Minął miesiąc.
Miesiąc, odkąd przybyłyśmy do organizacji w celu zyskania większej mocy. Jak
nam poszło? Według mnie - lipa. Nie czułam się ani trochę silniejsza, chociaż
Sasuke pokazał mi wiele nowych technik, których nauczył się u Orochimaru. Może
to dlatego, że miałam wielkie ilości czakry - nikt nie wie, dlaczego - tak samo
jak Aanami i nie czuję się lepsza. Zresztą ilości mojej czakry nie dało się
wyczuć, była zbyt obszerna. Ale nie o tym mowa.
Minął miesiąc i nic
się nie stało. Nie zmieniłam się… pozostałam starą, zimną, obojętną sobą. Były
przebłyski powrotu emocji… jak wtedy, ale były one tak rzadkie, jak śnieg na
Madagaskarze.
Z tymi rozmyślaniami
wkroczyłam do kuchni. Ruszyłam w stronę lodówki i wyciągnęłam z niej serek
waniliowy. Śmieszne, ale przez ten miesiąc nie jadłam praktycznie nic innego,
jak tylko serki i jogurty. Doliczając do tego codzienne męczące treningi,
wychodzi na to, że schudłam około pięć kilo.
Westchnęłam cicho,
przypominając sobie słowa ojca, gdy nic nie jadłam. Mówił, że shinobi musi być
dożywiony, by mieć siły na wszystko. A ja? Co ja ze sobą robię? Mimo tego, że
świetnie radziłam sobie na treningach, czułam, jak opuszczają mnie siły. Byłam
blada i potwornie chuda, co nie raz wypominał mi Itakoi. Nie miałam siły na
nic… Coraz dłużej spałam i byłam cieniem cienia starej siebie.
Pain popatrzył na mnie
z politowaniem, gdy ciężko opadłam na swoje krzesło. Słyszałam jego westchnięcie.
Aanami zaczęła mi podsuwać pod nos jakąś jajecznicę czy coś, ale gdy tylko
poczułam jej woń, zebrało mi się na wymioty i szybko ją od siebie odsunęłam.
Westchnęłam cicho i bez entuzjazmu zabrałam się za jedzenie serka. Czułam na
sobie badawcze spojrzenia całej organizacji, jakby cały czas wyczekiwali, kiedy
zemdleję.
Gdy skończyłam męczyć
się z moim waniliowym przekleństwem, bo przysmakiem tego nie nazwę, Pain wstał
i zaczął rozdawać koperty z misjami. Jakie było moje zdziwienie, gdy przysunął
kopertę pod mój nos. Wzięłam ją i powoli zaczęłam otwierać. Gdy w końcu
przestałam siłować się z kopertą, wyjęłam jej zawartość w postaci karteczki, po
czym przeczytałam.
Moim zadaniem było
wykradnięcie jakiegoś sztyletu z jakieś tajemnej krypty strzeżonej przez jakieś
tajemnicze typy z tajnej sekty. Oczywiście wszystko było podane, ale jakoś nie
miałam ochoty na dokładne studiowanie kartki. Moim partnerem był Sasuke.
Popatrzyłam na niego i zauważyłam, że on nie dostał koperty, więc podsunęłam mu
kartkę pod nos, czując, że raczej chciałby wiedzieć, że idzie ze mną i jakie ma
zadanie. Wiedząc zapewne, że nie chciało mi się studiować treści listu,
przejrzał go dokładnie kilkakrotnie, po czym skinął głową. Pain wstał.
- Hanami, wyruszacie
jeszcze dzisiaj. Dokładnie zaraz. Przy okazji możecie wybić tą sektę, o ile wam
się zechce.
- Zrozumiałam -
rzuciłam, po czym zaczęłam wstawać. Jak się okazało, o wiele za szybko, bo
zakręciło mi się w głowie i gdybym nie przytrzymała się krzesełka, zapewne
poleciałabym na tyłek.
Wolnym, posuwistym
krokiem opuściłam kuchnię i poczęłam kierować się do mojego lokum. W tle
słyszałam jeszcze krzyki Aanami. Coś w stylu, że nie powinien posyłać kogoś tam
na misję, bo był zbyt słaby i że właśnie miał tego dowód, oraz kilka pomruków
zebranych tam osób, zgadzających się z nią. A ja, choć wiedziałam, że mówią o
mnie, to nie przyjęłam tego do wiadomości.
Szybko się zebrałam i
wyszłam z pokoju. Czekałam przed organizacją. Zimny wiatr sprawił, że nie
czułam się już taka słaba. Wręcz przeciwnie, miałam ochotę skakać. Gdybym tylko
mogła, zaczęłabym się śmiać…
Po chwili usłyszałam
ciche kroki typowe dla ninja, a za mną stanął Sasuke. Spojrzał na mnie tymi
swoimi czarnymi oczami, tak niepodobnymi do moich, a jednocześnie tak podobnymi
do mojego ojca, że poczułam nagłą falę dziwnych odczuć. Kazały mi one siąść na
kamieniu i zacząć zawodzić, że go tu ze mną nie było. Ruchem głowy przekazałam
wujkowi, że możemy ruszać. Skumulowałam czakrę w stopach i zaczęliśmy
przechodzić przez jezioro.
Miałam miesiąc, by
przyzwyczaić się do trybu bycia organizacji, choć rzadko wychodziłam z jakimś
członkiem poza jaskinię. Ale wciąż dziwiło mnie, jak oni mogli wyruszać na
misję spacerkiem. W ANBU tak nie było. Tam zawsze się biegało. Wiem coś o tym,
w końcu byłam dowódcą jednego z oddziałów. Nie bez powodu obwołano mnie i
Aanami nowymi geniuszami klanu Uchiha. Choć w sumie to tylko Aanami. Nigdy nikt
z Konohy nie uważał mnie za część klanu, jedynie tylko za córkę Sakury. Za tą
gorszą, bo miałam to przeklęte kekkei genkai. Za tą gorszą, bo w wieku trzech
lat pierwszy raz zabiłam, za tą gorszą, bo żyję.
Nim się spostrzegłam
słońce znikało z tego świata za niewielkim pagórkiem, obdarzając niebo
ostatnimi jasnymi kolorami, dając nadzieję na nowe jutro, ale oprócz nadziei nie
pozostawiało nic innego. Choć nadzieja umiera ostatnia, to i tak nie pomoże nic
zmienić. Wiedziałam to, na własnej skórze się o tym przekonałam…
- Zaraz zapadnie
zmrok. Zatrzymajmy się tutaj - powiedział Sasuke.
Skinęłam głową, po
czym spojrzałam w niebo oświetlone ostatnimi promykami złotego światła.
Zawiał wiatr i porwał
z drzew różowe płatki wiśni. Dopiero teraz zauważyłam, że stoimy w niewielkim
sadku drzew wiśni. Pamiętałam owy zagajnik, za naszym domem w Konoha. Chowałam
się tam zawszę przed tatą, gdy był zdenerwowany. Nigdy mnie nie znalazł, bo tam
nie wchodził - za bardzo przypominał mu Sakure, w końcu został zasadzony
specjalnie dla niej.
W takich momentach,
gdy wiatr bawił się różowymi plamkami w berka i tańczył walca na całej polanie,
zawsze przypominała mi się ona. Nigdy nie znałam jej sprzed aktywacji Nonegana,
ale wiedziałam, że miała radosne zielone oczy oraz różowe włosy, zawsze pełna
radości z uśmiechem na ustach. A zaraz potem staje przede mną kobieta z czarnymi oczami - zimnymi a jednocześnie
bardzo kochającymi i czułymi. Mimo, że była morderczynią z jej oczu emanowało
ciepło. Zawsze stała w obłoku czarnych długich włosów, ze spokojem na twarzy. W
takich chwilach przymykała oczy i śpiewała mi jedną z piosenek, które tak
uwielbiałam w dzieciństwie - kiedy jeszcze byłam normalną, wesołą dziewczynką.
A potem wszystko się
zmieniło. Nie było już jej anielskiego głosu niesionego wiatrem, nie było już
obłoku kruczoczarnych włosów, nie było już spokojnych oczu… i nie było już
radosnego dziecięcego głosu. Poczułam jak po policzku spływają mi łzy.
Wiedziałam, że matka
zmieniła się prze ze mnie. Przez moją demoniczną moc, która nie miała być
dziedziczna. Przez to, że zabiłam człowieka i przez to, że żyłam. Choć starała
się to ukryć, nie mogła na mnie patrzeć. Zawsze w kącikach jej oczu iskrzyły
się malutkie mokre światełka, choć wiedziałam, że ona nie mogła płakać. Nigdy
nie dowiedziałam się, dlaczego tak nie znosiła mojego widoku. Nie ośmieliłam
zapytać się ojca, bo po co? By dostać jedną z jego wymijających odpowiedzi?
Choć byłam małym dzieckiem i jeszcze wtedy tego nie rozumiałam, czułam, jak
izoluje mnie przed Aanami. Starała się to ukryć, starała się mnie kochać, lecz
coś ją przed tym powstrzymywało.
A później zniknęła i
nigdy nie wróciła
I choć słyszałam jej
pieśń tylko w wieku dwóch lat, jeszcze przed aktywacją Nonegana, gdy jeszcze
żyłyśmy razem w Konoha w domu jej babci, ukrywane przed światem, to brakowało
mi jej i to bardzo. Potem, gdy zabiłam tego nieszczęśnika i aktywował mi się
Nonegan, wróciliśmy do Akatsuki. Nie było już śpiewu i wymuszonego, ciepłego
uśmiechu.
A później zniknęła i
nigdy nie wróciła, choć ja czekałam i tęskniłam.
Teraz przeklinałam
swoją głupotę i to, jak mało wiedziałam o śmierci - teraz to ona była moją
przyjaciółką. Wciąż czując łzy spływające po mojej twarzy, osunęłam się na
kolana.
Przymknęłam lekko
oczy, a gdy je otworzyłam ujrzałam przed sobą Sasuke i jego pełne bólu czarne
oczy. Płatki wciąż tańczyły walca wokół naszych postaci, a ja nie zwracałam na
nie uwagi. Oczy Sasuke pozwoliły mi się oderwać od wspomnień… poczułam się
lepiej, ale łzy wciąż spływały po moim policzkach. Moim wypranym z emocji
głosem, którego nigdy nie dotknęło żadne uczucie, spytałam go:
- Kochałeś ją?
Nie odpowiedział,
tylko wciąż wpatrywał się w moją twarz przepełnionymi bólem oczami, jakby
szukał jej we mnie. Pragnął ją znaleźć i wyciągnąć na wierzch. Jakby chciał móc
z nią porozmawiać. Ale jej już nie było.
Zniknęła i nigdy nie
wróciła.
Dotknęłam dłonią jego
policzka, muskając zimnymi palcami jego zimną skórę. Przymknął oczy, jakby
chciał, żeby robiła to ona, i wtedy zrozumiałam. Wiedziałam, skąd ten ból u
niego, jego wieczna tęsknota. Jego chęć ponownego spotkania się z nią. Nie
dlatego, że była z moim ojcem. Nie dlatego, że razem z Aanami ją
przypominałyśmy. Nie dlatego, że odeszła. Nie… To wszystko z innego powodu.
Zabrałam palce z jego
twarzy i spojrzałam mu głęboko w oczy, szukając potwierdzenia moich domysłów,
po czym wyszeptałam cicho:
- Ty ją zabiłeś.
Zauważyłam, że w jego
oczach zalśniły łzy. Szybko wstał i odszedł ode mnie. Zostawił mnie samą i
zaczął rozstawiać namiot.
Nie było już wiatru,
nie było płatków wiśni, nie było słonecznych odblasków na niebie. Była tylko
ciemność, cisza i samotny srebrny władca nocnego nieba, który wisiał zbyt
nisko, by móc rozświetlić swym majestatycznym blaskiem ową polankę.
Wstałam z klęczek i
zaczęłam rozstawiać swój namiot. Wiedziałam, że to zrobił. Nie miałam mu za
złe, jego łzy świadczyły o jednym - była mu bliska i bardzo przeżył jej stratę.
Żałował tego.
Ale ona odeszła i
nigdy już nie wróci.
Siedliśmy przy
ognisku, bez słowa jedząc przygotowaną kolację. Po wciśnięciu na siłę czegoś,
co nie było serkiem i nawet nie miało jego konsystencji, udałam się spać, choć
wcześniej poleciałam w krzaki i większość zwróciłam.
Rano obudziło mnie
szarpnięcie w bok namiotu. Wyskoczyłam szybko z owego przedmiotu, w duchu
winszując sobie, że wieczorem nie zdjęłam płaszcza i nie odpięłam kabury z
kunai’ami. Wyciągnęłam szybkim ruchem ręki dwa noże i zaczęłam rozglądać się po
okolicy.
Sasuke gdzieś wcięło.
Zniknął jego namiot, lecz został plecak, którego nie zapieczętował. Przy moim
namiocie stał pies. I to nie taki zwykły pies. Widziałam już go nie raz, bardzo
się do mnie przywiązał. Był to Akumu, pies Kimi Inuzuka. Mojej „koleżanki” z
Konoha. Mojej podwładnej z oddziału ANBU. Wiedziałam, że to nie wróżyło dobrze.
Teraz będę musiała rozprawić się ze starymi znajomymi i choć wiedziałam, że
Sasuke był w pobliżu, czułam, że mi nie pomoże. Będzie mnie sprawdzał, patrzył,
co zrobię i oceniał. A później zda raport Painowi. Jednak miałam to gdzieś.
Nie miałam zamiaru ich zabijać i, choć mijało się to z celem Akatsuki, miałam
to głęboko w czterech literach.
Rozmyślania przerwało
mi nawoływanie właścicielki psa. Po chwili stanęło przede mną czterech
zamaskowanych ninja - mój stary oddział ANBU.
Jej oczy budzą wspomnienia,
Jej dłoń daję chwilę ukojenia,
Jej włosy łaskoczą dotykiem,
Jej głos jest słońca promykiem.
W głębinach pustynnej przestrzeni
Gdzie tylko czerń w oczach się mieni.
Gdzie ludzka ręka ni noga nie sięga,
Tam jej twarz przejęta.
I choć pustynny ogień nie parzy
I choć cisza się w koło szerzy,
I choć minuta trwa lata a lata minutę,
Ja widzę ból na jej twarzy.
Przymyka powieki skrywając swe oczy,
Uśmiech znika niby pod zasłoną nocy,
Upada na ziemię w moich ramionach.
Znasz tą muzykę?
To śpiew człowieka gdy kona.
Taki.. inny ten rozdział. Te przemyślenia, wspomnienia Hanami, pełne bólu i smutku. No i fragment o tym, że Sasuke zabił Sakurę? Podoba mi się ta tajemniczość, nawet bardzo! ;3
OdpowiedzUsuń