.

.

Rozdział 35 - Wspomnienia, które zabijają...

Z cichym westchnięciem spojrzałem na Hanami leżąca na łóżku naprzeciw mnie. Odkąd Lider usunął jej niepotrzebne wspomnienia, które jej szkodziły, ta zapadła w kolejną śpiączkę. Który to już raz widzę ją, pogrążoną w ciągłym śnie? Trudno powiedzieć. Rudy stwierdził, że tym razem spowodowane jest to regeneracją jej uszkodzonego mózgu. Chciałem mu wierzyć na słowo. Być może Hanami po prostu uwielbia tak długo spać i martwić wszystkich wokół, bo matka jej nie dopieściła, gdy była dzieckiem. Dlatego cały czas jest niepoważna, mimo swej mroczności i zimna. Tworzyła wokół siebie aurę powagi i morderczego spokoju, jednak wewnątrz czuła się wciąż jak niedocenione, niekochane dziecko, wyłaniające się z niej przy nadarzającej się okoliczności. Tylko dlaczego ja o tym myślę? Dlaczego w ogóle tkwię tu od kilku godzin? No tak, Lider kazał mi ją nadzorować i powiadomić go, kiedy ona się obudzi. On też chyba się o nią martwi. Też? Nie, ja się nie martwię, źle zdanie skonstruowałem. Deidara się pewnie martwi. Ja nie.
Spojrzałem na nią, jak otulona szalikiem swoich długich białych włosów, śpi na łóżku naprzeciw mnie, z lekko rozchylonymi wargami, z których co raz wydobywają się ciche jęki. Jak nerwowo kilkakrotnie mruga przez sen, jakby miała się zaraz obudzić. Była tak nieziemsko podobna do Sakury. Jakby to była właśnie ona sama, jedynie o innym kolorze włosów.
Przejechałem dłonią po twarzy z zażenowaniem. Co to za myśli? Skąd one się biorą? Dlaczego nawiedzają mnie odkąd ona się pojawiła? Jakiś rok temu, przed jej przybyciem do organizacji, wszystko było ze mną w porządku. Ale kiedy się pojawiła, pojawiła się również Ona w moich myślach. Powracając natrętnie. A najdziwniejsza była myśl, że miałem być ojcem. Ojcem jej dziecka. Ale został nim Itachi. A bliźniaczki są połączeniem wszystkiego, co najlepsze w Uchiha i nadludzkiej siły Sakury. Mają talent i geniusz Itachiego. Ten, którego zawsze mu zazdrościłem. Ten, przez który był taki potężny. Przez który nie mogłem go zabić...
Ehh... O czym ja myślę. I pomyśleć, że sam mogłem mieć dziedziców. Mogłem przekazać im swoje umiejętności i siłę. Ale ja wybrałem drogę zemsty, a nie rodziny jak Itachi. Jednak planowałem w przyszłości odbudować klan... Zamiast mnie zaczął ten proces mój brat. Tworząc coś, czego będę mu zazdrościł, czego już mu zazdroszczę. Tworząc to z Sakurą.
Zauważyłem, jak Hanami nieśmiało otwiera oczy. Wpatrywałem się w nią uważnie, gdy niepewnie rozglądała się po pomieszczeniu. Jej wzrok spoczął na mojej sylwetce, a na twarzy zagościł ironiczny uśmiech.
- Sasuke, zboczeńcu, podglądasz mnie przez sen? - wyszeptała.
Ruszyłem nieświadomie kącikami ust w geście zadowolenia, a jakiś ciężar spadł z mojego serca. Odetchnąłem głęboko.
Wstałem z zamiarem powiadomienia Lidera o obudzeniu się białowłosej, gdy usłyszałem jej cichy glos.
- Nie wychodź Sasuke. Już tylko ty mi zostałeś z mojej rodziny. Nudno jest wśród obcych ludzi - rzuciła, wpatrując się w sufit.
Spojrzałem na nią zdziwiony i podszedłem do niej, by dotknąć jej czoła. Jak się spodziewałem była rozpalona, co było powodem tej dziwnej filozoficznej mowy. Westchnąłem głośno.
- Zaraz przyjdę - rzuciłem - Nie ruszaj się.
Ruszyłem do Lidera by powiadomić go o gorączce Hanami.
Gdy wróciłem, o dziwo dziewczyna leżała w łóżku tak, jak ją zostawiłem. Jedynie ściągnęła z siebie kołdrę, spod której wyglądało jej półnagie ciało - zapewne również się rozebrała.
Westchnąłem głośno. Super, jeszcze nie moim chorym dzieckiem będę się zajmował. Co ja niańka? Cofnąłem się za próg pokoju i wyjrzałem na korytarz w celu znalezienia kogokolwiek, kto mógłby się, zamiast mnie, zająć dziewczyną. Bądź co bądź, Lider kazał mi zapewnić jej opiekę. Jak na moje nieszczęście nikogo tam nie było, wiec z wielkim zniechęceniem wszedłem do pokoju i ponownie zasiadłem naprzeciw białowłosej. Zapanowała niezręczna cisza. W chwili, gdy pomyślałem, że chorym podaje się coś ciepłego i już miałem iść do kuchni i zażądać od kogoś zrobienie ramenu, ba nawet sam bym go ugotował żeby tylko z nią nie siedzieć, ta się odezwała.
- Hej, Oji, jaka była moja matka? - spytała, wlepiając we mnie wielkie oczy.
Pierwszy raz odezwała się do mnie per "Oji", co sprawiło, że założyłem, że musi być z nią bardzo źle. Ponadto fakt pogorszyło jej pytanie. Nigdy nie pytała mnie o matkę.
- Jaka była? Różowa, męcząca, uparta, beznadziejna, słaba, bezużyteczna, musiałem ją zawsze ratować, jednym słowem denerwująca - wyrzuciłem wszystkie swoje żale, zdziwiony moja wylewnością. Chyba się od niej zaraziłem, czy coś..
Dziewczyna zachichotała cicho.
- Po prostu była łajzą i beztalenciem - rzekła z nieukrywaną nienawiścią, co było dziwnym sposobem na wyrażanie się o swojej zmarłej matce - A jednak ta bezużyteczna, różowa, uparta, okropna dziewczyna stanęła przeciwko tobie w obronie mojego ojca. Stanęła naprzeciw twojej furii i dała się zabić, w zamian za życie Itachiego. Bo tak właśnie było, iee? Imponujące. Ale przynajmniej przestała uprzykrzać mi życie - dodała.
Spojrzałem na nią. Ta odwróciła głowę i zaczęła wpatrywać się w sufit.
- Jestem do niej podobna? - spytała ponownie.
- Nie - odparłem bez namysłu - Jesteś podobna do ojca.
Jednak coś w mej duszy krzyczało, że wcale tak nie było. Nie była podobna do Itachiego, może jedynie po części. Ale bardziej widziałem w niej siebie samego...
- Idź spać - warknąłem, mając dość tej wylewności.
Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu Hanami zwinęła się w kłębek i zasnęła mamrocząc coś pod nosem.
Oparłem się o ścianę i wpatrywałem w mur naprzeciwko, starając się nie myśleć o tym, co przychodziło mi do głowy. Na moje nieszczęście, nie udało mi się to...
"Zmierzałem ku bramie Konohy w głowie mając tylko jeden cel. Jedna, jedyna myśl. Zemsta. Ucieczka z tej wioski, która nic mi nie da. Ucieczka do Orochimaru, który zapewni mi moc, której potrzebuje. Sprawi ze zabije Itachiego... I pomszczę klan.
Nagle usłyszałem za sobą szybkie kroki uderzające w bruk. Nie odwracałem się przeczuwając, kto mnie goni. Nie odwracałem się, bo wiedziałem, że nie miało to sensu. Nie odwracałem się, bo nie chciałem.
Zemsta, zemsta, zemsta - tylko to się teraz liczyło.
- Sasuke-kun - usłyszałem jej piskliwy, irytujący głosik.
- Sasuke-kun! - wrzasnęła.
Zatrzymałem się.
- Zamknij się głupia - warknąłem z pełną nienawiścią i poruszyłem się z zamiarem odejścia.
- Sasuke-kun - zapiszczała - Ai shiteru, Sasuke-kun. Pozwól mi iść ze sobą.
Obejrzałem się na nią przez ramię. Jak otula się własnymi ramionami, na jej czerwone z zawstydzenia policzki, na łzy płynące z jej dużych zielonych oczu.
Ruszyłem przed siebie po siłę, by zemścić się. Ruszyłem, bo chciałem.
- Sasuke-kun - zapiszczała ponownie - On cię wykorzysta - rzuciła.
Zatrzymałem się. Nie odwracałem, nie odzywałem. Dobrze wiedziałem, że miała rację. Nie potrzebowałem jej słów. żeby to wiedzieć. Ale byłem również pewny, że mu się to nie uda. Ja jestem Uchiha, on tylko starym przebiegłym wężem.
W mgnieniu oka znalazłem się za jej plecami.
- Arigato - wyszeptałem do jej karku i uderzyłem ją w niego, powalając na ziemię zemdloną. Podniosłem jej bezwładne, ciężkie ciało i położyłem na najbliższej ławce.
Odszedłem, ruszając w stronę bramy, ignorując padający deszcz. Dziękowałem jej za jej miłość, za jej zamartwianie się o mnie. Sam nie czując do niej nic. Do nikogo nie czując nic."
Wstrząsnąłem głową, starając się wyrzucić z niej wspomnienie mojego odejścia. Nie czułem wtedy nic, oprócz chęci zemsty. To wszystko później pojawiło się znikąd. Nagle zacząłem za nią tęsknić, o niej myśleć. Ale było to na długo po tym wydarzeniu. Na długo po tamtej nocy. Nocy, która miejsca mieć nie powinna. Na którą zezwoliłem, właściwie nie wiem, z jakiego powodu...
Szedłem za Naruto w stronę Konohy, niechętnie przyglądając się murowi wioski. Sam właściwie nie wiem, dlaczego wracałem. Zapewne z nudów. Od dawna u Orochimaru nic się nie działo. Nie uczyłem się nic nowego, więc dla zabicia czasu, udałem się na tę małą urodzinową wycieczkę. Ehh... To już szesnaste urodziny. Jak ten czas szybko leci. A nie dawno bawiłem się razem z Itachim, a teraz, bardziej niż czegokolwiek, pragnę jego śmierci.
Weszliśmy przez bramę, o dziwo nie zwracając na siebie uwagi. Zapewne dlatego, że nie było przy niej strażników.
- Pamiętaj matole, że nie pójdę do Tsunade - rzuciłem, chowając ręce w kieszenie.
- Tak, tak, pamiętam. Wróciłeś tylko na chwilę - rzekł, puszczając mi oczko z tym swoim nienaturalnie szerokim uśmiechem na twarzy.
Westchnąłem cicho. Ale z niego matoł.
- Ej, Sasuke-kun, a ty przypadkiem nie masz dzisiaj urodzin? - zapytał ni z tego ni z owego.
- Ta - rzuciłem, sam nie wiedząc czemu.
- W takim razie, idziemy na urodzinowy Ramen - rzucił i zaczął się śmiać głośno - Sasuke ma urodziny, Sasuke ma urodziny - podśpiewywał pod nosem.
- Zamknij się matole. Chodźmy na ten Ramen, tylko już nic nie mów - warknąłem.
Jednak mimo mego rozkazu wciąż nadawał. Ciągle, ciągle, ciągle.
W końcu znaleźliśmy się w jego ulubionej budce. Zamówił dwie porcje dla siebie i jedną dla mnie. Właściciel starał się ukryć zdziwienie z powodu mojej osoby, jednak nie za bardzo mu to wychodziło.
- Po tym ramenie wracam - zarządziłem.
- Iee Sasuke-kun, zostań na noc. Obiecuję, że nikt nie będzie cię niepokoił. Sam tego dopilnuję! - rzekł.
Nie miałem ochoty się spierać. Nie z nim. I tak nie miałoby to sensu.
Opróżniłem swoją miskę i wpatrywałem się jak Naruto pochłania swoje porcje. Nagle odwrócił się w stronę ulicy i krzyknął głośno.
- Sakurka-chan, zobacz kogo przyprowadziłem!
Odwróciłem się w tamtą stronę i zauważyłem różowowłosą idąca spokojnie ulicą z jakimś chłopakiem. Spojrzała na mnie, a jej oczy zadrgały przerażone. Powiedziała coś szybko do chłopaka i uciekła drogą, którą przyszła.
Zaśmiałem się cicho pod nosem. Czyżby już jej przeszło?
- Sa-ku-r-ka -chan - krzyknął Naruto - Sakura? - ponowił.
Chłopak, z którym szła dziewczyna, stał pośrodku drogi i raz spoglądał za dziewczyną, raz patrzył na mnie. Nagle wzruszył ramionami i ruszył przed siebie, jakby nic się nie stało.
Wieczorem Naruto zaciągnął mnie do jakiegoś hotelu, zameldował i wpakował do pokoju. Sam zamieszkał naprzeciwko, by dopilnować tego, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Co raz jednak pukał do moich drzwi z zapytaniem o jakieś błahostki typu "Może byś coś zjadł?"
Po pewnym czasie zacząłem ignorować to jego pukanie. Rozłożyłem się na łóżku i wpatrywałem w sufit, zastanawiając się, dlaczego w ogóle tutaj przyszedłem. Za czym? Po co? Tyle dobrze, że nie spotkałem swoich fanek. To byłoby dopiero denerwujące i męczące. A Sakura? Zachowywała się dziwnie, nawet jak na nią.
Poszedłem wziąć zimny prysznic przed ucieczką z hotelu. Nie miałem zamiaru zostawać w wiosce na noc. Niosłoby to ze sobą niechciane konsekwencje… zapewne.
Wyszedłem z łazienki, owinięty na biodrach jedynie puchowym ręcznikiem, gdy usłyszałem pukanie. Warknąłem cicho pod nosem.
- Czego, Naruto?! – rzuciłem, otwierając drzwi na oścież.
Ku mojemu zdziwieniu, zamiast blondyna, stała tam Sakura, która zarumieniła się na widok mojego stroju.
Oparłem się o framugę drzwi i uśmiechnąłem ironicznie. Spojrzałem na zmieszaną dziewczynę.
- Czego chcesz? - syknąłem.
Dziewczyna wzdrygnęła się i cofnęła o krok.
- Dziś są twoje urodziny, Sasuke-kun - wyszeptała niepewnie - Chciałam ci dać... chciałam cię prosić o przysługę - mówiła, plącząc się - Mogę wejść?
Zaintrygowany jej zachowaniem, odsunąłem się od drzwi dając dziewczynie możliwość przejścia. Zamknąłem je i wszedłem za nią, rozsiadając się na łóżku. Ta niepewnie rozejrzała się po pokoju i spojrzała na mnie.
Dawno nic nie działo się w moim życiu ciekawego, a dziwne zachowanie Sakury zwiastowało coś takiego. Dziewczyna zaczęła bawić się końcem czarnej sukienki, którą miała na sobie.
- Sasuke-kun - szepnęła – Wiem, że to nie będzie dla ciebie przyjemne, że tego nie chcesz. Ale... Chciałam cię prosić o to, byś się... Ze mną... Kochał - dokończyła zamykając oczy ze wstydu.
Wpatrywałem się w nią zaskoczony. Wszystkiego, ale tego się po niej nie spodziewałem. Zlustrowałem ją spojrzeniem. Zmieniła się. Co prawda, nie pasują do niej te krótkie włosy, ale można było to przełknąć. Była wyższa, zgrabniejsza, mniej płaska. W sumie wcale płaska nie była. Zaśmiałem się cicho. Chciałem czegoś ciekawego, to mam.
Wstałem z łóżka i podszedłem do dziewczyny. Zatrzymałem się zaraz przy niej. Czułem jej zapach, czułem jej drżące ciało. Podniosłem rękę i zsunąłem z jej ramienia ramiączko czarnej sukienki, to samo po chwili uczyniłem z drugim, a aksamitny materiał opadł swobodnie na ziemie odkrywając jej nagie ciało. Przygotowywała się na to.
Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Lustrowałem ją zimnymi oczami, ale nie kuliła się przed tym wzrokiem. Nie uciekała.
Pochyliłem się nad nią i złożyłem delikatny pocałunek na jej wargach, który chwilę później przeistoczył się w drapieżny i namiętny. Rzuciłem ją na łóżko i zobaczyłem strach w jej oczach. Uświadomiłem sobie, że była to lekka przesada. Siadła na łóżku i pocałowała mnie w brzuch, przełykając swój strach. Ręcznik owinięty na moich biodrach opadł. Spadła ostatnia deska ratunku. Teraz było już za późno. Położyłem się na niej i zacząłem męczyć ją swoimi pocałunkami.
Wcale nie była taka brzydka i bezużyteczna jak kiedyś. Z tą figurą mogłaby śmiało robić za moją zabawkę seksualną u Orochimaru. Aż szkoda, że jej nie zabrałem ze sobą.
Obudziłem się rano nagi, okryty jedynie kawałkiem pościeli. Ech... A miałem odejść w nocy. Jej nie było, fragment łóżka obok mnie był pusty, zimny. Odeszła dawno temu. Nie wiedziałem czy było mi z tym źle, czy dobrze. Chyba bym wołał jej nie widzieć po tym wszystkim. Z drugiej strony... Szkoda. Było całkiem ciekawie. Mógłbym w ten sposób częściej zabijać czas.
Na stoliku nocnym przy łóżku leżała róża i liścik. Przyjrzałem się uważnie kwiatu i odrzuciłem go na stolik. Rozwinąłem kartkę i przeczytałem: "Dziękuję".
Zgiąłem kartkę w dłoni, ubrałem się, złapałem za róże i wyskoczyłem przez hotelowe okno. Opuszczałem Konohę po raz ostatni. Opuszczałem swą wioskę na zawsze.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie tamtej nocy. Na wzmiankę o jej młodym, wysportowanym, nagim ciele wijącym się pod moim w spazmach rozkoszy. Wcale nie było tak łagodnie, może jedynie na początku. Reszta nocy minęła nam przyjemniej. 
Spojrzałem na białowłosą, która odwróciła się twarzą do mnie i mamrotała coś w gorączce. Miała taką spokojną twarz, taką bladą, taką nierzeczywistą, jak Sakura, gdy umierała. Gdy konała na moich kolanach. Oddawała życie w moich rękach.
Z nienawiścią wpatrywałem się w brata. Stał naprzeciw mnie, z twarzą zasłoniętą kapeluszem, w płaszczu Akatsuki. Nie rozmawialiśmy. Wpatrywaliśmy się w siebie wiedząc, co zaraz nastąpi. Wiedząc, że jeden z nas nie odejdzie nigdy z tego miejsca. Że jeden z nas już nie wstanie i nie ruszy przed siebie.
Itachi powolnym ruchem zdjął kapelusz ukazując swoje znienawidzone przeze mnie oblicze. Znienawidzone oczy, identyczne do moich. Znienawidzone włosy, kolorem podobne do moich. Odrzucił kapelusz w bok i powoli zdjął płaszcz. Na łańcuszku. zwisającym z jego karku, spokojnie wisiał symbol klanu. Naszego klanu, który on zniszczył. Nie miał prawa tego nosić.
Ledwo powstrzymując swoje wzburzenie tym faktem, wyciągnąłem zza pasa katanę.
Nadszedł czas.
Itachi uśmiechnął się do mnie smutno, aktywując Sharingana. Zrobiłem to samo. Złożyłem pieczęcie i z Chidori na katanie ruszyłem na brata. Nie, on nie zasługiwał już na miano mojego brata.
Przez dłuższy czas, ku mojej irytacji, jedynie unikał moich ataków. Uciekał jak tchórz, nie chcąc stanąć ze mną do walki. Jednak chwilę później sytuacja się zmieniła. Jakby zmęczony zaczynał coraz wolniej i wolniej uciekać, aż w końcu odskoczył kilka metrów w tył i spojrzał na mnie rozbawiony. Uśmiechnąłem się zadowolony i poczułem czyjąś obecność za plecami. Odwróciłem się szybko, gdy Itachi zniknął w obłoku dymu.
Za moimi plecami stał Itachi, którego ręka przytrzymywana była przez inną osobę ubraną w płaszcz Akatsuki i kapelusz.
Czarnowłosy wyrwał rękę z jej uścisku i niedbałym ruchem dłoni strącił jej kapelusz z głowy.
Zamarłem. To była Sakura. Ale inna niż ją zapamiętałem tamtej nocy. Jej oczy miały czarną barwę, tak samo jak włosy. Odwróciła się do mnie powoli i zauważyłem jej twarz, która nie uległa zmianie przez tyle lat. Nie licząc blizny, ciągnącej się od nosa, przez prawy jej policzek, do linii twarzy. Jednak była jakaś zimna, jakaś oschła i dziwna.
- Prowadzasz się z tym bezużytecznym babsztylem? - rzuciłem ironicznie.
Itachi zaśmiał się głośno.
- Nic nie wiesz, Sasuke. Zupełnie nic - rzucił.
Jakby dla zabawy wpił się w usta, niegdyś różowowłosej, a ona oddała ten pocałunek.
Przed oczami widziałem tamtą noc, naszą noc, jak to nasze usta łączyły się w takim pocałunku. Warknąłem mimowolnie i ruszyłem na nich. Itachi nie reagował, jakby pewien, że w porę odskoczy, a dziewczyna wpatrywała się we mnie zimno. Jakby mnie nie pamiętając. Jakby widząc we mnie wroga.
Nagle Sakura odepchnęła Itachiego z siłą, która powaliła go na ziemię tak, że przejechał kilka metrów w tył. Stanęła naprzeciw mnie, jakby chciała odeprzeć atak. Nie miałem czasu, nie miałem szans się zatrzymać. Było już na to za późno. Dziewczyna złapała mnie za przegub i odrzuciła na lewo. Uderzyłem w drzewo tak, że wypuściłem powietrze z płuc. Lecz ku mojemu przerażeniu nie miałem katany w ręku.  Nie miałem. Moja katana, moje ostrze, które chwilę wcześniej promieniowało Chidori i błyskało piorunami. Moja broń, którą niedawno miałem w prawej ręce, tkwiła w brzuchu dziewczyny. Wystając od strony brzucha i pleców.  Dziewczyna wpatrywała się w nią z błogim uśmiechem na ustach. Jakby zadowolona z tego, że tak to się skończyło. Ale ja wiedziałem, że zrobiła to specjalnie. Specjalnie dała się przebić. Mogła bez problemu uniknąć tego. Mogła wytrącić mi ją z ręki przy rzucie mną. Ale tego nie zrobiła. Ona zabiła się sama przy użyciu mojej broni.
Podbiegłem do niej, sam nie wiedząc czemu, w chwili, gdy upadła na ziemie. Podniosłem jej ciało i ułożyłem wygodnie na moich kolanach. Nie dało się jej pomóc. Nawet ona ze swoimi medycznymi umiejętnościami nie dałaby rady tego zrobić. Widziałem, że było to zbyt poważne.
 Wyciągnąłem z jej brzucha broń, odrzucając ją kilka metrów dalej. Dotknąłem delikatnie jej policzka, brudząc go jej własną krwią. Jej oczy spojrzały na mnie życzliwie. Jakby sobie mnie przypomniały. Uśmiechnęła się. Dotknęła mojego policzka, przejechała na usta.
- Masz na imię Sasuke. Sa-su-ke - kun - powiedziała. 
Wyczułem nad nami obecność Itachiego. Wpatrywał się obojętnie w umierającą Sakurę i ona patrzyła na niego chłodno. Jakby się nie kochali.
- Dziś tego nie dokończycie. Jeszcze nie czas. Jesteś potrzebny gdzie indziej. Wiesz co masz robić - rzuciła do niego.
Ten posłusznie kiwnął głową. Nie wiedziałem o co im chodzi. Nawet mnie to zbytnio nie interesowało. Liczyła się tylko ona. Ona umierająca na moich kolanach. Ale dlaczego?
Itachi podniósł mój miecz, wyczyścił i wetknął za mój pas. Ubrał się w swój płaszcz, wziął kapelusze i siadł pod drzewem niedaleko.
- Ai shiteru, Sasuke-kun. Dziękuję - szepnęła, muskając placami moje wargi.
- Ja... - zacząłem niepewnie - Też cię kocham - wyrzuciłem, sam nie wiedząc czemu.
Nie mogłem jej kochać. A moja zemsta?
Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby z politowaniem. Zapewne myśląc, że kłamię. Sam tak myślałem. Nie chciałem się przyznać do prawdy.
Zawiał wiatr i zerwał z pobliskich drzew płatki kwitnącej wiśni. Sakura zamknęła oczy z uśmiechem politowania na ustach. Zasnęła na zawsze, wśród tańczących różowych kwiatów. Odeszła.
Wpatrywałem się w nią przez jakiś czas. Wstałem. Spojrzałem na brata, a on na mnie. Również wstał.
- Idź już - rzucił - Zajmę się nią.
Spojrzałem na niego z chęcią mordu w oczach i chwyciłem za swoją katanę. Przyszedłem tu by go zabić. Jeden z nas miał stad nie odejść. A została tu jedynie Sakura.
- A nasza walka? - zapytałem zimno.
Spojrzał na mnie ironicznie.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Sasuke. Jeszcze nie czas. Właśnie zabiłeś mi żonę.  Uszanuj to. Kiedy przyjdzie na nas czas, to dam ci znać. Rośnij w siłę. Bądź gotów - rzekł.
Wziął czarnowłosą na ręce i zaczął odchodzić. Wpatrywałem się w jego plecy niezdolny się poruszyć.
- Mylisz się - rzekłem na tyle głośno, by usłyszał.
Zatrzymał się i odwrócił zaintrygowany moimi słowami.
- Ona sama się zabiła - stwierdziłem zimno.
- Wiem - rzucił i odwrócił się. Odszedł.
Nie kochał jej. Nie kochała go. Byli małżeństwem. Dobrze wiedział, że chce się zabić, a pozwolił się jej odepchnąć. Nie, to wszystko było zaaranżowane. Nie chciałem uszanować jego prawa do opłakania żony. Bo nie miał powodu, by to robić. On jej nie kochał, nie cierpiał, nie umarł razem z nią. Nie.
Spotkaliśmy się tu, by jeden z nas stąd nie odszedł. I tak się stanie. Złapałem się za włosy brudząc je krwią Sakury. Kochałem ją. Wreszcie to zrozumiałem. Razem z nią umarłem tutaj ja.
Itachi nie chciał, byśmy walczyli, nie po to, by on opłakał Sakurę, tylko bym ja to zrobił. On wiedział. Wiedział, że ją kocham. Ale skąd?
Zauważyłem, że Hanami otworzyła oczy i wpatrywała się we mnie przez dłuższy czas.
- Ne, Sasuke-san, o czym myślałeś? - spytała.
- O tym jak zabiłem twoją matkę - stwierdziłem, sam nie wiedząc czemu jej to mówię. Czemu jej nie spławię? Co się ze mną dzieje?
- Jak ją zabiłeś?
- Przebiłem ją kataną - rzuciłem spokojnie i obojętnie, jakby to był przepis na sałatkę jajeczną.
- Nie cierpiała? Gdzie to było? - dopytywała.
- W lesie kraju ognia, przy granicy z krajem dźwięku. Na polanie, trzysta metrów na zachód od wielkiego głazu, który powstał po jej śmierci, a który stworzył Itachi, jako jej nagrobek - rzuciłem.
- Ojciec nigdy nie mówił gdzie ją pochował. Skąd ty to wiesz? - rzuciła.
- Bo mi powiedział - stwierdziłem, nie kłamiąc.
Niedługo po śmierci Sakury, Itachi przesłał mi kruka z wiadomością gdzie jest jej grób. Mimo że przysiągłem sobie nigdy tam nie pójść, byłem tam kilka razy.
Dziewczyna zaśmiała się cicho.
- Dziś jest rocznica jej śmierci, a ja nigdy nawet nie byłam na jej grobie. Nigdy nie złożyłam kwiatów. Nigdy nie płakałam. A pamiętam tę cholerną datę jak żadną inną. Datę początku mojej wolności.
Rzekła, śmiejąc się demonicznie, nawet jak na nią.
Wstałem, podszedłem do niej i sprawdziłem jej temperaturę, która na moje nieszczęście ani trochę nie spadla.
- Zaraz wrócę - rzekłem - Przyniosę ci zupę.
Wyszedłem z pomieszczenia, kierując się do kuchni.
Wiedziałem już, dlaczego byłem dzisiaj jakiś inny. Dzisiaj był dzień, a raczej rocznica dnia, w którym ją zabiłem. Tak dawno, choć wydawało się, jakby było to wczoraj. Tyle lat, tyle dni, tyle miesięcy, tyle minut. A ja wciąż słyszę jej "Ai shiteru".
Wypowiadane najpierw jej dziecięcymi, później umierającymi ustami.
Ai shiteru, Sakura-chan.
Wszedłem do kuchni zabierając się za przygotowanie Ramenu dla jej córki. Wyrzucając na jakiś czas z głowy wspomnienia, które zabijają mordercę we mnie. Uśmiercają moją zimną duszę. Pozbyłem się ich na zawsze.
Ai shiteru, Sakura-chan.
Ai shiteru, Sa-ku-r-ka-chan.
Dziękuję.


***
Rozdział napisany daawno temu, ale moja korektorka ma problemy z komputerem. Sprawdził mi go więc mój chłopak, za co serdecznie dziękuję.
Życzę Anayannie szybkiego naprawienia komputera i powrotu Worda ;P
W lipcu nie spodziewałabym się rozdziału ponieważ praktycznie cały spędzam w rozjazdach. Postaram się w wolnej chwili coś naskrobać na telefonie, ale raczej nie opublikuję.
R E K L A M A

Pozdrawiam,

8 komentarzy:

  1. Nie myślałaś nad wydaniem swojego ebooka??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sensie Shi no namidy w formie ebooka? Owszem, myślałam. Ale jak miałabym się za to zabierać to dopiero po zakończeniu całego opowiadania ;)

      Usuń
  2. Oooo tak, staram się z tym Wordem i staram, może niedługo będzie ;D
    Fajnie jest siedzieć w głowie Sasuke. Te jego wspomnienia.. zrobiło się melancholijnie, nie powiem, ale lubię to. Jak Sakura wywaliła z tym, żeby się z nią kochał to miałam oczy jak spodki! xD Dojebała. Ale on lepiej z tym zrobieniem z niej sex zabawki u Orochiego xD Ambitne plany
    Ogólnie, no bardzo mi się podoba rozdział, szkoda że tak późno go czytam. Jestem cholernie ciekawa co teraz będzie z Hanami i czy cholera jeszcze kiedyś spotka się z Torim?! ;__; no i czy go będzie wtedy pamiętać.
    Boska jest ta laska w szablonie i ta pojawiająca się w zakładkach.
    Nazwa mojego bloga:
    'We stopped checking for monsters under our beds when we realized they were inside us' o to chodzi?
    No i pojawił się u mnie nowy rozdział

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. "Bo jej matka niedopieściła", haha, dobre xD
    W ogóle, fajny jest ten blog ;D
    Zastanawiam się, co będzie dalej z biedną Hanami :( Chyba dziwnie żyć z dziurą w pamięci...
    Będę zaglądać ;)
    A jeśli chcesz, to wpadnij też do mnie na http://rei-w-akatsuki.blogspot.com lub http://life-in-akatsuki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i serdecznie witam nową czytelniczkę ;) Liczę na twoje zdanie odnośnie nowych przygód Hanami.
      Czasami się nad tym zastanawiam i wydaje mi się, że życie z dziurą w pamięci musi być strasznie dziwne i męczące ;p
      Pozdrawiam,
      Hanami

      Usuń
  4. Kurcze, wpadłam na tego bloga, bo szukam podobnych do mojego, lecz nigdy nie zostawiam komentarza uprzednie nie czytając najświeższej notki. I chwała Bogu! Straciłabym takie wspaniałe cudo, umknęłoby mi, a ja nigdy bym się o tym nie dowiedziała. Hanami, składam przed Tobą pokłony, jak i przed tym blogiem, bo piszesz (przepraszam za przekleństwo nie na poziomie) zajebiście! Czytałam to, pływając we wspomnieniach Sasuke, zachowałaś jego zimną krew, to jaki jest bezczelny - wszystko!
    Błagam, informuj mnie o nowych notkach !!
    oya-aka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, przybyłam z cudowną nowiną - mam już Worda :D
    Jeśli stworzysz rozdział, od razu go do mnie wysyłaj, postaram się sprawdzić jak najszybciej ;D
    Tylko poinformuj mnie o tym w komentarzu.

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  6. Konichiwa!
    Rozdział jak zwykle boski :D Mam nadzieję, że modernizacja bloga przebiegnie na tyle sprawnie, że niedługo pojawi się nn. ;)
    Bloga twojego czytam już od jakiegoś czasu, co prawda miałam przerwę w czasie wakacji, więc dopiero teraz nadrobiłam straty. Niedawno przeniosłam się na nowy serwer, mój adres http://ituka-chan.blogspot.com/
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń