.

.

Rozdział 39 - Gildia Skrytobójców: Mentor

Po sali rozszedł się głęboki głos, czytający listę nazwisk. Zapewne w tym momencie odbywało się coś, na kształt przypisywania uczniów do nauczycieli lub coś w tym rodzaju. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Gildia i jej zwyczaje wciąż były dla mnie czymś nowym.
- Chodźmy – rzucił zabójca stojący za moimi plecami i zaprowadził nas do innej, pustej komnaty zamku.
- Powiedz mi – rzekłam, nim zdążył coś powiedzieć – dlaczego jestem Shi no namidą. Znaczy, nie dlaczego, bo to już wiem, to było złe pytanie. Dlaczego Shi no namida, to Shi no namida, a nie, no nie wiem, na przykład Kaczka w marynacie? – spytałam tak poważnym tonem, że aż bezuczuciowość Yoshito pękła i parsknął z rozbawienia.
Kenshi spojrzał na mnie jak na idiotkę, a później przeniósł pytające spojrzenie na chichoczącego chłopaka. Nie odzywał się przez chwilę, jakby rozmyślał nad odpowiedzią.
- Ponieważ Shi no namida niesie ze sobą wiele łez – powiedział po namyśle. – W korytarzu po lewej znajduje się część należąca do klanu Shin. Znajdziecie tam swoje pokoje – dodał.
- Ahh! I jeszcze jedno, ostatnie, malutkie pytanko, takie szybciuteńkie. Skoro to ja jestem Kaczką w marynacie, to dlaczego Yoshito przechodzi przez ten sam trening, co ja?
- Jesteś tylko człowiekiem, którego można zabić. Yoshito zna swoją powinność – wytłumaczył. – Ja sam byłem na jego miejscu, a stałem się Shi no namidą.
- Czyli białasek jest częścią zamienną do Kaczki w marynacie? Słodko – skomentowałam, prychając niczym kot pod nosem.
Wchodząc do korytarza, prowadzącego do naszych pokoi, usłyszałam cichy śmiech mężczyzny, zapewne rozbawionego moją odpowiedzią. Hanami Uchiha 1 – Gildia Skrytobójców 0. Już myślałam, że są tu tylko sami bezuczuciowi dranie. Miła odmiana.
- Jutro rozpoczynamy trening! Bądźcie gotowi – rzucił po chwili, nim całkiem zniknęliśmy mu z pola widzenia.

***
Jak zapowiedział, następnego ranka, ubrani w fikuśne stroje gildyjne, staliśmy po środku dużej sali w podziemiach zamku. Pomieszczenie to, o dziwo, niewypełnione było kratami i łańcuchami – czego spodziewałam się po lochach zamku. Zamiast tego znajdowały się tutaj drabinki, drążki i poręcze do ćwiczenia akrobacji powietrznych.
- Zaczynamy ćwiczenie podstawowej umiejętności Skrytobójcy. Przemieszczania się po dachach, zwinnie, szybko i jak najciszej. Od dzisiaj, aż do momentu, który uznam za stosowny, będziecie skakać po tych przyrządach – powiedział Kenshi.
- Ok, tylko co jest w tym takiego trudnego? – spytałam, przechylając lekko głowę w lewo.
- Musicie to zrobić siłą mięśni, bez użycia czakry. Połowa Skrytobójców nigdy nie była ninja i nie będzie, a musi sobie z tym radzić. Jak już mówiłem, to podstawowa umiejętność – rzekł – po za tym, czakrę można wyczuć – dodał, a ja miałam wrażenie, że uśmiechał się ironicznie pod tą swoją drewnianą maską.
- No robaczki, kicu, kicu, kic – zażartował, poganiając nas w stronę drabinek.
Westchnęłam cicho, przekręciłam oczami i demonstracyjnie zarzuciłam włosami, jak to robiła ciotka Ino. Właściwie sama nie wiedziałam czemu, ale nie odpuszczała mnie ochota na żartowanie. Może to przez ulgę po sześciomiesięcznym napięciu, albo przez obecność zabójcy. Znam go praktycznie od wczoraj, ale czuję, jakbym znała go całe wieki. Czuję się odprężona, gdy widzę te jego brązowe, roztrzepane kudły, niesfornie opadające na maskę i świecące czarne oczy. Tak samo intensywne jak u wujaszka Sasuke. Dziwne wrażenie, zwłaszcza że nigdy go nie czułam wobec nieznajomych. Jedynie przy Itakoi’m. Czyżby ze Skrytobójcą łączyła mnie ta niewidzialna nić porozumienia, jak z mężem mojej siostry?
- Och, a może pokażesz nam, jak się wykonuje tę podstawową umiejętność? – spytałam, spoglądając pytająco na mężczyznę.
Ten pokręcił głową z niedowierzaniem, lecz skierował się w stronę urządzeń i szybko wskoczył na jeden z nich. Zaczął przeskakiwać z jednego drążka na drugi, przytrzymując się, podciągając lub obracając wobec niektórych. Inne przeskakiwał, jakby skakał po kamieniach na rzeczce, a nie drążkach dziesięć metrów nad ziemią, gdyż na takiej wysokości znajdowały się niektóre elementy.
Zachłysnęłam się powietrzem, gdy spadł i niespodziewanie złapał się za część dwa metry nad ziemią, nie stękając przy tym z bólu. Każdy normalny człowiek spadając z takiej wysokości i łapiąc się tak, jak on w locie, chociaż by jęknął, czując jak ręce mu wypadają ze stawów.
Nie wiedząc o tym w tym momencie, Kenshi uzyskał mój niemy szacunek. A im starsza byłam i im więcej rzeczy widziałam, tym trudniej było go uzyskać. On wykonał taki manewr, a także pozostałe bez użycia czakry. Wydawało się to niemożliwe. Wiedziałam jednak, że niedługo sama będę to umiała.
- No dzieciaki, do roboty – rzucił, zeskakując i zatrzymując się zaraz przede mną.
Do moich nozdrzy doszedł jego przyjemny, męski zapach, nie potu, lecz po prostu jego ciała. Słyszałam, jak ciężko oddycha ze zmęczenia pod maską, lecz jego oczy zdawały się nie ukazywać wysiłku. Jego oczy były hipnotyzujące. Takie czarne, takie głębokie, takie pociągające, takie tajemnicze. Czułam, jak pod naporem jego spojrzenia, świat pod moim nogami się rozpada. Jego wzrok zaburzał czasoprzestrzeń, zmieniał rzeczywistość, przenosił do równoległego wymiaru. To spojrzenie sprawiło, że mój oddech chwilowo się zatrzymał. Przez brak dostępu tlenu do mózgu, zaczął on świrować i pokazywać mi niestworzone wizje. A może to hipnoza jego oczu to robiła. Czułam się, jakbym wpadła w genjutsu. Tylko przez jedno spojrzenie!
Kenshi odchrząknął na tyle głośno, by wybudzić mnie z transu. Podskoczyłam przestraszona i bez słowa ruszyłam do poręczy, po których łaził już Yoshito.
- Pamiętajcie, bez czakry! Jeżeli wyczuję cokolwiek, a wierzcie mi, że wyczuję na pewno, nie ważne jak dobrze się kryjecie, to zaczynacie wszystko od początku – rzucił za plecami nasz sensei.
Jeżeli Sasuke ma takie oczy jak Kenshi, to nie dziwię się, że matka się w nim zakochała na zabój w młodości. Dobrze, że na mnie on tak nie działa. Byłoby źle. Teraz, przez to głupie spojrzenie zabójcy, mam głupie motylki w brzuchu. Co się dzieje?
Wskoczyłam na najniższy drążek i przeskoczyłam na następny. Nim jednak przeskoczyłam dalej, usłyszałam głośnie „Shi no namido!” i musiałam zacząć od początku. Szykował się naprawdę ciężki dzień, a obecność wpatrujących się we mnie czarnych oczu, niczego nie ułatwiała.

***
Spojrzałem wymownie na rozmówcę. Ten jednak, zdawał się być niezrażony moją postawą i uparcie wpatrywał się w punkt przed sobą.
- Żartujesz, prawda? – spytałem, chcąc się upewnić, czy się nie przesłyszałem.
- Nie, jestem całkiem poważny. Nasze plany nie wypaliły, zamiast więc urządzać jakieś permutacje, wolę sam przystąpić do tych wariacji i wyznaczyć prawdopodobieństwo powodzenia – rzucił, a ja spojrzałem na jego nieobecną twarz.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, o czym mówisz? – spytałem, nie będąc pewnym jego racjonalnego myślenia.     
- Och, w zupełności. Tak się stanie i już. Jestem pewien, że to zrozumie – dodał, wstając.
Wyszedł, pozostawiając mnie samego. On był zdrowo porąbany, myśląc że ona się na to zgodzi. W kościach jednak czułem, że to ja się mylę, a nie on.

***
Przez tydzień skakaliśmy po urządzeniach w tej sali, nim Kenshi zabrał nas na ćwiczenia do pobliskiego miasteczka. Ponieważ my przechodziliśmy kurs przyspieszony, więc jako jedynym, pozwolono nam opuścić zamek.
Przez ten tydzień ćwiczeń, udało mi się nawet dostać kilka razy na szczyt konstrukcji bez upomnienia i zaczynania od nowa. Nie byłam jednak pewna, czy tak samo uda mi się to zrobić na dachach.
Zabójca puścił nas od razu na głęboką wodę i bez przygotowania rozkazał skakać po budynkach, mimo strug deszczu. Zabawa była o wiele trudniejsza, niż w pomieszczeniu. Tam nie było poślizgu na elementach, zresztą po czasie znało się sekwencje na pamięć. Tutaj zdani byliśmy jedynie na refleks i spostrzegawczość. Nie na każdym bowiem domu, było się za co złapać lub oprzeć. A deszcz utrudniał wszystko. Nic więc dziwnego, iż podczas jednej godziny zaczynałam bieg od początku szesnaście razy. Używanie czakry było nawykiem, robiłam to machinalnie, nawet o tym nie myśląc. Po tylu latach ćwiczeń ninja, było to dla mnie jak oddychanie, a o tym się po prostu nie myśli, tylko to robi. Trudno więc mi było w tak krótkim czasie się tego oduczyć, szczególnie, jeśli spadam albo tracę równowagę!
Na nieszczęście, Yoshito przychodziło to o wiele łatwiej. Tłumaczyłam to tym, że był do tego szkolony przez ojca. No i współpracował z gildią jako wolny strzelec, więc miał doświadczenie. Ja natomiast byłam w tym zielona i gorsza. Nie lubiłam być gorsza, więc strasznie mnie to frustrowało.
Prychając cicho pod nosem ze złości, wróciłam na początek trasy i przygotowałam się do ponownego startu. Byłam przekonana, że połowa razy, gdy byłam cofana przez Kenshi’ego na początek, była całkowicie bezpodstawna. Spodobało mu się, po prostu, męczenie mnie, ot co! Nie mogłam, po prostu nie mogłam być w tym tak beznadziejna. Jestem Uchihą, do cholery!
- Przeziębiłaś się? – usłyszałam ciche, rozbawione pytanie przy uchu.
Nie przestraszyłam się jednak, gdyż dobrze wiedziałam, że ktoś się za mną skrada. W czym jak w czym, ale w nasłuchiwaniu, przez tę moją przejściową ślepotę, to ja jestem mistrzem.
- Nie – odwarknęłam, na co mężczyzna zachichotał. – Specjalnie mnie cofasz, no nie? – spytałam.
- Oczywiście! – rzucił zbyt entuzjastycznie, by było to możliwe. – Tylko po to, by móc na ciebie popatrzeć. Zaraz może odwołam Nowicjusza, by zostać z tobą tylko sam na sam, Shi no namido – dodał, porozumiewawczo trącając moje ramię.
- Mógłbyś? – zapytałam ironicznie, a ten zaśmiał się cicho, a dźwięk ten sprawił, że i ja się uśmiechnęłam.
Korzystny dla mnie był fakt, że deszcz utrudniał widoczność, a tym samym wpadnięcie w genjustu jego oczu.
Nie uprzedzając go, podskoczyłam i złapałam się dłońmi za wystający fragment dachu, by następnie gładko się podciągnąć i stanąć na nim nogami. Odwróciłam się w jego stronę i posłałam mu buziaka, rozpływając się w strugach deszczu niczym magik.

***
Yoshito zdał test! Tylko to krążyło mi po głowie. Zdał wcześniej niż ja. Nawet właściwie nie wiem kiedy, bo dowiedziałam się o tym przed chwilą od Szermierza. Przyszedł na trening we wsi i zapowiedział, że Yoshito ma wolne, bo zdał. Wolne żarty! Nie wiedziałam nawet, że z tego będzie test!
Zazgrzytałam zębami, warknęłam pod nosem, dodatkowo puszczając wiązankę przekleństw w stronę obu mężczyzn i wskoczyłam na budynek, by rozpocząć ćwiczenia. Znowu lało, a jakże. Cały świat musiał stanąć przeciwko mnie, no bo jak inaczej? A na dodatek Kenshi postanowił poskakać dzisiaj ze mną, by uświadomić mi niby, w którym momencie robię błędy. Spojrzenie jego czarnych oczu spoczywające na moich plecach, całkowicie zwiększyło margines moich błędów. Nie potrafiłam się skupić, używałam czakry. A ten wszystko robił bez niej z taką łatwością! Podziw urósł, a jakże!

Odbiłam się od jednego z dachów w kierunku drugiego. Jednak źle obliczona prędkość, sprawiła że zaczęłam spadać, nim do niego doleciałam. Chaotycznie zamachałam rękami, by znaleźć jakiekolwiek oparcie – i udało mi się. Okazał się być nim parapet jednego z większych okien. A wybór ten był dla mnie niekorzystny, gdyż całą jego powierzchnię pokrywały kawałki szkła. Szkła, które wbiło się w moje dłonie, raniąc je i sprawiając, że zaczęła z nich płynąć krew.
Przeklęłam siarczyście pod nosem na swoje nieszczęście i z trudem podciągnęłam się, by stanąć na tym pechowym parapecie. Następnie złapałam dłońmi kratę, za którą znajdowało się zbite okno. Nogi umieściłam w innych oczkach i wspinałam się po nich tak długo, aż się nie skończyły. Wysilając swoje ramiona, złapałam za portal, który nie wiedząc czemu zdobił okno, a nie drzwi, zawieszając się na nim. Odetchnęłam głęboko, by następnie, korzystając jedynie z siły ramion, przeskoczyć nad portalem i złapać się za dach, znajdujący się pół metra nad nim. Była to bardzo trudna akrobacja grożąca stuprocentowym niepowodzeniem, ale jakimś cudem udało mi się złapać za krawędź dachu. Stękając cicho, podciągnęłam się ponownie i stanęłam na dachu, kończąc całą sekwencję obowiązkowym odetchnięciem.
Wyjęłam okaleczone dłonie spod długich rękawów płaszcza, który niekiedy nieznośnie przeszkadzał w akrobacjach i w świetle księżyca, migającego pomiędzy strugami deszczu, zaczęłam wyciągać kawałki szkła.
- Czemu się zatrzymujesz? – usłyszałam głos Szermierza, który nie wiedząc czemu zawrócił, by do mnie dołączyć.
Momentalnie opuściłam dłonie, chowając rany, sama dokładnie nie wiedząc, czemu to robię.
- Te rękawy… strasznie mi niekiedy przeszkadzają. Mogę je obciąć? – spytałam, zmieniając temat.
- Gdy skaczesz, rozkładaj ręce tak, by zsuwały się one z dłoni – to wszystko ułatwia – rzekł. – To część stroju, nie możesz się go pozbyć – dodał.
Westchnęłam cicho i nerwowo dotknęłam jednej z dłoni, gdy krew spływając załaskotała mnie po palcu. Wzrok Szermierza natychmiastowo spoczął na moich rękach. Bez pytania podszedł, chwycił za nie i odsłonił rękawy.
- Krwawisz – rzekł.
- Naprawdę? Jejciu, ratuj, wykrwawiam się! – zażartowałam, śmiejąc się nerwowo, w duchu ponownie przeklinając mojego pecha.
Kenshi zmusił mnie, poprzez podniesienie mojego podbródka, do spojrzenia mu w oczy. Walczyłam przez chwilę z chęcią zatopienia się w jego czarnych tęczówkach, lecz po prostu nie mogłam z tym wygrać. To było silniejsze ode mnie.
Spojrzałam w jego oczy i jęknęłam cicho, czując jak wpadam w hipnozę, a nogi uginają się pode mną.
- To nie jest temat do żartów – rzekł zimno. – Dłonie są główną bronią Skrytobójców i musisz o nie dbać. Gdzie są twoje rękawiczki? – zapytał.
Przekręciłam głowę pytająco, nie będąc w stanie zrobić niczego innego. Jego oczy… były zbyt intensywne, pociągające, seksowne i tajemnicze. Seksowne? O czym ja myślę? To wszystko było winą tych szaleńczo kruczoczarnych tęczówek.
Kenshi podniósł swoją dłoń naprzeciwko moich oczu, zasłaniając chwilowo swoje. Tylko dzięki temu mogłam zauważyć czarną rękawiczkę bez palców, którą miał założoną.
- Rękawiczki. Rozumiem, że nie miałaś ich w swoim stroju. Najwyraźniej Kokuryū o tym zapomniała – rzekł. – Chronią ręce przed szkłem i innymi drobinkami, a dodatkowo zwiększają przyczepność. To odpowiedź, dlaczego tak bardzo się zsuwałaś ze śliskich elementów. Po za tym, nie miałabyś pęcherzy – dodał, dotykając moich dłoni w miejscach, gdzie wyskoczyły mi bąbelki.
Nie usłyszałam jednak całej jego wypowiedzi, gdyż ciepły dotyk jego dłoni i czarne oczy, przeniosły mnie do innego wymiaru. Część świadomości, która jednak pozostała w tym miejscu i czasie, a nie była akurat zajęta utrzymaniem mojego ciała w miejscu, zarejestrowała, iż nazwał moją matkę Kokuryū. Był to pierwszy raz, gdy usłyszałam ten przydomek w odniesieniu do mojej matki, a nie do sztyletu. Zapewne to takie imię nosiła w Gildii, tak samo jak Kenshi, czy moje Shi no namida.
- Chodź, koniec ćwiczeń na dziś. Zajmę się twoimi dłońmi – powiedział.
Trzymając mnie za nadgarstek lewej ręki, gdzie nie miałam Urządzenia, zmusił mnie do zeskoczenia z dachu i poprowadził w nieznane mi uliczki wioski. Wszystko było tu dla mnie nieznane, gdyż widziałam ją jedynie nocą i to z perspektywy dachu. Mimo wszystko, mimo niepewności i niewiedzy, dałam mu się prowadzić, ciesząc chwilą wolności poza więzieniem jego czarnych oczu.

Zaprowadził mnie do zaułku, nad którym znajdowało się sporej wielkości okno. Ze słyszalną niechęcią w głosie kazał mi wskoczyć na jego parapet, co uczyniłam bez większego trudu, zaciskając zęby, gdy zabolały mnie moje poranione dłonie. Chwilę później znalazł się obok mnie i za pomocą pióra sokoła otworzył okiennice. Wskoczyliśmy do środka przez niezamknięte okno.
Panującą w pomieszczeniu ciemność rozświetliło światło, które włączył Kenshi. Na umeblowanie pokoju składały się dwa połączone futony, mały stoliczek, wokół którego ułożono poduszki, szafa w ścianie i drzwi, zapewne do łazienki.
- Gdzie jesteśmy? – spytałam.
- W domu Gildii. Znajdziesz taki praktycznie w każdej Ukrytej Wiosce i większych wioseczkach, takich jak ta. Oznaczone są wizerunkiem sokoła na okiennicach – rzekł. – Tam jest łazienka – dodał, wskazując drzwi. – Najpierw się umyj, później zajmę się twoimi dłońmi.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Spędzimy tu noc, a ja przynajmniej nie mam zamiaru siedzieć przemoczony. W łazience znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz – wyjaśnił.
Dotknęłam niepewnie maski, a ten rzekł, jakby rozumiejąc ten gest.
- Maskę możesz zdjąć. Znajdujemy się tu tylko we dwoje, a w takich sytuacjach jest to zezwolone. Obiecuję, że nie powiem nikomu, że jesteś brzydka – zażartował.
Warknęłam cicho pod nosem na jego insynuacje co do mojej brzydoty i ruszyłam do łazienki. Jak się okazało, zabójca miał rację. Przestrzeń zapełniona prysznicem, umywalką, toaletą i szafkami spełniała wszystkie moje oczekiwania i zapewniała spełnienie moich potrzeb. W szafkach wiszących nad umywalką znalazłam ręcznik, przybory do kąpieli, a nawet koszulę na przebranie.
Z ulgą zdjęłam drewnianą maskę i położyłam ją na umywalce dość niedbale, przez co wpadła do jej środka. Nie przejmując się tym, rozsznurowałam rzemyki gorsetu i pozwoliłam mu swobodnie opaść na ziemię, rozpięłam gildyjny płaszcz, który lekko zsunął mi się z ramion mimo przemoczenia. Następnie pozbyłam się długich butów, bluzki i spodenek oraz bielizny. Naga wkroczyłam pod prysznic i odkręciłam kurek z ciepłą wodą.
Zsunęłam się po ściance prysznica i podkuliłam nogi obejmując je ramionami. Pozwalałam, by ciepła woda moczyła me białe włosy, przez co przyklejały mi się do twarzy, sama beznamiętnie wpatrując się przed siebie.
Byłam w Gildii tak, jak chciała matka, ale co to zmienia? Dalej muszę pomścić klan, o którego istnieniu do niedawna nawet nie widziałam, walczyć, a może i zginąć za osoby, których nigdy nie znałam. Jestem w zupełnie obcym dla mnie miejscu, całkiem sama – bo Yoshito, mimo pokrewieństwa i pewnej chwilowej zażyłości, nie mogę liczyć jako towarzysza. Moją jedyną rodzinę i, o zgrozo, ostoję zostawiłam w Akatsuki, w postaci Sasuke. Już nawet nie miałam siostry.
Na dodatek, ciągle czułam się wrogiem w swojej własnej głowie. Wciąż było tam coś nie tak, coś co powinno się tam znajdować i mogłam przysiąc, że znajdowało! A ja wciąż nie mogłam uzmysłowić sobie, czym To tak właściwie było. Dodatkowo ten facet, który uparcie nie opuszcza moich snów i to „Kocham cię”, ta świadomość istnienia miłości, którą do niego czułam. To wszystko mnie dobijało.
Jednak starałam się spychać to na odległe krańce mojej świadomości, bo ostatnimi czasy myślenie nie przyniosło mi niczego dobrego. Alkoholizm, nimfomania, całkowite ześwirowanie przez profile osobowe osób, które przesłuchiwałam. Dopuściłam się całkowitej degradacji, zatracając samą siebie. A teraz na powrót muszę w sobie odnaleźć tego dzieciucha, którym byłam wstępując do organizacji. Jednak nie byłam już dzieckiem, miałam w końcu dziewiętnaście lat.
Czułam jednak, że w procesie tym może mi pomóc mężczyzna znajdujący się za ścianą. Przy nim bowiem czułam, że wracam do normalności. Do bycia tą dziewczyną, co kiedyś. Wiedziałam jednak, że nie będę taka sama. Już nigdy nie wrócę całkowicie do tego, kim byłam. Tamta Hanami została stracona na tej cholernej kupce trupów, która mi się śni po nocach. A może jednak później?
Od moich rozmyślań odwróciło mnie pieczenie skaleczonych dłoni. Świeże rany polane wodą jednak sprawiają mały ból, który mnie ocucił. Westchnęłam cicho, wstając i namydlając się mimo nieznośnego uczucia w dłoniach.
Liczyła się teraźniejszość, liczyło się tu i teraz. Liczyło się tylko to, by dostać się do skrytek w Gildii i wyciągnąć plik kartek z dziennika matki, i dowiedzieć się, co się stało z tym cholernym dzieckiem Sasuke. A może nawet czegoś więcej odnośnie klanu Shin.

Wyszłam z łazienki, ubrana w znalezioną koszulkę i używaną wcześniej bieliznę, co wcale nie było przyjemne. Obładowana byłam naręczem przemoczonych ubrań, które zawiesiłam na sznurku, który znikąd pojawił się w pomieszczeniu. Wisiały już na nim rzeczy mężczyzny – płaszcz i kamizelka na kształt gorsetu. A pod nimi leżała biała maska pełnoprawnego Skrytobójcy z wymalowanym na niej czerwonym wzorem.
Maska! Znaczyć to mogło tylko tyle, że Kenshi nie miał jej na twarzy. A skoro nie miał jej na twarzy, to była ona widoczna. A jeżeli była ona widoczna i działała na mnie tak samo, jak jego cudowne oczy, to byłam stracona.
Zawiesiłam swoje rzeczy do wyschnięcia, ustawiłam buty pod ścianą i odliczając do dziesięciu i oddychając głęboko, przygotowywałam się mentalnie do spojrzenia na jego twarz.
W końcu odwróciłam się i zamarłam. Był piękny. I to nie była piękność taka, jak u Yoshito czy Sasuke, którym urody odmówić nie można było. To nie była nawet przystojność, bo to stanowczo zbyt oględne stwierdzenie. On był piękny! Z tymi jego czarnymi oczami i brązowymi końcówkami nieskładnie opadającymi na czoło. Z twarzą lekko opaloną i tym szatańskim uśmiechem, który ukazał się zaraz po tym, gdy zauważył moją reakcję.
Na trzęsących się nogach, przełykając ślinę, podeszłam do stolika, za którym się ulokował, a on w tym czasie otaksował mnie wzrokiem. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo przywykłam do przedmiotowego traktowania mojego ciała. Zresztą, ja chamsko robiłam to samo, wpatrując się w jego niesamowicie piękną twarz, która nie traciła na urodzie, nawet w zestawieniu ze zwykłym, luźnym podkoszulkiem i spodniami.
Usiadłam naprzeciwko niego, a ten bez pytania chwycił za moje dłonie i za pomocą medykamentów przygotowanych na stoliku (dopiero teraz je zauważyłam, gdyż zbytnio byłam zaaferowana jego wyglądem) zaczął opatrywać moje rany.
- Dlaczego zostałeś zabójcą? – zapytałam, nim zdołałam powstrzymać to bezsensowne pytanie.
- A kim miałbym zostać? – spytał.
Modelem, kochankiem, żebrakiem, który dzięki kobietom stałby się bogaczem – pojawiło mi się w głowie, ale nie odpowiedziałam.
- Dlaczego pytasz? – odparował kolejnym pytaniem, unikając odpowiedzi na moje.
- No, bo… - zaczęłam.
Twoja uroda marnuje się pod tą maską – pojawiło mi się w głowie.
- Musiałem, ponieważ mój starszy brat był Shi no namidą, którą i ja później się stałem – odpowiedział ni z tego, ni z owego.
- Aha – mruknęłam.
Przez przypadek moje oczy powędrowały w kierunku jego i z przestrachem zauważyłam, że ten wpatruje się w moją twarz, zamiast patrzeć na ręce.
- Jesteś urocza – powiedział po chwili, kończąc obwijać bandażem moje dłonie.
Poczułam, jak na policzki wstępują mi rumieńce, na których chwilę później znalazła się jego dłoń. Przez gest ten dostałam palpitacji serca, ale ten nie przejmując się moimi dolegliwościami, delikatnie zsunął zbłąkany kosmyk białego włosa z mojej twarzy.
- Idę się umyć – rzekł.
W odpowiedzi wydusiłam z siebie coś niezrozumiałego, co zabrzmiało, a przynajmniej miałam taką nadzieję, jak „ok”.
Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi i energicznie rzuciłam się twarzą na blat stolika. Krzycząc w duchu na siebie i na swoją głupotę, uderzałam w mebel, katując go za swoje niepowodzenia.
Nie potrafiłam zrozumieć własnego zachowania, ani pojąć, dlaczego przy nim moje serce szaleje, jak podczas dobrego seksu. Właściwie to szalało mi nawet bardziej! Wciąż czułam to denerwujące pieczenie na twarzy i te głupie motyle w brzuchu. Dlaczego reagowałam tak, a nie inaczej w zetknięciu z jego oczami i takie, a nie inne wrażenie wywarła na mnie jego twarz? Nie możliwym przecież było, by ktokolwiek był tak nieziemsko piękny! Zachowywałam się przy nim, jak zakochana nastolatka, której w oko wpadł jej sensei. A przynajmniej tak zachowywała się Aanami, gdy zauroczyła się kiedyś wujkiem Kibą. Właśnie, ZAKOCHANA! Czyżbym i ja się w nim zakochała? Mimo, iż znam go od niedawna i nie wiem o nim praktycznie nic, oprócz tego, że ma nieżyjącego brata, pomścił klan i nazywają go Szermierzem. Czy stało się to, dlatego że był moją bratnią duszą i dobrze się czułam w jego towarzystwie?
Usłyszałam dźwięk przesuwającego się zamka i energicznie się podniosłam, odpuszczając stolikowi winy, których nie popełnił i zaprzestając jego katuszy. W mojej głowie pojawiło się jedynie „Dlaczego tak szybko”, choć szybko przebiła to myśl, dotycząca tego, w jakim stopniu Kenshi wyjdzie ubrany z łazienki. Czułam, że widok jego ciała pozbawionego koszulki i z kroplami wody, sunącymi po klatce, które skapywały z jego brązowych włosów, byłby dla mnie torturą gorszą, niż ta, którą chwilę wcześniej praktykowałam na stoliku.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czekając na moment rozstrzygnięcia tego, czy moje fantazje znajdą potwierdzenie w rzeczywistości. Lecz, ku mojemu rozczarowaniu i jednocześnie uldze – miał na sobie koszulę, identyczną, jak ta moja.
- Chcesz herbaty? – zapytał i nim zdążyłam odpowiedzieć, stał przede mną kubek z parującą cieczą.
Skąd on wziął czajnik, herbatę i kubek, a dodatkowo, kiedy on to zaparzył?
- Och, wszystko było w szafie, a woda się gotowała cały czas. Nie słyszałaś, jak głośno gwizdał czajnik? – spytał, siadając naprzeciw mnie.
Czajnik? Gwizdał? Przed chwilą? Czyżbym podczas analizy mojego zachowania, tak wyłączyła się ze świata, że aż tego nie słyszałam?! Zresztą, skąd on wiedział o moich rozmyślaniach dotyczących herbaty? Błagam, niech on tylko nie czyta w myślach!
- Nie, nie czytam w myślach – rzucił obojętnie, a ja spojrzałam na niego przerażona.
Zaśmiał się pod nosem, a śmiech ten niezniekształcony przez maskę, brzmiał niezwykle uwodzicielsko. Nabrałam powietrza w policzki z oburzenia, na co jego rozbawienie się pogłębiło.
- Niektóre twoje reakcje są łatwe do przejrzenia. Nie mówię jednak, że jesteś przewidywalna, bo drugiej tak nieprzewidywalnej osoby, jak ty, jeszcze nie spotkałem. Ale wiesz co, mimo to, że wiem o tobie niewiele więcej, niż ty o mnie, to dobrze się przy tobie czuję – rzekł. – Chyba jesteśmy bratnimi duszami – dodał.
Zdębiałam. On na bank czytał w myślach, a teraz się ze mnie nabijał. To było więcej, niż pewne, gdyż niemożliwością było, by czuł to samo, co ja, myślał to samo, co ja i miał takie same emocje wobec we mnie, co ja wobec niego.
- Nie, nie żartuję – rzekł. – Naprawdę jesteś urocza – dodał, chowając uśmiech za pomocą kubka z herbatą.
- Jesteś bardzo wylewny, jak na mordercę – zripostowałam, starając się uspokoić serce, które po jego stwierdzeniu skakało z radości.
Ten wzruszył jedynie ramionami.
- Możliwe. Jestem trochę rąbniętym mordercą. Po za tym, czuję że przy tobie nie muszę się kryć tak, jak ty to robisz przed całym światem. Tylko nie przede mną – rzekł, pochylając się nad stołem i zaglądając w moje oczy, przez co jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej.
Mogłam poczuć jego ciepły oddech otulający moją twarz i zatracić się w jego oczach, nim jednak to zrobiłam, ku mojej chwilowej uldze, odsunął się na bezpieczną odległość.
- Skąd wiesz, że się przed tobą nie chowam? – spytałam, podnosząc kubek z herbatą do ust, by za jego pomocą ukryć uśmiech zadowolenia.
- Bo przy mnie czujesz się dawną sobą – rzekł. – Zgadłem?
Nie odpowiedziałam.
- Strzelając dalej, masz w sobie pustkę, którą tuszuje moja obecność. Może ci się wydawać, że ją wypełnia, lecz jest to kłamstwem. To ułuda, dająca ci chwilowy spokój – dodał.
Zachłysnęłam się herbatą.
- Wiesz, skąd to wiem? – spytał, wpatrując się w moją twarz z całą natarczywością swojego spojrzenia. – Bo ja czuję to samo. Jesteśmy dla siebie lekami na zranione dusze. Dlatego potrafimy rozumieć się bez słów – dodał.
Odważyłam się spojrzeć w jego oczy. Głęboko w swoją świadomość wbiłam kotwicę, by nie pozwolić się porwać tej głębi.
- Dlaczego by tego nie wykorzystać – zapytałam rzeczowo – skoro potrafimy sobie chwilowo pomóc?
- A czy ja mówię, że tego nie wykorzystamy? – spytał, przenosząc spojrzenie na sufit, przez co stał się odległy, a jego słowa zmuszały do rozmyślań. – Sprowadzę twoją umęczoną, zagubioną duszę z powrotem do twojego ciałka, a ty to samo zrobisz z moją – dodał.
Uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona z warunków umowy. Jego spojrzenie zsunęło się z sufitu na moją twarz i spoczęło na niej na dłuższą chwilę.
- Nie powiem nikomu, że jesteś brzydka. Nie lubię kłamać – rzekł.
Wstał i podszedł do mnie, siadając mi za plecami. Objął mnie ramieniem i zmusił do oparcia się o jego klatkę piersiową. Jego głowa spoczęła na moim lewym barku, a włosy załaskotały odsłoniętą szyję i policzek, na których pozostawił również muśnięcia warg. Przymknęłam oczy zadowolona, a moim sercem zawładnęły kłamliwe palpitacje, wywołane miłością zmyśloną, której moja dusza niezbędnie potrzebowała.
- Kurację czas zacząć – szepnął mi cicho do ucha.
Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę. Po jakimś czasie Kenshi wstał i zgasił światło. Ułożyliśmy się na złączonych futonach i przytuleni do siebie zasnęliśmy. Mimo fantazji seksualnych dotyczących jego ciała, nie czułam potrzeby fizycznego zbliżenia. Wiedziałam, że tym, co nas połączyło nie była jedynie umowa. Było to swego rodzaju uczucie, które obojgu nam było potrzebne. Uczucie delikatne jak wietrzyk, niosący płatki wiśni, lekkie jak skrzydełka motyla, dojrzałe jak dorodna pomarańcza. Nie była to miłość cielesna, lecz duchowa. Taka, do której trzeba dojrzeć.
Ignorowałam uparcie wrażenie, że miałam już jedną taką miłość. Miłość, która nie upłynęła i wciąż na mnie czeka. Zwalczała je usilnie świadomość, że przecież nie mogłam zapomnieć o tak mocnym uczuciu.

Obudziłam się rano, wciąż otulona ciepłymi ramionami mojego mentora. Obróciłam się lekko w jego stronę, nie chcąc go obudzić i ku memu zdziwieniu zauważyłam, że nie spał. Gdy zauważył, że odkryłam jego małe oszustwo, uśmiechnął się lekko i pocałował mnie w nos, przez co na mojej twarzy zakwitł zawstydzony uśmiech.
- Dzień dobry – rzucił szeptem.
Skinęłam mu głową niepewnie.
- Możemy przesiedzieć tu cały dzień, a wieczorem wznowić trening. Przykro mi, ale musisz dzisiaj to zaliczyć – dodał.
Westchnęłam i zaczęłam przebierać nogami, niczym małe dziecko, przez co zrzuciłam z nas kołdrę. Chłopak zaśmiał się pod nosem, a ja zawtórowałam mu tym samym.
- Co będziemy robić zamknięci tutaj cały dzień? – zapytałam po chwili, patrząc na jego twarz i te cudowne czarne oczy.
- A co chcesz robić? – odpowiedział pytaniem, energicznie wstając.
Spojrzałam na sufit, zastanawiając się nad jego pytaniem, gdy nagle po pokoju rozniosło się głośne burczenie w moim brzuchu.
- Jeść – odpowiedziałam szybko, nim on zdążył zareagować.
- Dobrze więc, zrobimy jedzenie – rzucił, pomagając mi wstać.
Nie przejmując się wcale przebieraniem w inne ciuchy niż te, które mieliśmy na sobie, podeszliśmy do szafy w ścianie, której połowę, jak się okazało zajmowała kuchnia. Warto było wspomnieć, że szafa ta ciągnęła się na całą szerokość ściany. I nie można zapominać, że zarówno łazienka, jak i kuchnia były w pełni wyposażone.
- Tu nigdy niczego nie brakuje? – zapytałam.
- Ci z Nowicjuszy, którym nie udało się zaliczyć pełnego szkolenia, a których nie chciało się nam zabijać, zajmują się, tak zwaną, administracją i zaopatrzeniem. Co tydzień obchodzą wszystkie kryjówki i uzupełniają zapasy – rzucił, rozbijając jajko w jednej z misek.
- Co gotujemy? – spytałam ponownie, ignorując tę część wypowiedzi dotyczącą zabijania Nowicjuszy, którzy nie przeszli treningu.
- A co chcesz? – ponownie odpowiedział pytaniem, obracając się w moim kierunku i uśmiechając szelmowsko.
Zazwyczaj takie traktowanie moich pytań nieźle by mnie zdenerwowało. Ale nie dzisiaj, byłam zbyt szczęśliwa, by coś mogło zepsuć mój humor. A szczególnie ja sama.
- Zrób onigiri. Umiesz, no nie? – spytał, patrząc na mnie poważnie, przez co oberwał ode mnie mąką, która nie wiem kiedy znalazła się na małym blacie.

Spędziliśmy praktycznie cały dzień w tym małym aneksie kuchennym, przygotowując i jednocześnie podjadając jedzenie. Przez co zapasy się kurczyły i trzeba było wciąż coś dorabiać, a moje śniadanie wyszło w porze kolacji. Ale wcale nie czułam się głodna, gdyż stanowczo zapełniłam brzuch podczas gotowania.
Oczywiście nie obyło się bez walk na jedzenie – głównie w ruch poszła mąka i ryż – przez co pokój był w strasznym stanie. To był pierwszy raz, gdy robiłam tak głupie i nierozwijające rzeczy, gdy nie musiałam być „zimną” Hanami. Zachowywałam się, jak zakochana idiotka, jak dziecko, porzucając na bok osobowość zabójcy i było mi z tym dobrze! Bo prawdę powiedziawszy, nigdy w moim życiu nie mogłam być po prostu dzieckiem. Zawsze byłam ninja, geniuszem klanu Uchiha. Moimi zabawami były zabawy w zabójców, od dziecka uczono mnie walczyć. Ale teraz… przy Kenshim czułam, że dorastam na nowo. Że wszystkie etapy, przez które powinno przejść dziecko dojrzewając, odbywają się właśnie teraz. Ale prawda była taka, że to nie ja dojrzewałam, lecz moja dusza, która powoli wracała na swoje tory po wielu miesiącach zagubienia.
Nasza kolacja składała się z ramenu, onigiri, obowiązkowego sushi, które jak się okazało uwielbiał Szermierz, dodatkowo zrobiliśmy dango (ledwo nam wyszło) i wiele innych potraw, o których zjedzeniu nawet nie mogliśmy pomyśleć. Ale czego innego można się było spodziewać po wspólnym, całodniowym gotowaniu.
Ustawiliśmy to wszystko na małym stoliku i nawet na to nie patrząc, zaczęliśmy nakładać nasze stroje Skrytobójców. Zrzuciłam ubrudzoną jedzeniem koszulę i nałożyłam na siebie bluzkę i spodenki z wczoraj – które zdążyły wyschnąć. Następnie założyłam płaszcz i gorset, który zawiązać pomógł mi Kenshi.
- Widziałeś gdzieś moją maskę? – zapytałam Szermierza, gdy nigdzie nie znalazłam tego pomalowanego czarną farbą kawałka drewna.
Ten odwrócił się w moją stronę, przerywając na chwilę grzebanie w szafie i uśmiechnął się szelmowsko.
- W zlewie, kochanie, w zlewie – rzucił i wrócił do przeszukiwania półek.
Zignorowałam motylki i rumieńce na twarzy, które pojawiły się po słowie „kochanie” i ruszyłam do łazienki. Jednak mężczyzna miał rację i maska znajdowała się w zlewie, tak jak ją zostawiłam poprzedniego wieczoru.
Z uśmiechem na ustach założyłam ją na twarz i opuściłam pomieszczenie. Również ubrany w swój strój, z maską na twarzy, Szermierz zdążył zgasić już światło i otworzyć okno. Podszedł jednak do mnie i złapał za ręce, odkrywając znajdujące się na dłoniach bandaże. Następnie wyjął coś z rękawa swojego płaszcza i jak się okazało, były to rękawiczki, które po chwili założył na moje zabandażowane ręce.
- Zapasowe rękawiczki – rzucił, nim zdążyłam jakkolwiek zareagować. – Przydadzą ci się dzisiaj – dodał.

***
Wzięłam głęboki oddech, po czym rozpędzając się na małej przestrzeni dachu, przeskoczyłam na ścianę następnego budynku. Złapałam się za ozdobną linię pomiędzy piętrami dachu i chwytając ją mocno palcami, przesunęłam się w lewo, by następnie uchwycić znajdujący się wyżej parapet okna. Podciągnęłam się i niepewnie na nim stając, szybko chwyciłam za drążek znajdujący się nad oknem, który nie wiadomo po co tam zamontowano. Ustawiony on był prostopadle do płaszczyzny ściany, więc musiałam przekręcić ciało. Rozhuśtałam się lekko, by następnie, podciągając nogi, stanąć na owym drążku. Obróciłam się w stronę przeciwną i przeskoczyłam na budynek, niemalże zrośnięty ścianą z tym, którego się złapałam. Od początku był on celem moich akrobacji, a inaczej dostać się do niego nie mogłam, gdyż znajdował się on za daleko od poprzedniego, by przeskoczyć z jednego na drugi. Uderzyłam w twardą powierzchnię dachu i podeszłam do czekającego na mnie Kenshi’ego.
Objął mnie ramieniem, gdy tylko znalazłam się w jego zasięgu i cicho wyszeptał do ucha uwodzicielskim tonem: „Zdałaś”. Uśmiechnęłam się szeroko pod maską i wtuliłam w ciało Szermierza, ukryte pod płaszczem i gorsetem.
- Wracajmy do siedziby. Czas na drugą fazę szkolenia – rzucił.
- Jaką? – spytałam.
- Masowe morderstwo – wytłumaczył przyjaznym tonem, jakby takie tematy były niczym dziwnym i niepokojącym między parą zakochanych.

***
- Jesteś pewna, że dasz radę? – spytał Kenshi, gdy staliśmy na dachu jednego z budynków we wsi, dwa dni drogi od Zamku. – W końcu to pięciu złodziei – dodał.
Spojrzałam na jego maskę uważnie. Przed poznaniem Szermierza pewnie zastanawiałabym się nad tym, czy dałabym radę, chociaż zaraz po dołączeniu do Akatsuki, nawet nie pomyślałabym o tym, żeby o tym pomyśleć. Zmieniłam się i straciłam swoją pewność siebie i swoich umiejętności. Jednak będąc przy nim i będąc kochaną jego fałszywą miłością czułam, że mogłam zrobić wszystko. Pięciu, żaden problem. Dziesięciu? Nic prostszego. Ba! Czułam, że mogłabym wyeliminować całe miasto, gdybym tylko zechciała! Moje możliwości były nieograniczone!
- Dam radę – rzuciłam, chcąc go zbyć jak najszybciej i podejść do swojego zadania na zaliczenie.
- Dobrze, dobrze, dziecinko – rzekł rozbawionym głosem. – Już masz mnie dość i mnie nie kochasz, nie? – dodał, na co posłałam mu zdziwione spojrzenie.
Ten zaśmiał się cicho i nie mówiąc nic więcej, przeskoczył na inny budynek. Wiedziałam jednak, że cały czas będzie w pobliżu i będzie obserwował i oceniał moje poczynania. Można by się zastanowić nad tym, czy ta próba była sprawiedliwa. W końcu „byłam” ze swoim nauczycielem, mógł mnie więc potraktować ulgowo. Jednak miałam pewność, że tak się nie stanie. Kenshi prędzej zginie niż zignoruje polecenie z góry. I zapewne ja zginę, prędzej czy później, jeśli nie przyłożę się do szkolenia.
Odetchnęłam głęboko i przeskoczyłam na kolejny dach, by znaleźć się nad miejscem, gdzie spodziewałam się znaleźć swoje cele. Była to piątka podrzędnych złodziejaszków, wracających ze świętowania po udanym włamie. Zleceniodawcą byli mieszkańcy wioski, która stale była okradana i gnębiona przez tę piątkę. Rodziny się złożyły, by „zamówić” usługę w Gildii, która wcale tania nie była. Zapewne jako ninja i jako członek Akatsuki na misji, nigdy nie zaatakowałabym pijanych osób, gdyż nie było to honorowe zagranie. Jednak Skrytobójcy nie przejmują się takimi małostkami i po prostu załatwiają zlecenie, uważając jednocześnie na to, by zaangażować w to jak najmniej zabójców i najmniej z nich stracić.
Tak jak się spodziewałam, kierowali się wzdłuż długiej, prostej uliczki, z której nie było ucieczki w boczne przejścia. Szli, śmiejąc się i hałasując, prawdopodobnie jak najbardziej się dało.
Rozprostowałam dłoń, a sztylet matki znalazł się w mojej ręce, odzianej w rękawiczkę do skoków. Następnie wpadłam na oryginalny pomysł - jednocześnie na zabawę i zabójstwo. Miałam ochotę napędzić piątce takiego stracha, jakiego oni zapewniają mieszkańcom wioski. Zemsta będzie słodka.
I śpiewająca – dodałam w myślach.

Czy w upalną noc, czy w deszczowy dzień
Zawsze jest za mną Skrytobójcy cień.

Zaśpiewałam czystym, dźwięcznym głosem, przez co mężczyzna idący na tyle piątki zatrzymał się i rozejrzał się w celu odnalezienia źródła głosu, a ja tylko na to czekałam. Rozpędziłam się i zeskoczyłam z dachu, lądując prosto na jego barkach i sztyletem przecinając jego tętnice szyjną, by następnie odbić się od jego upadającego ciała i przeskoczyć na budynek, znajdujący się naprzeciwko tego, na którym stałam przed chwilą. Jego ciało upadło ze stłumionym hukiem w momencie, gdy wspięłam się na dach i schowałam w cieniu.
Towarzysze złodzieja zauważyli jego leżącą sylwetkę i podeszli do niej, by po chwili zauważyć, że jest on martwy. Wstali szybko i odsunęli się od ciała, rozglądając niepewnie po dachach.

Czy w jasności mrok, czy w ognia blask,
On zawsze tuż za mną jest.

Choć ukryję się, choć zmienię twarz
Cokolwiek zrobię, on wciąż znajdzie mnie.

Zaśpiewałam, wciąż się przemieszczając, by nie mogli znaleźć źródła głosu i jednocześnie oczekując momentu, aż jeden z nich odłączy się od reszty. Co, ku mojej uldze, stało się po chwili, gdy jeden z nich podczas cofania się od ciała, potknął się i upadł. Zleciałam z nocnego nieba za jego plecy i nim zdążył zareagować skręciłam mu kark jednym, energicznym ruchem, by następnie, ponownie ukryć się na dachu, po przeciwnej stronie ulicy, niż byłam. Pozostało ich już tylko trzech.

Choć odwrócisz wzrok, choć pogubisz się
On zawsze odnajdzie cię.

Kontynuowałam, a ci, widząc śmierć kolejnego z towarzyszy, rzucili się do chaotycznej ucieczki przed siebie, przez co i ja musiałam przyspieszyć.

A kiedy już na oczy twe opadnie ciemnista mgła
On ostrze swe wyczyści wnet, a ślady zgubi w odłamkach szkła.

Zaintonowałam w zmienionym tempie, a głos nawet nie zadrżał mi z wysiłku. Zeskoczyłam z dachu i zaczęłam cicho biec za trzymającą się razem dwójką złodziei, którzy oddzielili się przez zmęczenie od prowadzącego. Użyłam Kuchiyose: Raikō Kenka, by przyzwać shurikeny, którymi rzuciłam w tyły ich stawów kolanowych, przez co przewrócili się i nie mogli dalej biec. Podeszłam do jednego z nich i śpiewając:

Choć nieznana twarz, choć nieznany cień
Wiesz, że to jest właśnie ten.
Choć ukryty ruch i ostrza blask
Przed nim nie ucieknie się.

Podniosłam jego głowę za włosy i poderżnęłam gardło za pomocą sztyletu matki. To samo zrobiłam z drugim, ignorując jego skomlenie o litość. Następnie wytarłam ostrze o ubranie jednego z nich i wskoczyłam na jeden z dachów, by dogonić ostatniego.

Bo Skrytobójcy są wśród nas, pod maską kryją swój cień
A kiedy wszyscy idą spać, oni rozpoczynają swój dzień.

Dokończyłam, pojawiając się przed ostatnim i wbijając sztylet w jego brzuch, i pociągając nim w górę, rozrywając jego narządy wewnętrzne. Upadł na ziemię ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, gdy wyciągnęłam z niego ostrze sztyletu. Ponownie wytarłam ostrze, używając do tego ubrania złodzieja i zostawiłam go wykrwawiającego się na ziemi. Wskoczyłam na jeden z dachów i skierowałam się w sobie tylko znanym  kierunku, by uciec z miejsca zdarzenia.
- Ciekawie pomyślane, dobrze wykonana robota – pochwalił mnie Kenshi  pojawiając się znikąd u mojego boku.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego uważnie.
- Mówisz? – spytałam ironicznie. – Czyli zdałam? – dodałam retorycznie.
- Owszem – odpowiedział z iskrzącymi z radości oczyma. – Skąd znasz hymn Skrytobójców? Nie byłaś przecież na inauguracji szkolenia – dodał.
- To jest hymn Skrytobójców? Matka śpiewała mi to jako kołysankę – odpowiedziałam, szczerze zdziwiona.
Fajnie wiedzieć, że moja matka od dziecka wypaczała moje życie, śpiewając mi do snu hymn organizacji zrzeszającej zabójców. Chociaż tekst wypaczał sam w sobie.
- Wracajmy – rzucił i skierowaliśmy się w stronę Zamku.

***
Pierwszego dnia podróży jednak, Kenshi musiał mnie opuścić, gdyż spotkaliśmy innego Skrytobójcę z sekcji powiadomień, który przyniósł zwój ze zleceniem dla Szermierza. Jednak, by nawet bez jego obecności przyjęto mnie do gildii, mój sensei musiał wypisać potwierdzenie zdania przeze mnie egzaminu. Przez co mogliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę.
- Gdzie masz misję? – zapytałam, gdy odeszliśmy na bok, by odejść z zasięgu wzorku i słuchu adiutanta.
- Jakbyś nie zauważyła, sam jeszcze nie otworzyłem zwoju, więc nie wiem – rzucił lekko podirytowany i na pewno zdenerwowany tym, że będziemy musieli się rozstać.
- Ach... no tak – rzuciłam w eter, podczas gdy ten zajął się wypisywaniem jakiegoś druczku, który znikąd pojawił się w jego dłoni.
Było to zastanawiające, że rzeczy których potrzebował, pojawiały się po prostu w jego dłoniach. Albo to ja, przez zamyślenie omijałam momenty, w których je wyciągał.
- Będę tęsknić – rzuciłam.
- Ja też – dodał poważnie, przenosząc spojrzenie na mnie. – Wiesz, że mogę nie wrócić? – spytał.
Skinęłam głową, dobrze zdając sobie z tego sprawę. Przez wiele lat bycia shinobi, przywykłam do tego, że gdy znajomy idzie na misje, może już z niej nie wrócić. Taka już kolej rzeczy.
- Nie załamuj się wtedy, okay mała? – rzucił.
Prychnęłam pod nosem.
- To tylko fikcyjna miłość – powiedziałam w swojej obronie.
Wiedziałam jednak, że gdyby Kenshi faktycznie nie wrócił, przybiłoby mnie to w jakimś stopniu. W jakimś stopniu podłamałoby mnie to i byłabym smutna. Jednak szanse na to były niewielkie, bo Szermierz był w rzeczywistości dobrze wyszkolonym zabójcą.
Skończył pisać świstek i przekazał go w moje ręce. Następnie wstał i rozejrzał się w obie strony, jakby sprawdzając czy jesteśmy sami. Chwycił moje dłonie i zmusił do wstania. Następnie zdjął moją i swoją maskę, dzięki czemu ponownie mogłam zachwycić się jego piękną twarzą. Jego ciepłe palce spoczęły na moim policzku, a wargi dotknęły moich. Złączyliśmy nasze usta w delikatnym, niemalże niewinnym pocałunku, by następnie pogłębić go, ale nie w sposób zwierzęcy i seksualny. Nasz pocałunek wciąż pozostał delikatny i taki jakim był. Oderwał się ode mnie po chwili, gdy zabrakło nam oddechów.
- Żegnaj – rzucił, po czym założył swoją maskę i odszedł w sobie tylko znanym kierunku.
Patrzyłam chwilę w miejsce, gdzie jego sylwetka zniknęła mi z oczu między drzewami i westchnęłam cicho, ignorując uczucie każące mi za nim biec. Założyłam maskę na twarz i wróciłam do posłańca, przekazując mu świstek od Kenshi’ego i bez słowa ruszyłam razem z nim, skacząc po drzewach w stronę Zamku.

***
- Gratuluję zdania testów, Shi no namido – powiedział jeden z zabójców, prowadzący mnie do skrytki mojej matki.
- Dziękuję – mruknęłam cicho. Od czasu odejścia Kenshi’ego czułam się bowiem obca w tym miejscu. To on sprawił, że czułam się przynależna do gildii.
- Jutro będziesz mogła wybrać maskę. Szkoda, że wzór twojej matki został zajęty – rzucił mimochodem, chcąc pewnie jakoś podtrzymać rozmowę, by nie kluczyć po ciemnych korytarzach w całkowitej ciszy.
- Wzór mojej matki? – spytałam.
- Ach, no tak. Zapomniałem, że jesteś wyjątkowym, nieobeznanym spadkobiercą – rzekł. – Po przyjęciu do Gildii dostajesz białą maskę członka, którą ozdabiasz wybranym przez siebie wzorem. Każdy Skrytobójca ma inny i stanowi on całość z jego gildyjnym imieniem – zapewnia mu nierozpoznawalność i jego własny znak – wytłumaczył. – Jednak w wypadku śmierci jednego z zabójców, nowo przyjęty może wymalować sobie jego znak i wybrać jego imię, by przedłużać jego sławę. Dużo osób się na to decyduje, Kenshi tak uczynił – dodał. – Szkoda więc, że imię twojej matki jest niedostępne.
- Tak, wielka szkoda – rzuciłam od niechcenia, choć tak naprawdę, nigdy nie chciałam przejąć jej sławy.
Między nami zapanowała cisza, która była mi na rękę i której nie miałam zamiaru przerywać.
- To tutaj – rzekł, wskazując mi jedną z licznych szufladek wsuniętych w ścianę.
Gdy odszedł, pozostawiając mnie samą w pustym korytarzu, wyjęłam szufladę i zajrzałam do jej środka. Była w niej, tak jak się spodziewałam, tylko jedna rzecz – czarny woreczek. Woreczek, w którym znajdowały się kartki z dziennika, a w nich prawda. Prawda o mnie, o Aanami, o dziecku, o klanie Shin. Prawda o wszystkim, co wydarzyło się dziewiętnaście lat temu. Nie otworzyłam go jednak. Nie chciałam tego robić, nim nie złożę w całość dziennika. Zapieczętowałam woreczek w gwiazdkach i wsunęłam szufladę na miejsce.
Matka specjalnie schowała tutaj ten woreczek. Wiedziała, że bez przyjęcia do gildii i zdania egzaminu nie będę wstanie go dostać. Wiedziała, że będę go chciała. To takie smutne, że już dawno zaplanowane było to, że tu przyjdę, to że dostanę się do Gildii i stanę się Shi no namidą.
Z cichym westchnieniem, zaczęłam się kierować w stronę powrotną korytarzem, którym tutaj dotarłam.

***
Szedłem spokojnie przed siebie, oczekując aż osoba, która mnie szpieguje się ujawni. Nie zawiodła ona moich oczekiwań, pojawiając się kilka kroków przede mną.
- Ach, to ty – rzuciłem, jednocześnie ukradkiem przygotowując się do walki.
- Owszem – powiedziała osoba. – Zapewne wiesz, co teraz nastąpi.
- Zapewne wiem – zripostowałem. – Dzięki czemu to zawdzięczam?
- Osobiście nic do ciebie nie mam, jesteś spoko kolesiem. Tylko wiesz, psujesz plany. To nie tak miało wyglądać – odpowiedziała mi osoba.
- Plany?
- Bo widzisz, zbytnio się do niej zbliżyłeś i oboje wiemy o co mi chodzi. Niestety koliduje to z torem, który został dla niej wytoczony – rzekł niby smutnym głosem. – Rozumiesz mnie prawda – nie jesteś tym, z kim powinna być.
- I to jest powód? – spytałem.
- Owszem – padła szybka odpowiedź.
- A jakie to plany? – dopytywałem.
- Cóż, to mało ważne. Wiedz, że po prostu nie wrócisz z tej misji żywy. A ona może pobędzie trochę smutna, ale wróci na odpowiedni tor tak, jak powinna. I wszyscy będą szczęśliwi – rzuciła postać.
- Wiesz, że nie poddam się bez walki?
- Och, na to liczę – odpowiedziała, śmiejąc się demonicznie.
Ruszyliśmy na siebie.

***
- To wszystko, prawda? – zapytałam siedzącego przede mną starszego zabójcę, który podpisywał ze mną papiery przyjęcia do gildii.
- Och, jeszcze jedno – maska! Nie możemy zapomnieć o najważniejszym! – rzucił. – Wybrałaś już jakiś wzór, który wymalujesz, czy może wybierasz gotową? – spytał, podchodząc do długiej szafy, w której zapewne znajdowały się czyste, białe maski.
- Jeszcze nie. A jakie są do wyboru? – spytałam.
- Och, mamy całkiem duży wybór. To był trochę nieudany tydzień – rzekł, smutno kiwając głową, jakby rozmyślając o swoich zmarłych towarzyszach. -  Szczęście, że mamy tak utalentowanych Nowicjuszy z takich dobrych klanów, jak ty i twój kuzyn, Shi no namido – dodał. – Maski, które możesz wybrać, znajdują się za tą gablotą – powiedział, wskazując na zaszkloną szafę, w której znajdowało się dwanaście masek.
Zaczęłam się im uważnie przypatrywać, zastanawiając się jakie zwariowane imiona są im przypisane. Prawie żadna z nich mnie nie zaciekawiła i już miałam zamiar powiedzieć zabójcy, że sama coś namaluję, gdy mój wzrok padł na ostatnią z masek. Zamarłam.
Ostatnią była ta, którą tak często ostatnio widziałam. Ta, której przyglądałam się z bliska nie raz. Ostatnią była ta, której właściciel miał nieziemskie oczy i cudownie piękną twarz. Kenshi. Umarł, zostawiając mnie samą w tej cholernej Gildii. W końcu zrozumiałam, czym było to natarczywe uczucie, które podczas pożegnania kazało mi za nim biec – czułam, że nie wróci.
Złapałam się za lewy nadgarstek, mocno ściskając, by uspokoić uczucia, które mnie zalały i nie dać niczego po sobie poznać przed zabójcą. Odliczyłam spokojnie do dziesięciu, uspokajając w ten sposób łzy, które cisnęły mi się do oczu.
Umarł! A ja czułam się potwornie, mimo iż obiecałam, że tak nie będzie. Odetchnęłam głęboko i już miałam pytać zabójcę, kto go zabił, lecz powstrzymałam się. Kenshi potępiłby takie zachowanie. Nie chciałby, bym go pomściła. Nie taka była rola zabójcy w Gildii. Skrytobójca nie ma własnych pragnień i motywacji zabójstwa, on wykonuje tylko polecenia. A Szermierz był ściśle podporządkowany regulaminowi panującemu podczas misji – liczyło się tylko zlecenie, nic więcej. Więc nie mogę podkopać pamięci po zmarłym, czyniąc coś, czego on by nie poparł.
- I jak, wybrałaś coś? – spytał starszy morderca, podchodząc do mnie.
- Owszem, chcę tę – powiedziałam, wskazując na maskę Szermierza.
- Kenshi! Dobry wybór. Szkoda mi chłopaka, bo młody i uzdolniony. Nie dotarł nawet do celu misji, gdy ktoś go zaatakował – rzucił. – Cieszę się jednak, że chcesz kontynuować jego dzieło i rozsławiać jego imię. On sam przejął wzór po innym zabójcy – dodał.
- Zaraz wymaluję ci ten wzór i dostaniesz swoją maskę – powiedział, podchodząc do stołu obstawionego farbami, znajdującego się przy przeciwległej ścianie do gabloty.
- Był twoim mentorem, prawda? – zapytał.
Mentorem, kochankiem, lekiem, spełnieniem, pewnością siebie, miłością, drugą połówką, wypełniaczem dziury, oszustwem – odpowiedziałam w myślach.
- Tak – rzuciłam cicho do zabójcy, nie interesując się nawet tym czy usłyszał.
Kenshi umarł, umarła motywacja do bycia w tym miejscu. Czas wrócić do domu, do jedynej osoby na świecie, która mi pozostała. Do Sasuke.
Nie będę jednak tym samym zagubionym cieniem Hanami. Będę sobą. Ulepszoną, inną, uleczoną. A wszystko dzięki mocy fałszywej miłości. Kenshi umarł, lecz ja muszę żyć.

Świat bywa niesprawiedliwy. Nie dał mi umrzeć razem z nim

---
I żeby nie było, że Hanami nie wstawiła rozdziału w styczniu :)
Akcja z Kensh'im potoczyła się tak, a nie inaczej i mam nadzieję, że nie macie mi jej za złe. Bądź co bądź była trochę wredna dla Hanami w tym rozdziale ;)

Opowiadanie skończyło 3 lata, a ja ominęłam jego urodziny przez szkołę ;/ Ten rok nie był zbytnio owocny w rozdziały, ale można nazwać go udanym. Jesteśmy już w połowie fabuły opowiadania ;> I jestem pewna, że nie zmieszczę się w planowanych 50 rozdziałach :>


Mam nadzieję, że się podoba i przypomina trochę tego Kenshi'ego z opisu ;P

Pozdrawiam, 
Hanami

4 komentarze:

  1. Serio? I to cudo nie ma komentarzy?
    No, awięc:
    Szacun! To jest świetne! Gratuluję!

    Btw zapraszam wszystkich do mnie na bloga, un! Nowa eksplozja już błysnęła (5 rozdział!). Komentarze, obserwacja i czytanie mile widziane ^w^
    http://sztuka-to-eksplozja-katsu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać - nie ma ;> Już ma jeden. Dziękuję za miłe słowa :)

      Gdy znajdę chwilę czasu może wpadnę na twojego bloga.
      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń
  2. Jashinie weź mnie i zabij, naprawdę miesiąc temu dodałaś rozdział a ja do tej pory go nie przeczytałam?! Och bogowie... wybacz to zaniedbanie ;__;
    Dobra, spróbuję tu nasmarować jakiś komentarz dotyczący obydwóch notek:
    Całkiem fajnie pomyślane z tą Gildią Skrytobójców i trochę szkoda, że tak szybko porzucasz ten pomysł. Chyba, że to tylko takie zakończenie wprowadzające w błąd? W każdym razie chętnie jeszcze co nieco bym o tym wszystkim poczytała, na przykład zabrakło mi innych adeptów w trakcie szkolenia. Nawet jeśli Hanami była w grupie z Yoshito, to można było coś o nich wspomnieć, albo o tej całej inauguracji szkolenia.
    Wow, tym fragmentem z Konan mnie zdziwiłaś. Serrio jakaś taka szalona, no i też coś ma z pamięcią, nie? Nie mogła sobie przypomnieć imienia Toriego, tak jak Hanami.
    Sama mam braki w pamięci jeśli chodzi o szczegóły z poprzednich rozdziałów, więc zastanawiam się, czy już gdzieś było wspomniane o tym, że Sakura jednak żyję? Bo zakładam, że tak, Konan mówiła o niej w taki sposób..
    Hej hej hej, czy ten koleś, kolega Hiro, to Tori?! ;o
    No i kto zabił Kenshiego, za to, że psuje plan? Czyżby też Tori? Albo ktoś na jego usługach? Jeśli tak, to nie mogę doczekać się kolejnego spotkania z Hanami no i tego, kiedy sobie w końcu przypomni!
    W ogóle, tyle się już w tym opowiadaniu wydarzyło, a to dopiero połowa! Nooo, jestem pod wrażeniem, że masz jeszcze tyle pomysłów :D
    Podoba mi się cały pomysł tego mini romansu z Kenshim. Wgl to w jaki sposób go opisywałaś *.* no i ich relacja była taka.. nietypowa. Mam nadzieję, że faktycznie Hanami została 'uleczona' i zacznie wracać na prostą. No i mam też nadzieję, że to oznacza poniekąd powrót Toriego!
    Faktycznie w tym rozdziale Hanami była wyjątkowo urocza, przynajmniej w tych swoich reakcjach na Kenshiego. Taka odmiana od tego jej 'zepsutego', morderczego wcielenia z poprzednich notek.
    Myślałam, że Hanami jako wzór maski wybierze chmurki Akatsuki, a tu jednak postanowiła upamiętnić Kenshiego.
    Dobra, jestem mega ciekawa co tam jeszcze wymyśliłaś :D
    A z takim spraw mniej przyjemnych, to w poprzednim rozdziale wyłapałam mase powtórzeń. Nie wiem jak innym czytelnikom, ale przynajmniej mi strasznie rzucały się w oczy. Chyba jestem trochę uczulona na ich punkcie xd

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, że ci się podobało :)
      Motyw Gildii na pewno przewinie się jeszcze kilka razy, ale ponieważ muszę przyspieszyć akcję to zmieniam jej miejsce ;>
      Fragment z Konan miał zdziwić :P Nie, nie było wspominane o tym, że żyje, chociaż nie powiem, że nie byłby to ciekawy zwrot akcji ;P
      Owszem, to był Tori :> Jednak to nie on był mordercą Kenshi'iego. Oni się nie widzieli na oczy, a Kenshi znał swego zabójcę ^^
      Dziękuję za miłe słowa :)

      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń