.

.

Rozdział 44 - Gildia Skrytobójców: Test

Rozdział bez korekty!

Poczułam, jak ciało Sasuke sztywnieje. W chwili szybszej niż mgnienie oka odsunął mnie od siebie na długość wyciągniętych ramion. Jego oczy, na powrót, starały się być zimne, a oblicze ukazywało nieskutecznie ukrywane zaskoczenie.
- O czym ty mówisz? - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Znalazłam pozostałe strony z dziennika matki - powiedziałam spokojnie, ruchem dłoni wycierając mokre ślady na policzkach, pozostałe po niedawnych łzach. - Sakura nigdy nie poroniła twojego dziecka. Urodziła je. A tak właściwie, to urodziła nas. Ja i Aanami jesteśmy twoimi córkami, nie Itachi'ego - dodałam.
Sasuke wpatrywał się we mnie oniemiały, z dużą dozą niepewności w oczach.
- Urodziłyśmy się w kwietniu , a nie w sierpniu, więc tak naprawdę jesteśmy starsze niż wszyscy, a nawet my same, uważałyśmy. Prawdę znali tylko nieliczni, wszyscy inni uwierzyli w ojcostwo Itachi'ego.
Sasuke puścił moje ramiona i odsunął się ode mnie, jakbym była nosicielem jakiejś choroby zakaźnej. Zacisnęłam zęby, powstrzymując się od komentarza. Miał prawo być w szoku, ja sama byłam. W sumie, chyba nieczęsto ktoś się dowiaduje, że ma dziewiętnastoletnie córki z kobietą, którą zabił i które do tej pory uważał za córki własnego brata. To chyba całkiem niespotykane zjawisko.
Złożyłam dłonie w pieczęci i pojawił się w nich wypchany zeszyt o starych i obdrapanych okładkach -  dziennik Sakury.
- Proszę, przeczytaj to. Obszerniejsze wytłumaczenie znajdziesz w Konosze, w twoim starym domu.
Wręczyłam, wciąż zszokowanemu, Sasuke dziennik mojej matki, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w przeciwnym kierunku, pozostawiając go przed kaplicą samego, zamyślonego i zakrwawionego.

Zatrzymałam się w momencie, gdy stracił mnie z pola widzenia i oparłam się o pień stojącego obok drzewa. Głęboko oddychając starałam się wyzbyć trzymającego mnie węzła nerwów. Byłam przerażona, gdyż nie wiedziałam jak Sasuke zareaguje na moje słowa. Ponadto, był pierwszą osobą, której o tym mówiłam - wiec byłam zdenerwowana również tym faktem. Czułam jak moje nogi powoli przestają się trząść, co przyjęłam z uśmiechem ulgi. Nawet w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa nie byłam tak zdenerwowana i przerażona jak teraz, przez zwykłą rozmowę. Powiedzenie prawdy Sasuke, kosztowało mnie wiele wysiłku. Ponadto wysłałam go do mojego ojca, nie wiedząc jak on zareaguje gdy dowie się prawdy o wszystkim, gdy Itachi mu wszystko wytłumaczy. Nie wykluczone, że wciąż będzie planował go zabić. Możliwe więc było, że skazałam tym samym swojego ojca na śmierć z rak mojego biologicznego ojca. Itachi mimo ślepoty wciąż był wspaniałym wojownikiem, ja jednak spędziłam trochę czasu z Sasuke i wiedziałam, że nawet tak wyśmienity ninja jak Itachi, nawet z pełnią wzroku miałby nikłe szanse na pokonanie mojego wujka - nie, mojego prawdziwego ojca. To wszystko było zbytnio pogmatwane i trudne do pojęcia w tak krótkim czasie.
Usłyszałam cichy świst, tak nie pasujący do tego miejsca. Zbyt szybki by być niezidentyfikowanym przedmiotem obecnym w przyrodzie. Dźwięk zbliżał się zbyt nienaturalnie, bym mogła go zignorować. Energicznie przesunęłam głowę, a w korę, o którą przed chwilą ją opierałam wbiło się ostrze. Nie był to jednak normalny kunai, ani inna znana mi broń do rzucania. Miał kształt odlanego w metalu, zahartowanego i niewątpliwie ostrego ptasiego pióra. Wszystkie detale były wykonane z niezwykłą dokładnością, co znaczyło o kunszcie kowala, który wykuł tę broń. Uważnie, niemalże z zachwytem przyjrzałam się broni i odetchnęłam z ulgą, jednocześnie uśmiechając się sama do siebie.
Uspokoiłam się, gdyż bez problemu rozpoznałam owe misternie wykonane ostrze i bez trudu powiązałam je z Gildią. Gdyby nie moje przyspieszone szkolenie ja również nauczyłabym się posługiwać Sokolim Piórem. Z tego, co opowiadał mi Kenshi, to pierwsze treningi z tą bronią odbywały się podczas trzeciego roku szkolenia, i jedynie najlepsi zdobywali możliwość jej posiadania. W Gildii Sokole Pióro było bronią elitarną.
Oderwałam wzrok od broni by spojrzeć w stronę, z której nadleciała. W tym samym momencie, z drzewa na które patrzyłam zeskoczył ubrany w gildyjny strój Skrytobójca.
Przypatrzył mi się uważnie, nie ukrywając zainteresowania moim zakrwawionym i porwanym kimonem.
- Widzę, że nie miałaś udanego ślubu, Shi no namido - rzekł swoim wypranym z emocji i lekko ochrypłym głosem.
- Zależy co rozumiesz przez "udany". Ja bawiłam się fantastycznie, pan młody trochę za krótko - odpowiedziałam z uśmiechem.
Mężczyzna nie odpowiedział. Skinął mi głową w stronę broni, jakby prosząc o jej wyciągnięcie. Ostrożnie więc chwyciłam za metal i wyszarpnęłam go z kory, raniąc sobie przy tym rękę. Broń, mimo swej detaliczności kształtu nie była ciężka i została wyważona idealnie do rzutu. O ile ktoś wiedział jak nią rzucić.
- Masz bardzo czuły słuch. Niewielu słyszy dźwięk Sokolego Pióra - powiedział – Szkoda, że przechodziłaś przyspieszone szkolenie, a twój Mentor tak szybko zginął. Uważam, że byłabyś godna noszenia tej broni.
- Schlebiasz mi Skrytobójco, jednak jestem pewna, że nie po to tutaj przyszedłeś.
- Od razu przechodzisz do rzeczy. Cenie takie osoby, dobrze, że w porę się uchyliłaś, bo byłoby szkoda takiego potencjału.
- Mniemam iż i bez mojego uniku broń nie wyrządziłaby mi szkód - odrzekłam oschle, nudząc się powoli tą pogawędką. Widząc Skrytobójcę odetchnęłam z ulgą, gdyż miałam nadzieję na misję, która pozwoli mi uwolnić się od tego wszystkiego. Jednakże póki co, na nic takiego się nie zapowiadało.
- Ja nigdy nie pudłuje,  nawet umyślnie - powiedział.
Uśmiechnęłam się z przekąsem.
- Do czego ta rozmowa zmierza? Wróćmy do meritum sprawy. Po co do mnie przyszedłeś?
- By zaproponować ci pełne szkolenie Skrytobójcy - oznajmił - Dać ci możliwość używania Sokolego Pióra - dodał, wskazując ruchem głowy na wciąż trzymane przeze mnie ostrze.
- Wybacz, ale nie zamierzam tracić sześciu lat życia na waszą gildię, do której tak właściwie dołączyłam z jednego powodu - który osiągnęłam - odpowiedziałam, z lekką nutą podenerwowania w glosie.
- Całkiem możliwe, że miałaś jeden powód by dołączyć. Ale masz też jeden powód by zostać. Spodobało ci się to. Widziałem twój zachwyt w oczach gdy zobaczyłaś Pióro. Widziałem twoją radość gdy skojarzyłaś moje przybycie z możliwością misji. Jesteś zupełnie jak twoja matka. Krew z jej krwi.
Prychnęłam cicho pod nosem, podświadomie jednak wiedząc, że ma rację.
- To wszystko daje mi również Akatsuki.
- Oni nie dadzą ci dreszczyku emocji związanego ze skrytobójstwem. Oni nie rozumieją naszego rzemiosła - powiedział - Oferuje ci trening w formie zaocznej - dodał.
Przyjrzałam mu się uważnie.
- Czego oczekujesz w zamian? - zapytałam, a odpowiedział mi jego śmiech.
- Pokarzesz, że jesteś tego warta - rzekł - Nie ukrywam, że twoja matka prosiła mnie o szkolenie ciebie nim umarła. Nie spełnię jednak tej prośby, jeśli nie okażesz się godna mojego treningu - wytłumaczył.
Powoli zaczynał mnie denerwować fakt, iż moja matka zaplanowałam całą moją przyszłość. Zadbała o wszystko, wytyczając mi już ścieżkę. Gdyby pokusa nie była tak wielka, zapewne zignorowała bym jego propozycje, buntując się przyszłości jaką wyznaczyła mi matka. Jednakże przyjemny ciężar Pióra w dłoni, kusił swoim chłodem i ostrością. Uległam więc jego zabójczemu urokowi.
- Kogo mam zabić? - zapytałam z demonicznym uśmiechem na ustach.
***
Wpatrując się w majaczącą w oddali wieś, nałożyłam na twarz skrytobójczą maskę. Wzrokiem wodziłam po okolicy, głównie jednak obserwując pogrążoną we śnie, albo pozornym śnie wioskę. Przyglądałam się trzem drogom prowadzącym do niej, które przecinały najwyraźniej nie strzeżone mury ją okalające. Od trzech godzin nikt nie wjechał, ani nie wyjechał z wioski, co uznałam jako znak do ataku. Gdy księżyc ukrył się za chmurami, poprawiłam po raz ostatni mocowanie "ramienia" i rękawiczki, po czym wyskoczyłam z mojej kryjówki i zaczęłam biec w stronę domów.
Płynnym ruchem odbiłam się od ziemi, wspomagając się skumulowaną w nogach chakrą i wylądowałam na murze, po czym z gracją kota przeskoczyłam na pobliski dach. Wylądowałam bezszelestnie i przykucnęłam - by trudniej mnie było dostrzec.
Pytając "kogo?" zazwyczaj ma się na myśli jedną osobę. Ja również miałam. Nie trudno sobie wyobrazić moje zdziwienie gdy zamiast namiaru na jedną personę dostałam zlecenie na kilkadziesiąt, a dokładnie na całą wieś. Fakt ten wywołał u mnie falę niesłychanej ciekawości, bo któż był na tyle bezwzględny by pozbyć się całej wioski? Niestety moje ciekawskie pytania zostały zbyte przez tajemniczego Skrytobójcę, bo zabójców winien interesować jedynie cel i misja, a nie osoba zlecająca. Chcąc nie chcąc chwilowo ustąpiłam, jednak zamierzałam rozwikłać tę zagadkę w przyszłości.
Ostrożnie zsunęłam się z dachu i zawisłam na jego krawędzi. Nogą wyszukałam parapetu i delikatnie się na niego opuściłam. Sprawnymi dłońmi - wyuczonymi w tym fachu - otworzyłam okno domostwa i bezszelestnie wsunęłam się do jego wnętrza.
Znalazłam się w sypialni, gdzie na skromnym futonie spała młoda kobieta. Bezszelestnie podeszłam do skraju materaca i przykucnęłam przy śpiącej postaci. Jej oddech był spokojny i głęboki. Nie było wątpliwości, że śpi. 
Rozprostowałam dłoń, by wysunąć utkwiony w "ramieniu" sztylet, gdy przypomniałam sobie słowa Skrytobójcy: "Dodatkowe utrudnienie - robotę należy wykonać bez krwawo. Tego wymaga pracodawca". Warknęłam cicho pod nosem i zaprzestałam tej czynności. W zamian za to, sięgnęłam do jednej z wielu ukrytych w gorsecie kieszonek i wyjęłam z niego pojedynczy senbon. Nasączony był on specyficzną trucizną atakującą układ nerwowy. Jego użycie nie pozostawiało żadnych śladów, więc był idealną skrytobójczą bronią - w związku z tym był strasznie drogi. Ja swoje dostałam od siostry, choć ona pewnie jeszcze o tym nie wie.
Ostrożnie chwyciłam igłę dwoma palcami i wbiłam ją w skroń śpiącej kobiety - tak trucizna szybciej dostanie się do komórek nerwowych i skuteczniej, szybciej i humanitarnej zabije. Mózg kobiety umrze błyskawicznie, a ona po prostu rano nie wstanie.
Wyjęłam broń i zabrałam ją ze sobą, by nie zostawiać śladów. Podeszłam do drzwi na korytarz i ostrożnie je uchyliłam wyślizgując się na zewnątrz i zostawiając wiecznie śpiącą kobietę za plecami. Ruszyłam wzdłuż korytarza, by wyeliminować wszystkich domowników. Do tej pory wszystko szło nadzwyczaj łatwo, aż za łatwo.
Jak na zawołanie z jednego z pokoi wyszła malutka dziewczynka. Jej czarne włosy opadały nie związane na jej ramiona i zakrywały niczym kurtyna jej wychudzoną twarz. W rączkach kurczowo trzymała małą porcelanową laleczkę o martwym spojrzeniu zielonych oczu.
Warknęłam pod nosem i odwróciłam się na pięcie, wiedząc, że i tak zostałam już zauważona. Zaspana twarz dziewczynki wyrażała bowiem szok, który mnie utwierdził w tym przekonaniu.
Nie miałam zamiaru zabijać dzieci. Chociaż do głowy mi nie przyszło, gdy przyjmowałam tę misję, że w tej wiosce będą dzieci. Dostałam rozkaz wyeliminowania mieszkańców, a co się tego tyczyło również i dzieci.  Nie mogłam jednak tego wykonać. Ona była zaledwie kilkuletnią istotą. Istotą, którą niedługo stać się mogło moje martwe dziecko. Czy je byłabym w stanie zabić?
Zatrzymałam się jednak w pół kroku, gdy przypomniałam sobie los mojego biologicznego ojca. Stracił życie na rzecz pragnienia zemsty, zaprzedał samego siebie, porzucił przyjaciół... Czy byłabym w stanie skazać na to, to dziecko? A tym bardziej własne? Zabiłam jej  matkę, pozostawiłam ją samą na świecie - wiadomym jest, że zechce się na mnie zemścić.
Bez zastanowienia odwróciłam się i rzuciłam zatrutą igłą w dziewczynkę. Z przerażeniem patrzyłam jak spogląda na mnie wielkimi oczyma. Nagle z hukiem upadła na podłogę, ciałem jej zawładnęły drgawki, a z ust toczyć zaczęła się piana. Patrzyłam jak cierpi, piszcząc i wrzeszcząc przy tym w niebogłosy. Z jej oczu płynąć zaczęła krew, a podczas drgawek odgryzła sobie język, którym się zadławiła. Patrzyłam jak umiera w męczarniach, a z jej malej piersi wystaje senbon. Widziałam jak drgawki powoli słabną, a wrzaski zamierają na jej ustach. Patrzyłam na to szeroko otwartymi oczyma. Nie mogłam odwrócić wzroku choć bardzo tego chciałam, wiedziałam bowiem, że obraz ten będzie prześladował mnie do końca mojego życia.
Odetchnęłam głęboko, gdy dziewczynka zamarła wykręcona w nienaturalny sposób. Zrobiłam krok do tylu wciąż wpatrując się w martwe ciało. Teraz już wiedziałam, dlaczego humanitarnej było aplikować truciznę prosto do mózgu. Widziałam co się dzieje, jak trucizna zostanie wstrzyknięta gdzie indziej.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a wargi w wąską linię chcąc w ten sposób powstrzymać wymioty. Zamknęłam oczy, by nie dać upustu łzom. Po czym odetchnęłam głęboko, otworzyłam powieki i zrobiłam krok w stronę martwego ciała, a później następny i następny. Podeszłam do truchła i wyciągnęłam z niego senbon. Odwróciłam spojrzenie by nie patrzeć w jej martwe, szeroko otwarte oczy, po czym nie spoglądając na nią więcej ruszyłam na dalsze przeszukiwania domu. Choć byłam pewna, że wrzaski dziecka obudziły już wszystkich domowników.
Przed oczami wciąż jednak miałam obrazy jej męczarni i bolało mnie to jakbym zabiła swoje własne dziecko. Wiedziałam, że teraz już nie będzie tak łatwo, wszystko się skomplikowało i nie byłam pewna czy nie ucierpi na tym moja nadwyrężona ostatnimi czasy psychika.
***
Wszedłem do dobrze sobie znanego, czarnego korytarza i ruszyłem z pewnością przed siebie. Nie było bowiem możliwości bym zgubił się w tym labiryncie korytarzy. Zauważyłem łunę światła wydostającą się z wiecznie otwartych drzwi pomieszczenia i ruszyłem w jej kierunku.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? - usłyszałem chłodny glos za sobą. - Czyżby syn marnotrawny powrócił?
Odwróciłem się w stronę głosu i zmierzyłem chłodnym wzrokiem rozmówce. Był to młody chłopak o zaskakująco długich białych włosach. Stał z założonymi rękoma oparty o ścianę i wpatrywał się we mnie ironicznym spojrzeniem.
- Nie wiem kim jesteś, ale to nie twój interes - warknąłem.
Zaśmiał się.
- Wróciłeś by odzyskać Hanami, nim będzie za późno? - zapytał.
Jego słowa mnie zdenerwowały choć nie dałem tego po sobie poznać. Nie wiedziałem po co ów chłopak mnie zaczepił, ale pewnym było, że chciał wyprowadzić mnie z równowagi.
- Cóż za szkoda, że Hanami teraz nie ma. Przepadła po swoim interesującym weselu, choć pewien jestem, że nie z panem młodym. Na własne oczy widziałem jak przeszywa go sztyletem.
Nie powiem by te słowa mnie nie zdziwiły i nie zaintrygowały. Owszem wróciłem, ale nie po to by ją odzyskać. Wróciłem bo miałem nadzieje, że już jej tu nie będzie i nie wyrządzę jej juz żadnej krzywdy. Jednak fakt, że nie wyszła za mąż skomplikował moje plany. Jednocześnie jednak ucieszył moje zbolałe i stęsknione serce.
- Dobrze wiedzieć - mruknąłem i odwróciłem się z zamiarem odejścia.
- Nie myśl jednak, że gdy cię zobaczy to padnie tobie w ramiona - powiedział naśmiewając się - Ona nawet o tobie nie pamięta.
Zatrzymałem się w pół kroku. Czyżby dlatego Hanami nie rozpoznała mnie pod Suną? Owszem wyglądałem inaczej niż wcześniej, ale ja poznałem ją mimo maski i innych włosów. Czyżby naprawdę o mnie zapomniała?
- Martwi cię to? Nie musi, nawet bez tego nie jest już tylko twoja. Prawdę mówiąc, kto ją chciał to ją miał - rzucił, a ja odwróciłem się w jego stronę energicznie - Ja też ją miałem, mimo naszego pokrewieństwa. Widziałeś jaki uroczy grymas przybiera jej twarz gdy dochodzi? I jak rozkosznie jęczy prosto do ucha, gdy jest jej dobrze?
Wkurzony doskoczyłem do niego i przedramieniem przycisnąłem jego szyję do ściany. Mimo to na jego twarzy wykwitł zadowolony uśmiech, gdyż udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi.
- Tori, puść go - usłyszałem zimny glos Sasuke.
Spojrzałem w stronę mężczyzny, stojącego pośrodku korytarza którym  przyszedłem. Miał na sobie zabrudzone i zakrwawione czarne kimono.
- Wróciłeś już? - zapytał podduszany chłopak z lekkim wysiłkiem.
- Owszem, wróciłem. Tori, puść go nim będę zmuszony użyć siły - warknął głosem ubarwionym nutka zmęczenia.
Niechętnie puściłem chłopaka i nie kryjąc zadowolenia patrzyłem jak namiętnie wciąga powietrze.
- Wróciłeś Tori - rzekł pozbawionym emocji głosem Sasuke.
Skinąłem głową.
- Więc powinieneś znać prawdę. Część tego co powiedział Yoshito jest prawdziwa. Hanami usunęła cię ze swojej pamięci, w wyniku czego odblokowała wspomnienia przesłuchiwanych osób. Była chora i nieświadoma swoich czynów, dlatego prowadziła trochę rozwiązłe życie - rzekł, a białowłosy chłopak prychnął.
Sasuke jednak zignorował jego wypowiedź i kontynuował swój monolog.
- Problem związku tego szczyla z Hanami został przeze mnie rozwiązany, wiec nie ma się o co martwic - powiedział, a ja mimowolnie przytaknąłem jak uczeń na wykładzie - Jest jednak coś co może trochę przeszkodzić w waszym zejściu.
Spojrzałem na niego zaintrygowany.
- Hanami sądzi, że cię zabiła. Więc gdy zobaczy cię żywego, najprawdopodobniej będzie w szoku i będzie cię unikać.
- Skoro tak mówisz - powiedziałem po chwili ciszy. - Nie przybyłem jednak by się z nią znowu schodzić. Wracam do organizacji, bo tu jest moje miejsce - rzekłem chłodno.
Sasuke wzruszył ramionami.
- A szkoda, wole ciebie niż tego... - zaczął Uchiha i podbródkiem wskazał na chłopaka.
Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy twarz Yoshito przybrała zniesmaczony grymas.
- Marudzisz jakbyś był jej ojcem - warknął chłopak, a ja zauważyłem jak twarz Sasuke na chwile zamiera.
- Miła pogawędka, ale chyba muszę odwiedzić gabinet Lidera - rzekłem.
- Nagato raczej juz na ciebie czeka - przytaknął mi Uchiha. Zaciekawiło mnie dlaczego użył imienia mojego ojca. Zwykle określamy go imieniem obecnego w siedzibie ciała, Liderem albo pseudonimem. Czyżby Nagato był we własnej osobie.
***
Zakradłam się do ostatniego budynku. Poszło mi znacznie szybciej niż sobie to wyobrażałam, przez to, że połowa domów tutaj stała pusta. Jakby mieszkańcy się wyprowadzili, uciekając przed moim przybyciem. Niektóre jednak wskazywały na dłuższą nieobecność domowników.
Przemierzyłam prawie cały dom i nie zastałam żywej duszy. Ruszyłam więc ku ostatniemu pokojowi w którym jeszcze nie byłam. Uchyliłam drzwi i zauważyłam mężczyznę klęczącego przed ołtarzykiem, zastawionym zdjęciami zmarłych. Pokój oświetlał migotliwy blask pojedynczej świecy.
Podeszłam do niego bezszelestnie, chcąc złapać jego szyje w miażdżącym uchwycie i udusić go. Nim jednak zdołałam to zrobić, ten się odwrócił.
- Witaj Skrytobójco - rzekł cichym, słabym głosem.
Zamarłam w pół kroku.
- Czuje się zaszczycony, że wysłali samą Shi no namidę, schlebia mi to - powiedział, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Wiedziałeś o moim przybyciu? - zapytałam.
Starzec zamilkł na chwilę, spoglądając przez ramię w stronę zdjęć.
- Wszyscy wiedzieliśmy. My cię wynajęliśmy - powiedział.
Zamarłam, całkowicie wytrącona z równowagi przez jego słowa.
- Czemu? - warknęłam, zaciskając pięści - Dlaczego skazaliście siebie i swoje dzieci na śmierć?
Starzec westchnął głośno i lekko zakaszlał.
- Czy Skrytobójca nie powinien się wyzbyć ciekawości dotyczącej motywów zlecającego? - zaśmiał się i ponownie zaniósł kaszlem.
- Widziałaś zapewne puste domy, Skrytobójczynio. Wiesz, że musisz unikać naszej krwi, wiesz dlaczego? Cała wioska uległa zarazie, z której uciec można jedynie za pomocą śmierci.
- A co z medycyną? - zapytałam.
- Próbowaliśmy wszystkiego, to jest nasze najlepsze wyjście by uwolnić się od cierpień - rzekł.
Zagotowała mi się krew w żyłach. Przez słabość dorosłych i ich uległość wobec choroby musiałam pozabijać te wszystkie dzieci. Musiałam patrzeć jak płomień ich życia gaśnie.
Zacisnęłam dłonie w pięści i podskoczyłam do staruszka. Rzuciłam go na ścianę z ołtarzykiem, przez co wszystkie zdjęcia pospadały na podłogę. Podeszłam do niego szybko i zacisnęłam dłonie na jego szyi.
- Przez to, że musiałam zabić wszystkie te dzieci, będziesz cierpiał sto razy bardziej niż one - warknęłam mu przez maskę w twarz.
Aktywowałam Shinsongana i zaczęłam torturować go, rozszarpując mu komórki nerwowe. Powoli, stopniowo. Zagłuszałam swoje sumienie jego wrzaskami.
Puściłam jego szyję gdy przestał wierzgać zapewne umierając z bólu, a jego truchło z hukiem upadło na podłogę. Spojrzałam na jego ciało z pogardą i nienawiścią, a później opuściłam dom.
Kroczyłam główną aleją wioski, ku wyjściu z niej. Za pomocą Katon: Gōka Mekkyakutam, podpaliłam całą wioskę, spalając tym samym szalejącą w niej zarazę.
Na wzgórzu z którego ruszyłam czekał na mnie Skrytobójca.
- Dobrze, zdałaś - rzekł - Zostałaś moim uczniem, a to była twoja pierwsza lekcja - dodał.
Zignorowałam go, wpatrując się w niego beznamiętnie. Wciąż czułam w sobie odrazę i nienawiść do tego mężczyzny, która nie wyparowała mimo jego katuszy. Wciąż widziałam śmierć tej dziewczynki.
- Pierwszą i najważniejszą zasadą Skrytobójców jest bezwzględność. Skrytobójca musi być bezwzględny. Dzisiaj się tego nauczyłaś - powiedział - Wracaj do siedziby, to tyle na dzisiaj. A, umyj się i spal ten uniform. Mniemam że masz gdzieś jeszcze ten podarowany przez twoja matkę? Dałem ci ten po to byś mogła bez przeszkód go zniszczyć, nie chcemy przenieść dalej zarazy - dodał i zniknął.
Skierowałam się więc w stronę Jaskini, zastanawiając się czy Sasuke wrócił już po spotkaniu z Itachi'm i jak mu poszło. Myślałam o wszystkim innym, byleby tylko nie myśleć o dziewczynce, która mogłaby być moim dzieckiem.

***
Ponieważ mój korektor nie mógł znaleźć czasu na poprawienie rozdziału, to wstawiam bez poprawy, by nie kazać wam dłużej czekać ;)

Jak można zauważyć początek poprzedniego jak i tego rozdziału jest taki sam :) Zrobiłam to celowo by zaznaczyć, że wydarzenia rozgrywają się w tym samym czasie.

Mam nadzieję, że mimo licznych błędów, miło się czytało. Liczę na wasze opinie ;>

Pozdrawiam, Hanami

4 komentarze:

  1. Za krótkie xD Ile lat poczekamy na kolejny rozdział? :D
    Co to tego - ciekawie się zapowiada, ale Tori mnie wkurzył! ,, Nie wróciłem tu by ją odzyskać '' PALANT -.- Agrrr!
    Liczę na ciekawe rozwinięcie tego wątku i na ,,szczęśliwe'' zakończenie (Mam na myśli love4Ever Tori x Hana). Co do braku korekty, NAWET nie odczułam że są błędy :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, trochę krótsze niż ostatnie, ale treściwie pod względem akcji ;>
      Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. Postaram się zacząć pisać weekendami, ale nie wiem co z tego wyjdzie, bo mam strasznie intensywny plan i dużo zapowiedzianych kolokwiów (nie licząc tych nie zapowiedzianych), ogólnie to mam dużo roboty.

      Dziękuję za miłe słowa ;>
      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  2. Zajrzałam tu po roku-dwóch. Przeczytałam wszystko od nowa. Jestem wstrząśnięta. Hanami, Ty cholerny geniuszu. To, jak ukazałaś motyw metamorfozy wewnętrznej, to jak ułożyłaś fabułę, by wszystko trzymało się kupy, by czytelnik myślał i próbował powiązać wątki. Dziękuję Ci za to.
    Zacznę od szablonów. Ja się pytam, jak. Jak one się zmieniają po przejściu z jednego aktu do następnego. Kręcą mnie takie... myki.

    Kurczaki... mam tyle pytań, na które nie mogłabyś i tak odpowiedzieć. Nah, to frustrujące.

    Co do postaci, aktualnej sytuacji. Mam wrażenie, że zaczynamy się zbliżać do konfrontacji Hanami-Tori. Taktaktak! Nie liczę na miłość, wpadnięcie sobie w ramiona. Nic z tych rzeczy! Niech się pożrą, ale niech zobaczą, co stracili. Tak bardzo bolało mnie serce, czytając o ich niespełnionej miłości. Damn it.

    Mam nadzieję, że na samiutki koniec, Hanami nie skończy tak jak Sakura. Czuję w kościach, że będzie walka z Nim. Bo On jeszcze nabroi, a ja będę konać, czekając na następne rozdziały. :<

    Życzę Ci miłych studiów. A jakże! Koniec semestru tużtuż.
    Pozdrawiam,
    Locofuego

    PS. Narobiłaś mi chęci na opowiadanie. Chyba się za coś zabiorę bardziej ambitnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, uwielbiam twoje opowiadanie i czekam na kolejną notkę. Nominowałam cie do Liebster Blog Award. Więcej informacji na moim blogu http://nyks-tainna.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń