.

.

Rozdział 48 - Ostatnia walka

Bez korekty!

Gdy pierwszy raz wyczułam jego obecność wiedziałam, że to nie będzie pokojowe spotkanie. Bałam się. Bałam się go i tego co może mi zrobić. Czułam jednak, że cokolwiek by to nie było – należało mi się. Oszukałam go. Pozwoliłam mu żyć tyle lat w nieświadomości, pozwoliłam mu cierpieć. A jego cierpienie było dla mnie czymś o wiele gorszym niż moja własna śmierć.
Gdy przyszedł do mnie, gdy stanął na tym dachu co ja, czułam, że cokolwiek miałby mi zrobić, zrobiłby to powoli i skrupulatnie. By zadać mi tyle samo bólu co ja jemu lub by bolało mnie nawet bardziej. I chciałam mu na to pozwolić. Nie walczyłabym. Nie krzyczała. Dałabym mu się uśmiercić.
Gdy stanął naprzeciw mnie. Gdy ujrzałam jego oczy – byłam szczęśliwa. Oczy, których tak dawno nie widziałam, a które tak bardzo kochałam. Oczy, które należeć mogły tylko dla niego. Oczy, za którymi tak bardzo tęskniłam. I ten, za którego oddałabym życie.
Gdy zacisnął swe dłonie na mej szyi i krzyczał, nie walczyłam. Choć trudno mi było oddychać, choć czułam jak niebezpieczne stawały się jego poczynania, choć jego złość bolała bardziej niż świeże rany.
Gdy kamień uderzył w jego czoło, gdy ujrzałam Yahiko – zamarłam. Nie powinno go tu być, nie powinni byli się o sobie dowiedzieć w ten sposób. Nie tak powinno się to odbyć. Czułam jak świat staje w miejscu, obraz wiruje mi przed oczyma, wszystko blednie. Nie mogłam dać się zabić, nie mogłam pozwolić im się pozabijać.
Wtedy pojawił się ON. Pan śmierci, który już raz mnie zabił. Ten, który to wszystko zniszczył, ten który roztrzaskał moją rodzinę. I zabrał go. Moje dziecko, którego ojcem był Tori. Moje dziecko, które wychowywałam sama tyle czasu, za które walczyłam, z którym walczyłam i za które dałabym się zabić. Zabrał go i roztrzaskał mój świat. Zniszczył mnie ponownie. Zabił jeszcze raz. Ponownie straciłam chęć by żyć.
- Zabij go – warknęłam po chwili, odsuwając się od niego na długość wyprostowanych ramion i chwytając jego płaszcz w moje dłonie. – Zabij go. I przyprowadź do mnie z powrotem nasze dziecko – rzekłam z determinacją w głosie, a oczy wypełniły mi się furią.
Zniknął, goniąc za nim by odzyskać nasz skarb.
Otarłam łzy z twarzy, lecz nie byłam w stanie się ruszyć. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić nerwy i pozbyć się strachu. Powoli, ciągając nosem, podniosłam się na nogi. Nie było powodu do paniki. Tori był jednym z najlepszych ninja jakich znałam, a przez te siedem lat na pewno znacznie się rozwinął. A i Yahiko nie był pierwszym lepszym płaczącym dzieckiem. Był ninja, który nie raz dowiódł swojej wartości podczas misji. Był geniuszem, co przy takich rodzicach nie było wcale zaskakujące. I jeśli jakiekolwiek dziecko miałoby się uwolnić z niewoli, z pewnością był to Yahiko. Nie ważne kim był porywacz.
Ponownie wzięłam głęboki oddech i rozluźniłam mięsnie, czując jak uchodzi ze mnie napięcie. Przeskoczyłam na inny budynek, kierując się w stronę budynku Hokage. Byłam pewna, że nie mam o co się martwić. Byłam pewna, że odzyskam ich obu. A w tym czasie uratuję więcej istnień. Zrobię to, do czego mnie wyszkolono. Będę walczyć.
Ujrzałam postać ubraną w płaszcz Akatsuki która walczyła z dwoma oponentami. Z daleka mogłam zauważyć, że był to Sasuke. Zbliżyłam się do walczących i ukryłam swoją chakrę. Przeskoczyłam na budynek znajdujący się zaraz za jednym z wrogich ninja, chwyciłam kunai w dłoń i zeskoczyłam. Wylądowałam na ramionach zaskoczonego mężczyzny i nim zdążył zareagować, szybkim ruchem ręki podcięłam mu gardło. Krew trysnęła do przodu, ochlapując stojącego nieopodal drugiego ninje, który zaskoczony nie zauważył ataku Sasuke. Chwilę później oba ciała opadły na ziemię zbroczoną krwią.
- Tatku – rzekłam cicho, starając się ukryć łamliwość głosu. Sama nie wiedziałam, że aż tak stęskniłam się za tym starym piernikiem.
- Hanami – odpowiedział, jakby zupełnie niezdziwiony – który to już raz pojawiasz się bez zapowiedzi?
Zaśmiałam się cicho.
- Przepraszam za zepsucie zabawy. Co tutaj robi Akatsuki? – spytałam zaciekawiona.
- Myślę, że nie czas na takie rozmowy. Jakby nie patrzeć jesteśmy w trakcie bitwy. Po śladach na twojej szyi wnioskuję, że spotkałaś się z Torim – rzucił, czyszcząc swoją katanę o ubranie jednego z ninja. – Dziwne, że jeszcze żyjesz.
- Twój wnuk mnie uratował – odpowiedziałam, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć, powietrze przeszył przerażający krzyk. – Chyba nie mamy czasu na pogawędki. Do zobaczenia później – rzekłam i wskoczyłam na jeden z budynków, udając się w stronę z której dochodził brzęk zderzającej się broni.

***
Dogoniłem go po chwili, lecz nim zdołałem cokolwiek zrobić, otoczyły mnie jego klony. Nie przerywając biegu złożyłem dłonie w odpowiednie pieczęci i otoczyła mnie zgraja moich własnych kopii, które rzuciły się do walki. Po chwili zostaliśmy sami.
- Myślisz, że uda ci się mnie pokonać? – zapytał, błyszcząc złowrogo czerwonym okiem zza maski.
- Nie mam wyboru. Mam do pogadania z Hanami, więc nie ma możliwości bym tutaj teraz zginął. Szybko się z tobą rozprawię, zabieram dzieciaka i ruszam z powrotem do wioski – rzuciłem.
- Czyżby instynkt tacieżyński? – zapytał drwiąco.
- Wątpię. Raczej wkurwienie – rzekłem tonem mrożącym krew w żyłach. – Nie radziłbym ci mnie ignorować – dodałem, powoli tracąc cierpliwość.
Naprawdę zależało mi na czasie. Musiałem porozmawiać o tym wszystkim z Hanami jak najszybciej. Inaczej chyba zgubiłbym się w moich własnych domysłach.
Nagle zza drzewa wyskoczył jego klon, przechwycił dziecko i wbiegł do lasu. Stało się to tak szybko, że z trudnością to zauważyłem.
- Zabawmy się więc sami. Dziecko dopadnę później – powiedział.
- Zatańczmy – rzuciłem.
Złożyłem dłonie w pieczęcie, wypowiedziałem szybko Kami Bunshin i zostałem otoczony armią swoich papierowych klonów. Musiałem się śpieszyć, by dotrzeć do dzieciaka zanim zatrą się ich ślady.

***
Ten dzień zaczął się fatalnie. Najpierw ktoś nas śledził podczas powrotu z misji. Później zarządzono natychmiastową ewakuację, w wyniku której zaprowadzono mnie do jednego z bunkrów z którego z trudem udało mi się wymknąć. Po chwili jednak znowu zostałem zabrany przez wujka Minato i zaciągnięty pod bunkry. Tym razem było trudniej ale i tak się wymknąłem, by wrócić do mamy akurat wtedy gdy była duszona przez jakiegoś kolesia ubranego w dziwny płaszcz w czerwone chmurki. Pierwszy raz widziałem ją gdy się poddała i nawet nie próbowała walczyć. I po raz pierwszy widziałem przerażenie w jej oczach, gdy mnie zauważyła.
Wszystko było takie chaotyczne. Nim zostałem porwany przez tego dziwnego typa z czerwonym okiem, zdołałem zauważyć jedynie oczy kolesia, który dusił moją matkę. Oczy, które były takie same jak moje. Zobaczyłem również załamaną twarz mojej mamy. Obraz, którego chyba nigdy nie wymarzę z pamięci.
Wiedziałem, że musiałem wrócić do niej jak najszybciej i zapewnić o moim bezpieczeństwie. Może i udawała twardą, ale wiedziałem, że zawsze była wobec mnie przesadnie ostrożna i chroniła mnie wszelkimi środkami. Musiałem wrócić, by dowiedzieć się również o mężczyźnie, który miał takie same oczy jak moje. Przeczuwałem, że był moim ojcem, ale musiałem się upewnić. Musiałem również dowiedzieć się dlaczego zostawił nas na tak długo i kazał mamie udawać, że żyje z kimś innym.
Po chwili ten który mnie porwał, zatrzymał się i zaczął rozmawiać, z tym który atakował moją matkę. Czyżby mama wysłała go po to, by mnie uratował? Nim zdołałem cokolwiek powiedzieć, zostałem przejęty przez klona i zabrany między drzewa. Odetchnąłem z ulgą. Mimo, iż nie należę do strachliwych, bałem się tamtego człowieka. Jego chakra była czymś, z czym nie mógłbym sobie poradzić. Jednak sprawa miała się inaczej w przypadku klona, mimo wszystko wystarczyło go jedynie zniszczyć by się uwolnić. A przy odpowiedniej technice było to wykonalne.
Skupiłem się i za pomocą Shinra Tensei odepchnąłem od siebie klona. Upadłem na twardej ziemi nim zdołałem zareagować, po czym szybko podniosłem się do pionu i przy użyciu Kuchiyose: Raikō Kenka przywołałem kilka kunai. Uzbrojony rozejrzałem się po okolicy. Wiedziałem, że klon znajdował się niedaleko, lecz nie mogłem go dokładniej zlokalizować. Złożyłem dłonie w pieczęci ptaka, szczura, woła, małpy, znowu szczura i węża, wyszeptałem Ukojizai no Jutsu, a z nieba spadł rzewny deszcz. Chwilę zajęło mi odnalezienie ukrywającego się w drzewach klona. Używając Banshō Ten'in przyciągnąłem go do siebie i zaatakowałem kunai’ami. Wybuchł i zniknął, a ja zostałem sam.
Odetchnąłem głęboko i ruszyłem w drogę powrotną utrzymując przy sobie nienaturalny deszcz, by móc w porę wyczuć obce chakry.

***
Uskoczyłem przed kolejnym atakiem. Rozejrzałem się po okolicy i przyjrzałem uważniej Madarze. Wiedziałem, że czas już kończyć tę maskaradę i zabrać się do poważnej walki. Wszystkie przekładnie były już na swoim miejscu.
Nagle zza drzew została wystrzelona potężna fala chakry, która została skierowana w stronę Madary. Atak był na tyle potężny, że zniszczył drzewa spotkane po drodze. Staremu Uchiha udało się uniknąć ataku dzięki swojemu czasoprzestrzennemu jutsu ­Kamui. Nim jednak zdołał całkowicie pozbierać się po ataku rzuciła się na niego moja ścieżka Asury, czego z pewnością się nie spodziewał. Niewiele osób dowiedziało się o moich ścieżkach.
Nie tracąc czasu, cofnąłem się miedzy drzewa, ustępując pola walki swoim dodatkowym ciałom. Nie było potrzeby narażania się na ataki, gdy walka mogła się odbyć beze mnie. Po za tym, o wiele łatwiej było kontrolować ścieżki z ukrycia.
Usiadłem pod jednym z drzew i skupiłem się na kontrolowaniu walki. Koło mnie przysiadł Tendō, który za pomocą Ukojizai no Jutsu sprowadził na pole bitwy nienaturalny deszcz.
Ścieżka Asury i Madara zaczęli walczyć przy pomocy taijutsu, lecz Uchiha sprawnie unikał potężnych ciosów Shuradō dzięki swojemu Kamui.
Dzięki swoim ścieżkom, mogłem obserwować co dzieje się na polu walki i zauważyłem jak Madara składa pieczęć barana i przy pomocy Mokuton: Sashiki no Jutsu, rzuca drewnianymi pociskami w ścieżkę Asury. W tym samym czasie Gakidō, użył Fūjutsu Kyūin, wchłaniając chakrę techniki, usiłując jednocześnie wchłonąć choć część chakry starego Uchihy.
Dwie ścieżki cofnęły się między drzewa by ustąpić pola Ningendō, który ponownie zajął Madarę w szybkim i pożerającym siłę i energię taijutsu. Po dłuższej wymianie ciosów staremu ninja udało się odepchnąć potężne cielsko ścieżki, złożyć pieczęcie i przy pomocy Mokuton: Daisōju wyciągnąć z ziemi kilka ogromnych korzeni, które miały za zadanie ją zmiażdżyć. Mój refleks okazał się jednak wystarczająco szybki, by w porę ją stamtąd wyciągnąć i odskoczyć na bezpieczną odległość.
Walka stawała się coraz bardziej zawarta i coraz bardziej chakro-chłonna. Czułem jak fale energii opuszczają moje ciało przez pręty wczepione w przedramię, a dzięki którym kontrolowałem sześć ciał. Gdybym stał prawdopodobnie robiłbym się coraz słabszy. Ciekawiło mnie jak ta zaciekła walka wpływa na starego Uchihę. Pewnym było, że przestał mnie ignorować. Interesował mnie jednak fakt, ile był jeszcze w stanie wytrzymać bez popełnienia błędu.

***
Poczułem silne fale chakry dobiegające zza linii drzew i domyśliłem się, że zapewne powróciłem do miejsca, gdzie walczą dwaj mężczyźni. Wykonałem pieczęci, by zakończyć nienaturalny deszcz, ten jednak nieustannie padał zupełnie jakbym to nie ja go przywołał.
Zaciekawiony zrobiłem kilka kroków do przodu lecz nagle zostałem pochwycony przez czyjeś ręce i usadzony pod jednym z najbliższych drzew. Ze zdziwieniem zauważyłem tam mężczyznę, który przypuszczalnie był moim ojcem. Postać, która mnie tu przyciągnęła usiadła obok mnie i zauważyłem, że również ma podobne oczy do moich.
Mężczyzna, który był moim ojcem, miał zamknięte oczy i wyglądał jakby odpoczywał. Dziwił mnie fakt, że spokojnie sobie tutaj drzemał, gdy niedaleko trwała walka, nim jednak zdołałem się ruszyć by pobiec w tamtą stronę i pomóc, powstrzymała mnie dłoń tej drugiej postaci.
- Zostań tutaj i nie przeszkadzaj – rzekł mężczyzna – Nie ma bezpieczniejszego miejsca od tego. Wkrótce zakończę walkę i wrócimy do Konohy – dodał, po czym zamilkł.
Jego prawa dłoń spoczęła na jego lewym przedramieniu, w które zostały wczepione metalowe pręty.
Wyglądało na to, że mój „prawdopodobnie” ojciec był fanem piercing’u i modyfikacji ciała. Co widziała w nim moja matka?

***
Z Yahiko u boku byłem spokojniejszy. Ciekawiło mnie jak udało mu się uciec, jednak z pewnością zmniejszało to ilość moich problemów. Nie musiałem już śpieszyć się by go odszukać. Mogłem się skupić całkowicie na walce.
Madara użył Katon: Bakufū Ranbu i posłał wirującą falę ognia w stronę moich ścieżek. Przy pomocy jednej z nich złożyłem sekwencję pieczęci: baran, ptak, dzik, małpa, i ponownie baran i sparowałem atak falą wody pod ogromnym ciśnieniem. Powietrze wypełniło się duszącą i gorącą parą wodną. Suiton: Mizudeppō był niezawodną i sprawdzoną techniką, która umiejętnie użyta może nawet pozbawić kogoś życia. Aż szkoda, że użyłem jej jedynie by odeprzeć Katona Uchihy.
Przy pomocy Chikushōdō przywołałem Wielkiego Wiertłodziobego Ptaka, który zaczął atakować Madare.

***
Wbiegłam w jedną z Konoszańskich uliczek i instynktownie uniknęłam ataku kunai’em. Uśmiechnęłam się szatańsko pod nosem i skoczyłam na atakującego z prędkością, której się nie spodziewał. Nim zdążył zareagować, przeszywałam jego ciało swoim ostrzem. W trakcie biegu nie zauważyłam jednak, że wskakuję między grupę wrogich ninja, którzy w chwilę mnie otoczyli. Uśmiechnęłam się niewinnie.
- Panowie i panie, witamy w Konoha. W czym mogę pomóc? – zapytałam, dekoncertując ich na chwilę wystarczającą by użyć Chidori Nagashi.
Otoczyły mnie wiązki błyskawicy, które zaatakowały moich oponentów. Wiązki prądu atakowały ich układ nerwowy i zmusiły ich mięśnie do skurczu - powodując paraliż. W powietrzu rozniósł się swąd palonego ciała, gdy błyskawice zwęgliły ich skórę.
- Dziękuję za spotkanie i życzę miłej śmierci – rzuciłam i pobiegłam dalej.
Przystanęłam na chwilę przed jednym z zakrętów za którym czaili się wrodzy ninja. Złożyłam pieczęcie i wyszeptałam Raiton no Yoroi. Moje ciało otoczyły wiązki błyskawicy, które nie tylko stanowiły barierę i ochronę, lecz również zwiększały moją prędkość i siłę ataku. Wyskoczyłam zza winkla i wskoczyłam między ninja.

- Hanami? – usłyszałam zdziwiony głos Itakoi’ego za plecami.
Odwróciłam się ostrożnie, upewniając się, że wszyscy moi przeciwnicy leżą bez życia, po czym dezaktywowałam technikę.
- Szwagrze – odpowiedziałam.
- Już rozumiem nagłe zniknięcie Tori’ego, gdy tylko wkroczyliśmy do wioski. Nie wiem jakim cudem wciąż żyjesz po waszym spotkaniu – powiedział zdziwiony.
- Uratował mnie twój bratanek i nagłe pojawienie Madary – rzuciłam, lecz nim zdążył powiedzieć dodałam. – Cieszę się, że cię widzę. U Aanami wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. Jestem przekonany, że zabije cię jak tylko cię zobaczy – dodał. – Zobaczymy się później, idę poszukać żony nim zauważy, że zniknąłem. Zachowuj się odpowiedzialnie, głupio by było jakbyś po tylu latach udawania martwej, rzeczywiście umarła – rzucił na odchodne i zniknął.

***
- Hokage-sama! – krzyknął jeden z ninja, podbiegając do Naruto – Sytuacja przy głównej bramie opanowana dzięki nagłemu pojawieniu się Akatsuki. Po wschodniej stronie wioski pojawili się ninja z Suny, którzy pomagają opanować sytuacje. Jednak są znaczne problemy po zachodniej stronie. Zginęło wielu naszych ludzi. Nie wiem też jak długo uda nam się utrzymać sytuację w centrum – powiedział szybko.
- Nie jest dobrze. Przy takich posiłkach powinniśmy z łatwością wygrywać – rzekł Naruto do siebie – Wyślij kilku napotkanych jōninów i medycznych ninja do zachodniej strony i centrum, w miarę możliwości – dodał odprawiając go tym samym.
- Jednak bez ich pomocy, nie mielibyśmy aż tak wielkich szans. Kto wie, co Madara zrobił z atakującymi nas ninja – powiedział Itachi, pojawiając się znikąd - Pakt z Suną i Akatsuki nie był złym pomysłem – dodał.
- Wiem, ale jednak wciąż nie udało nam się opanować sytuacji. Nie mogę tu tak po prostu stać i patrzeć – rzekł zdenerwowany blondyn. – Powinienem stanąć do walki!
- Jesteś najważniejszym człowiekiem w wiosce. Zapanuje chaos jeśli coś Ci się stanie – odparł mu kruczowłosy.
- Dlaczego miałoby mi się coś stać? Przypominam Ci, że jestem również jednym z najsilniejszych ninja w wiosce. A dodatkowo jinchūriki!
- Akurat bycie pojemnikiem dla bestii, która może się wyrwać w każdym momencie, wcale nie jest argumentem.
- Nie przesadzaj. Panuję nad nią – odrzekł mu zdenerwowany jego słowami Hokage.
Przez chwilę stali w ciszy obserwując broniącą się wioskę. Ze wszystkich stron dobiegał ich brzęk zderzającej się broni oraz wybuchy zderzających się jutsu.
Powoli zapadał zmierzch a walk nie było widać końca. Naruto zdawał sobie sprawę z tego, jak zmęczeni muszą być jego ludzie. Minęło wiele lat od ostatniego ataku na Konohę, jednak ninja, mimo iż lepiej wyszkoleni i tak nie byli na to przygotowani. Mimo iż razem z Itachim od lat szykowali wioskę do oparcia natarcia, nie widać było efektów ich pracy. Konoha broniła się dzielnie ale nikt tak naprawdę nie mógł zapewnić, że uda jej się wygrać.
- Nie będę tak stał i patrzył – rzekł nagle Naruto – Ruszam do centrum. Jeśli ktoś mnie będzie szukał, to właśnie tam! – krzyknął, po czym zeskoczył z dachu nim Uchiha zdołał zareagować.
Itachi westchnął pod nosem, po czym ruszył w stronę zachodnich murów wioski. Od początku wiedział, że nie uda mu się utrzymać Hokage w miejscu.

***
- Chyba należy skończyć tę zabawę – rzekł nagle Uchiha. – Może wyjdziesz z cienia?
- W cieniu mi bardzo dobrze – opowiedziałem mu ustami jednej ze ścieżek. – Ale masz rację, należy zakończyć te tańce – dodałem.
Ścieżka Devy wstała z wcześniej zajmowanego miejsca i ruszyła między drzewami w stronę pola walki. Nim dostała się w jej obrzeżą, złożyła dłonie i za pomocą Chibaku Tensei, przywołała na niebie czarną kulę, która zaczęła przyciągać wszelką materię.
Usłyszałem jak Uchiha warknął coś pod nosem i zaczął cofać się w celu uniknięcia silnego przyciągania kuli. Zapewne chciał zyskać na czasie, by wymyślić sposób na jej unicestwienie.
Podniosłem się i z uśmiechem na ustach otrzepałem płaszcz. To był już koniec. Złożyłem dłonie w pieczęci, po czym ruszyłem w stronę pola walki. Chłopiec dreptał za mną.
Usłyszałem krzyk zdziwienia starego Uchihy, po czym zapadła cisza. Zaśmiałem się głośnie i  za pomocą Ścieżki Devy odwołałem technikę. Mały meteoryt upadł z hukiem na ziemię tworząc fale uderzeniową, która mało co nie zbiła chłopca z nóg.
Wyszedłem na pole bitwy, które teraz było jednym wielkim kraterem, a na którym leżał Madara trzymając się za zakrwawione nogi.
- Wielka technika, by odwrócić uwagę od małej. Sprytnie – rzekł.
- Dziękuję za uznanie. Wszyscy dają się na to nabrać – powiedziałem, wskazując na porozrzucane wokół kartki papieru, w których ukryte były zatrute senbony, a którymi wcześniej zaatakowałem Madarę – Mój stary też się na to nabrał – odpowiedziałem.
Zza drzew wyszło sześć moich ścieżek i ustawiło się za mną murem.
- Posiedziałbym tu z tobą aż zdechniesz. Trucizna nie tylko zabije cię w minutę, ale również skutecznie paraliżuje. Co zapewne już poczułeś sądząc po twojej minie – odpowiedziałem.
- Muszę wracać do Konohy – rzekłem.
Tendō chwyciło chłopca i razem z czterema ścieżkami zniknęli między drzewami.
- Pozwoliłbym Ci zdychać w męczarniach ale nie mam czasu. Muszę się jednak upewnić, że umarłeś w stu procentach – powiedziałem.
Ścieżka Asury, która stała obok mnie, wycelowała działo chakry w stronę Uchihy. Po czym, gdy tylko odszedłem, wystrzeliła w jego kierunku potężny strumień.
Ruszyłem w drogę powrotną do wioski zostawiając Shuradō za sobą by zmasakrowało ciało Madary, tak, by w żaden sposób nie dało się go z powrotem powołać do życia. Przywołałem również Króla Piekieł, by zabrał jego duszę tam, skąd nie dałoby się już jej przyzwać.

***
Biegnąc w stronę centrum, spotkałam uciekających stamtąd ninja Konohy. Świadczyć to mogło jedynie o tym, że cokolwiek się tam działo, zmusiło ich do natychmiastowego powrotu.
Wybiegłam na jedną z głównych ulic i zamarłam. Po ulicach grasował Naruto w siedmoogoniastej formie atakujący wszystkich napotkanych ninja. Całym szczęściem wszystkim ninja z Konohy udało się zbiec, ale jinchūriki który stracił nad sobą kontrolę stanowił zagrożenie dla każdego i nie wiadomo kiedy zacząłby rujnować wioskę.
Wzięłam głęboki oddech i podjęłam irracjonalną decyzję przez którą prawdopodobnie zginę. Ale ktoś musiał to zrobić! A skoro Tori poznał już Yahiko to byłam pewna, że będzie kto miał się nim zająć i odpowiednio wyszkolić.
Nim jeszcze raz to przemyślałam, wybiegłam zza rogu za którym się znajdowałam i ruszyłam w stronę Naruto. Nim zdołał zareagować uczepiłam się do jego pleców i zaczęłam wchłaniać ogromne pokłady chakry ogoniastej bestii. Czułam, że moje własne linie chakry powoli się niszczą z powodu ilości i tempa wchłanianej energii, więc zaczęłam wysyłać nadmiar ku najbliższym żywym roślinom, które mogły ją przyjąć.
Powoli zaczynałam tracić przytomność z powodu ogromnego wysiłku. Czułam jakby wpompowywano i jednocześnie wysysano ze mnie życie. Zauważyłam, że Naruto powoli zaczyna się przemieniać z powrotem i przestaje próbować mnie z siebie zrzucić.
Usłyszałam jedynie moje imię wykrzyczane przez kogoś, po czym zemdlałam.

***
Wchodząc do wioski od razu skierowaliśmy się do jej centrum. Sądziłem, że jeśli gdziekolwiek mam spotkać Hanami to właśnie w centrum walki, która z całą pewnością odbywała się w centralnej części wioski.
Zauważyliśmy tłum ludzi skupiony wokół czegoś, a który wcale nie zdawał się być przejęty walką. Nagle wyczułem coś, czego się nie spodziewałem. Albo raczej nie wyczułem tego, co spodziewałem się poczuć.

Nie było jej.

Przerażony przedarłem się przez tłum i zobaczyłem coś, czego obawiałem się najbardziej.
Leżała bezwładnie na ziemi z zamkniętymi oczyma, a Aanami starała się ją uleczyć. Ja wiedziałem jednak, że nie było po co marnować chakry.

Bo jej już nie było.

Powoli podszedłem do ciała białowłosej nie przejmując się płaczem chłopca. Jednym ruchem ręki odsunąłem od niej jej siostrę i z hukiem opadłem na kolana przed jej bezwładnym truchłem.
- Co się stało? – zapytałem ledwie słyszalnym głosem, zdając sobie sprawę z tego, że wcale mnie to nie obchodziło.
Aanami starała się coś mi wytłumaczyć lecz nic do mnie nie docierało. Nic oprócz widoku jej ciała.

Ciała, w którym nie było już życia.

Delikatnie wziąłem ją w ramiona i przetarłem jej twarz z kurzu. Wciąż była cholernie piękna. Cholernie piękna i kompletnie martwa.
Nie płakałem. Nie czułem smutku. Jedyne co czułem to furia. Złość, która wypełniała każdą moją komórkę, która zalewała mnie całego falami.

Odeszła.

Śmiała odejść, gdy odnalazłem ją po tylu latach. Przez siedem cholernych lat udawała martwą tylko po to, by umrzeć akurat w dniu, w którym ją spotkałem ponownie! Nie zamierzałem jej na to pozwolić.
- Zabierzcie ludzi – powiedziałem w eter. – Nie pozwolę jej odejść.
- Tori – usłyszałem głos Aanami. – To nie ma sensu. Jej strumienie chakry są kompletnie rozerwane, wlewana w nią energia kompletnie z niej wypływa.
- Nie będę wlewał w nią chakry. Tylko życie – odpowiedziałem cicho, tak by tylko ona usłyszała.
- To też jest swego rodzaju chakra. A wiesz ile kosztuje Cię ta technika. Sam możesz umrzeć, próbując ją uratować.
- Więc umrę. Bez niej i tak jestem martwy – rzekłem.
Usłyszałem ciche westchnięcie, po czym zebrani ludzie się rozeszli. Odetchnąłem.
- Pomóż mi. Naprawiaj jej strumienie chakry – powiedziałem do Aanami, gdy zaczęła się podnosić.
Nie mówiąc nic została obok mnie, po czym wyszeptała cicho:
- Nawet jeśli Ci się uda, ona może już nigdy nie użyć żadnej techniki.
- Trudno. Tak będzie jej kara, za bawienie się w umieranie.

Odetchnąłem ponownie, po czym złożyłem pieczęcie barana i węża, szepcząc Gedō — Rinne Tensei no Jutsu. Przywołałem Króla Piekieł, od którego zamierzałem odzyskać jej duszę.


***
Rozdział opublikowany po dłuższej przerwie. Nie jest to mój najlepszy i najdłuższy rozdział, ale stwierdziłam, że nie ma co się ociągać :)
Jest to ostatni rozdział Shi-no-namidy. Został mi jedynie do napisania Epilog :<  Trzymajcie kciuki, by wyszedł jak najlepszy :)

Pozdrawiam,
Hanami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz