.

.

Rozdział 40 - Narzeczony

- On oszalał! – krzyknęła Aanami, dumnie podnosząc głowę, by zaakcentować swoją wypowiedź.
Aż strach pomyśleć, jak bardzo te kilka miesięcy, spędzone na dworze feudała, wpłynęły na młodą Uchihę. Zawsze miała ten buntowniczy charakterek i wybuchowość po matce. Pozycja jaką teraz zajmowała, wcale jej nie utemperowała. Ba! Wręcz przeciwnie, moc charakteru Aanami powiększyła się. Teraz sypie ona na lewo i prawo autorytetem, a z oczu iskrzy jej pewność siebie.
Siedzieliśmy w moim gabinecie w Amegakure, dokąd to bliźniaczka Hanami przyjechała dzień wcześniej. Opowiedziałem jej właśnie o planie, który przedstawił mi dość niedawno Itachi i którym od razu podzieliłem się z nią i Sasuke. Słysząc o tym, przyjechała niezwłocznie na miejsce, by osobiście porozmawiać z siostrą – szkoda tylko, że tej akurat nie było.
- Co ona na to? Rozmawiałeś z nią? – spytała. – Ja z nią porozmawiam!
- Możesz. Jak wróci – rzekłem, a dziewczyna spojrzała na mnie gniewnie.
- Gdzie jest? – dopytywała.
Westchnąłem cicho, poważnie zmęczony i podenerwowany jej zachowaniem względem mnie. Tak mogła się zachowywać na Dworze, teraz jednak była w moim królestwie i to mnie powinna okazywać szacunek, a nie ja jej. Ona jednak się tym nie przejmowała. Czy to przez krew Uchiha, a może małżeństwo z moim synem? Ponownie westchnąłem, żałując w duchu losu mojego syna z tą kobietą.
- Na misji – odpowiedziałem w miarę spokojnie, czując jak powoli puszczają mi nerwy.
- Długo?
- Będzie z pół roku – rzucił Sasuke zamiast mnie, na co zgromiłem go spojrzeniem.
Po jego zmęczonej twarzy – o dziwo nie schowanej pod maską – widać było, że również ma dość decybeli wydawanych przez czarnowłosą dziewczynę. Nie dziwiłem mu się. Słuchanie od godziny nieprzerwanego wrzasku i wyrzutów, wcale nie skierowanych w naszą stronę i całkowicie zbędnych, było dość… męczące.
- Chcesz mi powiedzieć, że za każdym razem, gdy pytałam się o Hanami, a ty odpowiadałeś, że u niej wszystko dobrze – kłamałeś? – rzuciła ostro, gromiąc mnie spojrzeniem, co nie zrobiło na mnie wrażenia.
Odważyła się patrzeć srogo w MOJE oczy… Ta kobieta była szalona!
- Niekoniecznie. Po prostu z góry obstawiałem, że nic jej nie jest – rzuciłem od niechcenia, przekładając papiery, by jeszcze bardziej zdenerwować dziewczynę.
Zastanawiało mnie, kiedy przekroczy swoje granice i wyjdzie z siebie. Interesowało mnie to z technicznego punktu widzenia. Właściwie nie wiedziałem jak by się to odbyło. Czy jej ciało rozczłonkowałoby się, rozdzieliło na pół, zsunęło niczym skóra węża i jak ona sama – ta wewnętrzna – wyglądałaby po takim wypadku. Jak wyglądało jej wnętrze?
Moje rozumowanie przerwała wiązanka niekulturalnych słów, skierowanych w moim kierunku - zapewne zauważyła, że jej nie słuchałem. Cóż innego mogłem czynić wobec tak denerwującego babska, które nic, tylko krzyczało od godziny? Jedyne co mogłem, to jej nie słuchać… i marzyć o sake. Zabiłbym, by tylko się go napić.
- Nieważne – mruknęła w końcu ciszej i opadła na krzesło wykończona.
Byłem lekko zawiedziony – naprawdę chciałem zobaczyć jak wychodzi z siebie. Przynajmniej wtedy byłbym pewny, że zamknęła się na dobre.
- Ona i tak tego nie zrobi! – warknęła.
- Kto nie zrobi czego? – padło pytanie, a Aanami pisnęła z przerażenia.
Ja sam muszę przyznać się przed samym sobą, że lekko podskoczyłem, a po minie Sasuke można było wywnioskować, że on również nie spodziewał się czyjejś obecności.
Obróciłem głowę i zauważyłem postać w białej masce wymalowanej czerwonymi wzorami i stroju gildyjnym, siedzącą na parapecie otwartego okna – choć byłem przekonany, że niedawno je zamykałem. Postać bezszelestnie uchyliła je i przysiadła na oknie niezauważona. Ciekawiło mnie, jak długo nas nasłuchiwała. Jednocześnie budziła mój podziw swoją sprawnością.
Nagle spod kaptura stroju wysunęło się pasmo białych włosów, opadające delikatnie ku ziemi i mieniące się na tle zachodzącego słońca.
Odetchnąłem z ulgą. Była to Hanami. Byłem pewny, że uratuje nas przed Aanami i zabierze gdzieś daleko, bym w spokoju mógł się napić sake.
- Hanami! – krzyknęła uradowana czarnowłosa i rzuciła się jej na szyję.
Dziewczyna siedząca na oknie uściskała ją na powitanie, a gdy tamta się odsunęła - zdjęła swoją maskę. Nie mogłem powiedzieć, że nie zmieniła się przez te pół roku. Jej twarz nosiła na sobie znamiona, których wcześniej nie było. Była starsza, dojrzalsza, bardziej uświadomiona, a co najdziwniejsze – smutna. W jej oczach błyskały iskry rozpaczy, których miałem nadzieję już nie zobaczyć po odejściu Tori’ego. Cokolwiek się stało w Gildii, wpłynęło na Hanami i zasmuciło. Co się tam wydarzyło?
- Co się z tobą działo? – rzuciła Aanami w jej stronę dość głośno i jakby z wyrzutem.
- Aanami – odpowiedziała jej sucho dziewczyna – przebyłam spory kawał drogi do domu, mogłabyś darować sobie wyrzuty, co? Naprawdę nie mam na nie nastroju – dodała, siadając we wcześniej zajmowanym przez siostrę krześle.
Przywitała się ze mną i Sasuke skinieniem głowy, ignorując fakt, że obaj lustrowaliśmy ją spojrzeniem. Uchiha również musiał zauważyć zmiany w Hanami i tak samo jak ja szukał ich przyczyn na jej ciele.
- Kto, więc, czego nie zrobi? – ponowiła swe pytanie sprzed chwili.
- Powiedz jej – rzuciła Aanami zrezygnowana i zirytowana zachowaniem jej siostry w stosunku do niej.
- Ty – powiedziałem, zastanawiając się, jak ubrać to w słowa i nie narazić się na atak z jej strony. Nie byłem bowiem przekonany, do czego teraz jest zdolna i co potrafi – a ja nie lubiłem nie wiedzieć.
- Ja co? – dopytywała.
- Twój ojciec zaplanował twój ślub. Aanami jest przeciwna twojemu zamążpójściu – dodałem po chwili.
Dziewczyna chwilowo zamarła, po czym zamknęła oczy i siedziała w ciszy, jakby medytowała. Wyglądała dość nieziemsko, niczym posąg wykuty w marmurze. Nietrudno było zauważyć, że jej skóra przez ten czas pojaśniała, a na tle białych włosów wyglądała wręcz niezdrowo. Siedząc w całkowitym bezruchu, wyglądała jak martwa, jak rzeźba. W momencie, gdy zacząłem się poważnie zastanawiać czy zasnęła – ta otworzyła oczy i spojrzała na mnie z determinacją.
Zaciekawiony oparłem się łokciami na biurku, a twarz ułożyłem na złączonych dłoniach.
- Zrobię to – rzuciła szybko, czym wprowadziła nas wszystkich w osłupienie – spodziewaliśmy się zgoła innej reakcji. Coś naprawdę musiało się wydarzyć w Gildii.
- Że co? – warknęła Aanami, uderzając w biurko przed jej nosem, co nie zrobiło na białowłosej wrażenia.
- Sasuke – powiedziała, kierując wypowiedź do czarnowłosego – ostatnio sam mi mówiłeś o powinnościach klanowych. To starszyzna klanu decyduje o zamążpójściu, a w tym wypadku starszyzną jest Itachi – rzuciła.
Zastanowiła mnie jej wypowiedź, gdyż nie wiedziałem nic o rzekomej rozmowie Hanami z wujaszkiem. Zbytnio jednak mnie to nie interesowało. Bardziej moją uwagę przyciągnął fakt, iż nazwała Itachi’ego – Itachi’m, a nie ojcem. Czyżby dowiedziała się prawdy i odnalazła resztę dziennika Sakury? Czyżby dziewiętnastoletnie kłamstwo w końcu wyszło na jaw.
- Nawet go nie znasz – rzuciła czarnowłosa, zdumiona spokojem bliźniaczki.
- Nie mam takiego szczęścia jak ty, moja droga, by wyjść za kogoś, kogo kocham – rzuciła, a jej głos lekko załamał się przy tym stwierdzeniu.
Zmarszczyłem brwi. Czyżby Hanami znalazła nową miłość? Dlaczego więc decydowała się na to wszystko? Czyżby ta osoba zginęła?
- Nie gadaj, przecież jest… - zaczęła, ale zamarła, gdy zgromiłem ją spojrzeniem.
Na szczęście białowłosa jakby nie zauważyła tego gestu, albo nie dała po sobie tego poznać. Wpatrywała się w nas zdeterminowanymi oczyma, jakby tym chciała nas przekonać do swoich racji.
- Jesteś jeszcze młoda, możesz kogoś poznać… - zacząłem. Nie powiem, żeby było mi na rękę zamążpójście Hanami – bo co z Tori’m?
- Mam dość bycia samotną. Ty masz Itakoi’ego Aanami, ja jestem sama. Jeżeli w ten sposób zyskam chociaż namiastkę domu i odpocznę od tego całego świata, zniknę… będę szczęśliwsza – rzekła.
- Niekoniecznie. Ten świat jest jak narkotyk – możesz nie przeżyć jego odstawienia. Za bardzo lubisz zdobywać moc i robić to wszystko, ryzykować, czuć tę adrenalinę – by to rzucić – powiedział w końcu Sasuke.
- Możliwe, że masz rację. Jednak chciałabym najpierw spróbować, nim zrezygnuję. Przecież są osoby, które wychodzą z nałogów – powiedziała, a oczami chciała przekazać i mi i jemu, że sama jest tego przykładem.
- Jesteś pewna? – spytała po chwili jej siostra załamanym głosem.
- Owszem – odpowiedziała pewnie.
- Dobrze więc. Od dzisiaj jesteś Ayame Ichiro, moja przyjaciółka z Dworu. Jutro wyruszamy do Konohagakure, gdzie poznasz swego narzeczonego – powiedziała smętnie czarnowłosa i wyszła.
Zapanowała cisza, którą nieśmiale przerywały tylko nasze oddechy. W końcu cisza! – rzuciłem w myślach. Spojrzałem na białowłosą, która uśmiechnęła się do mnie – choć w jej oczach nie było odbicia tej radości.
- Pójdę odpocząć – powiedziała i wyszła.
- Ciekawe co się tam stało? – zapytałem sam siebie, posyłając jednocześnie znaczące spojrzenie Sasuke.
Zauważył je i westchnął cicho, wychodząc.
Wyciągnąłem butelkę sake z szuflady i postawiłem na blacie biurka. Wpatrywałem się chwilę w szkło, rozmyślając o Hanami. Wychodziła za mąż za chłopaka wybranego przez jej ojca. Czyżby tak wszystko miało się skończyć? Czyżby tak kończył się jej związek z moim synem?

***
- Wysłał cię na przeszpiegi? - rzuciła dziewczyna, nim zdążyłem całkiem wejść do pokoju.
Nie odpowiedziałem. Zamknąłem za sobą drzwi i podniosłem wzrok na dziewczynę w momencie, gdy zapinała płaszcz Akatsuki.
- Co chciałbyś wiedzieć? - zapytała, siadając na łóżku i plecami opierając się o ścianę.
Rzuciłem jej zaciekawione spojrzenie, zaintrygowany jej otwartością. Robiła to na pokaz, czy rzeczywiście chciała mi się pozwierzać?
Oparłem się o ścianę przy drzwiach i założyłem ręce na piersi, przechylając lekko głowę.
- Co się tam stało? - spytałem po chwili, przerywając ciszę.
Dziewczyna podniosła wzrok, chwilowo przestając z zaciekawieniem oglądać fałdy powstałe z jej kołdry. Rzuciła mi przepełnione bólem spojrzeniem, choć chciała to ukryć szerokim uśmiechem na twarzy.
- Znalazłam to, czego szukałam - powiedziała pewnie - i poznałam tego, którego poznałam - dodała ciszej pod nosem, ale i tak usłyszałem.
- Kim on był? - spytałem, nim zdążyła zmienić temat, dodając coś innego.
Podniosła głowę zbyt energicznie, by móc później udawać, że to nie naprawdę. Uśmiechnęła się smętnie.
- Mogłam się domyślić, że przed tobą nic nie ukryje. Wiesz, że zrozumiałam, iż jesteś moim przyjacielem - zaczęła.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Był... mentorem, przyjacielem, zapełniaczem... lekarstwem - powiedziała.
- Nie żyje - stwierdziłem, a ona jedynie przytaknęła.
Przyjrzałem się jej uważnie, zastanawiając się nad tym, jak się z tym czuje, jak sobie radzi i jak się trzyma. Zamiast jednak zadać jakiekolwiek pytanie, na które ona na pewno by odpowiedziała, wyszedłem z pokoju i pozostawiłem ją samą, dając jej prezent, w postaci chwili samotności, który jej się przyda w nadchodzącym czasie i za który będzie mi dziękować.

***
Beznamiętnie rozejrzałam się po pokoju. Niepościelone dotąd łóżko, ubrania rozrzucone po podłodze, w kącie kilka dziwnych rzeczy - tak rysowała się moja obecność w Ame. Tak rysowało się moje dotychczasowe życie - bałagan.
Z cichym westchnieniem siadłam na podłodze przy ścianie i przymknęłam oczy. Rozmasowywałam palcami skronie, starając się w ten sposób powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Przypominając sobie o tajemniczej mapie klanów, uświadomiłam sobie, że być może Pain mógłby znać symbol klanu Shin.
Rozpieczętowałam więc ją z gwiazdki i położyłam przed sobą. Patrząc na pudełko zawierające zwinięty pergamin, przypomniałam sobie o kartce, znalezionej w skarbcu pod domem feudała. Być może ona pomogłaby mi nieco rozwikłać tę całą zagadkę wymordowania klanu.
Podczas powrotu do Ame, zdołałam przeczytać kartki, które zabrałam ze skrytki. Ciężko było ustawić je chronologicznie, ale mniej więcej, mimo braku reszty dziennika, udało mi się to zrobić. To co tam przeczytałam, mimo iż nie zawierało praktycznie żadnych, albo znikome informacje o klanie i rzezi, wstrząsnęło mną. To co tam przeczytałam zburzyło mój światopogląd i kazało patrzeć na rzeczy w zupełnie inny sposób.
Gorączkowo zaczęłam przeszukiwać gwiazdki, w celu znalezienia kartki. Wypakowałam multum przydatnych i nieprzydatnych rzeczy, które zdołałam dotychczas w nich pochować. W końcu udało mi się ją odnaleźć i z zapałem zaczęłam wczytywać się w linijki tekstu. Niestety czas zadziałał na moją niekorzyść i większość tekstu stała się nieczytelna. Jednak to, co przeczytałam, wcale mi się nie podobało. Wynikało z tego, że morderstwo zlecił były feudał trawy - ten, którego zabiłam.
Opadła mi ręka na podłogę z bezsilności. Czyli to wszystko, to całe mszczenie się, ta cała misja, to wszystko, co od teraz postanowiłam uczynić sensem mego życia, było skończone? Zemściłam się, nawet o tym nie wiedząc?
W głowie jednak pojawiła mi się pewna myśl. Gildia. Oni uczynili mnie Shi no namidą po zabójstwie feudała. Fragment rozmowy podczas dopełniania formalności przyjęcia do Gildii, uświadomił mi, że przed nimi nic się nie ukryło. Wiedzieli więc o tym, że zdążyłam już go zabić.
Wciąż pamiętam przebieg tej niepokojącej rozmowy:

Mężczyzna z twarzą ukrytą za maską, wyjął z szuflady biurka dwie sporej wielkości teczki. Teczki, na których grubymi, czarnymi literami wypisane były imiona - moje i Aanami. Moja była nieco grubsza, niż teczka mojej bliźniaczki, ale obie grzeszyły swą otyłością.
- Co to jest? - warknęłam, nieco za mało uprzejmie, biorąc pod uwagę fakt, gdzie się znajdowałam – było to przecież miejsce pełne morderców.
Mężczyzna zaśmiał się cicho pod nosem.
- Dane twoje i twojej siostry. Myślisz, że mimo dziedzictwa, przyjęlibyśmy was od tak? Żadna z was mogła się nie nadawać na mściciela, więc musieliśmy was sprawdzać i doglądać – rzucił. - Niestety Aanami straciła swoją możliwość dołączenia do Gildii, gdy wyszła za syna daimyō - dodał, złożył pieczęci, a teczka mojej bliźniaczki stanęła w płomieniach.
Patrzyłam na to wielkimi oczyma, szczęśliwa jednak, że stracili zainteresowanie Aanami i nie będą jej niepokoić w jej nowym życiu. Jeszcze tylko tego by brakowało w tej historii.
- Nie powiem, żebyś i ty nas nie martwiła - dodał, jakby nigdy nic.
Ten człowiek, jak na zabójcę, był bardzo gadatliwy. I bardzo mało skryty.
- Trochę nas martwił ten brak panowania nad Shinsonganem i twój związek z młodym Fummą - wyliczał. - Ostatnio bardzo nas zmartwił stan twojej psychiki, ale dobrze, że sobie z tym poradziłaś - dodał.
- Wiecie o mnie wszystko? - spytałam, kryjąc pod złością swoje zdziwienie.
O co mu chodziło, mówiąc o związku z młodym Fummą? I kim on był? Albo jest?
- Oczywiście. Gildia nie może sobie pozwolić na niewiedzę - dodał tajemniczo, po czym wziął kawałek kartki i zakleił nią wypisane na teczce "Hanami Uchiha". Po czym wielkimi drukowanymi literami namazał "SHI NO NAMIDA/KENSHI”.

Wzdrygnęłam się, na samo wspomnienie tej rozmowy. Wciąż nurtował mnie mój domniemany związek z Fummą. Wiedziałam, że nie był zmyślony, bo zabójca nie miał powodu mnie okłamywać. Tłumaczyło to jednak, że moje obawy były bezpodstawne. Gildia wiedziała wszystko, a skoro mianowali mnie Shi no namidą, to wiedzieli, że ten, którego obarcza się winą za atak, nie stoi za nim. A przynajmniej brał w tym udział jedynie jako pośrednik, za sznurki, natomiast pociągał kto inny.

***
Westchnęłam po raz kolejny, gdy lektyka zakołysała się nieco bardziej, niż powinna, przez co dostałam niemałych zawrotów głowy i zaburzeń równowagi. Wielomiesięczna podróż wodna była niczym, w porównaniu z podróżą tym środkiem transportu. Byłam niemalże przekonana, że moja bliźniaczka wybrała go specjalnie, by w jakiś sposób ukarać mnie za podjętą przeze mnie decyzję. Chociaż sama nie wiedziałam dlaczego i co jej tak bardzo w tym przeszkadzało.
Złapałam się mocniej barierki i przymknęłam oczy, powoli odliczając do dziesięciu, by w ten sposób, chociaż na chwilę, zająć czymś swe myśli i odciągnąć się od rozmyślania o kołysaniu.
Docierałyśmy właśnie powoli do Konohy. Już kilka godzin wcześniej, Aanami zmusiła mnie do włożenia kimona, w którym miałam się zaprezentować przed moim narzeczonym. Wtedy też musiałyśmy wejść do tej lektyki, by przekroczyć granicę wioski, jak to na żonę przyszłego Daimyō przystało – gustownie, z przepychem i zbyteczną pompą. Ja, jako jej „przyjaciółka z dworu”, musiałam również brać w tym udział.
Wolałabym wejść tutaj inaczej. Przekraść się niepostrzeżenie, wedrzeć niczym zabójca. Najbardziej, jednak, pragnęłam wejścia tutaj spokojnie, przywitania się ze strażnikami i przedstawienia się jako „Hanami Uchiha”. Wiedziałam jednak, że nie skończyłoby się to za dobrze, że nie mogłam nawet tego zrobić. Wciąż byłam zaginionym ninja. A według historii, wymyślonej dla potrzeb ślubu Aanami – porwanym ninja i przetrzymywanym.
Westchnęłam cicho po raz sześćdziesiąty piąty, gdy „pojazdem” zarzuciło nieco mocniej. Ku mojej uldze jednak, zatrzymał się on po chwili i osiadł delikatnie na ziemi. Znaczyć to mogło tylko jedno – znaleźliśmy się pod bramami Konohy.
Moje przypuszczenia potwierdziły głosy, dobywające się zza materiałowych ścian lektyki. Usłyszałam przyspieszone kroki i głośnie nawoływania, z wielką radością krzyczące imię mojej siostry.
- Zakryj się wachlarzem – poleciła szybko, kilka sekund przed tym, jak poły materiałowych ścian się odchyliły.
Uczyniłam to, co poleciła i szybko zakryłam niemalże całą twarz wachlarzem, pozostawiając na widoku jedynie moje szare oczy. Teraz nikt, w żaden sposób nie mógłby skojarzyć mojej twarzy z twarzą Aanami.
- Aanami! – zawołał Izumo, który wciąż pilnował bram wioski.
Zauważyłam, jak moja bliźniaczka wychodzi z lektyki i wita się czule ze strażnikami. Sama chciałabym móc to uczynić, jednak teraz grałam obcą tu osobę. Osobę, która pierwszy raz przybywała do tego miejsca.
Po wymienieniu kilku przyciszonych zdań ze strażnikami, którzy byli nam niczym wujkowie, na twarzy bliźniaczki pojawił się cień cierpienia. Zapewne musieli zapytać ją o mnie, a ona musiała kłamać, udając że wcale nie siedzę tuż obok nich i nie przyglądam się im z bólem w oczach.
- A któż to? – zapytał w końcu Izumo, zaglądając do środka lektyki i patrząc się na mnie swoimi zaciekawionymi oczyma.
- To jest Ichiro Ayame – rzuciła moja bliźniaczka. – Moja przyjaciółka z Dworu. Daimyō, razem z Itachi’m zaaranżowali jej małżeństwo, podobno z ważnym ninja w Konohagakure – wytłumaczyła. – Właśnie jedziemy go poznać – dodała.
Mężczyźni przyjrzeli mi się zaciekawionymi spojrzeniami i jednocześnie pokiwali smutnie głową ze zrozumieniem. Nawet oni mieli nieprzychylne zdanie odnośnie aranżowanych małżeństw.
Skinęłam im jedynie głową, nie odważając się wypowiedzieć nawet słowa, bojąc się, iż po samym głosie mogliby mnie rozpoznać.
- A więc tak wygląda przyszła żonka Kapitana – rzucił jeden z nich, co stanowczo przyciągnęło moją uwagę.
- Wiecie kim on jest? – zapytała Aanami, wypowiadając na głos, kłębiące się w mej głowie pytania.
- Owszem. Jest bardzo oddany pracy, nawet może za bardzo. Aż dziw, że się na to zgodził. Przez swój pracoholizm, może nie być idealnym kandydatem na męża. Albo szybko zginąć – wytłumaczył Izumo. – Nie zatrzymuję was więcej. Zapewne już na was czekają. Miłego pobytu panienko Ichiro – dodał.
Ponownie skinęłam głową, a Aanami pożegnała się z nimi czule i weszła do lektyki. Zasłonięto materiał, a ja z ulgą odsunęłam wachlarz od twarzy, głęboko oddychając. „Pojazd” został podniesiony z ziemi i następnie, kołysząc się lekko, ruszył w stronę uliczek wioski. Znów wróciło denerwujące kręcenie się w głowie.
Starałam się powstrzymać chęć odsunięcia materiału i chłonięcia wzrokiem zmian, które zaszły w Konosze od czasu mojej ostatniej wizyty. Wiedziałam jednak, że nie mogłam tego zrobić. Owszem, przystałoby to osobie, która pierwszy raz znalazła się w tej wiosce, jednak nie wypadało tego robić towarzyszce z Dworu. W tym świecie panowała zupełnie inna etykieta, niż ta obowiązująca zwykłego ninje. Musiałam się pilnować, by nie przysporzyć wstydu Aanami i nie skompromitować Kraju Trawy, który ona reprezentuje.
Kątem oka zauważyłam, że bliźniaczka z trudem również powstrzymuje się od wyjrzenia za materiał i wpatrywania się w Konohę, wciągania nozdrzami jej swoistego zapachu, poczucia ponownie tej atmosfery, której doświadczyć można było jedynie w swoim rodzimym mieście.
Z każdym jednak posunięciem się rikszy, na twarzy Aanami rósł niepokój. Ja sama również odczuwałam swego rodzaju strach, co starałam się ukryć, poprzez namiętne gniecenie rękawów.
- Słuchaj, Aanami. Nie wiem dlaczego jesteś tak bardzo przeciwna mojej decyzji, ale mam nadzieję, że w końcu ją zrozumiesz – powiedziałam nagle, nie wytrzymując narastającego w lektyce napięcia, które wzrastało wraz ze zmniejszeniem się odległości od rezydencji Uchiha, gdzie miałam poznać narzeczonego.
- Owszem jestem przeciwna! Chciałabym, żebyś sama wybrała sobie przyszłego męża – zaczęła.
- Myślisz, że ja bym tego nie chciała. Jednak ja już mam dość bycia samą teraz, w tym momencie. Ukochanego mogłabym znaleźć dopiero za rok lub za parę lat, lub nawet wcale. Myślę, że nie wytrzymam do tego czasu sama ze sobą – przerwałam jej.
- Nie jesteś sama – rzuciła, mocniej opierając się o barierkę ławeczki, znajdującej się w lektyce.
- Owszem, jestem. Ty jesteś w Kraju Trawy razem z Itakoi’m. Yoshito nie mogę nazwać bliską mi osobą, bo nią nie jest. W tym momencie, jak na ironię, jedynie Sasuke jest mi bliski. I to bardziej, niż mogłoby się wydawać. A to wcale nie jest pocieszające – wytłumaczyłam, a ona nie zaprzeczyła, wiedząc że mam rację. – Zrozumiałam podczas pobytu TAM, że nie mogę już tracić czasu. Owszem, jestem młoda, ale jeżeli nie zrobię czegoś od razu, to tracę szansę na to, by wykonać to w przyszłości. A szansa ta umiera – dodałam.
- Gdzie właściwie jest to TAM? – zapytała spokojniej bliźniaczka, czując że nie przebije niczym moich argumentów.
- Byłam w Gildii Skrytobójców. Znalazłam zagubione strony z dziennika matki. I myślę, że jest w nich coś, o czym muszę ci powiedzieć – wytłumaczyłam.
Aanami skinęła głową. Chwyciła moje dłonie i zamknęła je w swoich, patrząc mi przy tym głęboko w oczy.
- Nie rozumiem twojej decyzji i nie wiem czy z czasem ją zrozumiem i zaakceptuję. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa i znajdziesz to, czego szukasz poprzez godzenie się na ten związek – powiedziała spokojnie i w tym momencie lektyka została osadzona na ziemi.
Dotarłyśmy do posiadłości Uchiha. Nadszedł czas, bym poznała swojego narzeczonego.
Poły materiału odchyliły się i pierwsza wysiadła Aanami, ubrana w błękitno-złote, zdobione kimono. Następnie ja – ubrana w skromny, delikatny róż i z twarzą zasłoniętą wachlarzem. Mimo odosobnienia dzielnicy, ktoś niepowołany mógłby zobaczyć moją twarz, którą nie trudno skojarzyć z licem Aanami.
Stukając drewnianymi obcasami o kamienne płyty chodnika, weszłyśmy na teren głównego domu, w którym się wychowałyśmy. Bliźniaczka, niczym ekspertka w dziedzinie swat, pewnym krokiem skierowała się w stronę obszernego salonu, w którym niegdyś spędzałyśmy znaczną część dnia na leniuchowaniu z ojcem. Ale było to bardzo dawno. A Aanami, w rzeczywistości, nijak na swatach się nie znała, po prostu szła za ustalonym porządkiem. Albo intuicyjnie podążała w miejsce, gdzie miała nadzieję spotkać Itachi’ego. I wcale się nie pomyliła.
Wkroczyłyśmy do salonu, wymalowanego delikatną brzoskwinią. Umeblowanego jedynie w niski stół, wokół którego leżały poduszki – został specjalnie przearanżowany, zapewne na to spotkanie, gdyż wcześniej znajdowała się tu duża, biała kanapa i ciemny, wyższy od tego stolik. Przy ścianach stały szafki z książkami i telewizor – teraz stąd zabrane.
Po jednej stronie stołu siedział już Itachi, wpatrzony usilnie w blat, z nieczytelnym, niezmiennym wyrazem twarzy. Za nim, schowany przed nami, siedział inny mężczyzna, również pogrążony w milczeniu – zapewne mój narzeczony. W chwili jednak, gdy przekroczyłyśmy próg pomieszczenia, głowy odwróciły się w naszym kierunku. Ojciec – wciąż z nieprzeniknioną miną, skinął jedynie głową, po czym pozwolił sobie na szeroki uśmiech, schowany przed drugim mężczyzną.
Obie z Aanami skłoniłyśmy się nisko i podeszłyśmy do stołu, siadając przy drugiej jego stronie. Czarnowłosa naprzeciw ojca, ja naprzeciw mężczyzny.
Mój przyszły mąż nie był przesadnie urodziwy, ale też nie można było go nazwać pozbawionym urody. Teraz jednak moja miara porównawcza była zachwiana przez emocjonalną bliskość z Kenshi’m, bliskość przymusowo przerwaną. Nic więc dziwnego, że oblicze mężczyzny było nikłe przy zachowanym w mych wspomnieniach obrazie twarzy zabójcy – nieskazitelnym, nieziemsko pięknym, grzesznie urodziwym. Umysł wciąż złudnie zakochany w tamtym, deklasował tego, którego miałam przed sobą, a ja wiedziałam, że ten stan utrzyma się jeszcze długo.
Najbardziej bolesne były włosy mężczyzny. Miały one identycznie brązowy odcień, co włosy mojego Mentora. Było to zarazem pocieszające – bo mogłam mieć styczność z cząstką, przypominającą mi go, ale również męczące – bo nie był nim. Diametralnie różniły się ich oczy. Wchłaniające otchłanie czerni Kenshi’ego, zastąpione zostały zimnym złotem oczu mego narzeczonego. Razem z brązowymi włosami, stanowiło to ciekawą mieszkankę. Jednak te oczy nie działały na mnie tak, jak oczy zmarłego. Te oczy były puste. Czyżby tak zapowiadało się moje przyszłe życie?
- Witaj, ojcze – rzuciła Aanami, przerywając panującą w pomieszczeniu ciszę. – Oto moja przyjaciółka Ichiro Ayame.
Skłoniłam się nisko, a mężczyźni odpowiedzieli mi tym samym.
- Witaj córko, witaj Ayame. Oto mój znajomy Serizawa Haru – zapoznał nas Itachi.
W tym momencie Serizawa-san skinął nam głową, a my uczyniłyśmy to samo.
- Przykro mi, jednakże sprawy, wagi nieznoszącej odwlekania, wzywają mnie do Hokage i muszę zostawić was samych – rzekł nagle ojciec, na co moje i spojrzenie Aanami spoczęły na jego sylwetce.
Nie mogąc jednak zaprotestować, zaobserwowałyśmy jak się nam kłania i uważnie odprowadziłyśmy go do wyjścia, śledząc każdy krok, by móc zareagować w razie czego.
Mężczyzna odczekał chwilę, po czym zwrócił się do Aanami.
- Przykro mi z powodu twojej siostry. Czy coś wiadomo w jej przypadku? Może przypomniałaś sobie coś odnośnie przetrzymywania.
- Nic mi nie wiadomo. Pamiętam, że najpierw przetrzymywali nas we trójkę: mnie, Hanami i mojego teraźniejszego męża. Później jednak ją zabrali i już nie wróciła. Nie wiem, co się z nią stało i strasznie się niepokoję – powiedziała Aanami z idealnie zbolałym wyrazem twarzy, którą mężczyzna uważnie taksował zimnymi, złotymi oczyma.

Przez dłuższy czas rozmawiali ze sobą, a mi wcale to nie przeszkadzało. Jednak po jakimś czasie Aanami grzecznie oświadczyła, iż musi odpocząć po podróży, a my, jako narzeczeni, winniśmy udać się na spacer. Nie licząc się wcale z moimi zachciankami, wyszła, pozostawiając mnie sam na sam z mężczyzną, niewygodnym kimonem i ręką, obolałą od wciąż trzymanego przy twarzy wachlarza.
Mężczyzna wstał i przechodząc na drugą stronę stołu, wyciągnął ku mnie rękę, by podnieść i mnie. Delikatnie ujęłam jego dłoń, a on energicznym, lecz niezbyt mocnym szarpnięciem, uniósł mnie do góry, po czym zbadał moje szare oczy swym złotem i puścił mą rękę.
- Nie wiem, czemu zgodziłaś się mnie poślubić Ichiro-san i jaki wpływ na to miała pani Aanami, jednak jestem wdzięczny, że moją żoną zostanie tak urodziwa niewiasta – rzekł, z lekkim uśmiechem na twarzy.
Uśmiechem, który mimo lekkości nie zawierał czułości. Uśmiechem, który nie był tym Kenshi’ego.
- Ja również jestem zadowolona z tego powodu. Chociaż nie wiem, czemu tak urodziwy mężczyzna jak ty, Serizawa-san, postanowił wziąć ślub w ten sposób – odpowiedziałam uprzejmie, w duchu mając już dość tej maskarady.
- Praca jak moja, w ciągłym zagrożeniu życia, nie jest pracą, którą można całe życie przemierzać samemu. Potrzebuję kogoś, do kogo mam po co wrócić. Jednakże mój, być może zbyteczny, pracoholizm odstrasza partnerki – wytłumaczył z uśmiechem, delikatnym ruchem ręki proponując mi wyjście na taras, wychodzący na ogród.
Z uśmiechem podążyłam we wskazanym przez niego kierunku. Wyszliśmy na ogród za domem, by następnie przejść na dziedziniec dzielnicy Uchiha. Stamtąd skierowaliśmy się do miasta, gdzie na pustych o tej porze uliczkach mogliśmy porozmawiać.
W gruncie rzeczy, Haru nie był złym kandydatem na męża. Był gentlemanem o dobrej posadzie, był przystojny, cierpliwy. Odstraszał mnie jedynie chłód w jego złotych oczach, przez co wyglądały przerażająco. Widziałam go już nie raz, wśród otaczających mnie morderców i wiedziałam również, że zazwyczaj okazywał się jedynie pozorny. Zazwyczaj nie równał się chłodowi w sercu, który łatwo było roztopić.

Późnym wieczorem odprowadził mnie pod bramę rezydencji Uchiha, gdzie miałam spędzić pobyt w Konoha. Zbyt śmiałym, jak na okoliczności naszego poznania i długość naszej znajomości, tonem zapytał czy może mnie nazywać po prostu Ayame-chan. Nie wiedząc, jak na to zareagować, trochę zbita z pantałyku zgodziłam się na to i obiecałam nazywać go od dziś Haru-kun. I to chyba wtedy pękły pierwsze lody naszej znajomości, a wydarzenia dalsze potoczyły się w dość szybkim tempie.

Dni mijały dość szybko w swym stałym, niezmiennym rytmie. Rankami Aanami, wraz z Itachi’m opuszczali dom, pozostawiając mnie w nim samą do czasu obiadu. Ja, w samotności zamknięta w czterech ścianach, nie mogłam wyjść na zewnątrz, by nie zaryzykować, że ktoś mnie rozpozna.
Wciskałam się wtedy w moje stare ubrania i zwiedzałam dzielnice Uchiha, doszukując się w niej jakichś zmian. Nic jednak nie zmieniło się podczas mojej nieobecności. Po obchodzie całej dzielnicy wracałam z powrotem do głównego domu i przeszukiwałam jego pokoje i piwnice w poszukiwaniu rzeczy po matce. W poszukiwaniu czegoś, co mogłoby choć trochę pomóc rozwikłać mi zagadkę. Może miała jakieś informacje o klanie i rzezi i schowała je gdzieś tutaj? Nie mogłam założyć, że tego nie zrobiła. Do tego czasu wykazywała się niezwykłą, wręcz, przebiegłością w planowaniu tego wszystkiego, w czym wzięłam udział. Jedyną rzeczą, której prawdopodobnie dla mnie nie zaplanowała, było to aranżowane małżeństwo. I było to dla mnie jedynym pocieszeniem w tej sytuacji. Można więc było powiedzieć, że zgodziłam się na nie na złość planom matki, która dawno temu wytyczyła mój los.
Mimo wielu poszukiwań, nic nie udało mi się znaleźć. Co znaczyć mogło tylko jedno – Itachi pozbył się z niezwykłą skrupulatnością rzeczy, należących do mojej matki. Znudzona nieprzynoszącymi efektów poszukiwaniami, zajęłam się namiętnym czytywaniem lektur z biblioteczki w salonie, do którego ponownie wróciły stare meble.
Obiady jedliśmy wspólnie, w milczeniu. Coraz wymieniając się anegdotami z minionego dnia, po czym zgodnie rozchodziliśmy się do swoich pokojów. Ja zajmowałam się studiowaniem stronic dziennika matki, które znałam już niemalże na pamięć. Aanami znikała u siebie i nie wychylała nosa zza próg, aż do wieczoru. Ojciec natomiast zapewne sypiał. Od zawsze lubił pozwalać sobie na chwilę relaksu, gdy czas na to pozwalał.
W domu panował stan wojenny, taka swoista cisza przed burzą. Moja bliźniaczka miała za złe Itachi’emu zmuszanie mnie do małżeństwa, co pokazywała na każdym kroku i co było bezpośrednią przyczyną napięcia między nimi. Ja starałam się nie ingerować między nich, wiedząc, że próba załagodzenia sytuacji skończyłaby się fiaskiem, bo gdy oni sobie coś postanowią, nie sposób ich przekonać.
Wieczorami ubierałam się w sukienki lub kimona. Starannie sprawdzając czy swoiste genjustu rzucone na moje tatuaże, wciąż je chroni. Wkładając kimono, ukrywałam je również pod warstwą bandaża, jednak odkryte ramiona w sukienkach to uniemożliwiały. O stałej, wręcz wyznaczonej, godzinie przychodził Haru-kun i zabierał mnie na spacer po Konosze i okolicach.
Przez okres tych kilku dni, stał się bardziej śmiały. Bez zahamowań łapał mnie już za ręce, odważnie wołał mnie „Ayame-chan”, a choć mi tak szybki rozwój sytuacji nie był na rękę, to nie protestowałam. Wręcz przeciwnie, udawało mi się przyłapać na wcale niewymuszonych uśmiechach, na patrzeniu na niego przychylniej, nie tylko przez pryzmat brązowych włosów, które wciąż otwierały świeże rany. Jednak mimo tego wszystkiego, nie czułam tej emocjonalnej bliskości, jaką odczuwałam pomiędzy mną a Kenshi’m. Haru, mimo złudzeń, odnosił się względem mnie z pewną emocjonalną barierą, a i ja nie wysilałam się, by zrzucić moje ochrony przed nim. Nasz „związek” był jedynie relacją wiązaną, umową z obustronną korzyścią, a my zdawaliśmy sobie z tego sprawę i wcale nie próbowaliśmy przekroczyć przez próg zawarty w umowie.
Podczas jednego z wieczorów, nawet sam Haru zauważył, że widzi smutek w moich oczach i wie, że kogoś niedawno kochałam. Zastrzegł nawet, iż nie będzie próbował na siłę zmienić moich uczuć i wie, że nie pokocham go od razu, tak jak on mnie. Prosił przynajmniej, byśmy zaufali sobie na tyle, na ile możemy sobie pozwolić. Z zaufania może kiedyś wyniknąć coś więcej.

Tego wieczoru Serizawa-san miał nie przyjść, co z góry zapowiedział mi dzień wcześniej. Wcale nie czułam się źle z tego powodu. Mogłam w końcu odpocząć od wymuszonej i zmyślonej osobowości, którą nie byłam, a którą grać musiałam w jego towarzystwie.
Siedziałam właśnie nad kolacją w kuchni, nieśmiało dźgając potrawę przede mną patyczkami i tonąc we własnych rozmyślaniach. Z wiru myśli wyrwał mnie rozbawiony głos Itachi’ego, który widząc skutek swojego czynu – wyrwanie mnie z rozmyślań - zaraz spochmurniał.
- Hanami, czy masz mi za złe to małżeństwo – zapytał, kierując beznamiętne oblicze twarzy gdzieś w przestrzeń.
Zamiast udzielić konkretnej i szczerej odpowiedzi, jakiej oczekiwał, wstałam i przebiegając na drugą stronę stołu, wpadłam na niego, zarzucając mu ręce na szyję i mocno tuląc. Przez manewr ten, niezwiązane, długie, białe włosy rozwiały mi się w nieładzie na ramionach i przykryły częściowo również jego.
- Dzięki temu mogę pobyć z tobą, w moim rodzinnym mieście – powiedziałam, zmuszając się, by nie wypuścić z oczu łez.
Itachi nie odpowiedział. Trudno było stwierdzić czy mi uwierzył, czy nie i doszukiwał się kłamstwa w moich słowach. Była to prawda, częściowo. Godziłam się na ten ślub ze znanych mi powodów, lecz czy nie miałam mu tego za złe? Sama nie potrafiłam na to pytanie znaleźć odpowiedzi.
- Przeszłaś pewną aktywację – stwierdził. – Twoje włosy… - zaczął, łapiąc jeden ich kosmyk w palce i przesuwając, jakby szukając ich końca.
- Owszem. Długie i białe – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Ciężko było? – spytał, choć dobrze wiedziałam, że on zna prawdę.
- Byłam ślepa. Ale dzięki temu widzę teraz więcej – wytłumaczyłam, na co on jedynie skinął głową.
Wypuściłam go z moich objęć i pomogłam wstać. Odprowadziłam go wzrokiem z kuchni, wiedząc, że zapewne uda się zaraz do Hokage – tak jak to czynił co wieczór.
Spokojnie wróciłam do dziobania posiłku przede mną, starając się tym razem nie dać ponieść wirowi myśli. Chwytając się pomysłu, który przeleciał mi po głowie – wstałam i wyszłam z domu, opuszczając następnie zamkniętą dzielnicę.
Swe kroki skierowałam na polanę treningową, na której niegdyś ćwiczyłam, razem z Aanami i Minato. Przemykając się w cieniu, podążałam przez zadziwiająco tłoczne, jak na tę porę nocy, miasto. Nikt nie zwracał uwagi na kształt w cieniu, który co chwila znikał i się pojawiał.
Podróż przez Konohę wcale nie zajęła aż tak dużo czasu, jak mogłoby się wydawać. Zapewne przez to, że wprawiona w sztuce ukrywania, mogłam śmiało przemieszczać się szybko, nie martwiąc się wykryciem, którym przejmowali się nowicjusze.
Pewnie wkroczyłam na teren polany i z gwiazdek, wciąż istniejących na mojej ręce, a ukrytych teraz przez jutsu, wypieczętowałam shurikeny. Ustawiłam się przodem do linii drzew i zaczęłam ćwiczyć celność.
Mimo zajęcia ćwiczeniami w porę wyczułam zbliżającą się osobę. Było jednak za późno, bym mogła się ukryć, więc po prostu zapieczętowałam ponownie swoją broń, starając się grać osobę zagubioną. Liczyłam tylko na to, że nikt mnie nie rozpozna.
Ku mojemu nieszczęściu, ową osobą okazał się nikt inny jak Minato. Mimo dość długiego braku kontaktu z nim, wciąż potrafiłam bezbłędnie scharakteryzować jego czakrę. Westchnęłam cicho i otrzepałam dłonie, przywołałam na twarz niepewny uśmiech i odwróciłam się tyłem do osoby. Musiałam zrobić wszystko, by nie dać po sobie poznać, że dostrzegłam nadejście postaci. Ayame nie była ninja i nie mogła wiedzieć, że ktoś nadchodzi.
Dlatego też mistrzowsko udałam zaskoczenie – piskiem i podskokiem - na dźwięk głosu chłopaka. Odwróciłam się w jego stronę z niepewnym uśmiechem i zagubionym wyrazem twarzy.
- Co cię tu sprowadza o takiej porze? – zapytał chłopak, któremu na szczęście ciemność przeszkadzała w dostrzeżeniu mojej twarzy.
- Przepraszam bardzo. Jestem tutaj przyjezdna i zgubiłam się podczas spaceru – odpowiedziałam, zmuszając się na wydobycie z siebie zagubionego tonu.
- Pomogę ci – zaproponował chłopak, a ja przeklęłam go w duszy, choć wiedziałam, że tak to się skończy. – Gdzie mieszkasz? – spytał.
Warknęłam cicho pod nosem, krzywiąc się ze złości na twarzy, czego on nie mógł zobaczyć. On i to jego wścibstwo. Skierowaliśmy swe kroki w stronę wyjścia z pola treningowego. On przede mną, ja za nim. Chwilę później weszliśmy w łunę światła padającego z latarni, które chwilowo nas oślepiło.
- W dzielnicy Uchiha – powiedziałam, na co on zatrzymał się w pół kroku. – Jestem jej przyjaciółką z Dworu i towarzyszę jej w wizycie – dopowiedziałam szybko.
Odwrócił się w moją stronę i zamarł, gdy światło latarni rozjaśniło moją twarz. Wiedziałam już, że mnie rozpoznał. Nie trudno zresztą było to po nim odgadnąć, gdyż minę miał, jakby zobaczył ducha.
- Hanami – wyszeptał dość cicho, jednak to usłyszałam. – Wiedziałem! Wystarczyło, że usłyszałem twój głos – dodał głośniej.
Przeklęłam pod nosem i przyłożyłam mu dłoń do ust, zmuszając do ciszy. Przywołałam na twarz najbardziej poważny wyraz i spojrzałam na niego zimnymi oczyma.
- Jestem Ayame Ichiro. Nigdy nie widziałeś tu Hanami – wyrzuciłam szybko, na co on jedynie skinął głową.
Puściłam więc go.
- Zapewne nie powiesz mi, co tu robisz – rzucił – a już na pewno nie zdradzisz, co się z tobą działo. Widzę jednak, że teoria z porwaniem jest wyssana z palca.
- Zachowam to dla siebie – powiedziałam, gestem dłoni wskazując, by szedł przodem.
- Co powiesz na sake z przyjacielem? – zapytał. – Opowiem co się tutaj zmieniło, bo na pewno jesteś ciekawa.
- Nie piję – rzuciłam zbyt szybko, by nie przyciągnęło to jego uwagi.
Spojrzał na mnie z podniesioną brwią, ale widząc wyraz mojej twarzy nie zadał pytania.
- To tylko posiedzisz. Ja sam się napiję, bo na trzeźwo tego wszystkiego nie strawię – powiedział i skierował swe kroki do baru.
Westchnęłam cicho i ruszyłam za nim.


- Ale po prostu muszisz… muszisz pójść tam ze mną – wybełkotał Minato, ciągnąc mnie w nieznanym kierunku.
Twardo zaparłam się nogami i przy użyciu niewielkiej siły zatrzymałam go w miejscu. Chłopak był na tyle pijany, że nie trzeba było być mocarzem, by mu się przeciwstawić. Mimo wszystko, ten uparcie chciał zaprowadzić mnie w jakieś sobie tylko znane miejsce. Ale cóż zrobić, gdy ten coś sobie ubzdura.
- Musisz wracać do domu – powiedziałam spokojnie, ignorując ból w miejscu, gdzie trzymał dość mocno mą rękę.
- Wszystko w porządku? – usłyszałam przerażająco znajomy głos.
Warknęłam cicho pod nosem i zamknęłam oczy, szybko odliczając do dziesięciu, by uspokoić nerwy. On po prostu nie mógł, no nie mógł ominąć nas i przejść obok, na co miałam nadzieję, gdy go wyczułam.
Mężczyzna, bo nim była owa postać, minęła nas i zatrzymała się wprost przede mną. W myślach warcząc ze złości, przywołałam na twarz zagubiony wyraz i rzekłam załamanym głosem.
- Haru-kun… - dodając w to jednocześnie tyle nut nadziei ile mogłam, by wyglądało to na to, iż uważałam go za swojego wybawcę.
- Minato-kun – rzekł, niby mnie ignorując i patrząc z politowaniem na chłopaka – w jakim ty stanie jesteś… - dodał, kręcąc głową.
Miał na sobie lekko wymiętą koszulkę, włosy zwykle uporządkowane, teraz leżały w nieładzie, a na twarzy, mimo chłodu bijącego z oczu, widać było zmęczenie. Nie trudno było się domyślić, że spędził wieczór przy papierach, być może zaległych raportach. Wyglądał nawet trochę jak Lider, gdy ten utknie przy biurku z papierami.
Serizawa-san przeniósł wzrok na mnie i zbadał mnie uważnym spojrzeniem. Nie dziwiłam mu się, zwykle gdy mnie widział byłam odstawiona i wypicowana. Teraz miałam na sobie krótkie spodenki i luźną bluzkę z wyciętymi ramionami. Lekko zadrżałam, gdy jego wzrok spoczął na moich rękach, mimo iż wiedziałam, że nie ma możliwości, by zobaczył tatuaże.
Jego wzrok spoczął na zaciśniętej na moim nadgarstku dłoni Minato i bez namysłu ze ściśniętymi brwiami siłą zdjął ją z mojej ręki. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
- Co ty tu robisz? – zapytał w końcu.
- Byłam na spacerze i się zgubiłam – powiedziałam przerażonym głosem, próbując ponownie tego samego kłamstwa.
Chłopak ponownie zmarszczył brwi, jakby się zastanawiając, po czym spojrzał na okno w budynku, jedyne z którego dobywało się światło.
- Muszę odprowadzić go do domu, sama widzisz, to syn Hokage. Tam jest moje mieszkanie – powiedział, wskazując otwarte okno, z którego wydobywało się światło.
Ahh… więc to tak pojawił się na ulicy, nim zdążyłam go wyczuć – pomyślałam. Po czym skinęłam mu głową z uśmiechem, przystając na propozycję. Ten przerzucił sobie chłopaka przez barki i razem z nim wskoczył na najbliższy budynek. Było to godne podziwu, gdyż pijany, bezwładny Minato nie należał do lekkich osób. Błagając w myślach, by chłopak nie wygadał się o mnie mojemu narzeczonemu, wskoczyłam przez okno do jego mieszkania.
Było to skromnie urządzone, dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. Okno znajdowało się w salonie, umeblowanym jedynie w stolik i kanapę. Było stąd otwarte przejście do kuchni i drzwi – do łazienki i pokoju – a przynajmniej tak wnioskowałam.
Nie mając co ze sobą zrobić, podeszłam do drzwi wejściowych do mieszkania, by sprawdzić czy są otwarte. Przecież dziwnie by to wyglądało, gdyby były zamknięte, a osoba niebędąca ninja była w środku. Ku mojej uldze nie zamknął ich. Wróciłam więc do salonu i usiadłam na kanapie.
Nigdzie nie widziałam papierów, co było dziwne, gdyż po chłopaku wyraźnie było widać, że w nich siedział. Może schował przed wyskoczeniem. Czyżby coś ukrywał, że tak skrupulatnie je schował? Czy może po prostu nie chce, by ktoś dowiedział się o tajnych czynach tajnych służb ANBU? Nie zdziwiłabym się, gdyby druga odpowiedź była poprawna - ja zawsze szukam dziury w całym.
Po chwili usłyszałam poruszenie firanki w oknie, ale uparcie wpatrywałam się w punkt przed sobą. Takie udawanie niedoinformowanej i nieporadnej było strasznie męczące. Ale sytuacja tego wymagała. Ayame nie była ninja, nie mogła więc usłyszeć tak cichego dźwięku jak poruszenie firanki w oknie.
- Chcesz coś do picia – usłyszałam jego głos i zmusiłam się do podskoczenia.
Co prawda, jego zimny głos rozrywający woale ciszy sam w sobie był straszny i być może troszkę, ociupinkę mnie przestraszył.
- Nie, dziękuję – powiedziałam z uśmiechem.
- Nic ci nie zrobił? – zapytał chłopak, stając naprzeciw mnie i brodą wskazując zaczerwieniony nadgarstek.
- Nie, wszystko w porządku – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Nie powinnaś wychodzić o takich porach – odparł z lekkim wyrzutem.
- Wyszłam trochę wcześniej, ale szybko się zgubiłam i nie mogłam znaleźć powrotnej drogi.
Chłopak jedynie skinął głową.
- Może sake? – spytał trochę nerwowo, drapiąc się po karku.
Dlaczego wszyscy próbują mnie dziś upić? – pomyślałam. Od razu chciałam powiedzieć „Nie”, ale pamiętając zaskoczoną reakcję Minato, powstrzymałam się od tego. Nie mogłam przecież wzburzać podejrzeń u Haru.
- Ociupinkę – powiedziałam po namyśle, modląc się, bym tego nie żałowała.

Moje modlitwy nigdy nie skutkują. Nic więc dziwnego, iż po dłuższej abstynencji, mocny alkohol zadziałał na mnie mocniej, niż niegdyś. Zapewne przyczyniał się do tego również fakt pustego brzucha po niezjedzonej, podziobanej jedynie, kolacji. W każdym bądź razie, po wypiciu jedynie ociupinki – zaledwie kilku kieliszków – dość szybko upiłam się do stanu częściowej utraty świadomości, a przynajmniej pamięci. Ostatnim momentem, którym pamiętam, było przytulanie się do Haru.

Wiał wiatr, a w powietrzu unosiło się elektroniczne napięcie, jak po uderzeniu błyskawicy. Stałam pod drzewem, razem z chłopakiem bez twarzy, a przed nami znajdowała się wielka kula z płatków wiśni, pomiędzy którymi skakały iskry. Nie, to nie były płatki, to był papier. Wiedziałam, że wewnątrz kuli palą się ludzie, ale swąd opalanej skóry do mnie nie docierał.
Rozpierała mnie nieznana mi energia. Radość, której nie odczuwałam od bardzo dawna, chociaż nie skłamałabym mówiąc, że nie odczuwałam jej nigdy.
Moje ciało, jakby kierowane tą energią, zbliżyło się do chłopaka, stanęło na palcach i pocałowało go. Ale to nie było moje ciało, a przynajmniej to nie ja nim sterowałam.
Pocałunek stał się żywszy, żarliwszy, namiętny, pełen pożądania. Moje ciało, nie wytrzymując napięcia, pchnęło chłopaka na ziemię i na nim usiadło, ponownie zaczynając całować. Zdjęłam mu spodnie, pozbyłam się moich i złączyłam nas w akcie nieczystej miłości. Moje ciało drżało z podniecenia, przyjemność rosła, z ust wydobywały się jęki.
Spadł deszcz. Jego zimne krople spadały na moje ciało, co podniecało mnie jeszcze bardziej. Był on bowiem wynikiem naszego braku kontroli.
Przyjemność uderzyła we mnie z dwukrotną mocą. Wiedziałam, ze czuję nie tylko swoją ale i też jego przyjemność. Ciało niekontrolowanie wygięło się w łuk, z gardła wyrwał się niekontrolowany okrzyk, palce stóp skurczyły się niespodziewanie. Fala elektryczna przeszyła me ciało, zmuszając do chwilowego pozostania w tej pozycji. Przyspieszony oddech utrudniał skupienie się na czymkolwiek.
Chłopak położył się na ziemi, a ciało ułożyło się na nim, głowę kładąc na jego ramieniu, starając się uspokoić oddech. Usłyszałam śmiech wydobywający się ze mnie, choć nie wiedziałam, co mnie rozbawiło.
- Jesteśmy psychopatami – powiedziało ciało. – Bzykaliśmy się podczas deszczu, to chyba nie jest normalne.
Chłopak bez twarzy usiadł, przez co i ciało musiało. Czułam, że patrzy mi w oczy. Powiedział coś, a ciało mu odpowiedziało.
- Nie, Hanami, bo my dwoje… Tylko my dwoje jesteśmy potworami. Ty jesteś moim demonem, a ja twoim i tak już pozostanie… Na zawsze – powiedział z uśmiechem, a ciało uśmiechnęło się do niego ku jego zdziwieniu.

Tori.
Usiadłam energicznie, głęboko oddychając. Złapałam się za głowę starając się powstrzymać łzy. Wiedziałam już, czym były te sny, wiedziałam, że były moimi wspomnieniami. Wiedziałam jeszcze jedno, coś co kręciło się w moich myślach.
Tori.
Znałam imię chłopaka, który nie miał twarzy. Tylko dlaczego pojawiał się w mojej głowie we wspomnieniach tak intymnych momentów. Czyżby to on był tym młodym Fummą, z którym związek martwił Gildię.
Mocny ból głowy wyrwał mnie z zamyśleń. Złapałam się za nią, starając się w ten trywialny sposób uspokoić kręcenie się. Czułam niesamowitą suchość w gardle. Otworzyłam oczy, by rozejrzeć się po pokoju w celu znalezienia szklanki z wodą, która, o dziwo, stała na szafce nocnej. Było to dziwne, zważywszy na to, że u siebie w pokoju nie mam takiego mebla.
Przerażona, ignorując ból głowy, energicznie rozejrzałam się po pokoju i potwierdziłam tę straszną teorię – nie byłam w swoim pokoju. Jeśli nie był mój, to czyj? Wiedziałam jednak, że nie muszę się długo zastanawiać. To co pamiętałam z wczoraj wystarczyło, by wiedzieć, że był to dom Haru. To była jego sypialnia i łóżko, w którym leżałam naga. Mogłam to stwierdzić nawet nie patrząc na swoje ciało.
Zrobiłam dwie rzeczy, których wystrzegałam się od dawna – upiłam się i poszłam z kimś do łóżka. Było to dla mnie niebezpieczne, zważywszy na to, że byłam od tych rzeczy uzależniona. Błagałam się tylko w myślach, by nie wrócić do tego strasznego nałogu.
Zsunęłam nogi z łóżka i rozejrzałam się za moimi ubraniami, porozrzucanymi po podłodze. Ubrałam je i wyszłam z pokoju, wspomagając się ścianami.
Na ławie w salonie znajdował się talerz z kanapkami, szklanka naparu – zapewne jakieś ziółka mające niby leczyć kaca - i karteczka. Podeszłam tam zaciekawiona, bez zastanowienia chwytając za szklankę i pijąc ohydny w smaku wywar. Miałam jedynie nadzieję, że pomoże.
Na karteczce widniała wiadomość, w której Haru przepraszał mnie za wykorzystanie sytuacji upicia mnie. Sam nie potrafił znaleźć dla siebie usprawiedliwienia. Nie miałam jednak mu za złe sytuacji z wczoraj. Miałam wyrzuty do siebie za to, że do tego dopuściłam. Informował mnie w niej również o swoim wyjeździe na dwutygodniową misję. Przyjęłam tę wiadomość z ulgą, bo przynajmniej nie musiałam mu patrzeć w oczy.
Westchnęłam cicho i usiadłam na kanapie, wciąż pijąc ohydny napar, który jednak błyskawicznie pomagał. Może sam smak był takim szokiem, że leczył z kaca. Zastanawiałam się nad sposobem, w jaki mogłabym wytłumaczyć Aanami swoją wczorajszą nieobecność. Moje zniknięcie na całą noc musiało być dla niej zaskoczeniem i lekko ją zdenerwować. Wiedziałam jednak, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę. Prędzej czy później i tak by się dowiedziała.
Starając się uspokoić myśli, które zaczęły biec nagle ku chłopakowi bez twarzy, który na imię miał Tori, zaczęłam jeść kanapki. Po opróżnieniu talerza, umyłam naczynia i wyszłam zamykając dom. Zgodnie z prośbą Haru wzięłam klucz ze sobą. Miał po niego przyjść po skończonej misji. Opuściłam budynek, w którym miał mieszkanie i wyszłam na ulice Konohy, kierując się ku posiadłości Uchiha.

Dwa tygodnie minęły dość szybko w swoim własnym, niezmiennym i rutynowym tempie. Tak jak wcześniej, rano pozostawałam sama w całej dzielnicy i nudziłam się, włócząc po domu lub ćwicząc w ogrodzie. W południe wracała moja rodzinka i jedliśmy wspólny obiad. Tyle dobrze, że atmosfera pomiędzy ojcem a moją siostrą się uspokoiła i obiad nie był już pełen napięcia tak, jak wcześniej. Mimo iż wciąż mało ze sobą rozmawiali, to i tak było o niebo lepiej, niż wcześniej. Wieczorami natomiast Itachi szedł do Hokage, Aanami znikała w swoim pokoju, a ja wychodziłam na miasto, gdzie nie raz spotkałam Minato. Chłopak wciąż nie mógł uwierzyć w to, że przyjechałam do Konohy, by wziąć ślub, o czym powiedziałam mu następnego dnia po incydencie z Haru.
Tak jak zapowiedział mój narzeczony, był na dwutygodniowej misji, co wcale mi nie przeszkadzało. Było mi to nawet na rękę i byłam szczęśliwa, że nie zapowiada się na jego wcześniejszy powrót.
Jednak po tygodniu od jego odejścia zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Miałam coraz mnie sił, coraz trudniej przychodziło mi wstawanie z łóżka i coraz szybciej się męczyłam podczas treningów, przez co w końcu całkowicie ich zaprzestałam. Nie mówiłam jednak o tych dolegliwościach Aanami, gdyż nie chciałam jej kłopotać. Nie trudno było zignorować zmęczenie, ale po pewnym czasie doszedł do tego potworny ból głowy, nudności, zawroty, brak apetytu i chęci do czegokolwiek. To trudniej było zignorować i ukryć przez siostrą, która zaczynała się martwić.
Coraz częściej zostawała w domu pod byle pretekstem i pomagała mi przy najdrobniejszych rzeczach – jak wstanie z łóżka - które mi przysparzały kłopotu. Usilnie jednak nie proponowała mi przebadania, a i ja wiedziałam, że nawet gdyby mi to zaproponowała, to i tak bym odmówiła. Po co miałam poddawać się zbędnym badaniom, które na pewno by ją zmęczyły. Może i była medic-ninja, ale i oni się przecież męczą. Nie chciałam być dla niej problemem, choć zauważyłam, że i tak się nim stałam.

- Chodźmy na spacer – powiedziała Aanami, na trzy dni przed powrotem Haru z misji.
Przyjrzałam jej się uważnie i z uśmiechem skinęłam głową. Od dawna bowiem nie ruszałam się z domu i czułam jakbym przyrosła do kanapy w salonie. Dziewczyna poszła do swojego pokoju i wróciła z parasolkami, które miały nas ochronić przed deszczem.
To co panowało na dworze, trudno było nazwać deszczem, ot, mżawka pokapująca z deka z rozświetlonego słońcem nieba. Na pewno widać było tęczę, której jednak nie mogłam zauważyć z salonu. Pogoda była wręcz wyśmienita na spacer, gdyż deszcz łagodził upał wczesnowrześniowego popołudnia, gdy słońce wciąż lekko przypiekało. Dodatkowo deszczyk odświeżał powietrze.
Z pomocą Aanami wstałam z kanapy i ignorując zawroty, wyszłam z nią na dwór. Rozłożyłyśmy swoje parasole i kierując się wybrukowanymi uliczkami dzielnicy Uchiha, skierowałyśmy się w stronę wyjścia na miasto.
Nim jednak dotarłyśmy chociaż do połowy drogi do bramy, poczułam jak moje samopoczucie drastycznie się pogarsza. Z każdym krokiem było mi coraz gorzej, zawroty się nasilały i dopadły mnie nudności. Z każdym krokiem czułam, jak opuszczają mnie siły i stałam się bardzo senna. Nogi zaczęły się pode mną uginać, lecz ignorując to, wciąż szłam przed siebie tak, by nie zaalarmować niczym Aanami. Jednak mój organizm miał inne plany i nie chciał dopuścić do spaceru z siostrą. W pewnym momencie, ku zdziwieniu mojej bliźniaczki, z zaakcentowanym okrzykiem osunęłam się na ziemię, twardo i z hukiem lądując na zimnej, mokrej ziemi.
Straciłam świadomość, a ostatnim co pamiętam, był mój niemy okrzyk w głębi umysłu. Okrzyk, którego nie spodziewałam się po samej sobie. W myślach bowiem ukształtował on słowo Tori!

Obudziłam się w ciepłym i ku mojej uldze własnym łóżku. Czułam się nieco lepiej, jednak wciąż byłam mocno osłabiona i pozbawiona chęci do choćby podniesienia ręki. Czułam ciepło na swojej dłoni, więc odwróciłam się w kierunku osoby, siedzącej przy moim łóżku i trzymającej mnie za nią. Była to Aanami, która miała zapłakany i strasznie smutny wyraz twarzy.
Czyżby było ze mną aż tak źle? – zapytałam, dobrze wiedząc, że po moim omdleniu Aanami się nie powstrzymała i mnie przebadała.
- Jakie rozpoznanie? – zapytałam, zakrywając wolną dłonią oczy, gdyż raziło mnie wpadające przez okno światło słońca.
Aanami spojrzała na mnie nie rozumiejąc, po czym uśmiechnęła się lekko. Czyżby aż tak długo zajęło jej zrozumienie mojego żartu? Uśmiechnęłam się do niej, odkrywając oczy, chcąc ją w ten sposób pocieszyć. Cokolwiek się ze mną działo, wprowadziło ją w ten stan.
- Nie jesteś chora – powiedziała w końcu niepewnym głosem.
Skinęłam głową, że rozumiem. Wiedziałam jednak, że nie był to koniec jej wypowiedzi.
- Hanami, jesteś w ciąży – dodała pewniej, głosem pełnym smutku.

Zamarłam.

---
Jeżeli rozdział się podoba, to gratulacje należy głównie składać mojemu korektorowi [klik], bo gdyby nie on to rozdziały nie nadawałyby się do czytania ;> Należą mu się wielkie podziękowania (myślę, że chętnie je przyjmie w formie czytelników jego bloga ;P)

Wiem, że wgląda jak baba, jednak dopiero się uczę :)

Zbliżamy się powoli do końca Aktu 3. Już nie mogę się doczekać tego co stanie się w czwartym - który będzie ostatnim :3

Kilka spraw organizacyjnych:
1) Powinnam dodać muzykę na bloga?
2) Powinnam dodać shoutboxa na bloga?
Ślicznie proszę o opinie!

Pozdrawiam, Hanami

17 komentarzy:

  1. Ooooo rany rany rany, taki długi rozdział i tyle się w nim dzieje :D
    Lider ma całkiem niezłe poczucie humoru, fajne były jego przemyślenia o wychodzeniu z siebie Aanami xD
    Hmmmm no mnie też zaskoczyła decyzja Hanami, widać jak się zmieniła podczas tego pobytu w Gildii.
    Udało ci się zbudować taki nastrój nostalgii kiedy dziewczyny wracały do dawno niewidzianej, rodzinnej wioski.
    No i w końcu.. Tori *.* no prawie..
    Haru jest całkiem sympatyczny, na obrazku też ładny, ale zastanawiam się czy stoi coś więcej za tymi jego pustymi oczami.. dlaczego taki jest i wgl.
    A co do ciąży Hanami.. to nie za szybko na takie objawy? Pierwszy, ledwo drugi tydzień to chyba nawet płodu się jeszcze nie wykrywa.. Nie mówiąc już o takim osłabieniu i reszcie symptomów.
    Chyba, że to jakiś specjalny zabieg, no to się nie czepiam xd

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lider tak już ma, sama chichotałam pisząc to :>
      Dziękuję :)
      Co do ciąży - zdaję sobie z tego sprawę. Jest to celowe :> Początkowo te końcowe rozdziały aktu i te wydarzenia miały mieć z 4-5 rozdziałów. Teraz upycham to wszystko w trzech, więc jeżeli chce to zmieścić i nie pominąć niczego to muszę trochę zakłamać. Ale nawet to znajdzie swoje jakieś wytłumaczenie - jakoś ;P

      Pozdrawiam, Hanami :3

      Usuń
    2. Wiesz, to jest płód shinobi! xP

      Usuń
    3. W sumie to też jakieś wytłumaczenie dla tej sytuacji ;>

      Usuń
  2. Dopiero nie dawno zaczełam czytać twojego bloga. I stwierdzam, że mi się podoba :D Czekam na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że Ci się podoba ;> Mam nadzieję, że dalsze losy również będą Ci się podobać :)
      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  3. O jezu, historię przeczytałam chyba ze trzy razy, ale jakoś nie chciało mi się komentować.Gomene ;<<

    Więc... Mam kilka odczuć xD Jestem zła (nadal), bo Tori'ego nie ma. Jestem wściekła, bo chcę żeby to było dziecko Tori'ego. xD No, i jestem wesoła, bo Minato. A Minato u cb jest taki fajny, że *,*
    No, czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko ten... Nie mogę zaobserwować xD

      Usuń
    2. Wybaczam :P Cieszę się, że w końcu zdecydowałaś się napisać :>
      Również jestem smutna, że nie ma Tori'ego, lubiłam jego związek z Hanami ;)
      Cieszę się, że podoba Ci się Minato ;> Jego postać występuje również w jednym z dodatków, nie wiem czy czytałaś, pod tytułem "Pierwsze spotkanie" na tej podstronie http://www.shi-no-namida-bonusy.blogspot.com/

      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
    3. Link do Obserwowania powinien już działać :>

      Usuń
    4. Czytałam :D Czytałam wszystko ;>

      Usuń
    5. Niestety nadal nie działa. Ale skoro chcesz mieć obserwatorów w linku, polecam ci instrukcję Tyler -> http://graphical-thoughts.blogspot.com/2013/09/jak-znalezc-link-obserwuj-dla-swojego.html

      Usuń
    6. Ok, teraz już powinno działać ;) Ślicznie dziękuję za link do tej instrukcji ;>

      Usuń
    7. No, teraz jest idealnie <33

      Usuń
  4. Hanami! Ten blog to najcudowniejsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała! Znalazłam go 2 dni temu ... ledwo znajdując czas przeczytałam wszystko, siedząc do późna po nocach... kiedy to skończyłam czytać 40 rozdział i moje życie stanęło w miejscu! Nie mam co robić :( Z utęsknieniem i ciekawością wyczekuję kolejnych rozdziałów <3 Jednak serce mi pęka... mam nadzieję, że on kiedyś powróci :((( Klaudio! Jesteś moim mistrzem <3 Całuski i buziaczki od twojej nowej czytelniczki :D Chyba zacznę czytać od nowa, bo nie mam co ze sobą zrobić xD Chodzę jak przymuł po domu ... :( Wytrwałości przy tworzeniu kolejnych rozdziałów! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam nową czytelniczkę ;> Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak cudowny jest dla mnie twój komentarz - za każdym razem jak go czytam mam zaciesz na twarzy. Dzięki temu drastycznie rosną moje chęci do pisania kolejnego rozdziału. Serdecznie dziękuję Ci za te słowa :> Mam nadzieję, że kolejne rozdziały nie zawiodą twoich oczekiwań :)
      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  5. Po nitce, do kłębka. Odszukuję autorów, którzy piszą o Naruto już od kilku lat ;d Patrząc na Twój stary blog i na ten, widać, jak z każdym rozdziałem doskonalisz się w sztuce pisania. :) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń