Ostrożnie wprowadziłam Hanami do
pokoju, w którym ustawione zostało szpitalne łóżko, wokół którego ustawione
były stoły ze stali nierdzewnej. Na nich natomiast znajdowały się skalpele i
różne inne przybory chirurgiczne, niezbędne do operacji tego typu. Wszystko
było wysterylizowane, a w powietrzu unosił się zapach chemikaliów.
Pomogłam Hanami wygodnie ułożyć
się na posłaniu. Operacja miała trwać kilka godzin, więc ważne dla mnie było by
leżąc nie nabawiła się odleżyn. Spojrzałam na nią niepewnie, a ona uśmiechnęła
się pocieszająco.
- No to zaczynamy – zachęciła
mnie.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i
przyłożyłam dłonie do jej oczu, wprowadzając ją w stan śpiączki. Ważne było, by
jej sen był na tyle głęboki by się nie obudziła podczas operacji. Następnie
odgarnęłam niesforne kosmyki białych włosów z jej twarzy i niepewnie
przygryzłam wargę.
Chciałam by Sasori był przy mnie.
By spoglądał przez moje ramię na przebieg operacji. Nie wiem, dlaczego, ale
bardzo pragnęłam jego obecności. Co było absurdalne. Mistrz Sasori odebrał
tylko podstawowe wykształcenie w medycznych jutsu i nie wiele by mi pomógł przy
tej operacji. Jednak działałby na mnie pokrzepiająco, nawet, jeżeli miałby mi
grozić metalowym ogonem Hiruko.
Zaniepokojona podeszłam do
znajdującego się w pomieszczeniu zlewu i zaczęłam dokładnie obmywać dłonie
płynem dezynfekującym, by następnie nałożyć na nie specjalne rękawiczki.
Przysunęłam się do łóżka, na którym leżała Hanami i głęboko odetchnęłam chcąc
uspokoić nerwy i drżące dłonie. Czułam jak przez okienka w drzwiach obserwuje
mnie Itakoi, który zacisnął kciuki za powodzenie operacji.
- Możesz odejść, to będzie trochę
trwało – powiedziałam.
Usłyszałam cichy śmiech.
- Zniknę jak tylko zaczniesz –
zapewnił.
Uśmiechnęłam się niepewnie i
chwyciłam za jeden ze skalpeli leżących na stoliku obok. Ponownie odetchnęłam
głęboko i przyłożyłam go do ciała Hanami.
***
Z głośnym westchnięciem ułożyłem
zapisane papiery na kupce po lewej stronie biurka, ignorując te z prawej, te
które wciąż czekały na zapełnienie. Niektóre były tu już kilka tygodni, ale
zawsze z braku czasu lub chęci odkładałem je na później. Co było błędem, bo
teraz kupka ta wyglądała straszniej niż Kyuubi. Z lekkim strachem chwyciłem za
jedną z kartek leżących na tej kupce i ze wstrętem ją odłożyłem. Co jak co, ale
był to nieprzejrzany raport z misji… sprzed trzech miesięcy. Z misji, na którą
wysłałem Deidarę i Sasoriego.
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi
i z ulgą zaprosiłem gościa do środka. Co jak co, ale on mógł mnie uwolnić z
nawału papierkowej roboty. Do pomieszczenia ostrożnie wkroczył Itakoi,
instynktownie rozglądając się na boki w poszukiwaniu potencjalnego przeciwnika.
W duchu zaśmiałem się z owego odruchu, uświadamiając sobie, że sam zawsze
reagowałem w ten sposób wchodząc do pomieszczenia.
- Co cię do mnie sprowadza? –
zapytałem, opierając brodę na prawej ręce i patrząc w jego stronę.
Jednocześnie moja ręka powędrowała
w stronę szuflady biurka, w której to schowaną miałem butelkę sake. Jak jeszcze
żyła Sakura, to często wykradała mi owe zachomikowane butelki. Podobno robiła
to w trosce o moje zdrowie, choć dobrze wiem, że sama wypijała całą zawartość.
- Kim tak naprawdę jest Yoshito?
Sasuke mówi, że on również ma Oczy Śmierci – powiedział.
Spojrzałem na niego uważnie,
wlewając zawartość butelki do szklanki stojącej na blacie.
- Owszem, jego rodzina to jedyni
ludzie, którzy oprócz Sakury przeżyli masakrę klanu Shin. Byli wtedy na misji w
Kraju Ognia, więc zabójcy im nie zagrażali. Yoshito jest dziedzicem Shinsongana,
jak Hanami, tego samego typu.
- Skoro on również ma Oczy
Śmierci, to znaczy, że Hanami już nic nie zagraża? Ten ktoś może przecież
zabrać oczy chłopaka – zauważył czarnowłosy.
Uśmiechnąłem się.
- To nie takie proste jak się
wydaje. Hanami wciąż jest i zawsze będzie w wielkim niebezpieczeństwie. Oczy
Hanami, mimo iż pozornie takie same jak Yoshito, są… silniejsze, że się tak
wyrażę. Są wstanie wywołać większe szkody, gdyż Sakura wywodziła się z głównej
rodziny klanu Shin, a rodzice Yoshito z jego dalszej odnogi – rzekłem.
Chłopak zamyślił się na chwilę.
- Czy Aanami już zaczęła? –
zapytałem, wypijając zawartość szklanki.
- Tak, przed chwilą. Była bardzo
zdenerwowana – rzekł – Ale poradziła sobie w tym. Hanami nie mogła być w
lepszych rękach.
- Chyba, że w rękach Sakury –
rzuciłem mimochodem.
Nie wątpiłem we wrodzony talent
czarnowłosej. Jednak mimo swoich zalet, ona wciąż nie była swoją matką. Sakure
szkoliła legendarna Tsunade, Aanami – Shizune. Jest odczuwalna różnica, mimo iż
mistrzyni jednej z bliźniaczek również była uczennicą Piątej Hokage. Tak, więc
miałem wrażenie, że to właśnie ich matka byłaby lepszą opcją w tym wypadku,
zważywszy na delikatność prowadzonej sprawy. W końcu chodziło o oczy i to nie
byle jakie.
- Więc po co tutaj ten cały
Yoshito? – spytał po chwili, przerywając moje rozważania i uważnie przypatrując
się na moją butelkę sake, jakby z obawą.
- To akurat mój drogi jest bardzo
proste. Żeby nikt inny go nie miał – rzuciłem, wpatrując się w kupkę leżącą po
prawej stronie biurka.
- Nie zdradzisz mi swoich planów,
prawda?
- Nie. Chyba, że zajmiesz się tymi
papierami, o tutaj – powiedziałem wskazując na przerażające arkusze.
Ten obrzucił mnie pogardliwym
spojrzeniem i uśmiechnął się ironicznie.
- Nie będę Ci psuł zabawy, wolę
żyć w niewiedzy – odpowiedział.
Wzruszyłem ramionami.
- Trudno, twój wybór – rzekłem –
Chciałeś coś jeszcze? – dodałem.
Ten pokręcił przecząco głową po
czym wstał zostawiając mnie samego, z butelką sake i papierami na biurku.
Westchnąłem głośno z rezygnacją i zabrałem się za przeglądanie dokumentów.
***
Leniwie podniosłem nogę, by
przekroczyć kałuże przede mną. Przeskoczyłem na drugą jej stronę i poślizgnąłem
się o mokre błoto, niemalże się przewracając. Warknąłem pod nosem przeklinając
to piekielne Wiecznie Płaczące Ame. Przez deszcz, który nieprzerwanie lał się z
nieba, mój płaszcz Akatsuki przesiąknięty był do pojedynczej nitki.
Powoli zaczynałem mieć dość tych
nienaturalnych Łez, stwarzanych przez Paina, w celu nieustającego obserwowania
wioski. To podchodziło pod lekką paranoje, nie od dawna wiadomo, że nikt nie
odważy się niepostrzeżenie przemknąć do wioski. Na każdym kroku przecież widać
było nasze szamocące płaszcze. Traktowano nas tu niczym wybawicieli, w końcu
byliśmy wysłannikami samego Boga.
Zdenerwowany wkroczyłem do baru
znajdującego się jak najbliżej mnie. Będąc w środku przeczesałem mokre włosy i
skierowałem się do lady. Zamówiłem kieliszek sake i usadowiłem się na jednym z
krzeseł. Niepostrzeżenie obrzuciłem lokal spojrzeniem, by zorientować się co do
osób się w nim znajdujących. Jak się okazało byli tu tylko nic nieznaczący
mieszkańcy wioski. Z irytacją zauważyłem jak znajdujące się w tawernie kobiety
plotkują na mój temat rzucając na mnie ukradkowe spojrzenia spod figlarnie
poruszających się rzęs. Westchnąłem głośno. Czy zawsze musi dziać się tak samo?
Barman postawił przede mną
kieliszek, zapewniając, że jest on na koszt firmy. Nie zdziwiło mnie to
zbytnio, w końcu byłem w płaszczu Akatsuki, który zapewniał mi swego rodzaju
wygody.
Usłyszałem dźwięk otwieranych
drzwi, a po chwili głośne westchnięcia dziewczyn i głośne kroki w stronę baru.
Następnie zmęczone opadnięcie na krzesło obok głos i męski głos zamawiający to
samo co ja.
- Co tam słychać? – usłyszałem
znajomy głos.
- Nic. Właśnie przeprowadziłem z
tej irytującej misji nowego członka – rzuciłem, nie odwracając się nawet w
stronę blondyna.
Tamten westchnął cicho i jednym
ruchem wypił zawartość kieliszka, jednocześnie prosząc o dolewkę.
- Sasori no Danna oficjalnie
zginął. Widziałem jego martwy rdzeń – rzucił – Pain posłał mnie bym sprawdził
tą informację i zabrał pierścień. Okazała się jak najbardziej prawdziwa –
dodał.
Spojrzałem na niego uważnie, jak
wypijał ze złością kolejny kieliszek sake. Rozumiałem jego złość, w końcu
zginął jego partner i mistrz. Moi starzy towarzysze z Taki już nie żyją.
- Jest już nas coraz mniej –
rzuciłem, bawiąc się pustym kieliszkiem sake – Kisame, Suigetsu, Karin i Juugo
– wszyscy padli. ANBU są coraz agresywniejsi, kto by przypuszczał – dodałem.
Deidara pokiwał głową w zamyśleniu,
następnie wychylił kolejny kieliszek sake, by następnie zamówić całą butelkę.
Siedzieliśmy przy barze w ciszy, coraz wypijając polewany przez blondyna
trunek. Każdy pogrążony był we własnych myślach.
Kim był dla mnie Sasori? Darzyłem
go jakimś szacunkiem, był silny i budził respekt. Oschłością dorównywał nawet
mi. Z tego, co było mi wiadomo kiedyś podkochiwał się w Sakurze, ona uczyła go
medycznych jutsu, przy których pomocy mógł wykonywać lepsze trucizny. Choć
równie dobrze mogła to być plotka wymyślona przez Hidana. Bądź co bądź zdradził
mi tą „nowinkę” pod silnym wpływem alkoholu na jednej z naszych imprez.
- Wracajmy, musisz przekazać tą
nowość Liderowi – mruknąłem, czując jak moją głowę obejmują błogie zawroty.
Tylko alkohol mógł wrócić mi błogą
nicość do głowy. Tylko on mógł uspokoić i przytłumić moje rozszalałe myśli i
nerwy. Tylko on mógł zabić moje emocje.
- Tak, chodźmy – wybełkotał w
odpowiedzi blondyn.
Wstaliśmy z barowych krzeseł i
opuściliśmy tawernę ruszając w stronę kanałów, którymi dostać się mogliśmy do
starego więzienia, które obecnie stało się kryjówką Boga i jego Ludzi.
***
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi
i machinalnie wyraziłem zgodę na wejście. Byłem wykończony tą papierkową
robotą, która powoli zaczynała mnie wpędzać w alkoholizm. Bądź, co bądź,
wypełniałem te druczki każdego dnia, a niektórych rzeczy nie dało się załatwić
bez uprzedniego uraczenia się sake.
Do pokoju wszedł Deidara i lekko
się chwiejąc podszedł do mojego biurka i bez pozwolenia klapną na jeden z
foteli tam stojących. Wyraźnie czuć było od niego odór alkoholu, który drapał
nozdrza. Przyjrzałem się mu uważnie i posłałem pytające spojrzenie. Ten nie
śpiesząc się z wyjaśnieniami omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, by następnie
przenieść swe niebieskie tęczówki na mnie i wpatrywać się we mnie uporczywie, z
lekkim wyrzutem a zarazem wyzwaniem w oczach.
- Sasori no Danna nie żyje –
powiedział lekko bełkotliwym głosem, wciąż natarczywie się we mnie wpatrując,
jakby chcąc za wszelką cenę zobaczyć moją reakcje na te słowa.
- Jesteś pewien? – zapytałem, na
co ten spojrzał na mnie ironicznie i rzucił na stół pierścień marionetkarza.
- Jak to się stało? – spytałem,
widząc, że blondyn zbiera się do wyjścia.
Na dźwięk moich słów ten jakby z
oddechem ulgi padł z powrotem na krzesło i sapnął cicho. Ponownie rozejrzał się
po pomieszczeniu z nieznanego mi powodu, w poszukiwaniu czegoś, czego tutaj nie
było i z całą pewnością być nie powinno.
- Miał spotkanie z informatorem.
Tylko tyle się dowiedziałem. Poszedł i nie wrócił – rzucił – To twoja wina.
Gdybyś nie kazał mu Go szpiegować… Sasori-sama wciąż mógłby żyć – dodał
gniewnie, co brzmiało dość zabawnie biorąc pod uwagę jego bełkotliwy ton głosu.
- Ktoś musiał. Równie dobrze
mogłeś to być ty, ale on przynajmniej miał do tego i zdolności i sposobności –
powiedziałem – I uznam, że jesteś pijany i nie myślisz, więc wcale nie chciałeś
powiedzieć tego, co przed chwilą padło z twych ust – dodałem.
Ten w odpowiedzi burknął coś
niezrozumiale pod nosem.
- Wiesz kim on był, ten
informator? – spytałem.
- Nie. Sasori mi tego nie zdradził
i niczego o nim nie udało mi się dowiedzieć – rzekł.
- Dobrze, niech będzie. Wielką
stratą jest śmierć Skorpiona, zabił go jeszcze większy marionetkarz niż on sam
był.
- Co masz na myśli? – spytał.
- Że On poczyna sobie całkiem
zuchwale i wytrąca mi lalki z rąk. Na szczęście ja nie pozostaje mu dłużny –
rzekłem.
- Chodzi Ci o tego młodego? Sasuke
mi mówił… - zaczął.
- Możesz iść – przerwałem mu – Od
dziś twym partnerem będzie Sasuke, posiedzisz trochę w organizacji ze względu
na Hanami – dodałem, gdy ten otwierał drzwi.
Po chwili wyszedł zostawiając mnie
samego. Chwyciłem za kieliszek stojący przede mną na biurku i z impetem
rzuciłem go o ścianę. Bardzo zuchwale poczyna sobie mój przeciwnik, dobrze wie
gdzie uderzyć by mnie osłabić, za dobrze…
Mimowolnie przypomniałem sobie
pierwsze spotkanie z Sasorim. Było to na terenie Ame, w lesie, który otaczał
deszczową wioskę. Razem z Konan oczekiwaliśmy go, by namówić go na dołączenie do
naszej, powstającej wtedy, organizacji. Z daleka można było zauważyć jego
czerwoną czuprynę i oczy, które ukradkowo, uważnie rozglądały się po okolicy.
Zeskoczyliśmy wnet z drzew, na których siedzieliśmy i spadliśmy zaraz przy jego
nogach, co wcale go nie przestraszyło, jakby tego właśnie się spodziewał.
- Dostałem waszą wiadomość –
powiedział spokojnie.
- Owszem. Chcieliśmy się spotkać,
byś do nas dołączył – odpowiedziała mu Konan.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić?
– zapytał.
- Bo jesteś nunekinem, zabójcą
Trzeciego Kazekage i mordercą – tak jak my – rzuciła granatowowłosa.
Ja jedynie przyglądałem się ich
wymianie zdań. Przeskakiwałem wzrokiem z dziewczyny na chłopaka starając się
przewidzieć przebieg rozmowy.
- A Bóg się nie odezwie? – spytał
ironicznie.
- Bóg nie odzywa się jeśli nie
musi – powiedziała Konan.
- I uważasz, że jedynie na
podstawie tego przyłącze się do was? – rzucił nie porzucając ironicznego tonu
głosu.
- Dzięki nam możesz rozwinąć swoją
kolekcje Ludzkich Marionetek – powiedziałem jakby niechcący.
Zauważyłem jak kącik ust Sasoriego
unosi się do góry.
- I to jest dobry powód. Sztuka
jest wieczna – mruknął.
- Owszem – potwierdziłem – Chodź
więc z nami – dodałem.
Od tamtej pory Skorpion był jednym
z moich popleczników. Po niedługim czasie udoskonalił Hiruko i schował się w
niej, sprawiając, że rzadko zdarzało mi się widzieć jego prawdziwą postać. Stał
się jednym z moich najlepszych zabójców, precyzyjnym, doskonałym. Siłą
dorównujący Toriemu i jego demonowi.
Przypomniałem sobie jak zlecałem mu
zadanie szpiegowania człowieka, który zagrażał córce Sakury. W jego głosie dało
się wyczuć nutki złości, opanowującej jego ciało przy wspomnieniu różowowłosej.
To ona pomogła mu urozmaicić jego wachlarz trucizn i przybliżyła świat
medycznych jutsu. Ona rozumiała jego sztukę i nawoływała do rozwijania jej.
Wiedziałem, że stworzył marionetkę o jej wyglądzie, że spoglądał na nią czasami
po jej śmierci. Ona była mu przyjaciółką, która go rozumiała i którą on
rozumiał. Prawdę powiedziawszy Sakura stała się bliska dla większości członków
organizacji. Wszyscy po jej stracie w pewien sposób cierpieli, nawet ja. Bo
pozostawiła na mych barkach przyszłość jej córek.
Nic więc dziwnego, że Sasori z
chęcią przystał na pomysł szpiegowania Go. Wysłał swoich ludzi do niego,
wymienił jego zaufanych popleczników. Wiedział o wszystkim, co On robił i
zamierzał robić. Do czasu, aż On nie przechytrzył marionetkarza.
***
Niepewnie odeszłam od łóżka, na którym leżała
uśpiona Hanami i wpatrzyłam się w jej spokojną twarz. Była taka delikatna,
ujmująca, piękna. Zauważyłam jak zza szyby w drzwiach przygląda mi się Itakoi.
Spojrzałam na niego niepewnie i posłałam niewyraźny uśmiech.
Przyłożyłam do oczu białowłosej
opatrunki i obwiązałam bandażem. Następnie odeszłam by zdjąć rękawiczki i umyć
ręce jak i narzędzia chirurgiczne, których używałam. Wyczułam obecność chłopaka
za plecami.
- I jak? – zapytał.
- Nie wiem – rzekłam stanowczo.
- Wszystko zależy od tego co
będzie jak otworzy oczy. Przez tydzień musi chodzić w bandażach zanim nie zasklepia
się wszystkie rany. Co prawda podziałałam na nie medyczna chakrą, ale dla
pewności tak będzie bezpieczniej – rzuciłam wiedząc, iż on mnie nie słucha,
tylko wpatruje się w Hanami.
- Wygląda jak martwa – rzekł po
chwili.
Odwróciłam się w jej stronę.
Spojrzałam na jej długie białe włosy, przeraźliwie bladą twarz, nieporuszające
się usta i oczy przewiązane grubą warstwą bandaży.
- Wygląda, ale nie jest –
stwierdziłam buntowniczo – Zabierz ją stąd do naszego pokoju. Będzie spać
jeszcze przez trzy dni, by nie ruszała gałkami ocznymi – dodałam.
Chłopak skinął głową i delikatnie
wziął dziewczynę na ręce. Opuścił pomieszczenie zostawiając mnie samą. Oparłam
dłonie o blat umywalki i pozwoliłam swobodnie spłynąć łzom.
Bałam się.
***
Alkohol mi nie sprzyja, wiedziałem
już to od dawna. Jednakże dzisiejszego dnia za wszelką cenę postanowił
uprzykrzyć mi życie wizjami przeszłości. Najpierw przypominał mi o Sasorim,
który zmarł podczas kontaktowania się z informatorem. Teraz natomiast
przypominał mi o innej zmarłej, która w sumie nigdy nie dała mi o sobie zapomnieć.
Oczami pamięci widziałem jak wchodzi do mojego gabinetu i bez entuzjazmu
rozgląda się po pomieszczeniu z bliżej nieznanego mi powodu, jakby sprawdzała
czy nikt nas nie słucha. Następnie pochodzi do mojego biurka i rozwala się na
jednym z krzeseł, nogi opierając na kancie blatu. Wpatruje się przy tym we mnie
wyzywająco, rzucając mi wyzwanie.
Później otwiera usta, z których
wydobywa się potok słów. Słów, które przerażają mnie, wbijają mnie w fotel,
przygniatają tak, że nie mogę wstać. A gdy kończy mówić, ja oddycham głęboko,
jakbym wyskoczył dopiero co z wody. Spoglądam na nią niepewnie, zdziwiony,
przerażony, a ona patrzy na mnie martwym spojrzeniem.
Wciąż czuję to, co czułem wtedy,
gdy zdradziła mi to wszystko. Gdy zdemaskowała tego, który wydawał Mi
polecenia. Wciąż czuję złość, która mną wtedy zawładnęła, nienawiść do tego,
który chytrze mną sterował. Zrywam nitki, które ruszały moim rękami, pałam
gniewem, mszczę się. A ona spogląda na mnie martwym wzrokiem. Następnie pyta:
- Nie wiedziałeś?
Ja patrzę na nią wzburzony, a ona
mimowolnie lekko się uśmiecha.
- Więc zrobimy to razem – mówi –
Ja idę na śmierć, by uwolnić się z jego więzów, ty nie dopuść do tego. Chroń
go, chroń ją – dodaje – Jest twoją córką chrzestną.
Wychodzi zostawiając mnie samego z
moim myślami, sprawiając, że bije się sam ze sobą. Palę się z gniewu. Zostawia
mnie samego na zawsze, nigdy już nie wraca. Umarła i zostawiła mnie z moim
przyrzeczeniem, z moimi słowami:
- Zawsze będę ją bronić.
A ja nie jestem typem człowieka,
który obietnic nie wypełnia, który nie dotrzymuje słowa. Od tamtej pory chronię
ją niczym swoje dziecko, niczym swoją córkę. A ona, mimo iż nieznośna,
irytująca i niezważająca na swoje słowa, niewyrażająca należytego ludziom
szacunku, posiada umiejętność rozkochiwania w sobie ludzi – jak Sakura –
umiejętność, której nikt się nie oprze. I nie robi tego za pomocą swego
wyglądu. Robi to całym swym życiem, swoją dziecięcą buntowniczością i dążeniem
do celu własnymi ścieżkami. Robi to swoimi oczami i słowami. Robi to całą sobą.
A ja tak jak każdy, wpadłem w sidła jej tajemniczej umiejętności.
***
Tak jak zapowiedziałam, Hanami
przez trzy dni ciągle spała. Przez ten czas zmieniałam jej opatrunek na oczach,
który zawsze był przekrwawiony, jednak powodu krwotoku znaleźć nie mogłam.
Kilka razy zabliźniałam niektóre rany za pomocą medycznych jutsu. Po trzech
dniach białowłosa się obudziła i wtedy też na opatrunkach przestała widnieć
krew. Trochę nie potrafiłam tego zrozumieć, ale cieszyłam się, że przynajmniej
przestała krwawić.
Przez kolejne dni pozostawała taka
sama jak zawsze. Chodziła uśmiechnięta, sprzeczała się z Deidarą i kłóciła z
Sasuke. Razem z nami jadła wszystkie posiłki, sprawiała wrażenie osoby, która
nie przejmuje się wynikiem operacji. Choć ja sama byłam przerażona i
przestraszona. Nie potrafiłam udawać tak jak ona – byłam pewna, że ją również
to wszystko przeraża. Że ona również się boi.
Cały czas chodziła z bandażem na
oczach, jakby zupełnie jej nie przeszkadzał. Co rozumiałam, bądź co bądź przez
jakiś czas była całkiem ślepa. Zapewne to wizja ponownego zobaczenia świata tak
ją cieszy. Jakby zupełnie zapomniała, jaki jest ten otaczający nas świat.
Szary, mdły, nijaki. Teraz przynajmniej tak mi się on malował. O ile wcześniej
był dla mnie pełny barw, to w tym momencie tego nie dostrzegałam. Można
powiedzieć, że sama oślepłam. Przypisywałam to strachowi o wynik operacji,
życiu w ciągłej niepewności. Nie mogłam się doczekać dnia, w którym zdejmę jej
opatrunek. W którym otworzy oczy i dowiemy się, czy moje starania przyniosły
zamierzony skutek.
Delikatnie zaczęłam rozwiązywać
bandaż z oczu białowłosej i pozwoliłam swobodnie opaść dwóm gazom, które były
przyłożone do jej oczu.
- Otwórz oczy – poleciłam, jednak
Hanami nic nie zrobiła – No zrób to - warknęłam.
Zauważyłam jak jej powieki lekko
drgają, lecz nie uchyliły się.
- Hana, nie bój się, otwieraj te
swoje smutne oczęta – zażartował czarnowłosy, na co białowłosa się uśmiechnęła.
Rozejrzałam się po pokoju.
Znajdowali się w nim znudzony Sasuke, zniecierpliwiony Deidara, zapatrzony w
sufit Yoshito, ja, mój narzeczony i Pain, który jak zwykle pojawił się z nikąd.
- Otwieraj oczy tchórzu – rzucił
Sasuke jakby od niechcenia, jednak wiedziałam, że on również się martwił.
Bądź co bądź przychodził do niej
codziennie jak spała i towarzyszył praktycznie cały czas – pod pretekstem
treningów – w ciągu tych dni, które minęły.
Powieki Hanami zadrżały ponownie.
Strach…
***
Strach
jest odczuciem, którego morderca za wszelką cenę powinien się wyzbyć. Prawdziwy
zabójca nie może się bać, bo w ten sposób jest ograniczony. Ogranicza go jego
własny umysł. Ja, mimo iż jestem mordercą, boję się. Strach jest dla mnie czymś
zgoła innym niż powinien. Przez lata przyszło mi stawiać kroki na drodze
zemsty, by w końcu udało mi się zrozumieć, iż tak naprawdę to strach napędza do
działania. To dzięki niemu człowiek w stanie jest zrobić rzeczy niemożliwe, to
strach przed śmiercią sprawia, że walczymy. To strach warunkuje poziom naszego
życia. Tak naprawdę morderca musi się bać, żeby móc zawsze zareagować. Ale musi
też umieć panować nad nim, by on nie przejął kontroli nad jego ciałem. Musi
władać nim niczym bronią, tak by w odpowiednim momencie, ten nie sprawił, że
zamrze z przerażenia. Morderca musi się bać. Ja się boję i dlatego jestem w
stanie zawsze walczyć. Jestem w stanie wygrywać. Jestem w stanie być mordercą.
***
Zaśmiałam się cicho na dźwięk słów
Itakoiego. Od bardzo dawna nie mówił na mnie „Hana”. Jednak teraz nie
zdenerwowałam się na niego. W tym momencie było to coś kojącego,
uspakajającego. A ja byłam zestresowana i czułam coś dziwnego, coś co
sprawiało, że nie mogłam otworzyć oczu, że tego nie chciałam. Czy to był
strach? Wciąż nie rozumiałam emocji, nie potrafiłam ich nazwać. Przez praktycznie
osiemnaście lat żyłam bez nich i w ciągu kilkunastu tygodni, ciężko się ich
znowu nauczyć.
Wzięłam głęboki oddech i powoli
otworzyłam oczy.
Przerażenie…
***
Oglądałam ostatnio Naruto Shippuudena i pamiętną walkę Sakury z Sasorim. Zakochałam się w nim gdy tylko wyskoczył z Hiruko i postanowiłam napisać rozdział zatytułowany jego imieniem ;) Niestety u mnie w opowiadaniu on ginie, ale zawsze są wspomnienia i wypowiedzi innych bohaterów o nim ^^
Tak wiem Liderek w tym rozdziale jest dość dziwny, ale to moje działanie celowe, by go "uczłowieczyć". Dzięki temu zabiegowi wspomnienia mają odpowiedni wydźwięk. Takie tam majaki poalkoholowe.
Rozdział początkowo zapowiedziałam na marzec, jednakże miałam wenę i czas więc napisałam go wcześniej niż się spodziewałam. Taki mały prezent dla czytelników z okazji urodzin mojego brata ;) Jednak już skończyły mi się ferie, więc na następny trzeba będzie poczekać.
Rozdział początkowo zapowiedziałam na marzec, jednakże miałam wenę i czas więc napisałam go wcześniej niż się spodziewałam. Taki mały prezent dla czytelników z okazji urodzin mojego brata ;) Jednak już skończyły mi się ferie, więc na następny trzeba będzie poczekać.
PS Nudziło mi się ostatnio, więc przeglądałam zerochana, zakochałam się w jednym obrazku i zrobiłam z nim szablon, jednak nie ustawię go tutaj. Jeśli ktoś chciałby go zaadoptować byłabym wniebowzięta, zważywszy, że nie jestem mistrzem w robieniu szablonów, jak dziewczyny z Zaczarowanych :) A oto link do szablonu -> KLIK <->->
R E K L A M A
Pozdrawiam
Noo to było niezłe! xD
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jaki wysiłek wkładałam w to, żeby nie zerknąć w dół i nie sprawdzić, czy Hana ma wzrok, czy nie. No ale okazało się, że na próżno się starałam, bo nie powiedziałaś! Och brutalne przerwanie w takim momencie!
‘Co było błędem, bo teraz kupka ta wyglądała straszniej niż Kyuubi’ padłam przy tym tekście, świetne porównanie :D
Podobają mi się przemyślenia Sauske na temat deszczu w Ame, ale zdecydowanie największą perełką tego rozdziału jest wspomnienie ostatniego spotkania Paina z Sakurą i ten fragment o Skorpionie. Jakoś strasznie przypadła mi do gustu ta ich przyjaźń.
A ten ON, rozumiem, że ON z rozmowy z Sakurą i ON, który jest winny śmierci Sasoriego to jedna i ta sama osoba? Czyżby Madara/Obito ;>
No i ta niewyjaśniona końcówka.. Super wprowadziłaś nastrój i chociaż nie ujawniłaś czy operacja się udała, (chociaż może to ostatnie słowo znaczy, że nie?) to i tak mega.
Ogółem bosko! ;3
zapraszam na nowy rozdział ;3
OdpowiedzUsuń