.

.

Rozdział 42 - Uczta weselna

Podeszłam do siostry z demonicznym uśmiechem na ustach. Zmierzyłam jej zaskoczoną postawę rozbieganym z podniecenia wzrokiem.
- Hanami, na Jashina, co to miało być!? - wrzasneła, a ze ścian, niby przypadkiem, posypał się tynk.
- Szykujcie się - powiedziałam, ignorując jej pytanie. - Na zewnątrz na każdego z nas czeka po drużynie ANBU. Pozwoliłam sobie zaprosić ich do środka.
- Skąd o tym wiesz? - zapytał Sasuke, wracając do swojej postaci. Ze zdziwieniem zauważyłam, że ubrany był w kimono, na którego plecach dumnie gościł znak Uchiha. Nie spodziewałam się po nim takiego stroju.
- Wiedział kim jestem - wyrzuciłam z siebie na wydechu. - Znał moją prawdziwą tożsamość, wiec poczułam się zobowiązana do tego, by poszperać w jego domu. Tego się chyba nie spodziewał. W każdym bądź razie, znalazłam jego demoniczne plany, związane z naszym weselem - powiedziałam.
- Zasadzka. Musiał wiedzieć, że wszyscy tu będziemy - rzekł cicho Yoshito. - Ale skąd?
- Bo jesteście moją rodziną i nie opuścilibyście takiego przyjęcia - wytłumaczyłam.
- A to przebrzydła kreatura, drań przebiegły - złorzeczyła Aanami. - Wykorzystał naszego ojca, by go zdradzić!
- Nie sądzę, Aanami - powiedziałam cicho. - Wydawało mu się, że w ten sposób mu pomaga. Uwalnia go od mrocznej przeszłości. Widziałam jego plany, przebywałam z nim, on był ślepo zapatrzony w Itachi’ego - wytłumaczyłam.
Zapadła cisza, którą przerywał jedynie dźwięk naszych oddechów.
- Więc co robimy? - zapytałam, gdy cisza zaczynała mnie drażnić.
Bardziej jednak irytował mnie fakt, że w ciszy wyobrażałam sobie dźwięk, jaki mogłaby wydawać krew Haru, spływająca z podestu.
- Zaatakują teraz, kiedy ich plan spalił na panewce? - spytał Hidan.
- Taki był rozkaz. Mieli zaatakować bez względu na wszystko. Poza tym, ładnie ich przecież o to poprosiłam - rzekłam, niemalże spokojnie, choć pod skorą mi się gotowało od chęci walki.
- Musimy mieć plan. Tutaj jesteśmy zamknięci, jak w klatce - powiedział po chwili ciszy Sasuke, a wszyscy, jak na zawołanie, utkwiliśmy spojrzenia w Liderze.
On westchnął cicho zrezygnowany i przesunął dłonią po twarzy, w wyrazie zirytowania. Wpatrywał się w nas wszystkich po kolei, napiętych i oczekujących na jego rozkazy, po czym ponownie westchnął, jakby celowo wprowadzając nerwową atmosferę.
- Ile jest tych oddziałów? - zapytał.
- Na każdego po jednym, oprócz Aanami, zapewne przez jej pozycję. W każdym oddziale od pięciu ludzi, może być więcej - powiedziałam.
Znowu zapadła martwa cisza, gdy Lider się namyślał.
- Musimy się stąd wydostać, tutaj jesteśmy zamknięci, jak w pułapce. Uciekniemy, gdy oni wkroczą, wykorzystując zamieszanie. Macie się rozbiec w różne strony. Ufam, że pokonanie tych płotek nie stanowi dla was problemu - powiedział zimnym głosem, a my skinęliśmy głowami.
- Zostanę z tobą, Pain. Musisz wezwać ciała, bo zapewne są gdzieś w okolicy - powiedziała Aanami zimnym głosem. Zapewne zirytował ją fakt, że została pominięta w mrocznych planach mojego byłego narzeczonego. Pain się nie kłócił, jakby przystał na jej propozycję.
Aanami spojrzała na mnie porozumiewawczym wzrokiem, jakby chciała prosić mnie, bym unikała zabijania. Spojrzałam na nią i z uśmiechem pokręciłam głową, nie przystając na jej niemą prośbę.
- Tam mogą być nasi przyjaciele - rzuciła poirytowana.
- Przestali być nimi, gdy przystali na pomysł zaatakowania mojej rodziny - odwarknęłam.
- A Minato? Co jeśli on jest wśród nich - zapytała.
- Nie ma go - powiedziałam pewnie, a ona posłała mi wątpiące spojrzenie. - Rozpoznał mnie w wiosce. Nawet jeśli był zainteresowany tym planem, to wycofał się, gdy mnie spotkał.
Aanami odwróciła wzrok. Zastanawiające, że potrafiłam czytać z jej spojrzeń, jak z zapisków. Czy to przez to, że łączyła nas ta dziwna, bliźniacza więź, o której tyle mówiono? A może przez to, że była ona niezwykle przewidywalna. Ciekawiło mnie czy ona byłaby w stanie zabić tych ANBU. Jednak, kiedy zobaczyłam, jak pewnie zaciska dłonie w pięści, wiedziałam że zrobi to, do czego będzie zmuszona i nie zawaha się. Cała Aanami.
Zatrzymałam się pod jednym z okien, wiedząc że gdy ANBU przypuści atak, to użyje do tego okien. Nerwowo przestępywałam z nogi na nogę, wysuwając i chowając sztylet osadzony w "ramieniu". Mechanizm działał sprawnie, cicho, zapowiadając swoją pracę niemalże niesłyszalnym świstem. Poczułam jak napięcie w kaplicy powoli sięgało zenitu, oddziałując na wszystkich tu zebranych. Choć za wszelką cenę starali się to ukryć.
Nagle usłyszałam huk, a z góry posypały się kawałki szkła. Uśmiechnełam się zadowolona i skoczyłam na postać, która przebiła się do środka. Doskoczyłam do niego odbijając się od ściany i sprawnym cięciem podciełam mu gardło, korzystając z jego zaskoczenia. Nim jego ciało opadło na ziemię, odbiłam się od niego i skoczyłam ku drugiemu napastnikowi. Zderzyłam się z nim i mocnym pchnięciem, połączonym ze świstem "ramienia" przy wysuwaniu sztyletu, przebiłam mu brzuch. Upadliśmy razem na ziemię. Wysunęłam ostrze z jego wnętrza, a on z głośnym hukiem upadł na ziemię. Nie oglądając się za siebie i nie czekając, aż więcej przeciwników wskoczy, wyskoczyłam przez okno i pognałam w stronę lasu. Za plecami słyszałam jedynie krzyki agonii.
Czułam obecność trójki shinobi ukrytych na gałęziach drzew. Choć lepiej byłoby powiedzieć, że usłyszałam ich obecność. Do moich uszu docierały niemalże niesłyszalne dźwięki ich oddechów i delikatne odgłosy zgniatanej kory, gdy poprawiali pozycje.
Miałam dwie opcje - przebiec między nimi, ryzykując zasadzkę lub przebiec obok nich. Oczywistym było, że wybrałam pierwszą opcję. Wpadłam między drzewa, na których się schowali. Zdumiało ich to w takim stopniu, że nim zdążyli zorientować się w sytuacji, ja uciekłam im już spory kawałek. Wybuchnełam głośnym, mrożącym krew w żyłach, śmiechem.

***

Wyćwiczonym ruchem wytarłem ostrze katany o leżące przede mną martwe ciało jednego z ANBU. Świecąc Sharinganem w oczach, rozejrzałem się wyzywająco po okolicznych drzewach z drwiącym uśmiechem na ustach. Moja mina nie przedstawiała jednak bitewnego podniecenia, gotującego krew w moich żyłach. Ukazywała ona jedynie skrawek emocji - pogardy - którą żywiłem do moich przeciwników.
Wielki oddział konoszańskiego ANBU. Najlepsi z najlepszych, a padają jak muchy pod ostrzem mojej katany. Skłamałbym mówiąc, że zabijanie ich nie wymagało wysiłku. Jednakże tak nikłego, że niemalże niezauważalnego.
Uśmiechnąłem się wrednie, gdy Sharingan zarejestrował ich ruch. Przygotowałem się na atak, spinając wszystkie mięśnie i przygotowując się do skoku. Moja katana złowieszczo iskrzyła się piorunami wywołanymi przez moje Chidori. Podbiegłem do przodu, w miejsce, gdzie wylądować miał przeciwnik, jednak w ostatniej sekundzie zorientował się w sytuacji i odskoczył.
Czyżby w końcu nadszedł godny mnie przeciwnik? - pomyślałem.

***

Z impetem wypadłam spomiędzy drzew i w obłoku kurzu zatrzymałam się na małej polanie, śmiejąc się histerycznie. Wykonałam pieczęcie i wyszeptałam Kuchiyose: Raikō Kenka, a w moich dłoniach pojawiły się shurikeny, którymi energicznie rzuciłam w las, z którego wybiegłam.
Mój lekko przyspieszony oddech był jedynym dźwiękiem rozchodzącym się po polance. Stałam, rozglądając się na boki, oczekując nadejścia przeciwników z każdej możliwej strony.
W lesie udało mi się z zaskoczenia zabić jednego z nich, więc pozostało ich jeszcze dwóch. Usmiechałam się szelmowsko, wpatrując w punkt, z którego obserwował mnie jeden z nich. Słyszałam jego głośny, przyspieszony oddech. Był zmęczony, ale nie dziwię się, bo biegłam jak wariat przez kilka kilometrów, nim trafiłam na tę polanę. Robiłam przy tym jak najwięcej szumu, by zwabić ich ku sobie niczym zwierzynę.
Puściłam oczko w przestrzeń, wiedząc że mój gest zostanie zauważony. W końcu shinobi, zdenerwowany moją pozorną beztroską, wyskoczył spomiędzy drzew na ziemię.
- Nie ignoruj mnie, dziewczyno - warknął.
- Zobaczymy, kto tu kogo nie docenia - rzuciłam, uśmiechając się.
Nim zdążył zareagować, złożyłam dłonie w pieczęcie i wypowiedziałam Kage Bunshin no Jutsu. Wokół mnie pojawiły się moje klony, shinobi zaśmiał się prześmiewczo.
- Tą techniką masz zamiar mnie pokonać? - zadrwił.
Skinęłam głową w odpowiedzi. Razem z moimi klonami ruszyliśmy na niego. Całkowicie nie doceniając moich umiejętności, stał wciąż w tym samym miejscu, jakby chciał odeprzeć wszystkie moje ataki na raz. Być może był mistrzem w taijutsu, być może pokonałby mnie i klony w walce, ale nie wziął pod uwagę tego, że do tej pory nie grałam czysto. I nie zamierzałam zacząć.
Kilka metrów od niego z rozbiegu opadłam na kolana, sunąc w jego kierunku po trawie, a moje klony wciąż go szturmowały, odwracając ode mnie uwagę. Rozprostowałam dłoń, wysuwając sztylet z "ramienia", a drugą broń uzbroiłam w kunai. Wsunęłam się pod niego między jego nogami i będąc za nim wyrzuciłam ręce do tyłu, wbijając ostrza w tyły jego kolan, po czym energicznie wyszerpnęłam broń.
Opadł na kolana, niezdolny do ustania na nogach. Stanęłam za nim, ignorując krwawiące po ślizgu kolana i ból po zdartej skórze. Schowałam ostrze, odrzuciłam kunai i delikatnie chwyciłam jego twarz w dłonie.
- I tak oto pokonałam cię przy użyciu Kage Bunshin no Jutsu - wyszeptałam mu do ucha, po czym ruszyłam energicznie rękoma, używając do tego dużej siły, skręcając mu kark.
Puściłam jego nienaturalnie wykręconą głowę, a jego ciało z hukiem upadło na ziemię.
Został mi jeszcze jeden. Ciekawe jak radzi sobie reszta?

***

Rzuciłam kilka kunai w przestrzeń przed sobą, odbijając w ten sposób lecące ku mnie sztylety. Lider miał rację, budynek był dla nas pułapką. Szkoda tylko, że ja utknęłam w nim razem z rudowłosym, który był nieobecny duchem. Przyzywał swoje ciała, by zakończyć tę bezsensowną walkę. Hanami miała rację, kimkolwiek byli napastnicy, nie liczyło się to. Przestali być naszymi przyjaciółmi, gdy zaatakowali naszą rodzinę - Akatsuki.
Pobłyskując złowieszczo Sharinganem w oczach, odpierałam ataki napastników, którzy napierali nie tylko na mnie, ale i na Lidera. Byłam, swego rodzaju, jego ludzką tarczą i osłoną.
Usłyszałam uderzenia stóp o podłogę i odwróciłam się w kierunku, skąd dochodziły, po czym odparłam kunai’em atakujące ostrze, czemu towarzyszył zgrzyt ocierających się metali.
W ostatnim momencie, zauważyłam kątem oka, że przeciwnik po mojej lewej kończy wykonywać pieczęcie i wypowiada nazwę jutsu, przez co w kierunku Lidera, którego chwilowo odkryłam, leciał wodny smok.
Nie zdążyłabym odepchnąć tego, który mnie atakował i przeciwdziałać jego jutsu. Warknęłam niczym kot ze zdenerwowania i przeklełam pod nosem w sposób, który nie przystawał damom.
Już miałam zrezygnować z obrony przed uparcie atakującym mnie ostrzem i rzucić się w stronę nadlatującego smoka, by osłonić Lidera własnym ciałem, gdy nagle jutsu zostało wchłonięte w powstałą znikąd kulę.
Energicznie odepchnęłam przeciwnika serią krótkich ataków i obejrzałam się w stronę wejścia do świątyni. W jej drzwiach stał, ubrany w płaszcz Brzasku, rudowłosy mężczyzna. Uśmiechnęłam się i przyspieszyłam swoje ataki.
Przyszedł Gakidō, dzięki niemu pokonanie pozostałej przy życiu trójki będzie banalnie proste.

***

Odepchnąłem od siebie przeciwnika i uśmiechnąłem się szelmowsko.
- Kończymy? - zapytałem, a shinobi odwarknął w odpowiedzi.
Zaśmiałem się cicho, głosem wyzbytym z rozbawienia. Przeciwnik zazgrzytał zębami i skoczył ku mnie z wyciągniętym ostrzem. Przygotowałem się, by odparować atak, gdy nagle w jego ciało uderzył pędzący pocisk.
Zatrzymałem się zaskoczony, po czym spojrzałem w las, spomiędzy którego wyszła postać, odziana w płaszcz Brzasku.
- Radziłem sobie - warknąłem, a mężczyzna o zniekształconej czaszce uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Nie wątpię - odpowiedział Shuradō.

***

Obróciłam się wokół własnej osi, wyrzucając w las shurikeny i kunai’e.
- Kici, kici. Wyłaź kotu - powiedziałam pogardliwie, nikt jednak nie odpowiedział na moje wezwanie.
Westchnęłam zrezygnowana i wskoczyłam na drzewo. Słyszałam, z której strony dobiegały odgłosy ostatniego z przeciwników. Obserwował mnie z jednego z drzew, nie szykując się do ataku. Ja jednak nie mogłam już dłużej czekać. Za bardzo byłam rozgorączkowana.
Zaczaiłam się nad gałęzią, nad którą siedział przeciwnik i skoczyłam bez zbędnego oczekiwania. Wbiłam w ciało przeciwnika kunai, a on zamienił się w drewno. Warknełam wiedząc, że zapewne dałam się złapać w pułapkę. Już niemal słyszałam wyimaginowane mechanizmy zamykające mnie w klatce. Rozejrzałam się nerwowo po otoczeniu, starając się zlokalizować następnie fazy zasadzki.
Poczułam zimno na skórze, jakby krople deszczu i spojrzałam w niebo. Spadały z niego ogromne krople zimnej wody. Deszcz. Jeknęłam cicho pod nosem.
- No nie, jeszcze nie... - wyszeptałam zrozpaczonym głosem, wiedząc czyje nadejście obwieszcza deszcz.
Westchnęłam cicho, a do moich uszu dotarł huk ciała uderzającego w ziemię. Zrezygnowana poszłam w miejsce, skąd dobiegł dźwięk. Nie zdziwiłam się, że zobaczyłam tam martwe ciało. Bardziej zaskakująca była obecność dwóch ciał Paina na miejscu - Tendō i Ningendō. Do tej pory widziałam tylko jedno na raz. Nie biorę nawet pod uwagę faktu, że do niedawna nie widziałam nawet prawdziwego ciała Nagato. Przez większość życia moim wujkiem był Tendō. Lekko mylące, lecz w naszej rodzinie możliwe i normalne.
Podeszłam do nich z miną zbolałego psa.
- Nie potrzebowałam pomocy. Radziłam sobie - rzuciłam, zakładając ręce na piersi.
- Zupełnie, jakbym słyszał Sasuke - westchnął Tendō. A drugie ciało mu przytaknęło.
Rzuciłam im w odpowiedzi niecenzuralną wypowiedź i ruszyłam w stronę kaplicy. Słyszałam, jak ścieżki Paina ruszają za mną, niczym moja tylna straż.
- Czemu ze mną są aż dwa ciała na raz? - zapytałam i jak się spodziewałam, nie doczekałam się odpowiedzi.
Przeszliśmy kawałek i spotkaliśmy Yoshito. Spojrzał na nas, a w jego oczach ujrzałam aktywowanego Shinsongana. Uśmiechnął się, a jego oczy wróciły do normalności. Podszedł do nas i objął mnie ramieniem, po czym razem z nami ruszył w stronę kaplicy.
Nie komentowałam jego mocno zakrwawionych dłoni i rękawów, bo moje były nie lepsze, umazane w krwi Haru.
- Ej, a dlaczego on nie otrzymał pomocy? - spytałam.
- Bo nie guzdrałem się tak jak ty i załatwiłem wszystko, nim przyszło jedno z nich? - odpowiedział Yoshito pytaniem, wskazując palcem na ciała. - Albo po prostu jestem od ciebie dużo lepszy  - rzucił.
- A może Lider liczył na to, że tu zdechniesz - odwarknęłam mu. - Gdyby nie ja już dawno byście nie żyli. Kto jeszcze byłby skłonny zabić ukochanego, żeby uratować bandę przestępców?
- Przecież wszyscy wiemy, że go nie kochałaś - odpowiedział białowłosy.

***

Wróciliśmy wszyscy do kaplicy, skąd wyszła Aanami z kolejnym z ciał Paina. Po chwili dołączył Sasuke z Shuradō i Hidan. Ciała Paina weszły między drzewa, a Aanami zaprzęgła Hidana i Yoshito, żeby pomogli jej wyciągnąć Lidera ze środka, wiedząc że po wezwaniu będzie osłabiony i być może niezdolny do chodzenia. Zostałam sama z Sasuke.
- Jak się czujesz? - zapytał Sasuke.
- A jak mam się czuć, do cholery? Czy chciałam aż tak wiele? Chciałam jedynie normalnego życia, rodziny. Ale spotkanie ze mną, miłość do mnie gwarantuje ludziom śmierć - rzuciłam, za wszelką cenę starając się powstrzymać łzy.
- Hanami... To nieprawda - zaczął.
- Nie kłam. Widziałam, jak zabijam Tori'ego. Własnymi rękami zabiłam faceta, z którym miałam spędzić resztę życia. Ja... Ja zabiłam własne dziecko, Sasuke. Byłam w ciąży i poroniłam - wyszeptałam ciszej, a łzy zaczęły płynąć niepowstrzymanie.
W końcu to powiedziałam. Moje dziecko, dziwnie to brzmi. Ale było moje, mogłam je kochać. Jednak zabiłam je, tak jak wszystkich w moim otoczeniu.
Poczułam jak Sasuke przyciąga mnie do siebie i przytula, dłonią delikatnie głaszcząc moje włosy. Szeptał mi cicho do ucha uspokajające słowa, starając się mnie pocieszyć. Uspokoiłam się na tyle, by powstrzymać szloch. Wciąż jednak wtulałam się w Sasuke, a on nie wydawał się być tym zniesmaczony. Można nawet powiedzieć, że sam nie wydawał się chętny do puszczenia mnie.
- Dziękuję - wyszeptałam, ciągając nosem niczym dziecko. - Dziękuję, tato.
Poczułam jak ciało Sasuke sztywnieje.



Koniec Aktu 3

***
I tym rozdziałem kończymy akt 3 ;P Jest krótki, ale mam nadzieję, że się wam podoba ;)

Pozdrawiamy,
Hanami i Anser

2 komentarze:

  1. Końcówka dosyć, hm, oryginalna. xD Jeziu, nie torturuj mnie, daj 43. .-.

    Wgl, krótkie, no. .____. Ale zajebiste. :d

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest bardzo ciekawe :D
    Ja chcę kolejny rozdział!
    A tak serio to kiedy 43?

    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń