Puściłam jednak jego rękę, nim
dotarliśmy do pilnowanej przez strażników nowego feudała bramy posiadłości. On
nie sprzeciwiał się, a nawet sam odepchnął moją dłoń, gdy tylko rozluźniłam
uścisk. Odpowiadało mi to.
Zerwałam z nosa opatrunek,
założony mi wczorajszego dnia przez Yoshito. Wyglądałam z nim co najmniej
dziwnie, więc chętnie się go pozbyłam. Rana dawno przestała krwawić,
pozostawiając po sobie jedynie świeżą bliznę, którą Aanami usunie mi jeszcze
przed weselem. Już ja się o to postaram.
Gdy dotarliśmy do wrót, strażnicy
przypatrzyli się nam uważnie. Spojrzeliśmy po sobie, po czym obdarzyliśmy ich
najszerszymi uśmiechami, jakie udało nam się utworzyć.
- My na wesele - rzuciłam, nie
przestając się uśmiechać.
- Należy okazać zaproszenie -
odparł chłodno jeden z nich, jakby zupełnie znudzony swoją robotą.
- Czy ty wiesz kim ja jestem? -
zaczęłam warczeć z zamiarem wybuchnięcia, ale w tym momencie Yoshito podał
strażnikom misternie ilustrowane zaproszenia.
- Skąd, gdzie, jak? - zapytałam
gdy strażnicy przeszukiwali listę gości w poszukiwaniu naszych nazwisk i
sprawdzali autentyczność naszych zaproszeń.
- Moje spóźnienie, przed
wyruszeniem - rzekł, jakby to miało wszystko tłumaczyć. - Poszedłem po
zaproszenia. Bo wiedziałem, że ty o tym nie pomyślisz.
- Ależ ty mnie dobrze znasz -
warknęłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo -
odpowiedział niby do siebie i ruszył, gdy uchylono nam drzwi.
Weszliśmy na teren posiadłości i
zmierzaliśmy w stronę budowli, którą po raz pierwszy odwiedziłam kilka miesięcy
temu i w której straciłam wzrok. Zabrałam chłopakowi zaproszenia, które oddał
strażnik. O dziwo, na moim zamiast Hanami Uchiha, widniało wykaligrafowane
Hanami Shin.
- Co to kurde ma być? – zapytałam
chłopaka, podsuwając mu kartkę niemalże pod sam nos.
Ten przyjrzał się uważnie
kawałkowi pergaminu i rzucił mi pytające spojrzenie.
- No to tutaj – pokazałam mu
palcem miejsce, gdzie napisane było nazwisko.
- Twoje imię i nazwisko. Tyle
pracowałaś pod przykrywką, a nie potrafisz tego zrozumieć? Wyobraź sobie, co by
było, jakbyś wparadowała tu jako Hanami Uchiha. Po pierwsze, już nie wyglądasz
jak twoja siostra, po drugie, pewnie po twoim „cudownym” odnalezieniu, już nie
wróciłabyś do Akatsuki. Haruno też nie mogło być, bo przecież będą tutaj starzy
znajomi twojej matki. Od razu by się zorientowali – wytłumaczył. – Normalne
więc, że twoja zapobiegawcza siostra zaprosiła Hanami Shin. W sumie wyglądamy
jak bliźniacy – dodał.
- A weź daj spokój. Wcale a wcale
nie jesteś do mnie podobny… – zaczęłam.
- O, bliźnięta! – usłyszałam głośny
okrzyk jakiegoś dziecka biegającego po frontowym ogrodzie posiadłości.
Yoshito zaśmiał się pod nosem
widząc moją podirytowaną minę.
- Hanami? – usłyszałam zdziwiony
głos mojej siostry.
Odwróciłam wzrok od dziecka i
spojrzałam na nią. Zaparło mi dech w płucach. Wyglądała zupełnie jak jakaś
władczyni, jak pani tego zamku. Chciałoby się rzec, moja pani. Miała na sobie
złote kimono z ciemnobrązowym pasem, z wyhaftowanymi na nim smokami. Materiał
swobodnie układał się na jej ciele, a bestie z nici wydawały się ruszać. Długie
rękawy nie ukrywały jednak dłoni z idealnie wypielęgnowanymi paznokciami,
zaznaczonymi krwistoczerwonym lakierem. Na twarzy miała delikatny makijaż
podkreślający jej czarne oczy i wąskie usta. Ciemne włosy opadały luźno na jej
ramiona, lecz przednie ich pasma zebrane były z tyłu, by odsłonić jej twarz i
uwidocznić kości policzkowe. Wyglądała o wiele dostojniej niż wtedy, gdy
widziałam ją po raz ostatni w zatęchłym, byłym więzieniu w Amegakure. Wyglądała
jak żona feudała, wyglądała jak ktoś ważny. Lecz ja momentami widziałam w niej
matkę, a moje serce dziwnie się radowało, gdy na jej ustach widziałam uśmiech,
jakby chciało, by to właśnie matka uśmiechnęła się do mnie.
- Aanami? – wydukałam.
Podbiegłyśmy do siebie i
rzuciłyśmy sobie w ramiona. Mimo, iż nie wyglądałyśmy podobnie, mimo iż
musiałyśmy się rozstać, mimo to dalej byłyśmy siostrami. A nasza bliźniacza
więź była głębsza niż cokolwiek innego na świecie. Nikt nie był mi tak bliski
jak ona. Mogłam jej powiedzieć wszystko. Wiedziałam jednak, że nie mogę. Nie
wytrzymałabym jej karcącego wzroku, gdyby dowiedziała się o wszystkim, co
wydarzyło się w przeciągu tygodni, w których się nie widziałyśmy. Nie mogłam
jej o tym powiedzieć, a szczególnie nie mogłam opowiedzieć jej wczorajszej
sytuacji z Yoshito.
- Co ci się stało w nos? On ci coś
zrobił? – spytała wskazując podbródkiem chłopaka.
- Mniej więcej – rzuciłam. –
Musisz pozbawić mnie tej blizny. Jak ja będę z nią wyglądać na weselu? –
dodałam z uśmiechem.
- Chodźcie do środka. Sasuke dotarł
wczoraj w nocy. Zapewne myślał, że spotka tutaj ojca. Dostaniecie pokoje w tej
samej części posiadłości, co on. Sami wiecie, kto przybędzie niedługo – zaczęła
opowiadać.
- Jak przemyciłaś tutaj wujaszka?
– spytałam.
- Fałszywe nazwisko, troszkę
naciągnięta historia i stał się przyszywanym kuzynem trzeciego syna brata ojca
Itakoi’ego.
- Zacne – odparłam, obdarzając
siostrę uśmiechem, który ona odwzajemniła.
Tak długo się nie widziałyśmy, że
radość która mnie ogarnęła, nie pozwoliła mi przestać się uśmiechać. Dawno
skrywane emocje, eksplodowały we mnie na widok mojej siostry.
Bliźniaczka zaprowadziła mnie i
Yoshito do budynku, oddzielonego od głównego i schowanego w środku tylnego
ogrodu posiadłości. Była to niezwykle długa droga, ale gwarantowała nam bezpieczeństwo
i pewność, że nikt przypadkiem się tam nie zabłąka i nie odkryje naszych
tożsamości.
Dostałam pokój, znajdujący się
naprzeciwko pokoju Yoshito. Zaraz obok mojego, zajmował pomieszczenie Sasuke, a
czwarte czekało na Lidera. W budynku znajdowały się tylko cztery pokoje z
łazienkami. Był w dość dobrym stanie, ale czuło się, że nikt tu nie mieszkał.
- Podobno był to domek, zajmowany
przez matkę Itakoi’ego i jej służbę w czasie gdy była w ciąży – rzuciła Aanami. – Od czasu jej
zamordowania, nikt tu nie zaglądał. Uprzątnęliśmy to specjalnie dla was.
Rozpieczętowałam plecak z gwiazdek
i rzuciłam go do swojego pokoju. Po czym, razem z siostrą, ruszyłyśmy do jej
komnat, by obgadać miesiące, w których się nie widziałyśmy. Wiedziałam jednak,
że nie powiem jej wszystkiego. Muszę oszczędzić jej większości, by nie zaczęła
żałować, że mnie zostawiła i poszła razem z chłopakiem. Byłam jednak świadoma
tego, że prędzej czy później się to wyda. Może Nagato jej powie, gdy będzie ją
prosił o przebadanie mojej głowy. A może sama się wygadam. Tylko aby nie teraz.
Aby po ślubie. Gdy wszystko się uspokoi.
Gdy wracałam do pokoju,
słońce powoli kryło się za horyzontem. W milczeniu przemierzałam uliczki
tylnego ogrodu, kierując się w stronę domku przeznaczonego nam na lokum.
Z tego, co powiedziała
mi Aanami, Itakoi'ego nie było obecnie w posiadłości, tak samo jak jego ojca.
Ona sama musiała się udać na przymiarki, więc ja zniechęcona wracałam do
swojego pokoju. Nie powiedziałam jej o tylu sprawach i zaskakujące dla mnie było,
że z taką łatwością przyszło mi ją okłamać. Mimo, iż nazywa mnie królową
kłamstw, zawsze jednak udawało się jej mnie przejrzeć. Od jakiegoś czasu jednak,
potrafiłam okłamać ją i nie zostać przyłapana. Czyżby to udany związek zmienił
jej zdolności postrzegania? Może ja lepiej kłamię? A może zauważa to, tylko nie
mówi o tym i nie docieka?
Gdy weszłam do domku,
zauważyłam Yoshito siedzącego, opartego o ścianę swego pokoju z przymkniętymi
oczami. W dłoni bawił się kilkoma kunai'ami, które co chwila rzucał w ogród.
- Mogę zapytać, co ty
kurde robisz? - spytałam.
Chłopak, jakby
zaskoczony, szybko podniósł wzrok i spojrzał na mnie zdziwiony, po czym powiódł
wzrokiem w stronę ogrodu i pokiwał głową, jakby nagle zrozumiał o co mi chodzi.
- Odstraszam kota -
powiedział, jakby to było oczywiste.
Westchnęłam cicho.
Nigdy go nie zrozumiem...
- Myślałam, że może
warujesz tak u tych drzwi z nadzieją na coś innego - rzuciłam jakby od
niechcenia, kierując się ku drzwiom mojego pokoju. Chłopak, jak na komendę,
wstał i znalazł się obok mnie.
- Mówiąc „coś innego”,
co dokładnie masz na myśli? - zapytał, zagradzając mi drogę do pokoju.
Zaniosłam się
perlistym śmiechem, ożywiając na moment klimat zmierzchu, z jego ciemnością,
smutkiem i złowrogością.
- A cóż by to mogło
być? - spytałam tajemniczo, dając tym samym znak chłopakowi, iż tym razem tak
łatwo nie będzie. Ile razy to ja będę musiała przejąć inicjatywę?
Chłopak, jakby
czytając mi w myślach, dał sobie spokój ze słownymi gierkami i wbił mi się w
usta, obracając mnie i przyciskając jednocześnie do drzwi mojego pokoju. Całował
zachłannie, namiętnie, brutalnie wręcz. Jakby był wygłodniałym zwierzęciem, a
ja jego, JEGO, pokarmem. Zapewne przy kimś innym, zapewne w innej sytuacji,
oparłabym mu się, zwalczyłabym jego natarczywość, bym to ja mogła dominować.
Bym to ja rozdawała karty. Jednakże nie teraz, nie w tym momencie, gdy sama
pozwoliłam mu podjąć decyzję.
Oddech przyspieszył,
ciało zaczęło lekko drżeć, usta wypuszczały coraz to częstsze westchnienia.
Płuca napełniały się powietrzem, tylko gdy on na to pozwalał, a nie był skory
do takich ustępstw. Nie wypuszczał mych warg z okowów choć na chwilę, bym mogła
zaczerpnąć tchu.
Podniósł moją nogę i
oparł ją sobie na biodrze, zaczynając dłonią badać wewnętrzną stronę uda. Wywołało
to salwę śmiechu, gdyż niezwykle łaskotało odsłoniętą skórę, wrażliwą na takie
zabiegi. Jednak po pierwszym odruchu zaczęło sprawiać przyjemność, rozgrzewać,
sprawiać, że ciało nieprzyjemnie wrzało, męcząco wręcz. Drżało na myśl o tym,
co stanie się niedługo, na myśl o tym, co on mi zrobi. Drżało, bo nie mogło się
doczekać.
Usłyszałam ciche
chrząknięcie, powtarzające się kilkakrotnie od strony pokoju wujaszka. „Czy on
tam świnie hoduje?” – przemknęło mi przez głowę. Jednak nie przejęłam się tym,
zatracając się w pieszczotach, dawanych mi przez Yoshito.
- Przeszkadzam? –
usłyszałam pytanie.
Chłopak, jak rażony
prądem, odskoczył ode mnie, pozostawiając przyspieszony oddech, nieznośne
ciepło, drżące ciało i pragnienie, pragnienie czegoś więcej.
- Trochę – odwarknęłam
nie patrząc nawet w stronę rozmówcy, dobrze wiedząc, że jest nim Sasuke.
- Hanami, chodź do
mnie – rzucił, na co spojrzałam w jego stronę – porozmawiamy – dodał, posyłając
zimne spojrzenie chłopakowi i znikając za drzwiami swego pokoju.
Z westchnieniem
przejechałam dłonią po twarzy. Dlaczego on zawsze miał w zwyczaju psuć dobrą
zabawę?
Weszłam za mężczyzną
do jego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Ten stał pośrodku pomieszczenia tyłem
do mnie i czekał. Czekał, lecz nie wiedziałam na co. Liczył, że zacznę się
tłumaczyć? Że padnę na kolana z prośbą o przebaczenie? Lecz czego? Ja przecież
nie czułam się winna.
- Możesz mi
powiedzieć, co ty za szopki odstawiasz? – huknął nagle, tak, że ściany się
zatrzęsły.
- O co ci znowu
chodzi? – spytałam niemiło.
- Nic nie mówiłem, jak
prowadzałaś się z… - zaczął, lecz wyraźnie urwał – Nie reagowałam, jak
puszczałaś się po całym Ame, mordując na lewo i prawo – byłaś chora. Nie
protestowałem, jak trułaś się wszystkimi używkami, jak uciekałaś niezliczone
ilości razy. Miałaś takie prawo – rzekł – Ale to?! Nie uważasz, że to lekka
przesada?
- O co ci znowu
chodzi? – krzyknęłam, dając się ponieść jego uniesieniu.
- To jest twój kuzyn
do cholery!
- Kuzyn nie kuzyn,
moja sprawa z kim sypiam. Ty się przespałeś z moją matką dla zachcianki. Ileż w
tym było miłości! – rzuciłam sarkastycznie, wciąż krzycząc. – Zresztą, ile
małżeństw w klanie zawieranych było między kuzynostwem!
- Nie wyciągaj mi tu
teraz tego! – warknął ostrzegawczo. – Małżeństwa wewnątrz klanowe, to zupełnie co
innego. Ty nie sypiasz z tym dzieciakiem, dlatego że go kochasz, że planujesz
się z nim pobrać, czy chociaż dlatego, że starsi Ci kazali – rzucił ostro. – Ty
to robisz, bo nie potrafisz poradzić sobie z pustką w tobie samej. Bo nie
potrafisz zdefiniować samej siebie. Bo nie wiesz kim jesteś. A stało się tak z
twojej głupoty i strachu.
- Nie psychoanalizuj
mnie. Nie jesteś ani moim terapeutą, ani ojcem. Nic ci do tego, jak się
zachowuję. Nie mów tak, jakbyś mnie znał.
- A co, niby on cię
zna? – rzucił. – Wydaje ci się, że dlatego, iż ma takie same włosy i oczy, może
zbliżone wspomnienia, to cię zna i rozumie? On guzik o tobie wie, on cię wcale
nie zna!
- Och, znalazł się
specjalista ode mnie! – warknęłam.
- Masz lukę w pamięci,
nie potrafisz wyjaśnić skąd, jak i kiedy ona powstała. Nie potrafisz się jej
pozbyć. Czujesz się nieswojo w swoim własnym ciele i jest ci z tym źle, i
chciałaś to zapić. Masz sny, nawracające sny, które cię męczą już nie tylko
podczas snu, ale i na jawie. Jesteś cieniem cienia Hanami, którą byłaś. Nie ma
w tobie już nic, z tego czym byłaś – rzucił. – Jesteś na dnie. I chyba bez
mojej pomocy nie uda ci się z niego podnieść!
- Wymyślasz –
warknęłam zła.
- Z resztą, masz
rację. Nie jestem twoim ojcem i nie mam prawa ingerować w to, z kim sypiasz.
Ale w tym momencie jestem najstarszym z twojego klanu i go reprezentuje. W
takim wypadku mam prawo i jestem zmuszony zakazać ci więcej „spotkań” z tym
dzieciakiem – rzekł sucho, odwracając się do mnie tyłem, jakby nie chciał
widzieć mojej, otwartej ze zdziwienia, buzi.
- Nie możesz! –
krzyknęłam, gdy się pozbierałam po jego wypowiedzi.
- Jeśli Itachi cię
czegoś nauczył o przywilejach starszyzny klanowej, a wydaje mi się, że nauczył
cię tego całkiem sporo, to dobrze wiesz, że mogę – rzekł. – Mam nawet moc
wybrania dla ciebie kandydata na męża, a ty nic nie będziesz mogła z tym
zrobić. Więc zakazuje ci sypiania z tym bałwanem. Nie będziesz więcej szargać
dobrego imienia Uchiha, nawet jeśli będzie to oznaczać, że będę musiał szperać
w twoich brudach – dodał.
Stałam jak
zaczarowana, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. To się chyba nazywa być
„zgaszonym”. Kilkakrotnie otwierałam usta, by rzucić mu jakąś kąśliwą uwagę,
ale nie byłam w stanie. Miał rację, ojciec dużo mnie uczył o klanach i ich
własnych prawach. I w związku z tym, Sasuke miał prawo i obowiązek, wyznaczyć
mi przyszłego partnera. Oczywiście ojciec, jako starszy, mógłby to zawetować.
Ale go tu nie ma i wujaszek jest reprezentantem głowy klanu. Może zrobić co zechce.
- Wyjdź – rzucił.
Warknęłam pod nosem
coś niezrozumiałego, odwróciłam się na pięcie i nabuzowana wyszłam z
pomieszczenia. Tylko dwie rzeczy mogły mi teraz pomóc się uspokoić – alkohol
lub dobry włam. Z powodów swojego przymusowego odwyku, pozostawała mi tylko
druga opcja. Ta pierwsza po prostu nie należała do dziedziny.
Wtargnęłam do pokoju
chłopaka bez pukania i znalazłam go leżącego na środku podłogi. Gdy usłyszał
energicznie odsuwane drzwi, podniósł nieznacznie głowę i zlustrował mnie
zaciekawionym spojrzeniem.
- Co powiesz, na mały
zakład? – zapytałam, wciąż czując jak drżą mi dłonie ze złości.
***
Starając się uspokoić ręce, wciąż
drżące, zaczęłam liczyć ilość głębokich oddechów.
Pierwszy
Drugi
Trzeci
Znajdowałam się skryta w cieniu na
korytarzu prowadzącym do pokoi nieżyjącego już feudała. Ostatnim razem, jak tu
byłam i oślepłam, przez przypadek zostawiłam w jego pokoju pewną ważną dla mnie
rzecz. Oczywiście, udało mi się go w miarę schować przed przyjściem Aanami.
Byłam niemalże pewna, że znajdował się tam wciąż - przecież nikt nie miałby
powodu, by myszkować w pokoju zmarłego. Nikt oprócz mnie. Prawdę powiedziawszy,
cały ten zakład z białowłosym, to tylko przykrywka, bym mogła bez zbędnych
pytań spenetrować pałac.
Usłyszałam kroki i długo
oczekiwany strażnik, w końcu, wolnym krokiem przeszedł przed niszą, w której
się znajdowałam. Nawet nie odwrócił wzroku, by spojrzeć w ten kąt, a nawet
jeżeli by to zrobił, wątpię, by mnie zobaczył. Miałam na sobie ciemny płaszcz,
który towarzyszył mi przez wszystkie moje poprzednie włamy.
Ostrożnie wysunęłam
się z zagłębienia w ścianie, które robiło mi za kryjówkę i ruszyłam w stronę
pokoi nieżyjącego już feudała. Przemykałam się cicho, by niczym nie zdradzić
swojej obecności w tej części pałacu. To, że byłam zaproszonym gościem, nie
znaczy wcale, że mogłam bezkarnie chodzić tymi korytarzami. Właściwie, to nie
powinnam nawet o nich wiedzieć…
Uważnie wsunęłam się
do pomieszczenia, w którym ostatni raz widziałam byłego feudała, starając się
nie wydać żadnego dźwięku, mogącego mnie zgubić. Każdy niemalże szelest, nie
tyle co wezwałby strażników, chociaż to niemal niemożliwe, by mogli go
usłyszeć, ale byłby zgubą mojej dumy i złodziejskiego fachu.
Przemierzyłam
pomieszczenie i zatrzymałam się na jego środku, starając przypomnieć sobie ciąg
wydarzeń z tamtego wieczora. Sztylet chowałam, gdy byłam już ślepa, więc nie
mogłam go teraz od tak odnaleźć. Muszę to zrobić z pamięci.
Usiadłam na środku
pokoju i zamknęłam oczy, zaczynając jednocześnie liczyć oddechy. Stopniowo
wydarzenia z tamtego wieczora wracały do mnie w telegraficznych skrótach.
Śledziłam swoje poczynania. Potrafiłam sobie przypomnieć, jak wyciągam sztylet,
by za pomocą jego specyficznych umiejętności przeciąć nitki nie pozwalające mi
się ruszyć. Następnie ból, ból raniący moje oczy, głowę. Lekkie zachwianie i
ciemność. Nie potrafiłam trafić do pochwy, w której uprzednio schowałam
sztylet. Nie potrafiłam złożyć pieczęci w odpowiedni sposób, by broń
zapieczętować. A może bałam się, że zniknie na zawsze? Przypomniałam sobie, jak
jakby w obłędzie zaczynam sunąć dłońmi po deskach podłogi. Myśląc tylko o tym,
by schować go nim przybiegnie tu Aanami, bo byłam pewna, że do mnie przyjdzie.
Nie chciałam, by ona wiedziała, że mam smoka naszej matki. Nagle moje ręce
trafiły na większą szczelinę pomiędzy deskami. Cicho podniosłam jedną z nich, a
ona, o dziwo, bez problemu się temu poddała. Niewiele myśląc, włożyłam tam
sztylet, przy zamykaniu strącając z szafki, stojącej zapewne niedaleko, wazon.
A wtedy przyszła Aanami.
Uśmiechnęłam się sama
do siebie, zadowolona ze swojego osiągnięcia. Otworzyłam oczy i zaczęłam
poruszać się zgodnie z tamtym kursem. Dłońmi sunęłam po drewnianej posadzce,
starając się odnaleźć lukę. O dziwo, nie trudno było ją z powrotem namierzyć.
Jak się okazało, rzeczywiście stała przy niej szafka – teraz bez wazonu.
Ostrożnie podniosłam jedną z desek i zamarłam…
Sztyletu mojej matki
tam nie było.
- Tego szukasz? –
usłyszałam za plecami znajomy głos.
Odwróciłam się i
zauważyłam, że trzyma w swoich rękach broń.
- Kokuryū – szepnęłam
niemal z czcią, patrząc na smoka trzymanego przez chłopaka. – Oddaj mi go –
rzuciłam.
- To smok twojej
matki, prawda? – spytał, ignorując moje polecenie. – Czy Aanami o tym wie?
- Nie i nie musi
wiedzieć. Co ty tu robisz? Aanami mówiła, że dzisiaj Ciebie nie będzie –
warknęłam.
- To także jej
pamiątka po matce. Chyba powinna chociaż wiedzieć, że ją odnalazłaś – rzekł. –
Poza tym, to teraz mój dom. Chyba normalne, że tu jestem.
- Nic nie wiesz,
niczego nie rozumiesz, nie wtrącaj się. Lepiej będzie dla Aanami, jeżeli nie
dowie się o istnieniu tego sztyletu. Będzie wtedy bezpieczniejsza – odpowiedziałam
mu, patrząc mu uważnie w oczy, chcąc go przekonać wzrokiem co do mojej racji.
- O czym ty mówisz?
Jesteś w niebezpieczeństwie przez sztylet? – spytał, lecz już nie z takim
zimnem. Zupełnie jakby się mną przejmował.
- Posiadanie tego
sztyletu wiąże mnie z przymusem zemsty. Zemsty na mordercach klanu Shin –
rzekłam. – A to jest niebezpieczne.
- Czyli to sztylet
sprawia, że musisz się zemścić? Nie lepiej w takim razie go porzucić i nie
ryzykować?
- Nie rozumiesz. Tu
nie chodzi o sztylet. Cała moja nieobecność, wtedy – przed ślepotą, wszystko to,
miało na celu zwrócenie na mnie uwagi. To dlatego jawnie wertowałam archiwa,
otwarcie pytałam półświatek o tego oto smoka. Miałam w zamiarze ujawnić się.
Pokazać, że wiem co się stało z moim klanem, wiem co jest grane i kim jestem. I
że nie będę stać potulnie i milczeć – rzuciłam nie patrząc nawet na niego, nie
chcąc widzieć tego jego zatroskanego spojrzenia.
- Chciałaś, by
mordercy klanu waszej matki zaczęli się bać?
- Być może. Po prostu
chciałam pokazać, że ktoś pamięta – dodałam.
Chłopak milczał przez
dłuższą chwilę i przyglądał mi się uważnie.
- Dobrze więc, oddam
Ci smoka. Jednakże zanim to zrobię, ty uczynisz coś dla mnie – rzekł tajemniczo.
– Cały pałac stoi na sieci tuneli, mających niby ułatwić ewakuację. Od
przybycia tutaj, w tajemnicy przed wszystkimi – nawet nowym feudałem –
przeglądam korytarze. Znalazłem pewną rzecz, całkiem niedaleko tego pokoju.
Jednakże nie dowiem się co to jest, bez twojej pomocy. Potrzebuje twoich
złodziejskich umiejętności – dodał.
Spojrzałam na niego
uważnie i uśmiechnęłam się demonicznie. Szykowało się dla mnie nowe wyzwanie, a
za sukces miałam otrzymać nagrodę. Odzyskanie sztyletu mojej matki, to
interesująca wygrana w tym starciu.
Powoli skinęłam głową,
nie spuszczając wzroku z chłopaka. Na mój gest uśmiechnął się przyjaźnie – tak
jak kiedyś.
- Dobrze mała, pokażę
ci jak tam dojść – rzekł.
Znajdowaliśmy się pod
ziemią, podobno w połowie ciągnącego się w nieskończoność wąskiego korytarza.
Stąd odchodziła jego odnoga, która zamknięta jednak była ogromnymi, zdobionymi
w smoki drzwiami.
- Umiesz to otworzyć?
– spytał.
- Jeszcze nie wiem.
Sądzę, że to nic trudnego – rzekłam, podchodząc do drzwi.
Okazało się, że nie
miałam racji. To było coś trudnego. Ba, to było coś bardzo trudnego. Drzwi
zamknięte były wieloma zamkami, pochowanymi za zdobieniami. By je wszystkie
otworzyć, wystarczyło jedynie rozpocząć od jednego z nich tak, by cała reszta,
w wyniku ciągu przyczynowo-skutkowego, otworzyła się samoistnie. Odkrycie tego,
było sprawą w istocie bardzo łatwą. Trudnością jednak było odnalezienie zamka,
który rozpoczynał sekwencję. Tego nie dało się wywnioskować tak łatwo.
Od dłuższego czasu
wpatrywałam się w drzwi, starając się rozwikłać tę zagadkę. Wiadome było, że
jak zacznę w złym miejscu, to drzwi się nie otworzą. Zauważyłam jednak, że to
nie wszystko. Prawdopodobnie, sądząc po geniuszu człowieka tworzącego ten
system zamków, z drugiej strony drzwi znajdowały się wybuchowe notatki. Ich
wybuchł spowodowałby zniszczenie zawartości po drugiej stronie. Czyli zła
sekwencja – wybuch.
By otworzyć pierwszy
zamek należało wcisnąć część ozdoby, za którą był ukryty. Złe miejsce – oznacza
zerwanie notatki. Co równe jest ze zniszczeniem. Jak jednak miałam odnaleźć
odpowiednie miejsce? Widziałam, jak linie wychodzą spod jednych ozdobnych
fragmentów do drugich, łącząc system. Widziałam, w szczelinie między ozdobną
obudową a rzeczywistymi drzwiami, te zamki. Kilka razy podchodziłam pewnie do
któregoś fragmentu, gotowa go wcisnąć, ale odchodziłam równie szybko.
Ach… gdybym mogła
zobaczyć kogoś otwierającego te drzwi. Itakoi nie mógł mi pomóc. Zresztą jego
ponaglający oddech na szyi wcale nie pomagał.
- Umiesz to otworzyć?
– spytał.
Odwróciłam się w jego
stronę w celu odwarknięcia czegoś niemiłego i wtedy to zauważyłam. Przetarcie
na zdobieniach. Przetarcie oznaczające częste używanie. Przetarcie oznaczające,
że właśnie to jest wyjście – to jest rozwiązanie zagadki.
Niewiele myśląc,
pchnęłam owe przetarte zdobienie i równie szybko odskoczyłam od drzwi na
bezpieczną odległość. Usłyszałam cichy zgrzyt, trzask i nastąpiła cisza, by
chwilę później nastąpiła seria dziwnych, cichych zgrzytów i trzasków, a
następnie drzwi same się uchyliły.
Uśmiechnęłam się
smutno. Geniusz pokonany przez taką głupotę jak przetarcie.
- Gotowe – westchnęłam,
odwracając się do chłopaka. Ten jednak nie zwracał na mnie uwagi, kierując się
w stronę otwartych drzwi.
- Poczekaj. To też
może być pułapka – rzuciłam, nim przekroczył ich próg. – Ja pójdę. W końcu
jutro masz ślub, nie możesz się popsuć – dodałam.
Chłopak niechętnie
skinął głową.
- Oddaj mi tylko
sztylet – rzekłam. – Tak na wszelki wypadek.
Chłopak podał mi broń
i uśmiechnął się. Biorąc głęboki oddech, w ręku ściskając rękojeść sztyletu,
przekroczyłam próg drzwi.
Zamarłam.
Znajdowałam się w
skarbcu. Skarbcu pełnym nieopisanych zbiorów. Pełnym notatek, kartek,
woluminów. Skarbcu pełnym informacji, donosów, notatek szpiegowskich. Każdy na
każdego. O wszystkich. Wynikało to z tabliczek umocowanych na, ciągnących się w
nieskończoność, półkach. Największy z nich głosił „Byli Hokage” – cóż więc to mogło być innego, niż skarbiec poufnych
danych? A na jego środku stało biurko i czerwienią obity fotel. Podeszłam do
niego i ujrzałam rzucający się w oczy nagłówek na biurku pełnym notatek –
„Masakra klanu Shin – relacja świadka”. Chwyciłam szybko za kartkę, złożyłam i
schowałam w staniku.
- Możesz wejść –
rzekłam. – Nie ma pułapek. Wręcz musisz to zobaczyć.
Zadowolona z siebie,
wróciłam do mojego pokoju w domku, zupełnie zapominając o moim wcześniejszym
zakładzie z białowłosym. Przez to wszystko co się zdarzyło, kompletnie
wyleciały mi z głowy warunki zakładu. Na moje nieszczęście chłopak je pamiętał.
- Więc, co z naszym
zakładem? Co ukradłaś? - usłyszałam, jak tylko podeszłam do swoich drzwi.
Westchnęłam cicho.
Mogłam skłamać i powiedzieć, że ukradłam Smoka, tylko co by mi to przyniosło?
Jakoś zbytnio nie chwaliłam się posiadaniem sztyletu matki... Mogłam też
powiedzieć o pokoju, który otworzyłam dla Itakoi’ego. Ale jakoś tak w głębi
duszy nie chciałam, by miał on informacje o tym, że taka komnata istnieje.
Zawierała za dużo tajemnic. Zresztą nawet jeśli bym to zrobiła, to moja wygrana
byłaby taka sama jak przegrana.
Westchnęłam.
- Nic - rzuciłam
cicho, zdejmując jednocześnie bluzkę.
Na ustach chłopaka
pokazał się demoniczny uśmiech.
***
Znajdowałam się w
Konoha, w tej biedniejszej dzielnicy. Zbyt dużo lat spędziłam w tej wiosce,
żeby nie umieć jej bez problemu rozpoznać. Te budynki były zbyt
charakterystyczne. Stałam na nierównym terenie. Jak na jakimś pagórku, kupie
gruzu, górując nad wszystkimi i patrząc na nich z góry. Spojrzałam w dół i
zamarłam. To nie był pagórek, to była kupa trupów.
Nie miałam wpływu na
to co robię, jakbym to nie była ja, jakbym była tylko obserwatorem, siedzącym w
moim ciele, lecz nim nie władającym.
Widziałam ANBU, gdy
podbiegali do mnie, uzbrojeni od stop do głów, jakbym była ich wrogiem. W końcu
jestem z Akatsuki. Ale nim zdążyli mnie zaatakować, padali na ziemie w
śmiertelnych drgawkach.
Zamarłam. To był zbyt
znajomy widok, bym miała nie rozpoznać skutków utraty panowania nad Noneganem.
Jeszcze za nim w pełni się aktywował.
Mimo, iż to była
wyobraźnia, miałam dziwne wrażenie, że to wydarzyło się naprawdę. Że ten
koszmar miał miejsce.
Usłyszałam czyjś głos
i kroki. Moja głowa odwróciła się w stronę, z której dochodziły. To był
mężczyzna z niebieskimi włosami, lecz nie widziałam jego twarzy. Westchnęłam
głośno z oburzenia, choć moje ciało tego nie zrobiło. To był ten sam chłopak,
który mnie nawiedzał w snach. Czy to znowu była jego sprawka? Krzyknęłam
głośno, choć ciało tego nie zrobiło.
Ciało skupione było na
zadawaniu mu bólu, lecz on się nie poddawał i parł do przodu, aż zatrzymał się
przede mną.
Coś powiedział, a
ciało zamarło. Jakby rozpoznało ten głos. Coś się zmieniło. Ciało przestało być
samowolne, a ja wiedziałam, że to ja, ale nie Ja przejęłam nad nim częściową
kontrolę. Choć nie wiedziałam skąd ta wiedza pochodziła. Ciało coś
odpowiedziało, policzki stały się mokre. Pocałunek z tym kimś bez twarzy,
którego nienawidzę? Czemu moje nie Moje ciało go całuje? A po tym nadszedł ból.
Ból pochodzący z brzucha, ból rozrywający komórki. Ból nie do wytrzymania.
Ciało spojrzało w dół i zauważyło swoją własną dłoń trzymającą kunaia, który
tkwił w tym cielesnym nie Moim, a moim ciele. Zraniłam sama siebie. A moja
świadomość krzyczała, że to dlatego, bym nie zraniła go.
Wstałam z piskiem,
odruchowo otulając się ramionami. W strzępach pamiętałam swój sen. I te ostrze
tkwiące w brzuchu i pocałunek z tym, którego pragnę zabić. Kim on był?
Śpiący obok mnie
Yoshito nawet nie drgnął, choć byłam pewna, że ten pisk obudziłby zmarłego. Ja
byłam prawie martwa w tym śnie. Czułam, że wtedy umierałam. Czemu to było takie
realistyczne? Zdarzyło się naprawdę? Czy znałam gościa bez twarzy? Nie
wiedziałam, byłam pewna tylko tego, że się boję. Że z nieznanych mi przyczyn
jestem przerażona. Pragnęłam czyjegoś uspokajającego uścisku.
Odwróciłam się w
stronę chłopaka w celu obudzenia go i zamarłam. Zrozumiałam, że nic mnie z nim
nie łączy. Nagle zrozumiałam, że nie jestem w stanie powiedzieć mu o tym
wszystkim. Nie jestem w stanie się przed nim otworzyć. Jedyne co nas łączyło,
to pożądanie seksualne. Nie był mi bliski.
Po cichu wysunęłam się
z łóżka i wyszłam z pokoju. Zatrzymałam się przed drzwiami zrezygnowana. Gdzie
mam iść? Aanami pewnie jest teraz ze swoim przyszłym mężem. Mojego ojca tu nie
ma. Nawet Pain się jeszcze nie pojawił. Co miałam zrobić? Wiedziałam, że nie
dam rady zasnąć z tym wewnętrznym, niezrozumiałym strachem. Widziałam śmierć
tyle razy, a jednak ta wizja mną wstrząsnęła. Widziałam okropniejsze rzeczy,
ale nic nigdy tak na mnie nie wpłynęło. Może to fakt, że w owej wizji umyślnie
zraniłam siebie, by nie zrobić tego Jemu? Czy to była odpowiedź na przyczynę
mego strachu? A może obawa, że nawiedza
mnie on w snach, bo rzeczywiście mu coś zrobiłam. Bo go zabiłam? To mogło być
odpowiedzią.
Bez namysłu, z
przestrachem odwróciłam się w stronę pokoju wujaszka. Niewiele myśląc,
niepewnie ruszyłam przed siebie.
Zapukałam, lecz odpowiedziała mi cisza. Czyżby spał? - przemknęło mi
przez myśl. Ale chwilę później usłyszałam lekko zdziwione "Proszę".
Więc weszłam.
Sasuke siedział na
łóżku w samych spodenkach, pieszczotliwie czyszcząc swoją katanę. Lecz podniósł
wzrok, gdy weszłam i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Mogę z tobą
posiedzieć? - spytałam.
Ze zdziwienia opadła
mu ręką trzymająca broń. Nim zdążył odpowiedzieć, wyrzuciłam szybko:
- Miałam zły sen i
sama nie zasnę. Mógłbyś mnie przytulić?
Spuściłam wzrok
zażenowana, by nie widzieć miny i jakby uciec od jego odpowiedzi. Niemalże już
słyszałam jego zimne "nie".
- Yoshito nie może cię
utulić? - spytał.
- Miałeś rację. Nic nas
nie łączy. Jutro to skończę. Chorym było w ogóle to zaczynać.
Sasuke spojrzał na
mnie uważnie zimnymi oczyma, po czym westchnął i przetarł twarz dłonią. Odłożył
katanę i oparł się o oparcie łóżka, kładąc na nim nogi.
- Dobrze, niech
będzie. Ale zaraz sobie pójdziesz - rzucił.
Z szerokim uśmiechem
wskoczyłam do jego łóżka i ułożyłam się wygodnie przy jego boku, głowę
układając na jego nagiej klatce piersiowej. Ten otulił mnie swoimi umięśnionymi
ramionami. Nim się zorientowałam, zasnęłam z myślą, że najbliższą mi osobą jest
właśnie Sasuke. Nie moja siostra, kuzyn, ojciec czy Lider, który mnie częściowo
wychowywał. Osobą, której mogę powiedzieć o wszystkim i pokazać jej swoje
słabości, jest właśnie mój wujek. Nawet nie wiem kiedy to się stało, że
wskoczył na miejsce mojego pocieszyciela.
Obudziłam się rano,
wciąż wtulona w nagą klatkę Sasuke. Zdziwiło mnie to lekko, bo pewna byłam, że
pozbędzie się mnie nawet przez sen. O dziwo, on sam smacznie spał. W nocy
musieliśmy zmienić pozycje, bo leżeliśmy do siebie przodem. Ja z twarzą na
wysokości jego piersi, on wciąż mnie obejmujący. Spojrzałam na pogrążoną we
śnie twarz wujaszka. Jego ciemne włosy bezładnie opadały, zakrywając oczy i
dotykając warg. Musiałam przyznać sama przed sobą, że był całkiem przystojny.
Mogłam zrozumieć matkę i jej szaleńczą miłość do niego.
Wysunęłam się z jego
objęć i na palcach opuściłam pomieszczenie. Gdy wróciłam do mojego pokoju,
zastałam tam wciąż śpiącego białowłosego. Od niego nie dostałabym takiej
czułości jak od wujka. Właściwie to nikt nigdy nie dał mi poczuć czegoś
takiego. Nawet w ramionach ojca nie czułam się tak bezpiecznie.
A co z ramionami chłopaka
bez twarzy - przemknęło mi przez myśl.
Potrząsnęłam głową,
jakby chcąc tę myśl z niej wyrzucić. Ubrałam się i wyszłam z pokoju.
Bezczynność działa na mnie zbyt melancholijnie.
***
Ceremonia ślubna miała
się odbyć w tylnym ogrodzie pałacu, w specjalnie zbudowanym do tego celu
budynku. Pomagałam Aanami ubierać jej dwanaście weselnych kimon, starając się
jednocześnie uspokoić jej drżące ze strachu ręce.
- A jeśli coś znowu
nam przeszkodzi? - pytała.
- Nie martw się, ja,
Sasuke i Pain zajmiemy się tym, nim zdoła to zrobić. Obiecuje, że zrobimy to po
cichu. Nie chcemy krwi na ślubie - rzekłam z uśmiechem.
- Nie martw się.
Itakoi cię kocha, ty kochasz go. Nie masz powodu do obaw, przyszła żono feudała
- dodałam, nim zdołała odpowiedzieć.
***
Na szczęście podczas
ceremonii nic się nie zdarzyło. Po wypełnieniu pełnego rytuału zaślubin,
skierowano nas do sali, gdzie przygotowano skromny obiad. Nawet tam jednak nie
pozwoliliśmy sobie na tracenie uwagi. Bądź co bądź, komuś mogła się nie podobać
para młoda i stanowisko, które odziedziczą w przyszłości.
Opuściliśmy pałac
Daimyō, nim wszyscy goście poszli spać. Itakoi wyprowadził mnie, Yoshito,
Liderka (który pojawił się nie wiadomo skąd, w najważniejszym momencie) i
wujaszka, ukrytymi podziemnymi korytarzami. Pożegnałam się z Aanami i
odchodziłam ze łzami w oczach. Nie był to na pewno ostatni raz, kiedy się
widzimy. Ale był to na pewno bardzo przełomowy moment w moim życiu. Na stałe
rozstawałam się z Aanami.
Lider zarządził, że w
końcu wracamy do kryjówki w jaskini. Ucieszyłam się, bo właściwie miałam już
dość Ame i ciągłego odgłosu "życia miasta" dochodzącego zza okna. W
jaskini byliśmy daleko od ludzi. Daleko od cywilizacji. Tylko my, las i
odwiedzające te strony oddziały ANBU.
Ponieważ Yoshito nigdy
nie widział naszej jaskini i nie znał do niej drogi, więc ja musiałam iść z
nim. Lider zarządził jeszcze przed pałacem, że idziemy dwójkami, tak jak zawsze
porusza się Akatsuki.
Szliśmy więc w
milczeniu, zaraz po tym jak wytłumaczyłam chłopakowi, że nasz
"związek" jest skończony. Przyjął to bez emocji. Ale trudno mi było
stwierdzić czy to maska, czy po prostu go to nie obeszło. Postanowiłam się więc
tym nie przejmować.
Nagle usłyszeliśmy
odgłos ptasich skrzydeł, tak głośny, że jakby celowy. Możliwe, że to jakiś
sokół wyruszył po swoją kolacje.
Kilka metrów
przed nami spadły dwa ptasie pióra, które chwilę później zostały przybite nie
naszymi kunaiami do najbliższego drzewa. Odruchowo wyrzuciłam noże w miejsce, z
których nadleciały tamte, czując że i tak w nikogo one nie trafią.
Broń, która przybiła
dwa pióra wybuchła, zapewne obdarzona wybuchającymi notkami.
Spojrzałam pytająco na
chłopaka i odsunęłam się odruchowo. Na jego twarzy widniał demoniczny uśmiech,
a oczy błyszczały jak u szaleńca.
- Muszę lecieć.
Pomagam ci ostatni raz, żeby nie było. Lepiej udaj się teraz do Lidera, on ci
to wszystko wytłumaczy - rzekł i zniknął.
Wpatrywałam się
osłupiona w miejsce, w którym stał. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę,
w której miałam nadzieję spotkać Lidera z Sasuke.
***
Rozdział sprawdzony przez mojego chłopaka ;)
Powstał "Spis Linków" czytelników, proszę o podanie pod tamtym postem swoich linków, bym mogła je dodać do spisu.
NIE INFORMUJĘ O NOWYCH POSTACH. Nie mam do tego głowy, często o kimś zapominam, więc postanowiłam tego nie robić. Jeśli chcesz być informowany, dołącz do obserwatorów mojego bloga (Menu - Obserwuj bloga) i blogspot sam będzie Cię informował o nn u mnie. Przepraszam, ale nie mam po prostu ostatnio do tego głowy ;/
Pozdrawiam,
Hanami
No i znowu spóźnienie.. pomimo tego, że od zawsze obserwuję twojego bloga, blogger suka jeszcze nigdy nie powiadomił mnie o nowym rozdziale ;__;
OdpowiedzUsuńAaaaach najbardziej podobały mi się te morały Sasuke. Określenie 'cień cienia dawnej Hanami' po prostu podbił moje serce. I znowu mi się zrobiło tak trochę smuteczowo, bo jak sobie przypomnę początki opowiadania.. ech chyba naprawdę muszę przeczytać je jeszcze raz, zwłaszcza po kolejnym śnie wspomnień Hanami i odnalezieniu sztyletu. Niby 37 rozdział, a ja czuję się jakby minęło ze sto, niesamowicie się twoja historia rozwinęła i niesamowite, niekoniecznie pozytywne, rzeczy przydarzył się głównej bohaterce :D
Poza tym 'Mógłbyś mnie przytulić?' było takie urocze, tak bardzo nie Hanami xD
Podobał mi się też opis Aanami, bardzo obrazowo i mogłam ją sobie fajnie wyobrazić.
No i tak końcówka, jestem ciekawa o co chodzi!
Pozdrawiam, buziaki ;3
Dziękuję za miłe słowa ;) Pisząc ten rozdział, bardziej się obawiałam, że scena którą wspomniałaś, bardziej nie będzie pasować do Sasuke, niż do Hanami :)
UsuńPozdrawiam,
Hanami
Twój blog został pomyślnie dodany do spisu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :
Hana-chan
swiat-blogow-narutomania.blogspot.com