszcze bardziej.
Nagle
poczułem ból, gdy mały kamyk z rozpędem uderzył w mój policzek. Przepełniony
morderczą furią, powoli odwróciłem twarz w stronę z której nadleciał, gotowy
zabić każdego, kto przeszkodził mojemu ponownemu spotkaniu z Hanami.
Zauważyłem,
że dziewczyna również odwróciła głowę i zamarła.
- ZOSTAW MOJĄ
MAMĘ W SPOKOJU! – usłyszałem głos dziecka, które stało niedaleko nas, z dłonią
pełną kamyków.
Przeniosłem
mordercze spojrzenie z powrotem na dziewczynę, a na mojej twarzy pojawił się
demoniczny uśmiech. Czułem, jak Shi w moim dziele porusza się demonicznie,
gotowy wyskoczyć w każdym momencie.
- A więc
uciekłaś ode mnie i schowałaś się w tej pierdolonej wiosce, by bawić się w
pieprzoną rodzinkę z jakimś frajerem!?! Co? Komu dałaś? Kto jest szczęśliwym
tatusiem? Gadaj! – wrzasnąłem jej w twarz i z furią zacisnąłem jeszcze bardziej
dłoń.
Czułem jak
coraz ciężej oddycha, widziałem, że staje się coraz bladsza, a jej oczy
wypełniają się czerwonymi żyłkami. Lecz nie patrzyła na mnie, nie zwracała na
mnie uwagi.
Jej wzrok
skupiony był na jej bękarcie. Jej przerażone spojrzenie spoczywało na tym
przebrzydłym bachorze, przez którego ją straciłem.
- Yahiko,
nie…! – wychrypiała nagle, co zwróciło moją uwagę.
Ponownie
spojrzałem na chłopca i zamarłem. Stał w tym samym miejscu, otoczony unoszącymi
się w nicości kamykami, które przed chwilą tkwiły w jego ręce. A jego oczy nie
były takie jak wcześniej. W jego oczach lśnił Rinnegan.
Moja dłoń
mimowolnie się rozluźniła, a dziewczyna z hukiem upadła na ziemię. Słyszałem
jak walczy o oddech, lecz nie docierało to do mnie. Świat wokół mnie zanikł.
Pozostałem tylko ja i chłopiec, kamienie wokół niego, burza granatowych włosów
i Rinnegan lśniący w jego oczach.
To byłem ja.
Ja byłem tym przydupasem. Ja byłem szczęśliwym tatusiem. A ona zabrała moje
dziecko i ukryła się. Zadbała o to bym nie dowiedział się o jego istnieniu, bym
żył w przekonaniu, że umarła. Że jestem sam.
Ale czy to
się liczyło? Nie byłem sam. Żyła. Żyła, a ja nie byłem w stanie, nawet w
złości, ukryć faktu jak bardzo mnie to cieszyło. Żyła i urodziła moje dziecko,
ucząc go używania umiejętności jego oczu. Żyła i nadała dziecku imię „Yahiko”,
by uczynić tym radość mojemu ojcu. Znaczyć to mogło, że nigdy o mnie nie
zapomniała, że zawsze mnie kochała. Tak jak i ja zawsze ją kochałem.
- Cóż za
wzruszające spotkanie po latach – usłyszałem nagle drwiący głos, a jakaś postać
pojawiła się zaraz za chłopcem.
Czerwone oko
błyszczało złowrogo na ukrytej pod maską twarzy. Szyderczy głos mężczyzny
rozniósł się echem po okolicy, a jego śmiech zadrżał w moich kościach, gdy
rozbawiła go reakcja dziewczyny, która zamarła z przerażenia.
- Witaj Hanami,
dawnośmy się nie widzieli – rzekł rozbawionym głosem, a ja pojąłem kim był i co
zrobił.
W jednej
chwili zapragnąłem go zabić. W końcu to na nim miałem się zemścić. Dla tej
zemsty tyle poświęciłem.
- Pamiętasz zapewne
jak na naszym ostatnim spotkaniu zapewniłem Cię, że doprowadzisz mnie do
Tori’ego? Widzisz! Miałem rację – drwił. – Ile to lat żyłaś w przekonaniu, że
przez Ciebie zabiję twojego ukochanego?
- Widzisz
malutka – kontynuował swój szaleńczy wywód. – Po co mi twój kochaś i jego oczy,
skoro mogę mieć Rinnegana z domieszką krwi klanu Uchiha i Shin. Skoro mogę mieć
oczy twojego ukochanego dziecka?
Dziewczyna
zamarła, niezdolna do ruchu, przyszpilona do ziemi jego słowami. Ja również nie
mogłem ukryć swojego przerażenia. Czyżby przez to mnie opuściła. Przez to, że
bała się, że zginę?
- Myślałaś,
że uciekając tutaj udaremnisz mój plan lecz tak naprawdę zawsze działałaś
według niego. Teraz nie dość, że dostanę oczy waszego dzieciaka, to zniszczę
jeszcze tę przeklętą wioskę! – wrzasnął jak szaleniec na całe gardło i zaniósł
się demonicznym śmiechem.
Ten człowiek
był szalony. Lecz trzeba mu było przyznać, że do tego był cholernie przebiegły,
cierpliwy i skuteczny.
W jednej
chwili złapał chłopca w swoje ręce i zniknął. Usłyszałem przerażający krzyk bezsilności,
wyrywający się z krtani białowłosej. Złapała się za głowę, szarpiąc włosy i
płacząc. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Jeszcze nigdy nie
widziałem jej tak płaczącej. W tym momencie, miałem ochotę zabić każdego, przez
którego tak cierpiała. Nawet jeśli musiałbym zabić samego siebie.
Ukląkłem obok
niej i chwyciłem jej, targane spazmami szlochu ciało w ramiona. Jej głowa
opadła bezwładnie na moje ramię, a rzewne łzy moczyły mój płaszcz.
- Zabij go –
warknęła po chwili, odsuwając się ode mnie na długość wyprostowanych ramion i
chwytając mój płaszcz w swoje małe dłonie. – Zabij go. I przyprowadź do mnie z
powrotem nasze dziecko – rzekła z determinacją w głosie, a jej oczy wypełniły
się furią.
To była
Hanami, którą znałem. To była Hanami, którą kochałem. Dla niej, mógłbym zrobić
wszystko.
Skinąłem
głową, po czym się teleportowałem.
***
Wiem, że rozdział został opublikowany po bardzo długiej przerwie i nie wiem jak mam za to przeprosić ;/ Im bliżej do końca, tym bardziej nie chce mi się pisać, a przez studia nie mam zbytnio czasu ani ja, ani mój korektor.
Następny rozdział powoli się pisze, ale na wszelki wypadek nie będę przewidywać kiedy go skończę... ;/
Życzę wszystkim wesołych, spokojnych i szczęśliwych świąt. Spełnienia najskrytszych marzeń i wszystkiego najwspanialszego, a także udanego i wystrzałowego Nowego Roku ;)
Pozdrawiam, Hanami
Niedawno trafiłam na Twojego bloga i...wow. W 2 dni przeczytałam wszystko i chyba zrobię to ponownie. Historia, którą stworzyłaś oczarowała mnie. Mam nadzieję, że ten blog nie umarł, a Ty niedługo dodasz nowy rozdział. Życzę dużo weny i naprawdę liczę na to, że dokończysz to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za twój komentarz, miło usłyszeć coś pozytywnego po długiej ciszy na blogu ;) cieszę się, że ktoś wciąż decyduje się czytać od poczatku mimo dużej ilości rozdziałów ;)
UsuńNiestety na nowy rozdział trzeba jeszcze długo poczekać ;/ Najnowsze informacje o postępach można znaleźć na moim fanpage'u.
Dziękuję za życzenia wena zawsze się przyda ;)
Pozdrawiam, Hanami
Twoje opowiadanie wciągnęło mnie na kilka dłuższych wieczorów i nie żałuję,że się tak stało. Wyszło Ci to genialnie i nie mogę się doczekać zakończenia całej historii,chociaż zapewne będę marudzić,iż mogło by być ich więcej. Powodzenia w dalszym pisaniu. :)Ines ;)
OdpowiedzUsuń