.

.

Rozdział 7 - Misja

Minął miesiąc. Miesiąc, odkąd przybyłyśmy do organizacji w celu zyskania większej mocy. Jak nam poszło? Według mnie - lipa. Nie czułam się ani trochę silniejsza, chociaż Sasuke pokazał mi wiele nowych technik, których nauczył się u Orochimaru. Może to dlatego, że miałam wielkie ilości czakry - nikt nie wie, dlaczego - tak samo jak Aanami i nie czuję się lepsza. Zresztą ilości mojej czakry nie dało się wyczuć, była zbyt obszerna. Ale nie o tym mowa. 
Minął miesiąc i nic się nie stało. Nie zmieniłam się… pozostałam starą, zimną, obojętną sobą. Były przebłyski powrotu emocji… jak wtedy, ale były one tak rzadkie, jak śnieg na Madagaskarze. 
Z tymi rozmyślaniami wkroczyłam do kuchni. Ruszyłam w stronę lodówki i wyciągnęłam z niej serek waniliowy. Śmieszne, ale przez ten miesiąc nie jadłam praktycznie nic innego, jak tylko serki i jogurty. Doliczając do tego codzienne męczące treningi, wychodzi na to, że schudłam około pięć kilo.
Westchnęłam cicho, przypominając sobie słowa ojca, gdy nic nie jadłam. Mówił, że shinobi musi być dożywiony, by mieć siły na wszystko. A ja? Co ja ze sobą robię? Mimo tego, że świetnie radziłam sobie na treningach, czułam, jak opuszczają mnie siły. Byłam blada i potwornie chuda, co nie raz wypominał mi Itakoi. Nie miałam siły na nic… Coraz dłużej spałam i byłam cieniem cienia starej siebie.
Pain popatrzył na mnie z politowaniem, gdy ciężko opadłam na swoje krzesło. Słyszałam jego westchnięcie. Aanami zaczęła mi podsuwać pod nos jakąś jajecznicę czy coś, ale gdy tylko poczułam jej woń, zebrało mi się na wymioty i szybko ją od siebie odsunęłam. Westchnęłam cicho i bez entuzjazmu zabrałam się za jedzenie serka. Czułam na sobie badawcze spojrzenia całej organizacji, jakby cały czas wyczekiwali, kiedy zemdleję.
Gdy skończyłam męczyć się z moim waniliowym przekleństwem, bo przysmakiem tego nie nazwę, Pain wstał i zaczął rozdawać koperty z misjami. Jakie było moje zdziwienie, gdy przysunął kopertę pod mój nos. Wzięłam ją i powoli zaczęłam otwierać. Gdy w końcu przestałam siłować się z kopertą, wyjęłam jej zawartość w postaci karteczki, po czym przeczytałam.
Moim zadaniem było wykradnięcie jakiegoś sztyletu z jakieś tajemnej krypty strzeżonej przez jakieś tajemnicze typy z tajnej sekty. Oczywiście wszystko było podane, ale jakoś nie miałam ochoty na dokładne studiowanie kartki. Moim partnerem był Sasuke. Popatrzyłam na niego i zauważyłam, że on nie dostał koperty, więc podsunęłam mu kartkę pod nos, czując, że raczej chciałby wiedzieć, że idzie ze mną i jakie ma zadanie. Wiedząc zapewne, że nie chciało mi się studiować treści listu, przejrzał go dokładnie kilkakrotnie, po czym skinął głową. Pain wstał.
- Hanami, wyruszacie jeszcze dzisiaj. Dokładnie zaraz. Przy okazji możecie wybić tą sektę, o ile wam się zechce.
- Zrozumiałam - rzuciłam, po czym zaczęłam wstawać. Jak się okazało, o wiele za szybko, bo zakręciło mi się w głowie i gdybym nie przytrzymała się krzesełka, zapewne poleciałabym na tyłek.
Wolnym, posuwistym krokiem opuściłam kuchnię i poczęłam kierować się do mojego lokum. W tle słyszałam jeszcze krzyki Aanami. Coś w stylu, że nie powinien posyłać kogoś tam na misję, bo był zbyt słaby i że właśnie miał tego dowód, oraz kilka pomruków zebranych tam osób, zgadzających się z nią. A ja, choć wiedziałam, że mówią o mnie, to nie przyjęłam tego do wiadomości.
Szybko się zebrałam i wyszłam z pokoju. Czekałam przed organizacją. Zimny wiatr sprawił, że nie czułam się już taka słaba. Wręcz przeciwnie, miałam ochotę skakać. Gdybym tylko mogła, zaczęłabym się śmiać…
Po chwili usłyszałam ciche kroki typowe dla ninja, a za mną stanął Sasuke. Spojrzał na mnie tymi swoimi czarnymi oczami, tak niepodobnymi do moich, a jednocześnie tak podobnymi do mojego ojca, że poczułam nagłą falę dziwnych odczuć. Kazały mi one siąść na kamieniu i zacząć zawodzić, że go tu ze mną nie było. Ruchem głowy przekazałam wujkowi, że możemy ruszać. Skumulowałam czakrę w stopach i zaczęliśmy przechodzić przez jezioro.
Miałam miesiąc, by przyzwyczaić się do trybu bycia organizacji, choć rzadko wychodziłam z jakimś członkiem poza jaskinię. Ale wciąż dziwiło mnie, jak oni mogli wyruszać na misję spacerkiem. W ANBU tak nie było. Tam zawsze się biegało. Wiem coś o tym, w końcu byłam dowódcą jednego z oddziałów. Nie bez powodu obwołano mnie i Aanami nowymi geniuszami klanu Uchiha. Choć w sumie to tylko Aanami. Nigdy nikt z Konohy nie uważał mnie za część klanu, jedynie tylko za córkę Sakury. Za tą gorszą, bo miałam to przeklęte kekkei genkai. Za tą gorszą, bo w wieku trzech lat pierwszy raz zabiłam, za tą gorszą, bo żyję.
Nim się spostrzegłam słońce znikało z tego świata za niewielkim pagórkiem, obdarzając niebo ostatnimi jasnymi kolorami, dając nadzieję na nowe jutro, ale oprócz nadziei nie pozostawiało nic innego. Choć nadzieja umiera ostatnia, to i tak nie pomoże nic zmienić. Wiedziałam to, na własnej skórze się o tym przekonałam…
- Zaraz zapadnie zmrok. Zatrzymajmy się tutaj - powiedział Sasuke.
Skinęłam głową, po czym spojrzałam w niebo oświetlone ostatnimi promykami złotego światła.
Zawiał wiatr i porwał z drzew różowe płatki wiśni. Dopiero teraz zauważyłam, że stoimy w niewielkim sadku drzew wiśni. Pamiętałam owy zagajnik, za naszym domem w Konoha. Chowałam się tam zawszę przed tatą, gdy był zdenerwowany. Nigdy mnie nie znalazł, bo tam nie wchodził - za bardzo przypominał mu Sakure, w końcu został zasadzony specjalnie dla niej.
W takich momentach, gdy wiatr bawił się różowymi plamkami w berka i tańczył walca na całej polanie, zawsze przypominała mi się ona. Nigdy nie znałam jej sprzed aktywacji Nonegana, ale wiedziałam, że miała radosne zielone oczy oraz różowe włosy, zawsze pełna radości z uśmiechem na ustach. A zaraz potem staje przede mną kobieta z  czarnymi oczami - zimnymi a jednocześnie bardzo kochającymi i czułymi. Mimo, że była morderczynią z jej oczu emanowało ciepło. Zawsze stała w obłoku czarnych długich włosów, ze spokojem na twarzy. W takich chwilach przymykała oczy i śpiewała mi jedną z piosenek, które tak uwielbiałam w dzieciństwie - kiedy jeszcze byłam normalną, wesołą dziewczynką.
A potem wszystko się zmieniło. Nie było już jej anielskiego głosu niesionego wiatrem, nie było już obłoku kruczoczarnych włosów, nie było już spokojnych oczu… i nie było już radosnego dziecięcego głosu. Poczułam jak po policzku spływają mi łzy.
Wiedziałam, że matka zmieniła się prze ze mnie. Przez moją demoniczną moc, która nie miała być dziedziczna. Przez to, że zabiłam człowieka i przez to, że żyłam. Choć starała się to ukryć, nie mogła na mnie patrzeć. Zawsze w kącikach jej oczu iskrzyły się malutkie mokre światełka, choć wiedziałam, że ona nie mogła płakać. Nigdy nie dowiedziałam się, dlaczego tak nie znosiła mojego widoku. Nie ośmieliłam zapytać się ojca, bo po co? By dostać jedną z jego wymijających odpowiedzi? Choć byłam małym dzieckiem i jeszcze wtedy tego nie rozumiałam, czułam, jak izoluje mnie przed Aanami. Starała się to ukryć, starała się mnie kochać, lecz coś ją przed tym powstrzymywało.

A później zniknęła i nigdy nie wróciła

I choć słyszałam jej pieśń tylko w wieku dwóch lat, jeszcze przed aktywacją Nonegana, gdy jeszcze żyłyśmy razem w Konoha w domu jej babci, ukrywane przed światem, to brakowało mi jej i to bardzo. Potem, gdy zabiłam tego nieszczęśnika i aktywował mi się Nonegan, wróciliśmy do Akatsuki. Nie było już śpiewu i wymuszonego, ciepłego uśmiechu.

A później zniknęła i nigdy nie wróciła, choć ja czekałam i tęskniłam.

Teraz przeklinałam swoją głupotę i to, jak mało wiedziałam o śmierci - teraz to ona była moją przyjaciółką. Wciąż czując łzy spływające po mojej twarzy, osunęłam się na kolana.
Przymknęłam lekko oczy, a gdy je otworzyłam ujrzałam przed sobą Sasuke i jego pełne bólu czarne oczy. Płatki wciąż tańczyły walca wokół naszych postaci, a ja nie zwracałam na nie uwagi. Oczy Sasuke pozwoliły mi się oderwać od wspomnień… poczułam się lepiej, ale łzy wciąż spływały po moim policzkach. Moim wypranym z emocji głosem, którego nigdy nie dotknęło żadne uczucie, spytałam go:
- Kochałeś ją?
Nie odpowiedział, tylko wciąż wpatrywał się w moją twarz przepełnionymi bólem oczami, jakby szukał jej we mnie. Pragnął ją znaleźć i wyciągnąć na wierzch. Jakby chciał móc z nią porozmawiać. Ale jej już nie było.

Zniknęła i nigdy nie wróciła.

Dotknęłam dłonią jego policzka, muskając zimnymi palcami jego zimną skórę. Przymknął oczy, jakby chciał, żeby robiła to ona, i wtedy zrozumiałam. Wiedziałam, skąd ten ból u niego, jego wieczna tęsknota. Jego chęć ponownego spotkania się z nią. Nie dlatego, że była z moim ojcem. Nie dlatego, że razem z Aanami ją przypominałyśmy. Nie dlatego, że odeszła. Nie… To wszystko z innego powodu.
Zabrałam palce z jego twarzy i spojrzałam mu głęboko w oczy, szukając potwierdzenia moich domysłów, po czym wyszeptałam cicho:
- Ty ją zabiłeś.
Zauważyłam, że w jego oczach zalśniły łzy. Szybko wstał i odszedł ode mnie. Zostawił mnie samą i zaczął rozstawiać namiot.

Nie było już wiatru, nie było płatków wiśni, nie było słonecznych odblasków na niebie. Była tylko ciemność, cisza i samotny srebrny władca nocnego nieba, który wisiał zbyt nisko, by móc rozświetlić swym majestatycznym blaskiem ową polankę.
Wstałam z klęczek i zaczęłam rozstawiać swój namiot. Wiedziałam, że to zrobił. Nie miałam mu za złe, jego łzy świadczyły o jednym - była mu bliska i bardzo przeżył jej stratę. Żałował tego.

Ale ona odeszła i nigdy już nie wróci.

Siedliśmy przy ognisku, bez słowa jedząc przygotowaną kolację. Po wciśnięciu na siłę czegoś, co nie było serkiem i nawet nie miało jego konsystencji, udałam się spać, choć wcześniej poleciałam w krzaki i większość zwróciłam.
Rano obudziło mnie szarpnięcie w bok namiotu. Wyskoczyłam szybko z owego przedmiotu, w duchu winszując sobie, że wieczorem nie zdjęłam płaszcza i nie odpięłam kabury z kunai’ami. Wyciągnęłam szybkim ruchem ręki dwa noże i zaczęłam rozglądać się po okolicy.
Sasuke gdzieś wcięło. Zniknął jego namiot, lecz został plecak, którego nie zapieczętował. Przy moim namiocie stał pies. I to nie taki zwykły pies. Widziałam już go nie raz, bardzo się do mnie przywiązał. Był to Akumu, pies Kimi Inuzuka. Mojej „koleżanki” z Konoha. Mojej podwładnej z oddziału ANBU. Wiedziałam, że to nie wróżyło dobrze. Teraz będę musiała rozprawić się ze starymi znajomymi i choć wiedziałam, że Sasuke był w pobliżu, czułam, że mi nie pomoże. Będzie mnie sprawdzał, patrzył, co zrobię i oceniał. A później zda raport Painowi. Jednak miałam to gdzieś. Nie miałam zamiaru ich zabijać i, choć mijało się to z celem Akatsuki, miałam to głęboko w czterech literach.

Rozmyślania przerwało mi nawoływanie właścicielki psa. Po chwili stanęło przede mną czterech zamaskowanych ninja - mój stary oddział ANBU.


Jej oczy budzą wspomnienia,

Jej dłoń daję chwilę ukojenia,

Jej włosy łaskoczą dotykiem,

Jej głos jest słońca promykiem.

W głębinach pustynnej przestrzeni

Gdzie tylko czerń w oczach się mieni.

Gdzie ludzka ręka ni noga nie sięga,

Tam jej twarz przejęta.

I choć pustynny ogień nie parzy

I choć cisza się w koło szerzy,

I choć minuta trwa lata a lata minutę,

Ja widzę ból na jej twarzy.

Przymyka powieki skrywając swe oczy,

Uśmiech znika niby pod zasłoną nocy,

Upada na ziemię w moich ramionach.

Znasz tą muzykę?
To śpiew człowieka gdy kona.

1 komentarz:

  1. Taki.. inny ten rozdział. Te przemyślenia, wspomnienia Hanami, pełne bólu i smutku. No i fragment o tym, że Sasuke zabił Sakurę? Podoba mi się ta tajemniczość, nawet bardzo! ;3

    OdpowiedzUsuń