Rozdział bez korekty!
Poczułam, jak ciało
Sasuke sztywnieje. W chwili szybszej niż mgnienie oka odsunął mnie od siebie na
długość wyciągniętych ramion. Jego oczy, na powrót, starały się być zimne, a
oblicze ukazywało nieskutecznie ukrywane zaskoczenie.
- O czym ty mówisz? -
wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Znalazłam pozostałe
strony z dziennika matki - powiedziałam spokojnie, ruchem dłoni wycierając
mokre ślady na policzkach, pozostałe po niedawnych łzach. - Sakura nigdy nie
poroniła twojego dziecka. Urodziła je. A tak właściwie, to urodziła nas. Ja i
Aanami jesteśmy twoimi córkami, nie Itachi'ego - dodałam.
Sasuke wpatrywał się
we mnie oniemiały, z dużą dozą niepewności w oczach.
- Urodziłyśmy się w
kwietniu , a nie w sierpniu, więc tak naprawdę jesteśmy starsze niż wszyscy, a nawet
my same, uważałyśmy. Prawdę znali tylko nieliczni, wszyscy inni uwierzyli w
ojcostwo Itachi'ego.
Sasuke puścił moje
ramiona i odsunął się ode mnie, jakbym była nosicielem jakiejś choroby
zakaźnej. Zacisnęłam zęby, powstrzymując się od komentarza. Miał prawo być w
szoku, ja sama byłam. W sumie, chyba nieczęsto ktoś się dowiaduje, że ma
dziewiętnastoletnie córki z kobietą, którą zabił i które do tej pory uważał za
córki własnego brata. To chyba całkiem niespotykane zjawisko.
Złożyłam dłonie w
pieczęci i pojawił się w nich wypchany zeszyt o starych i obdrapanych okładkach
- dziennik Sakury.
- Proszę, przeczytaj
to. Obszerniejsze wytłumaczenie znajdziesz w Konosze, w twoim starym domu.
Wręczyłam, wciąż
zszokowanemu, Sasuke dziennik mojej matki, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam
w przeciwnym kierunku, pozostawiając go przed kaplicą samego, zamyślonego i
zakrwawionego.
Zatrzymałam się w momencie, gdy stracił mnie z pola
widzenia i oparłam się o pień stojącego obok drzewa. Głęboko oddychając
starałam się wyzbyć trzymającego mnie węzła nerwów. Byłam przerażona, gdyż nie
wiedziałam jak Sasuke zareaguje na moje słowa. Ponadto, był pierwszą osobą,
której o tym mówiłam - wiec byłam zdenerwowana również tym faktem. Czułam jak
moje nogi powoli przestają się trząść, co przyjęłam z uśmiechem ulgi. Nawet w
obliczu wielkiego niebezpieczeństwa nie byłam tak zdenerwowana i przerażona jak
teraz, przez zwykłą rozmowę. Powiedzenie prawdy Sasuke, kosztowało mnie wiele
wysiłku. Ponadto wysłałam go do mojego ojca, nie wiedząc jak on zareaguje gdy
dowie się prawdy o wszystkim, gdy Itachi mu wszystko wytłumaczy. Nie
wykluczone, że wciąż będzie planował go zabić. Możliwe więc było, że skazałam
tym samym swojego ojca na śmierć z rak mojego biologicznego ojca. Itachi mimo
ślepoty wciąż był wspaniałym wojownikiem, ja jednak spędziłam trochę czasu z
Sasuke i wiedziałam, że nawet tak wyśmienity ninja jak Itachi, nawet z pełnią
wzroku miałby nikłe szanse na pokonanie mojego wujka - nie, mojego prawdziwego
ojca. To wszystko było zbytnio pogmatwane i trudne do pojęcia w tak krótkim
czasie.
Usłyszałam cichy świst, tak nie pasujący do tego miejsca.
Zbyt szybki by być niezidentyfikowanym przedmiotem obecnym w przyrodzie. Dźwięk
zbliżał się zbyt nienaturalnie, bym mogła go zignorować. Energicznie przesunęłam
głowę, a w korę, o którą przed chwilą ją opierałam wbiło się ostrze. Nie był to
jednak normalny kunai, ani inna znana mi broń do rzucania. Miał kształt
odlanego w metalu, zahartowanego i niewątpliwie ostrego ptasiego pióra.
Wszystkie detale były wykonane z niezwykłą dokładnością, co znaczyło o kunszcie
kowala, który wykuł tę broń. Uważnie, niemalże z zachwytem przyjrzałam się
broni i odetchnęłam z ulgą, jednocześnie uśmiechając się sama do siebie.
Uspokoiłam się, gdyż bez problemu rozpoznałam owe
misternie wykonane ostrze i bez trudu powiązałam je z Gildią. Gdyby nie moje
przyspieszone szkolenie ja również nauczyłabym się posługiwać Sokolim Piórem. Z
tego, co opowiadał mi Kenshi, to pierwsze treningi z tą bronią odbywały
się podczas trzeciego roku szkolenia, i jedynie najlepsi zdobywali możliwość
jej posiadania. W Gildii Sokole Pióro było bronią elitarną.
Oderwałam wzrok od broni by spojrzeć w stronę, z której nadleciała.
W tym samym momencie, z drzewa na które patrzyłam zeskoczył ubrany w gildyjny
strój Skrytobójca.
Przypatrzył mi się uważnie, nie ukrywając zainteresowania
moim zakrwawionym i porwanym kimonem.
- Widzę, że nie miałaś udanego ślubu, Shi no namido - rzekł
swoim wypranym z emocji i lekko ochrypłym głosem.
- Zależy co rozumiesz przez "udany". Ja bawiłam
się fantastycznie, pan młody trochę za krótko - odpowiedziałam z uśmiechem.
Mężczyzna nie odpowiedział. Skinął mi głową w stronę
broni, jakby prosząc o jej wyciągnięcie. Ostrożnie więc chwyciłam za metal i wyszarpnęłam
go z kory, raniąc sobie przy tym rękę. Broń, mimo swej detaliczności kształtu nie
była ciężka i została wyważona idealnie do rzutu. O ile ktoś wiedział jak nią
rzucić.
- Masz bardzo czuły słuch. Niewielu słyszy dźwięk
Sokolego Pióra - powiedział – Szkoda, że przechodziłaś przyspieszone szkolenie,
a twój Mentor tak szybko zginął. Uważam, że byłabyś godna noszenia tej broni.
- Schlebiasz mi Skrytobójco, jednak jestem pewna, że nie
po to tutaj przyszedłeś.
- Od razu przechodzisz do rzeczy. Cenie takie osoby,
dobrze, że w porę się uchyliłaś, bo byłoby szkoda takiego potencjału.
- Mniemam iż i bez mojego uniku broń nie wyrządziłaby mi
szkód - odrzekłam oschle, nudząc się powoli tą pogawędką. Widząc Skrytobójcę odetchnęłam
z ulgą, gdyż miałam nadzieję na misję, która pozwoli mi uwolnić się od tego
wszystkiego. Jednakże póki co, na nic takiego się nie zapowiadało.
- Ja nigdy nie pudłuje,
nawet umyślnie - powiedział.
Uśmiechnęłam się z przekąsem.
- Do czego ta rozmowa zmierza? Wróćmy do meritum sprawy.
Po co do mnie przyszedłeś?
- By zaproponować ci pełne szkolenie Skrytobójcy -
oznajmił - Dać ci możliwość używania Sokolego Pióra - dodał, wskazując ruchem
głowy na wciąż trzymane przeze mnie ostrze.
- Wybacz, ale nie zamierzam tracić sześciu lat życia na
waszą gildię, do której tak właściwie dołączyłam z jednego powodu - który
osiągnęłam - odpowiedziałam, z lekką nutą podenerwowania w glosie.
- Całkiem możliwe, że miałaś jeden powód by dołączyć. Ale
masz też jeden powód by zostać. Spodobało ci się to. Widziałem twój zachwyt w oczach
gdy zobaczyłaś Pióro. Widziałem twoją radość gdy skojarzyłaś moje przybycie z
możliwością misji. Jesteś zupełnie jak twoja matka. Krew z jej krwi.
Prychnęłam cicho pod nosem, podświadomie jednak wiedząc,
że ma rację.
- To wszystko daje mi również Akatsuki.
- Oni nie dadzą ci dreszczyku emocji związanego ze skrytobójstwem.
Oni nie rozumieją naszego rzemiosła - powiedział - Oferuje ci trening w formie
zaocznej - dodał.
Przyjrzałam mu się uważnie.
- Czego oczekujesz w zamian? - zapytałam, a odpowiedział
mi jego śmiech.
- Pokarzesz, że jesteś tego warta - rzekł - Nie ukrywam, że
twoja matka prosiła mnie o szkolenie ciebie nim umarła. Nie spełnię jednak tej
prośby, jeśli nie okażesz się godna mojego treningu - wytłumaczył.
Powoli zaczynał mnie denerwować fakt, iż moja matka
zaplanowałam całą moją przyszłość. Zadbała o wszystko, wytyczając mi już
ścieżkę. Gdyby pokusa nie była tak wielka, zapewne zignorowała bym jego
propozycje, buntując się przyszłości jaką wyznaczyła mi matka. Jednakże
przyjemny ciężar Pióra w dłoni, kusił swoim chłodem i ostrością. Uległam więc
jego zabójczemu urokowi.
- Kogo mam zabić? - zapytałam z demonicznym uśmiechem na
ustach.
***
Wpatrując się w majaczącą w oddali wieś, nałożyłam na
twarz skrytobójczą maskę. Wzrokiem wodziłam po okolicy, głównie jednak
obserwując pogrążoną we śnie, albo pozornym śnie wioskę. Przyglądałam się trzem
drogom prowadzącym do niej, które przecinały najwyraźniej nie strzeżone mury ją
okalające. Od trzech godzin nikt nie wjechał, ani nie wyjechał z wioski, co
uznałam jako znak do ataku. Gdy księżyc ukrył się za chmurami, poprawiłam po
raz ostatni mocowanie "ramienia" i rękawiczki, po czym wyskoczyłam z
mojej kryjówki i zaczęłam biec w stronę domów.
Płynnym ruchem odbiłam się od ziemi, wspomagając się skumulowaną
w nogach chakrą i wylądowałam na murze, po czym z gracją kota przeskoczyłam na
pobliski dach. Wylądowałam bezszelestnie i przykucnęłam - by trudniej mnie było
dostrzec.
Pytając "kogo?" zazwyczaj ma się na myśli jedną
osobę. Ja również miałam. Nie trudno sobie wyobrazić moje zdziwienie gdy
zamiast namiaru na jedną personę dostałam zlecenie na kilkadziesiąt, a
dokładnie na całą wieś. Fakt ten wywołał u mnie falę niesłychanej ciekawości,
bo któż był na tyle bezwzględny by pozbyć się całej wioski? Niestety moje
ciekawskie pytania zostały zbyte przez tajemniczego Skrytobójcę, bo zabójców
winien interesować jedynie cel i misja, a nie osoba zlecająca. Chcąc nie chcąc
chwilowo ustąpiłam, jednak zamierzałam rozwikłać tę zagadkę w przyszłości.
Ostrożnie zsunęłam się z dachu i zawisłam na jego
krawędzi. Nogą wyszukałam parapetu i delikatnie się na niego opuściłam.
Sprawnymi dłońmi - wyuczonymi w tym fachu - otworzyłam okno domostwa i
bezszelestnie wsunęłam się do jego wnętrza.
Znalazłam się w sypialni, gdzie na skromnym futonie spała
młoda kobieta. Bezszelestnie podeszłam do skraju materaca i przykucnęłam przy śpiącej
postaci. Jej oddech był spokojny i głęboki. Nie było wątpliwości, że śpi.
Rozprostowałam dłoń, by wysunąć utkwiony w
"ramieniu" sztylet, gdy przypomniałam sobie słowa Skrytobójcy:
"Dodatkowe utrudnienie - robotę należy wykonać bez krwawo. Tego wymaga
pracodawca". Warknęłam cicho pod nosem i zaprzestałam tej czynności. W
zamian za to, sięgnęłam do jednej z wielu ukrytych w gorsecie kieszonek i wyjęłam
z niego pojedynczy senbon. Nasączony był on specyficzną trucizną atakującą
układ nerwowy. Jego użycie nie pozostawiało żadnych śladów, więc był idealną skrytobójczą
bronią - w związku z tym był strasznie drogi. Ja swoje dostałam od siostry, choć
ona pewnie jeszcze o tym nie wie.
Ostrożnie chwyciłam igłę dwoma palcami i wbiłam ją w
skroń śpiącej kobiety - tak trucizna szybciej dostanie się do komórek nerwowych
i skuteczniej, szybciej i humanitarnej zabije. Mózg kobiety umrze
błyskawicznie, a ona po prostu rano nie wstanie.
Wyjęłam broń i zabrałam ją ze sobą, by nie zostawiać
śladów. Podeszłam do drzwi na korytarz i ostrożnie je uchyliłam wyślizgując się
na zewnątrz i zostawiając wiecznie śpiącą kobietę za plecami. Ruszyłam wzdłuż
korytarza, by wyeliminować wszystkich domowników. Do tej pory wszystko szło
nadzwyczaj łatwo, aż za łatwo.
Jak na zawołanie z jednego z pokoi wyszła malutka
dziewczynka. Jej czarne włosy opadały nie związane na jej ramiona i zakrywały
niczym kurtyna jej wychudzoną twarz. W rączkach kurczowo trzymała małą
porcelanową laleczkę o martwym spojrzeniu zielonych oczu.
Warknęłam pod nosem i odwróciłam się na pięcie, wiedząc, że
i tak zostałam już zauważona. Zaspana twarz dziewczynki wyrażała bowiem szok,
który mnie utwierdził w tym przekonaniu.
Nie miałam zamiaru zabijać dzieci. Chociaż do głowy mi
nie przyszło, gdy przyjmowałam tę misję, że w tej wiosce będą dzieci. Dostałam
rozkaz wyeliminowania mieszkańców, a co się tego tyczyło również i dzieci. Nie mogłam jednak tego wykonać. Ona była
zaledwie kilkuletnią istotą. Istotą, którą niedługo stać się mogło moje martwe
dziecko. Czy je byłabym w stanie zabić?
Zatrzymałam się jednak w pół kroku, gdy przypomniałam
sobie los mojego biologicznego ojca. Stracił życie na rzecz pragnienia zemsty, zaprzedał
samego siebie, porzucił przyjaciół... Czy byłabym w stanie skazać na to, to
dziecko? A tym bardziej własne? Zabiłam jej
matkę, pozostawiłam ją samą na świecie - wiadomym jest, że zechce się na
mnie zemścić.
Bez zastanowienia odwróciłam się i rzuciłam zatrutą igłą
w dziewczynkę. Z przerażeniem patrzyłam jak spogląda na mnie wielkimi oczyma.
Nagle z hukiem upadła na podłogę, ciałem jej zawładnęły drgawki, a z ust toczyć
zaczęła się piana. Patrzyłam jak cierpi, piszcząc i wrzeszcząc przy tym w
niebogłosy. Z jej oczu płynąć zaczęła krew, a podczas drgawek odgryzła sobie
język, którym się zadławiła. Patrzyłam jak umiera w męczarniach, a z jej malej
piersi wystaje senbon. Widziałam jak drgawki powoli słabną, a wrzaski zamierają
na jej ustach. Patrzyłam na to szeroko otwartymi oczyma. Nie mogłam odwrócić
wzroku choć bardzo tego chciałam, wiedziałam bowiem, że obraz ten będzie
prześladował mnie do końca mojego życia.
Odetchnęłam głęboko, gdy dziewczynka zamarła wykręcona w
nienaturalny sposób. Zrobiłam krok do tylu wciąż wpatrując się w martwe ciało.
Teraz już wiedziałam, dlaczego humanitarnej było aplikować truciznę prosto do
mózgu. Widziałam co się dzieje, jak trucizna zostanie wstrzyknięta gdzie
indziej.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a wargi w wąską linię chcąc w
ten sposób powstrzymać wymioty. Zamknęłam oczy, by nie dać upustu łzom. Po czym
odetchnęłam głęboko, otworzyłam powieki i zrobiłam krok w stronę martwego
ciała, a później następny i następny. Podeszłam do truchła i wyciągnęłam z
niego senbon. Odwróciłam spojrzenie by nie patrzeć w jej martwe, szeroko otwarte
oczy, po czym nie spoglądając na nią więcej ruszyłam na dalsze przeszukiwania
domu. Choć byłam pewna, że wrzaski dziecka obudziły już wszystkich domowników.
Przed oczami wciąż jednak miałam obrazy jej męczarni i
bolało mnie to jakbym zabiła swoje własne dziecko. Wiedziałam, że teraz już nie
będzie tak łatwo, wszystko się skomplikowało i nie byłam pewna czy nie ucierpi
na tym moja nadwyrężona ostatnimi czasy psychika.
***
Wszedłem do dobrze sobie znanego, czarnego korytarza i
ruszyłem z pewnością przed siebie. Nie było bowiem możliwości bym zgubił się w
tym labiryncie korytarzy. Zauważyłem łunę światła wydostającą się z wiecznie
otwartych drzwi pomieszczenia i ruszyłem w jej kierunku.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? - usłyszałem chłodny
glos za sobą. - Czyżby syn marnotrawny powrócił?
Odwróciłem się w stronę głosu i zmierzyłem chłodnym
wzrokiem rozmówce. Był to młody chłopak o zaskakująco długich białych włosach.
Stał z założonymi rękoma oparty o ścianę i wpatrywał się we mnie ironicznym
spojrzeniem.
- Nie wiem kim jesteś, ale to nie twój interes - warknąłem.
Zaśmiał się.
- Wróciłeś by odzyskać Hanami, nim będzie za późno? -
zapytał.
Jego słowa mnie zdenerwowały choć nie dałem tego po sobie
poznać. Nie wiedziałem po co ów chłopak mnie zaczepił, ale pewnym było, że
chciał wyprowadzić mnie z równowagi.
- Cóż za szkoda, że Hanami teraz nie ma. Przepadła po
swoim interesującym weselu, choć pewien jestem, że nie z panem młodym. Na
własne oczy widziałem jak przeszywa go sztyletem.
Nie powiem by te słowa mnie nie zdziwiły i nie zaintrygowały.
Owszem wróciłem, ale nie po to by ją odzyskać. Wróciłem bo miałem nadzieje, że
już jej tu nie będzie i nie wyrządzę jej juz żadnej krzywdy. Jednak fakt, że
nie wyszła za mąż skomplikował moje plany. Jednocześnie jednak ucieszył moje zbolałe
i stęsknione serce.
- Dobrze wiedzieć - mruknąłem i odwróciłem się z zamiarem
odejścia.
- Nie myśl jednak, że gdy cię zobaczy to padnie tobie w
ramiona - powiedział naśmiewając się - Ona nawet o tobie nie pamięta.
Zatrzymałem się w pół kroku. Czyżby dlatego Hanami nie
rozpoznała mnie pod Suną? Owszem wyglądałem inaczej niż wcześniej, ale ja
poznałem ją mimo maski i innych włosów. Czyżby naprawdę o mnie zapomniała?
- Martwi cię to? Nie musi, nawet bez tego nie jest już
tylko twoja. Prawdę mówiąc, kto ją chciał to ją miał - rzucił, a ja odwróciłem
się w jego stronę energicznie - Ja też ją miałem, mimo naszego pokrewieństwa.
Widziałeś jaki uroczy grymas przybiera jej twarz gdy dochodzi? I jak rozkosznie
jęczy prosto do ucha, gdy jest jej dobrze?
Wkurzony doskoczyłem do niego i przedramieniem przycisnąłem
jego szyję do ściany. Mimo to na jego twarzy wykwitł zadowolony uśmiech, gdyż
udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi.
- Tori, puść go - usłyszałem zimny glos Sasuke.
Spojrzałem w stronę mężczyzny, stojącego pośrodku
korytarza którym przyszedłem. Miał na
sobie zabrudzone i zakrwawione czarne kimono.
- Wróciłeś już? - zapytał podduszany chłopak z lekkim
wysiłkiem.
- Owszem, wróciłem. Tori, puść go nim będę zmuszony użyć
siły - warknął głosem ubarwionym nutka zmęczenia.
Niechętnie puściłem chłopaka i nie kryjąc zadowolenia
patrzyłem jak namiętnie wciąga powietrze.
- Wróciłeś Tori - rzekł pozbawionym emocji głosem Sasuke.
Skinąłem głową.
- Więc powinieneś znać prawdę. Część tego co powiedział
Yoshito jest prawdziwa. Hanami usunęła cię ze swojej pamięci, w wyniku czego odblokowała
wspomnienia przesłuchiwanych osób. Była chora i nieświadoma swoich czynów,
dlatego prowadziła trochę rozwiązłe życie - rzekł, a białowłosy chłopak prychnął.
Sasuke jednak zignorował jego wypowiedź i kontynuował
swój monolog.
- Problem związku tego szczyla z Hanami został przeze
mnie rozwiązany, wiec nie ma się o co martwic - powiedział, a ja mimowolnie przytaknąłem
jak uczeń na wykładzie - Jest jednak coś co może trochę przeszkodzić w waszym
zejściu.
Spojrzałem na niego zaintrygowany.
- Hanami sądzi, że cię zabiła. Więc gdy zobaczy cię
żywego, najprawdopodobniej będzie w szoku i będzie cię unikać.
- Skoro tak mówisz - powiedziałem po chwili ciszy. - Nie
przybyłem jednak by się z nią znowu schodzić. Wracam do organizacji, bo tu jest
moje miejsce - rzekłem chłodno.
Sasuke wzruszył ramionami.
- A szkoda, wole ciebie niż tego... - zaczął Uchiha i
podbródkiem wskazał na chłopaka.
Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy twarz Yoshito przybrała
zniesmaczony grymas.
- Marudzisz jakbyś był jej ojcem - warknął chłopak, a ja
zauważyłem jak twarz Sasuke na chwile zamiera.
- Miła pogawędka, ale chyba muszę odwiedzić gabinet
Lidera - rzekłem.
- Nagato raczej juz na ciebie czeka - przytaknął mi
Uchiha. Zaciekawiło mnie dlaczego użył imienia mojego ojca. Zwykle określamy go
imieniem obecnego w siedzibie ciała, Liderem albo pseudonimem. Czyżby Nagato
był we własnej osobie.
***
Zakradłam się do ostatniego budynku. Poszło mi znacznie
szybciej niż sobie to wyobrażałam, przez to, że połowa domów tutaj stała pusta.
Jakby mieszkańcy się wyprowadzili, uciekając przed moim przybyciem. Niektóre
jednak wskazywały na dłuższą nieobecność domowników.
Przemierzyłam prawie cały dom i nie zastałam żywej duszy.
Ruszyłam więc ku ostatniemu pokojowi w którym jeszcze nie byłam. Uchyliłam
drzwi i zauważyłam mężczyznę klęczącego przed ołtarzykiem, zastawionym
zdjęciami zmarłych. Pokój oświetlał migotliwy blask pojedynczej świecy.
Podeszłam do niego bezszelestnie, chcąc złapać jego szyje
w miażdżącym uchwycie i udusić go. Nim jednak zdołałam to zrobić, ten się odwrócił.
- Witaj Skrytobójco - rzekł cichym, słabym głosem.
Zamarłam w pół kroku.
- Czuje się zaszczycony, że wysłali samą Shi no namidę, schlebia mi to -
powiedział, z lekkim uśmiechem na ustach.
- Wiedziałeś o moim przybyciu? - zapytałam.
Starzec zamilkł na chwilę, spoglądając przez ramię w stronę
zdjęć.
- Wszyscy wiedzieliśmy. My cię wynajęliśmy - powiedział.
Zamarłam, całkowicie wytrącona z równowagi przez jego
słowa.
- Czemu? - warknęłam, zaciskając pięści - Dlaczego skazaliście
siebie i swoje dzieci na śmierć?
Starzec westchnął głośno i lekko zakaszlał.
- Czy Skrytobójca nie powinien się wyzbyć ciekawości
dotyczącej motywów zlecającego? - zaśmiał się i ponownie zaniósł kaszlem.
- Widziałaś zapewne puste domy, Skrytobójczynio. Wiesz, że
musisz unikać naszej krwi, wiesz dlaczego? Cała wioska uległa zarazie, z której
uciec można jedynie za pomocą śmierci.
- A co z medycyną? - zapytałam.
- Próbowaliśmy wszystkiego, to jest nasze najlepsze
wyjście by uwolnić się od cierpień - rzekł.
Zagotowała mi się krew w żyłach. Przez słabość dorosłych
i ich uległość wobec choroby musiałam pozabijać te wszystkie dzieci. Musiałam
patrzeć jak płomień ich życia gaśnie.
Zacisnęłam dłonie w pięści i podskoczyłam do staruszka.
Rzuciłam go na ścianę z ołtarzykiem, przez co wszystkie zdjęcia pospadały na
podłogę. Podeszłam do niego szybko i zacisnęłam dłonie na jego szyi.
- Przez to, że musiałam zabić wszystkie te dzieci,
będziesz cierpiał sto razy bardziej niż one - warknęłam mu przez maskę w twarz.
Aktywowałam Shinsongana i zaczęłam torturować go, rozszarpując
mu komórki nerwowe. Powoli, stopniowo. Zagłuszałam swoje sumienie jego wrzaskami.
Puściłam jego szyję gdy przestał wierzgać zapewne
umierając z bólu, a jego truchło z hukiem upadło na podłogę. Spojrzałam na jego
ciało z pogardą i nienawiścią, a później opuściłam dom.
Kroczyłam główną aleją wioski, ku wyjściu z niej. Za
pomocą Katon: Gōka Mekkyakutam, podpaliłam
całą wioskę, spalając tym samym szalejącą w niej zarazę.
Na wzgórzu z którego ruszyłam czekał na mnie Skrytobójca.
- Dobrze, zdałaś - rzekł - Zostałaś moim uczniem, a to była
twoja pierwsza lekcja - dodał.
Zignorowałam go, wpatrując się w niego beznamiętnie.
Wciąż czułam w sobie odrazę i nienawiść do tego mężczyzny, która nie wyparowała
mimo jego katuszy. Wciąż widziałam śmierć tej dziewczynki.
- Pierwszą i najważniejszą zasadą Skrytobójców jest
bezwzględność. Skrytobójca musi być bezwzględny. Dzisiaj się tego nauczyłaś -
powiedział - Wracaj do siedziby, to tyle na dzisiaj. A, umyj się i spal ten
uniform. Mniemam że masz gdzieś jeszcze ten podarowany przez twoja matkę? Dałem
ci ten po to byś mogła bez przeszkód go zniszczyć, nie chcemy przenieść dalej
zarazy - dodał i zniknął.
Skierowałam się więc w stronę Jaskini, zastanawiając się
czy Sasuke wrócił już po spotkaniu z Itachi'm i jak mu poszło. Myślałam o
wszystkim innym, byleby tylko nie myśleć o dziewczynce, która mogłaby być moim
dzieckiem.
***
Ponieważ mój korektor nie mógł znaleźć czasu na poprawienie rozdziału, to wstawiam bez poprawy, by nie kazać wam dłużej czekać ;)
Jak można zauważyć początek poprzedniego jak i tego rozdziału jest taki sam :) Zrobiłam to celowo by zaznaczyć, że wydarzenia rozgrywają się w tym samym czasie.
Mam nadzieję, że mimo licznych błędów, miło się czytało. Liczę na wasze opinie ;>
Pozdrawiam, Hanami
Za krótkie xD Ile lat poczekamy na kolejny rozdział? :D
OdpowiedzUsuńCo to tego - ciekawie się zapowiada, ale Tori mnie wkurzył! ,, Nie wróciłem tu by ją odzyskać '' PALANT -.- Agrrr!
Liczę na ciekawe rozwinięcie tego wątku i na ,,szczęśliwe'' zakończenie (Mam na myśli love4Ever Tori x Hana). Co do braku korekty, NAWET nie odczułam że są błędy :)
Pozdrawiam :)
Owszem, trochę krótsze niż ostatnie, ale treściwie pod względem akcji ;>
UsuńNa to pytanie nie mogę odpowiedzieć. Postaram się zacząć pisać weekendami, ale nie wiem co z tego wyjdzie, bo mam strasznie intensywny plan i dużo zapowiedzianych kolokwiów (nie licząc tych nie zapowiedzianych), ogólnie to mam dużo roboty.
Dziękuję za miłe słowa ;>
Pozdrawiam, Hanami
Zajrzałam tu po roku-dwóch. Przeczytałam wszystko od nowa. Jestem wstrząśnięta. Hanami, Ty cholerny geniuszu. To, jak ukazałaś motyw metamorfozy wewnętrznej, to jak ułożyłaś fabułę, by wszystko trzymało się kupy, by czytelnik myślał i próbował powiązać wątki. Dziękuję Ci za to.
OdpowiedzUsuńZacznę od szablonów. Ja się pytam, jak. Jak one się zmieniają po przejściu z jednego aktu do następnego. Kręcą mnie takie... myki.
Kurczaki... mam tyle pytań, na które nie mogłabyś i tak odpowiedzieć. Nah, to frustrujące.
Co do postaci, aktualnej sytuacji. Mam wrażenie, że zaczynamy się zbliżać do konfrontacji Hanami-Tori. Taktaktak! Nie liczę na miłość, wpadnięcie sobie w ramiona. Nic z tych rzeczy! Niech się pożrą, ale niech zobaczą, co stracili. Tak bardzo bolało mnie serce, czytając o ich niespełnionej miłości. Damn it.
Mam nadzieję, że na samiutki koniec, Hanami nie skończy tak jak Sakura. Czuję w kościach, że będzie walka z Nim. Bo On jeszcze nabroi, a ja będę konać, czekając na następne rozdziały. :<
Życzę Ci miłych studiów. A jakże! Koniec semestru tużtuż.
Pozdrawiam,
Locofuego
PS. Narobiłaś mi chęci na opowiadanie. Chyba się za coś zabiorę bardziej ambitnie.
Hej, uwielbiam twoje opowiadanie i czekam na kolejną notkę. Nominowałam cie do Liebster Blog Award. Więcej informacji na moim blogu http://nyks-tainna.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuń