.

.

Rozdział 33 - Akasuna no Sasori



Ostrożnie wprowadziłam Hanami do pokoju, w którym ustawione zostało szpitalne łóżko, wokół którego ustawione były stoły ze stali nierdzewnej. Na nich natomiast znajdowały się skalpele i różne inne przybory chirurgiczne, niezbędne do operacji tego typu. Wszystko było wysterylizowane, a w powietrzu unosił się zapach chemikaliów.
Pomogłam Hanami wygodnie ułożyć się na posłaniu. Operacja miała trwać kilka godzin, więc ważne dla mnie było by leżąc nie nabawiła się odleżyn. Spojrzałam na nią niepewnie, a ona uśmiechnęła się pocieszająco.
- No to zaczynamy – zachęciła mnie.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i przyłożyłam dłonie do jej oczu, wprowadzając ją w stan śpiączki. Ważne było, by jej sen był na tyle głęboki by się nie obudziła podczas operacji. Następnie odgarnęłam niesforne kosmyki białych włosów z jej twarzy i niepewnie przygryzłam wargę.
Chciałam by Sasori był przy mnie. By spoglądał przez moje ramię na przebieg operacji. Nie wiem, dlaczego, ale bardzo pragnęłam jego obecności. Co było absurdalne. Mistrz Sasori odebrał tylko podstawowe wykształcenie w medycznych jutsu i nie wiele by mi pomógł przy tej operacji. Jednak działałby na mnie pokrzepiająco, nawet, jeżeli miałby mi grozić metalowym ogonem Hiruko.
Zaniepokojona podeszłam do znajdującego się w pomieszczeniu zlewu i zaczęłam dokładnie obmywać dłonie płynem dezynfekującym, by następnie nałożyć na nie specjalne rękawiczki. Przysunęłam się do łóżka, na którym leżała Hanami i głęboko odetchnęłam chcąc uspokoić nerwy i drżące dłonie. Czułam jak przez okienka w drzwiach obserwuje mnie Itakoi, który zacisnął kciuki za powodzenie operacji.
- Możesz odejść, to będzie trochę trwało – powiedziałam.
Usłyszałam cichy śmiech.
- Zniknę jak tylko zaczniesz – zapewnił.
Uśmiechnęłam się niepewnie i chwyciłam za jeden ze skalpeli leżących na stoliku obok. Ponownie odetchnęłam głęboko i przyłożyłam go do ciała Hanami.
***

Z głośnym westchnięciem ułożyłem zapisane papiery na kupce po lewej stronie biurka, ignorując te z prawej, te które wciąż czekały na zapełnienie. Niektóre były tu już kilka tygodni, ale zawsze z braku czasu lub chęci odkładałem je na później. Co było błędem, bo teraz kupka ta wyglądała straszniej niż Kyuubi. Z lekkim strachem chwyciłem za jedną z kartek leżących na tej kupce i ze wstrętem ją odłożyłem. Co jak co, ale był to nieprzejrzany raport z misji… sprzed trzech miesięcy. Z misji, na którą wysłałem Deidarę i Sasoriego.
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi i z ulgą zaprosiłem gościa do środka. Co jak co, ale on mógł mnie uwolnić z nawału papierkowej roboty. Do pomieszczenia ostrożnie wkroczył Itakoi, instynktownie rozglądając się na boki w poszukiwaniu potencjalnego przeciwnika. W duchu zaśmiałem się z owego odruchu, uświadamiając sobie, że sam zawsze reagowałem w ten sposób wchodząc do pomieszczenia.
- Co cię do mnie sprowadza? – zapytałem, opierając brodę na prawej ręce i patrząc w jego stronę.
Jednocześnie moja ręka powędrowała w stronę szuflady biurka, w której to schowaną miałem butelkę sake. Jak jeszcze żyła Sakura, to często wykradała mi owe zachomikowane butelki. Podobno robiła to w trosce o moje zdrowie, choć dobrze wiem, że sama wypijała całą zawartość.
- Kim tak naprawdę jest Yoshito? Sasuke mówi, że on również ma Oczy Śmierci – powiedział.
Spojrzałem na niego uważnie, wlewając zawartość butelki do szklanki stojącej na blacie.
- Owszem, jego rodzina to jedyni ludzie, którzy oprócz Sakury przeżyli masakrę klanu Shin. Byli wtedy na misji w Kraju Ognia, więc zabójcy im nie zagrażali. Yoshito jest dziedzicem Shinsongana, jak Hanami, tego samego typu.
- Skoro on również ma Oczy Śmierci, to znaczy, że Hanami już nic nie zagraża? Ten ktoś może przecież zabrać oczy chłopaka – zauważył czarnowłosy.
Uśmiechnąłem się.
- To nie takie proste jak się wydaje. Hanami wciąż jest i zawsze będzie w wielkim niebezpieczeństwie. Oczy Hanami, mimo iż pozornie takie same jak Yoshito, są… silniejsze, że się tak wyrażę. Są wstanie wywołać większe szkody, gdyż Sakura wywodziła się z głównej rodziny klanu Shin, a rodzice Yoshito z jego dalszej odnogi – rzekłem.
Chłopak zamyślił się na chwilę.
- Czy Aanami już zaczęła? – zapytałem, wypijając zawartość szklanki.
- Tak, przed chwilą. Była bardzo zdenerwowana – rzekł – Ale poradziła sobie w tym. Hanami nie mogła być w lepszych rękach.
- Chyba, że w rękach Sakury – rzuciłem mimochodem.
Nie wątpiłem we wrodzony talent czarnowłosej. Jednak mimo swoich zalet, ona wciąż nie była swoją matką. Sakure szkoliła legendarna Tsunade, Aanami – Shizune. Jest odczuwalna różnica, mimo iż mistrzyni jednej z bliźniaczek również była uczennicą Piątej Hokage. Tak, więc miałem wrażenie, że to właśnie ich matka byłaby lepszą opcją w tym wypadku, zważywszy na delikatność prowadzonej sprawy. W końcu chodziło o oczy i to nie byle jakie.
- Więc po co tutaj ten cały Yoshito? – spytał po chwili, przerywając moje rozważania i uważnie przypatrując się na moją butelkę sake, jakby z obawą.
- To akurat mój drogi jest bardzo proste. Żeby nikt inny go nie miał – rzuciłem, wpatrując się w kupkę leżącą po prawej stronie biurka.
- Nie zdradzisz mi swoich planów, prawda?
- Nie. Chyba, że zajmiesz się tymi papierami, o tutaj – powiedziałem wskazując na przerażające arkusze.
Ten obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i uśmiechnął się ironicznie.
- Nie będę Ci psuł zabawy, wolę żyć w niewiedzy – odpowiedział.
Wzruszyłem ramionami.
- Trudno, twój wybór – rzekłem – Chciałeś coś jeszcze? – dodałem.
Ten pokręcił przecząco głową po czym wstał zostawiając mnie samego, z butelką sake i papierami na biurku. Westchnąłem głośno z rezygnacją i zabrałem się za przeglądanie dokumentów.
***

Leniwie podniosłem nogę, by przekroczyć kałuże przede mną. Przeskoczyłem na drugą jej stronę i poślizgnąłem się o mokre błoto, niemalże się przewracając. Warknąłem pod nosem przeklinając to piekielne Wiecznie Płaczące Ame. Przez deszcz, który nieprzerwanie lał się z nieba, mój płaszcz Akatsuki przesiąknięty był do pojedynczej nitki.
Powoli zaczynałem mieć dość tych nienaturalnych Łez, stwarzanych przez Paina, w celu nieustającego obserwowania wioski. To podchodziło pod lekką paranoje, nie od dawna wiadomo, że nikt nie odważy się niepostrzeżenie przemknąć do wioski. Na każdym kroku przecież widać było nasze szamocące płaszcze. Traktowano nas tu niczym wybawicieli, w końcu byliśmy wysłannikami samego Boga.
Zdenerwowany wkroczyłem do baru znajdującego się jak najbliżej mnie. Będąc w środku przeczesałem mokre włosy i skierowałem się do lady. Zamówiłem kieliszek sake i usadowiłem się na jednym z krzeseł. Niepostrzeżenie obrzuciłem lokal spojrzeniem, by zorientować się co do osób się w nim znajdujących. Jak się okazało byli tu tylko nic nieznaczący mieszkańcy wioski. Z irytacją zauważyłem jak znajdujące się w tawernie kobiety plotkują na mój temat rzucając na mnie ukradkowe spojrzenia spod figlarnie poruszających się rzęs. Westchnąłem głośno. Czy zawsze musi dziać się tak samo?
Barman postawił przede mną kieliszek, zapewniając, że jest on na koszt firmy. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, w końcu byłem w płaszczu Akatsuki, który zapewniał mi swego rodzaju wygody.
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili głośne westchnięcia dziewczyn i głośne kroki w stronę baru. Następnie zmęczone opadnięcie na krzesło obok głos i męski głos zamawiający to samo co ja.
- Co tam słychać? – usłyszałem znajomy głos.
- Nic. Właśnie przeprowadziłem z tej irytującej misji nowego członka – rzuciłem, nie odwracając się nawet w stronę blondyna.
Tamten westchnął cicho i jednym ruchem wypił zawartość kieliszka, jednocześnie prosząc o dolewkę.
- Sasori no Danna oficjalnie zginął. Widziałem jego martwy rdzeń – rzucił – Pain posłał mnie bym sprawdził tą informację i zabrał pierścień. Okazała się jak najbardziej prawdziwa – dodał.
Spojrzałem na niego uważnie, jak wypijał ze złością kolejny kieliszek sake. Rozumiałem jego złość, w końcu zginął jego partner i mistrz. Moi starzy towarzysze z Taki już nie żyją.
- Jest już nas coraz mniej – rzuciłem, bawiąc się pustym kieliszkiem sake – Kisame, Suigetsu, Karin i Juugo – wszyscy padli. ANBU są coraz agresywniejsi, kto by przypuszczał – dodałem.
Deidara pokiwał głową w zamyśleniu, następnie wychylił kolejny kieliszek sake, by następnie zamówić całą butelkę. Siedzieliśmy przy barze w ciszy, coraz wypijając polewany przez blondyna trunek. Każdy pogrążony był we własnych myślach.
Kim był dla mnie Sasori? Darzyłem go jakimś szacunkiem, był silny i budził respekt. Oschłością dorównywał nawet mi. Z tego, co było mi wiadomo kiedyś podkochiwał się w Sakurze, ona uczyła go medycznych jutsu, przy których pomocy mógł wykonywać lepsze trucizny. Choć równie dobrze mogła to być plotka wymyślona przez Hidana. Bądź co bądź zdradził mi tą „nowinkę” pod silnym wpływem alkoholu na jednej z naszych imprez.
- Wracajmy, musisz przekazać tą nowość Liderowi – mruknąłem, czując jak moją głowę obejmują błogie zawroty.
Tylko alkohol mógł wrócić mi błogą nicość do głowy. Tylko on mógł uspokoić i przytłumić moje rozszalałe myśli i nerwy. Tylko on mógł zabić moje emocje.
- Tak, chodźmy – wybełkotał w odpowiedzi blondyn.
Wstaliśmy z barowych krzeseł i opuściliśmy tawernę ruszając w stronę kanałów, którymi dostać się mogliśmy do starego więzienia, które obecnie stało się kryjówką Boga i jego Ludzi.
***

Usłyszałem ciche pukanie do drzwi i machinalnie wyraziłem zgodę na wejście. Byłem wykończony tą papierkową robotą, która powoli zaczynała mnie wpędzać w alkoholizm. Bądź, co bądź, wypełniałem te druczki każdego dnia, a niektórych rzeczy nie dało się załatwić bez uprzedniego uraczenia się sake.
Do pokoju wszedł Deidara i lekko się chwiejąc podszedł do mojego biurka i bez pozwolenia klapną na jeden z foteli tam stojących. Wyraźnie czuć było od niego odór alkoholu, który drapał nozdrza. Przyjrzałem się mu uważnie i posłałem pytające spojrzenie. Ten nie śpiesząc się z wyjaśnieniami omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, by następnie przenieść swe niebieskie tęczówki na mnie i wpatrywać się we mnie uporczywie, z lekkim wyrzutem a zarazem wyzwaniem w oczach.
- Sasori no Danna nie żyje – powiedział lekko bełkotliwym głosem, wciąż natarczywie się we mnie wpatrując, jakby chcąc za wszelką cenę zobaczyć moją reakcje na te słowa.
- Jesteś pewien? – zapytałem, na co ten spojrzał na mnie ironicznie i rzucił na stół pierścień marionetkarza.
- Jak to się stało? – spytałem, widząc, że blondyn zbiera się do wyjścia.
Na dźwięk moich słów ten jakby z oddechem ulgi padł z powrotem na krzesło i sapnął cicho. Ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu z nieznanego mi powodu, w poszukiwaniu czegoś, czego tutaj nie było i z całą pewnością być nie powinno.
- Miał spotkanie z informatorem. Tylko tyle się dowiedziałem. Poszedł i nie wrócił – rzucił – To twoja wina. Gdybyś nie kazał mu Go szpiegować… Sasori-sama wciąż mógłby żyć – dodał gniewnie, co brzmiało dość zabawnie biorąc pod uwagę jego bełkotliwy ton głosu.
- Ktoś musiał. Równie dobrze mogłeś to być ty, ale on przynajmniej miał do tego i zdolności i sposobności – powiedziałem – I uznam, że jesteś pijany i nie myślisz, więc wcale nie chciałeś powiedzieć tego, co przed chwilą padło z twych ust – dodałem.
Ten w odpowiedzi burknął coś niezrozumiale pod nosem.
- Wiesz kim on był, ten informator? – spytałem.
- Nie. Sasori mi tego nie zdradził i niczego o nim nie udało mi się dowiedzieć – rzekł.
- Dobrze, niech będzie. Wielką stratą jest śmierć Skorpiona, zabił go jeszcze większy marionetkarz niż on sam był.
- Co masz na myśli? – spytał.
- Że On poczyna sobie całkiem zuchwale i wytrąca mi lalki z rąk. Na szczęście ja nie pozostaje mu dłużny – rzekłem.
- Chodzi Ci o tego młodego? Sasuke mi mówił… - zaczął.
- Możesz iść – przerwałem mu – Od dziś twym partnerem będzie Sasuke, posiedzisz trochę w organizacji ze względu na Hanami – dodałem, gdy ten otwierał drzwi.
Po chwili wyszedł zostawiając mnie samego. Chwyciłem za kieliszek stojący przede mną na biurku i z impetem rzuciłem go o ścianę. Bardzo zuchwale poczyna sobie mój przeciwnik, dobrze wie gdzie uderzyć by mnie osłabić, za dobrze…

Mimowolnie przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z Sasorim. Było to na terenie Ame, w lesie, który otaczał deszczową wioskę. Razem z Konan oczekiwaliśmy go, by namówić go na dołączenie do naszej, powstającej wtedy, organizacji. Z daleka można było zauważyć jego czerwoną czuprynę i oczy, które ukradkowo, uważnie rozglądały się po okolicy. Zeskoczyliśmy wnet z drzew, na których siedzieliśmy i spadliśmy zaraz przy jego nogach, co wcale go nie przestraszyło, jakby tego właśnie się spodziewał.
- Dostałem waszą wiadomość – powiedział spokojnie.
- Owszem. Chcieliśmy się spotkać, byś do nas dołączył – odpowiedziała mu Konan.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał.
- Bo jesteś nunekinem, zabójcą Trzeciego Kazekage i mordercą – tak jak my – rzuciła granatowowłosa.
Ja jedynie przyglądałem się ich wymianie zdań. Przeskakiwałem wzrokiem z dziewczyny na chłopaka starając się przewidzieć przebieg rozmowy.
- A Bóg się nie odezwie? – spytał ironicznie.
- Bóg nie odzywa się jeśli nie musi – powiedziała Konan.
- I uważasz, że jedynie na podstawie tego przyłącze się do was? – rzucił nie porzucając ironicznego tonu głosu.
- Dzięki nam możesz rozwinąć swoją kolekcje Ludzkich Marionetek – powiedziałem jakby niechcący.
Zauważyłem jak kącik ust Sasoriego unosi się do góry.
- I to jest dobry powód. Sztuka jest wieczna – mruknął.
- Owszem – potwierdziłem – Chodź więc z nami – dodałem.

Od tamtej pory Skorpion był jednym z moich popleczników. Po niedługim czasie udoskonalił Hiruko i schował się w niej, sprawiając, że rzadko zdarzało mi się widzieć jego prawdziwą postać. Stał się jednym z moich najlepszych zabójców, precyzyjnym, doskonałym. Siłą dorównujący Toriemu i jego demonowi.
Przypomniałem sobie jak zlecałem mu zadanie szpiegowania człowieka, który zagrażał córce Sakury. W jego głosie dało się wyczuć nutki złości, opanowującej jego ciało przy wspomnieniu różowowłosej. To ona pomogła mu urozmaicić jego wachlarz trucizn i przybliżyła świat medycznych jutsu. Ona rozumiała jego sztukę i nawoływała do rozwijania jej. Wiedziałem, że stworzył marionetkę o jej wyglądzie, że spoglądał na nią czasami po jej śmierci. Ona była mu przyjaciółką, która go rozumiała i którą on rozumiał. Prawdę powiedziawszy Sakura stała się bliska dla większości członków organizacji. Wszyscy po jej stracie w pewien sposób cierpieli, nawet ja. Bo pozostawiła na mych barkach przyszłość jej córek.
Nic więc dziwnego, że Sasori z chęcią przystał na pomysł szpiegowania Go. Wysłał swoich ludzi do niego, wymienił jego zaufanych popleczników. Wiedział o wszystkim, co On robił i zamierzał robić. Do czasu, aż On nie przechytrzył marionetkarza.
***
 Niepewnie odeszłam od łóżka, na którym leżała uśpiona Hanami i wpatrzyłam się w jej spokojną twarz. Była taka delikatna, ujmująca, piękna. Zauważyłam jak zza szyby w drzwiach przygląda mi się Itakoi. Spojrzałam na niego niepewnie i posłałam niewyraźny uśmiech.
Przyłożyłam do oczu białowłosej opatrunki i obwiązałam bandażem. Następnie odeszłam by zdjąć rękawiczki i umyć ręce jak i narzędzia chirurgiczne, których używałam. Wyczułam obecność chłopaka za plecami.
- I jak? – zapytał.
- Nie wiem – rzekłam stanowczo.
- Wszystko zależy od tego co będzie jak otworzy oczy. Przez tydzień musi chodzić w bandażach zanim nie zasklepia się wszystkie rany. Co prawda podziałałam na nie medyczna chakrą, ale dla pewności tak będzie bezpieczniej – rzuciłam wiedząc, iż on mnie nie słucha, tylko wpatruje się w Hanami.
- Wygląda jak martwa – rzekł po chwili.
Odwróciłam się w jej stronę. Spojrzałam na jej długie białe włosy, przeraźliwie bladą twarz, nieporuszające się usta i oczy przewiązane grubą warstwą bandaży.
- Wygląda, ale nie jest – stwierdziłam buntowniczo – Zabierz ją stąd do naszego pokoju. Będzie spać jeszcze przez trzy dni, by nie ruszała gałkami ocznymi – dodałam.
Chłopak skinął głową i delikatnie wziął dziewczynę na ręce. Opuścił pomieszczenie zostawiając mnie samą. Oparłam dłonie o blat umywalki i pozwoliłam swobodnie spłynąć łzom.
Bałam się.
***

Alkohol mi nie sprzyja, wiedziałem już to od dawna. Jednakże dzisiejszego dnia za wszelką cenę postanowił uprzykrzyć mi życie wizjami przeszłości. Najpierw przypominał mi o Sasorim, który zmarł podczas kontaktowania się z informatorem. Teraz natomiast przypominał mi o innej zmarłej, która w sumie nigdy nie dała mi o sobie zapomnieć. Oczami pamięci widziałem jak wchodzi do mojego gabinetu i bez entuzjazmu rozgląda się po pomieszczeniu z bliżej nieznanego mi powodu, jakby sprawdzała czy nikt nas nie słucha. Następnie pochodzi do mojego biurka i rozwala się na jednym z krzeseł, nogi opierając na kancie blatu. Wpatruje się przy tym we mnie wyzywająco, rzucając mi wyzwanie.
Później otwiera usta, z których wydobywa się potok słów. Słów, które przerażają mnie, wbijają mnie w fotel, przygniatają tak, że nie mogę wstać. A gdy kończy mówić, ja oddycham głęboko, jakbym wyskoczył dopiero co z wody. Spoglądam na nią niepewnie, zdziwiony, przerażony, a ona patrzy na mnie martwym spojrzeniem.
Wciąż czuję to, co czułem wtedy, gdy zdradziła mi to wszystko. Gdy zdemaskowała tego, który wydawał Mi polecenia. Wciąż czuję złość, która mną wtedy zawładnęła, nienawiść do tego, który chytrze mną sterował. Zrywam nitki, które ruszały moim rękami, pałam gniewem, mszczę się. A ona spogląda na mnie martwym wzrokiem. Następnie pyta:
- Nie wiedziałeś?
Ja patrzę na nią wzburzony, a ona mimowolnie lekko się uśmiecha.
- Więc zrobimy to razem – mówi – Ja idę na śmierć, by uwolnić się z jego więzów, ty nie dopuść do tego. Chroń go, chroń ją – dodaje – Jest twoją córką chrzestną.
Wychodzi zostawiając mnie samego z moim myślami, sprawiając, że bije się sam ze sobą. Palę się z gniewu. Zostawia mnie samego na zawsze, nigdy już nie wraca. Umarła i zostawiła mnie z moim przyrzeczeniem, z moimi słowami:
- Zawsze będę ją bronić.
A ja nie jestem typem człowieka, który obietnic nie wypełnia, który nie dotrzymuje słowa. Od tamtej pory chronię ją niczym swoje dziecko, niczym swoją córkę. A ona, mimo iż nieznośna, irytująca i niezważająca na swoje słowa, niewyrażająca należytego ludziom szacunku, posiada umiejętność rozkochiwania w sobie ludzi – jak Sakura – umiejętność, której nikt się nie oprze. I nie robi tego za pomocą swego wyglądu. Robi to całym swym życiem, swoją dziecięcą buntowniczością i dążeniem do celu własnymi ścieżkami. Robi to swoimi oczami i słowami. Robi to całą sobą. A ja tak jak każdy, wpadłem w sidła jej tajemniczej umiejętności.
***

Tak jak zapowiedziałam, Hanami przez trzy dni ciągle spała. Przez ten czas zmieniałam jej opatrunek na oczach, który zawsze był przekrwawiony, jednak powodu krwotoku znaleźć nie mogłam. Kilka razy zabliźniałam niektóre rany za pomocą medycznych jutsu. Po trzech dniach białowłosa się obudziła i wtedy też na opatrunkach przestała widnieć krew. Trochę nie potrafiłam tego zrozumieć, ale cieszyłam się, że przynajmniej przestała krwawić.
Przez kolejne dni pozostawała taka sama jak zawsze. Chodziła uśmiechnięta, sprzeczała się z Deidarą i kłóciła z Sasuke. Razem z nami jadła wszystkie posiłki, sprawiała wrażenie osoby, która nie przejmuje się wynikiem operacji. Choć ja sama byłam przerażona i przestraszona. Nie potrafiłam udawać tak jak ona – byłam pewna, że ją również to wszystko przeraża. Że ona również się boi.
Cały czas chodziła z bandażem na oczach, jakby zupełnie jej nie przeszkadzał. Co rozumiałam, bądź co bądź przez jakiś czas była całkiem ślepa. Zapewne to wizja ponownego zobaczenia świata tak ją cieszy. Jakby zupełnie zapomniała, jaki jest ten otaczający nas świat. Szary, mdły, nijaki. Teraz przynajmniej tak mi się on malował. O ile wcześniej był dla mnie pełny barw, to w tym momencie tego nie dostrzegałam. Można powiedzieć, że sama oślepłam. Przypisywałam to strachowi o wynik operacji, życiu w ciągłej niepewności. Nie mogłam się doczekać dnia, w którym zdejmę jej opatrunek. W którym otworzy oczy i dowiemy się, czy moje starania przyniosły zamierzony skutek.

Delikatnie zaczęłam rozwiązywać bandaż z oczu białowłosej i pozwoliłam swobodnie opaść dwóm gazom, które były przyłożone do jej oczu.
- Otwórz oczy – poleciłam, jednak Hanami nic nie zrobiła – No zrób to - warknęłam.
Zauważyłam jak jej powieki lekko drgają, lecz nie uchyliły się.
- Hana, nie bój się, otwieraj te swoje smutne oczęta – zażartował czarnowłosy, na co białowłosa się uśmiechnęła.
Rozejrzałam się po pokoju. Znajdowali się w nim znudzony Sasuke, zniecierpliwiony Deidara, zapatrzony w sufit Yoshito, ja, mój narzeczony i Pain, który jak zwykle pojawił się z nikąd.
- Otwieraj oczy tchórzu – rzucił Sasuke jakby od niechcenia, jednak wiedziałam, że on również się martwił.
Bądź co bądź przychodził do niej codziennie jak spała i towarzyszył praktycznie cały czas – pod pretekstem treningów – w ciągu tych dni, które minęły.
Powieki Hanami zadrżały ponownie.
Strach…
***

Strach jest odczuciem, którego morderca za wszelką cenę powinien się wyzbyć. Prawdziwy zabójca nie może się bać, bo w ten sposób jest ograniczony. Ogranicza go jego własny umysł. Ja, mimo iż jestem mordercą, boję się. Strach jest dla mnie czymś zgoła innym niż powinien. Przez lata przyszło mi stawiać kroki na drodze zemsty, by w końcu udało mi się zrozumieć, iż tak naprawdę to strach napędza do działania. To dzięki niemu człowiek w stanie jest zrobić rzeczy niemożliwe, to strach przed śmiercią sprawia, że walczymy. To strach warunkuje poziom naszego życia. Tak naprawdę morderca musi się bać, żeby móc zawsze zareagować. Ale musi też umieć panować nad nim, by on nie przejął kontroli nad jego ciałem. Musi władać nim niczym bronią, tak by w odpowiednim momencie, ten nie sprawił, że zamrze z przerażenia. Morderca musi się bać. Ja się boję i dlatego jestem w stanie zawsze walczyć. Jestem w stanie wygrywać. Jestem w stanie być mordercą.
***
Zaśmiałam się cicho na dźwięk słów Itakoiego. Od bardzo dawna nie mówił na mnie „Hana”. Jednak teraz nie zdenerwowałam się na niego. W tym momencie było to coś kojącego, uspakajającego. A ja byłam zestresowana i czułam coś dziwnego, coś co sprawiało, że nie mogłam otworzyć oczu, że tego nie chciałam. Czy to był strach? Wciąż nie rozumiałam emocji, nie potrafiłam ich nazwać. Przez praktycznie osiemnaście lat żyłam bez nich i w ciągu kilkunastu tygodni, ciężko się ich znowu nauczyć.
Wzięłam głęboki oddech i powoli otworzyłam oczy.
Przerażenie…
***

Oglądałam ostatnio Naruto Shippuudena i pamiętną walkę Sakury z Sasorim. Zakochałam się w nim gdy tylko wyskoczył z Hiruko i postanowiłam napisać rozdział zatytułowany jego imieniem ;) Niestety u mnie w opowiadaniu on ginie, ale zawsze są wspomnienia i wypowiedzi innych bohaterów o nim ^^ 
Tak wiem Liderek w tym rozdziale jest dość dziwny, ale to moje działanie celowe, by go "uczłowieczyć". Dzięki temu zabiegowi wspomnienia mają odpowiedni wydźwięk. Takie tam majaki poalkoholowe. 
Rozdział początkowo zapowiedziałam na marzec, jednakże miałam wenę i czas więc napisałam go wcześniej niż się spodziewałam. Taki mały prezent dla czytelników z okazji urodzin mojego brata ;) Jednak już skończyły mi się ferie, więc na następny trzeba będzie poczekać.
PS Nudziło mi się ostatnio, więc przeglądałam zerochana, zakochałam się w jednym obrazku i zrobiłam z nim szablon, jednak nie ustawię go tutaj. Jeśli ktoś chciałby go zaadoptować byłabym wniebowzięta, zważywszy, że nie jestem mistrzem w robieniu szablonów, jak dziewczyny z Zaczarowanych :) A oto link do szablonu -> KLIK <->


 R E K L A M A
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Noo to było niezłe! xD
    Nawet nie wiesz jaki wysiłek wkładałam w to, żeby nie zerknąć w dół i nie sprawdzić, czy Hana ma wzrok, czy nie. No ale okazało się, że na próżno się starałam, bo nie powiedziałaś! Och brutalne przerwanie w takim momencie!
    ‘Co było błędem, bo teraz kupka ta wyglądała straszniej niż Kyuubi’ padłam przy tym tekście, świetne porównanie :D
    Podobają mi się przemyślenia Sauske na temat deszczu w Ame, ale zdecydowanie największą perełką tego rozdziału jest wspomnienie ostatniego spotkania Paina z Sakurą i ten fragment o Skorpionie. Jakoś strasznie przypadła mi do gustu ta ich przyjaźń.
    A ten ON, rozumiem, że ON z rozmowy z Sakurą i ON, który jest winny śmierci Sasoriego to jedna i ta sama osoba? Czyżby Madara/Obito ;>
    No i ta niewyjaśniona końcówka.. Super wprowadziłaś nastrój i chociaż nie ujawniłaś czy operacja się udała, (chociaż może to ostatnie słowo znaczy, że nie?) to i tak mega.
    Ogółem bosko! ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. zapraszam na nowy rozdział ;3

    OdpowiedzUsuń