Przez kolejne dni ćwiczyliśmy z Torim nowe połączenie. Już w coraz
mniejszym stopniu przeszkadzała mi mutacja i przyzwyczajałam się do obecności
chłopaka. Zaczęliśmy ćwiczyć połączenie w walce, ale była to znacznie trudniejsza
rzecz niż wymienianie się informacjami. Nie dość, że należało skupiać się na
własnej walce, to było się świadkiem ruchów partnera, co było mylące. Każda
próba zablokowania Toriego podczas pojedynku kończyła się przegraną, a z czasem
nawet nie udawało mi się to. Kilka razy wyprowadziłam ciosy w przeciwnika,
który znajdował się obok chłopaka, a nie mnie. Zdarzały się też inne wpadki,
ale z biegiem czasu zaczęliśmy robić małe postępy.
Oprócz treningów w Torim, ćwiczyłam również Chidori. Nie należało ono
do najprostszych technik, a przewidywanie ruchów przeciwnika było niemożliwe
bez użycia Nonegana. Sasuke kilkakrotnie mi mówił, że mogę użyć tego Raitona
tylko wtedy, gdy będę pewna, że przeciwnik mi nie ucieknie, bo w przeciwnym
razie błyskawica uśmierci mnie. Mimo wszystko wydawało mi się, że robiłam coraz
większe postępy. W końcu byłam nowym geniuszem klanu Uchiha. Jednak Sasuke
wciąż był niezadowolony i znajdywał błędy w mojej postawie czy skupianiu
czakry. Mimo wszystko nie poddawałam się i z satysfakcją obserwowałam
zdziwienie w oczach senseia. Jakby nie mógł uwierzyć, że tak szybko opanowuję
technikę Kakashiego. Niedawno rozpoczęliśmy pracę nad ulepszeniami
wprowadzonymi przez Sasuke, które na szczęście nie wymagają stu procentowej
pewności, co do następnego ruchu przeciwnika. Mogę, więc dodać do wachlarza
technik Raitona, takie jutsu jak Chidori, Chidori
Nagashi czy Chidori Senon. Jak na kilka dni
treningu chyba nie było to mało. Oczywiście techniki wymagają wyćwiczenia, by
były jeszcze doskonalsze i śmiercionośne. Teraz czułam się tak, jakby to, po co
tu przyszłam właśnie rozpoczynało się spełniać. Pragnęłam mocy i siły i taką
dostałam, a powiernikiem jej był mój wujek.
Mimo wszystko podczas tego tygodnia miałam jeszcze oddzielne treningi
z Painem. Stwierdził on, że moje- nie moje klony powstały w skutek mutacji i są
swego rodzaju mini Rinneganem. Twierdził on również, że w związku z tym mogę
opanować niektóre z technik kekkei genkai, choć jak się okazało jest to dla
mnie zbyt trudne i niebezpieczne. Jednakże odkryliśmy coś innego, a mianowicie
trzecią naturę czakry. Stało się to podczas treningu, kiedy opanowywałam
połączenia z klonami. Przebiegało to z grubsza na tej samej zasadzie, co
ćwiczenia z Torim, czyli płynna, nieustająca wymiana informacji, ale tym razem
moja świadomość oblegana była przez sześć innych. Było to trudniejsze i
wymagało większego skupienia niż połączenie z Torim. Teraz informacje dobiegały
z kilku różnych stron. Musiałam je przeanalizować i dzięki nim odgadnąć pozycję
przeciwnika. Można by było rzec, że mam oczy z tyłu głowy tyle, że oczy nie
wymagają aż tak wielkiego skupienia. Wystarczy tylko małe potknięcie w
dopasowywaniu i nakładaniu na siebie obrazów i można stracić na chwilę
orientację, lub źle odmierzyć odległość od przeciwnika. Jednak treningi z
Painem skutkowały i były bardzo pożyteczne. Zdążyłam opanować połączenie w
walce z jednym klonem, czego dotychczas nie udało mi się zrobić z Torim.
Zauważyłam również, że moje klony mogą swobodnie korzystać z Nonegana, co nie przysparza
mi bólu, a jednocześnie przesyła potrzebne informacje. Owe odkrycie pomagało mi
w treningu Chidori, oraz znacznie ułatwiało walkę. Ale wracając do nowej
trzeciej natury czakry, odkrytej przez przypadek, to okazała się nią być- woda.
Teraz mam nowego nauczyciela- Kisame, który próbuje wpoić mi choć trochę
technik. Znam kilka od mojego ojca, których nigdy nie mogłam użyć, a teraz
swobodnie się nimi posługuję, więc nauka jutsu Kisame nie jest aż taka trudna.
Może i jestem najnowszym geniuszem klanu Uchiha, ale mimo wszystko pierwszy raz
mogę używać wody więc opanowanie technik jest dla mnie wyzwaniem.
Na szczęście wszyscy moi nowi sensei są bardzo opanowani i spokojni.
Rzadko kiedy zdarza się, by któryś z nich podniósł głos (tylko w przypadku
Kisame), zazwyczaj jest to ironiczny uśmieszek (u wujka) lub karcące spojrzenie
(tylko i wyłącznie Pain). Często czułam się przez to jak malutkie dziecko,
które zrobiło coś złego i karcone jest przez rodzica wzrokiem. Lub jakbym
dostawała wyzwanie, kierowane do mnie przez uśmiech. A najczęściej jak
niedojda, na którą trzeba krzyczeć.
Wieczorami razem z Torim, ćwiczyliśmy opanowywanie jego umiejętności
Nonegana. Nie działały one na mnie, więc za manekina posłużyć nam musiał Hidan,
za którym w pogotowiu stała Aanami. Chłopak za pomocą swojego spojrzenia mógł
paraliżować i uśmiercać, choć jak się z biegiem czasu okazało do wachlarza jego
umiejętności dochodziło również wykasowywanie pamięci. Często Hidan kończył
nieprzytomny przez kilka dni, bo Toriemu nie udało się opanować przepływu
energii do synaps, które w ekspresowym tempie wyparowywały. Jednakże uczył się.
Kiedyś sama miałam z tym problemy ale wyćwiczyłam to niemalże do perfekcji.
Jedynym plusem u chłopaka, jest fakt, iż zawsze może liczyć na radę. Ja
niestety nie miałam takiej możliwości… byłam przecież jedynym użytkownikiem
Nonegana.
***
Każdego dnia z samego rana ćwiczyliśmy z Hanami, nasze połączenie.
Robiliśmy postępy, ale wyniki treningów wciąż nie zadowalały nas, jak i ojca.
Mieliśmy trudności z opanowaniem przekazu myśli podczas walki, ale inne
ćwiczenia kończyły się pomyślnie. Polegały one na stabilizacji przekazu
informacji. By nasze myśli, wspomnienia i to, co widzimy, przekazywane było
drugiej osobie bez żadnych komplikacji. A nawet bez myślenia o tym. Coś jakby
Hanami widziała to, co ja widzę. Ćwiczenia nie były trudne. Jedne z nich, które
uczyły nas widzieć oczami partnera polegały prawdę powiedziawszy na spacerze.
Któreś z nas miało przewiązane oczy czarnym materiałem, a drugie patrzyło za
oboje. Na początku nie obyło się bez zderzeń z kilkoma drzewami, ale coraz
lepiej zaczynało nam to wychodzić. Najgorzej było z oddzielaniem tego, co sam
widzę, z tym, co widzi Hanami, a to było najbardziej potrzebne w walce. Jedynym
sposobem byłaby izolacja od myśli dziewczyny, ale z drugiej strony utrudniałoby
to tylko walkę. Bo przecież wygodniej jest walczyć z dwoma parami oczu, niż z
jedną. Ułatwiało to zlokalizowanie przeciwnika. Mimo wszystko już coraz lepiej
nam to wychodziło, a nowe umiejętności Hanami, które nabyła podczas treningów z
moim ojcem były bardzo pożyteczne. Nauczyła się przecież walczyć, widząc to, co
widzi jej klon. Wystarczyło tylko tą umiejętność przełożyć na nas i
opanowalibyśmy w końcu tą sztukę.
Po treningu z Hanami, dziewczyna szła ćwiczyć z Sasuke, a ja
trenowałem samodzielnie swoje jutsu. Niekiedy nachodził mnie Pain i dawał
wskazówki, czy narzekał na mój styl walki. Słuchałem go, choć nie obywało się
bez sprzeczek. To nic, że jest najsilniejszym ninja w całej organizacji i
jednym z najgroźniejszych na świecie. To nic, że widział śmierć większej ilości
osób jak ja. To nic, że na koncie ma potworne zbrodnie. To przecież nieznaczny,
że zna się lepiej ode mnie na moich jutsu. Co prawda większość z nich sam mnie
nauczył, ale ja je udoskonaliłem. Mimo wszystko lubiłem, gdy ojciec poświęcał
mi czas. Niby miałem te 19 lat, ale to nie zmienia faktu, iż ludzie w moim
wieku mogą przestać lubić to, że ich rodzie ich zauważają. Pain miał na głowie
wiele spraw dotyczących organizacji, do tego dochodziły jeszcze treningi z
Hanami, ale mimo wszystko znajdował chwilę wolnego, by przyjść i pooglądać moje
treningi. Czasem nawet sam ze mną zawalczył. Można powiedzieć, że czułem się
ważniejszy… zauważany. To chyba było tym, czego najbardziej mi w życiu
brakowało. Nigdy nie narzekałem na swoją przeszłość. Wychowałem się i
wyszkoliłem u najlepszych. Dorastałem w jednej z najgroźniejszych organizacji
na świecie, a mój ojciec był jednym z najniebezpieczniejszych ludzi. Można
rzec, że miałem wszystko. Oprócz tego jednego… bycia zauważalnym i ważnym.
Ojciec nie miał czasu na zajmowanie się mną i obowiązki spadały na członków
organizacji. Wychowałem się bez uczucia zwanym matczyną miłością, a moim domem
były kamienne ściany jaskini. Dopiero teraz, gdy jestem dorosłym mężczyzną
ojciec zaczął poświęcać mi więcej uwagi. Jakby nie dostrzegał tego wszystkiego,
co robiłem przez całe moje życie, żeby mu zaimponować. Dopiero teraz… być może,
a raczej na pewno wszystko przez nową mutację. Przez Hanami.
Po moich, krótkich treningach, podczas, których nieraz śmiałem się z
dziewczyny, która starała się zapanować nad wodnymi jutsu Kisame, czy
błyskawicą Sasuke, następował czas na kolejny trening. Tym razem uczyłem się
opanowywać Nonegana, który w małej części został wszczepiony do moich oczu.
Niestety uruchamiał się on tylko i wyłącznie wtedy gdy byłem zdenerwowany, więc
nie mogłem go używać kiedy chciałem. Hanami była najspokojniejszą nauczycielką,
jaką kiedykolwiek widziałem, choć zapewne było to spowodowane brakiem uczuć.
Dzięki jej szczegółowym instrukcjom przekazywanym w myślach, wizjom jej
treningów czy w końcu jej wspomnieniami z używania Nonegana, szybko robiłem
postępy. Nie sądziłem, że dziewczyna nosi na barkach takie brzemię. Jej kekkei
genkai było cholernie trudne do opanowania i wymagało wiele wysiłku, czakry i
sił. Do tego dochodziło ogromne skupienie i doświadczenie w dozowaniu ilości
energii przesyłanej do synaps.
Niekiedy Hanami zmęczona całodziennymi treningami, które były bardzo
męczące zasypiała w salonie. W tedy też mogłem zabrać ją do mojego pokoju,
położyć na moim łóżku i przytulić ją do siebie. Oczywiście zdarzało się, że
przeszukiwałem jej głowę w celu znalezienia dręczącej mnie rzeczy- jak
dziewczyna zmieniła się pod miesiąc jej nieobecności. A to, co odnajdowałem
było szokujące. Spędzała dnie na kontrolowaniu czakry i wyciszaniu jej.
Ćwiczyła nowe jutsu z ukradzionego zwoju i doskonaliła swoje. Zmieniła się,
podczas gdy ja usilnie starałem się ją odnaleźć.
***
Usiadłem na fotelu w gabinecie, w którym panował półmrok. Na biurku
stała dopalająca się świeca, która oświetlała jedynie część mebla. Obok niej
leżała sterta papierów, której nie miałem sił pouzupełniać i sprawdzić. Nie
byłem leniwy, po prostu ciekawy. Z natury lubię wszystko wiedzieć, mieć zawsze
rację i dominować. A teraz zdarzyło się coś, co jednocześnie mnie intrygowało,
a z drugiej strony zagrażało mojej dominacji. Dlatego chciałem to wyćwiczyć,
wytrenować i przyporządkować. Połączenie dzieciaków wciąż mnie zaskakiwało. I
cholernie ciekawiło mnie to, co z tego wyjdzie, bo przecież nic nie było pewne
i wiadome. Ja nienawidziłem, gdy coś właśnie takie było, więc starałem się jak
mogłem dowiedzieć o tym połączeniu wszystkiego. Przez co poświęcałem obowiązki
Lidera na doglądanie dzieciaków. Oboje robili postępy i nie tylko grupowe,
również indywidualne. Hanami szybko opanowywała pokazywane jutsu przez Kisame,
mimo iż przychodziła zmęczona po treningu z Sasuke. Do tego codziennie rano i
wieczorem ćwiczyła z Torim. Imponujący był jej zapał, choć to może przez to, że
była uparta. I jeżeli powiedziała sobie, że da radę coś zrobić to zwykle tak
było. Miała w sobie cząstkę uporu i determinacji Sakury i geniuszu Itachiego,
po prostu idealne połączenie. Tori również robił postępy. Godzinami ćwiczył nie
tylko jutsu, czy taijutsu, ale również starał się opanowywać Nonegana. Lecz by
móc go użyć, musiał się najpierw zdenerwować, do czego idealnie się
przyczyniała Chimi Moriou. Oboje rośli w siłę, a ja poświęcałem im mój czas i
przekazywałem moje umiejętności, żeby tylko ich sobie podporządkować. Żeby się
nie zbuntowali i nie postanowili użyć swojej siły przeciw mnie. Bym to ja mógł
dominować. Chciałem robić to tak, jak przez wiele lat robiłem z Torim. Nigdy
się do tego nie przyznałem, ale wiedziałem, że chłopak może być silniejszy ode
mnie. Wiele rzeczy udowadniało, że moje przypuszczenia nie są bezpodstawne. On
po prostu jest stworzony do bycia niebezpiecznym i silnym, a do tego przecież
ma Shi. Dlatego przez wiele lat starałem się oddalać od niego i nie zwracać na
niego dużej uwagi. By starał się jeszcze mocniej, by usiłował mi zaimponować. I
rzeczywiście robił to, nie raz. Dzięki temu wszystkiemu zapanowałem nad jego
siłą. Jest mi posłuszny i rzadko kiedy nie zgadzamy się ze sobą. Można rzec, że
jest młodszą wersją mnie tyle, że ja dominuję.
Razem z Itachim, chcieliśmy mieć silne wnuki, ale nie zauważaliśmy, że
przecież nasze dzieci są silne. A gdy w grę wchodzi jeszcze nowe połączenie to
są niepokonane. Jeżeli uda im się nad tym zapanować i wyćwiczą to, to nawet
teraz mógłbym spełniać swoje marzenie i wprowadzać swoje plany. Zero wojen.
Zero wiosek.
***
Odpowiadając na wezwanie Lidera weszłam na salę treningową. Z tego
czego się dowiedziałam z jego myślowego przekazu, to chciałby przetestować
nasze połączenie. W końcu mieliśmy czas poćwiczyć nad nim przez cały tydzień, a
on chce zobaczyć wyniki naszej morderczej pracy. Nie ma co... ten tydzień
naprawdę zyskuje na miano „Morderczego”.
Tak jak poprzednim razem, znów mieliśmy walczyć we dwoje na niego. Ale
teraz czułam się silniejsza i pewniejsza. Wiele zyskałam na mutacji: ulepszone
klony, nową naturę czakry i bezprzewodowe połączenie z myślami Toriego. To
wszystko sprawiało, że czułam iż może damy radę wygrać. Pain oznajmił nam, że
tym razem trenujemy poza siedzibą i się przeteleportował. Uczyniliśmy to samo i
chwilę później znajdowaliśmy się na małej polanie w gęstym, zielonym lesie.
- Co robimy? – zapytał Tori w myślach.
- Muszę na chwilę zniknąć, zajmij go czymś – powiedziałam. Chłopak
skinął głową i ruszył na Lidera rozpoczynając bezpośredni atak. Korzystając z
chwilowej nieuwagi Paina, szybko wskoczyłam między drzewa i w biegu zaczęłam
składać pieczęcie. Wyszeptałam cicho Kage Bunshin no Jutsu, a przede mną
pojawiło się sześć ulepszonych klonów. W myślach przekazałam im polecenia, a te
rozpierzchły się na wszystkie strony i wskoczyły na drzewa. W mojej głowie
oprócz myśli Toriego, połączyły się przekazy z głów sześciu klonów. Teraz
miałam idealny obraz całej okolicy. Jedna z fałszywych Hanami usiłowała za
pomocą Nonegana, wkraść się do głowy Lidera, ale wszelkie próby kończyły się
niepowodzeniem.
Wybiegłam z gęstwiny lasu i wkroczyłam na pole walki. Granatowo włosy
zawzięcie walczył z Painem używając różnych technik i rodzajów broni.
- Masz jakiś pomysł – zapytałam Toriego.
- Może przydałoby się trochę ognia? – spytał żartobliwym tonem
chłopak. Przynajmniej tak zabrzmiał jego głos w moich myślach.
Skumulowałam trochę czakry w stopach i wskoczyłam na najbliższe
drzewo. Przemieszczałam się w stronę walczących składając w odpowiedniej
kolejności pieczęcie Szczura - Tygrysa - Psa - Woła - Królika
i ponownie Tygrysa. Odbiłam się od drzewa znajdującego się
najbliżej mężczyzn, przyłożyłam dłoń do ust i krzyknęłam Katon: Hōsenka no
Jutsu. Z moich ust wydobyło się kilka kul ognia, które mknęły w stronę
walczących. Tori odskoczył od ojca w chwili, gdy jutsu miało w nich uderzyć,
niestety Pain również zdołał uskoczyć.
- Coraz lepiej wam to wychodzi, niemalże zaskoczyliście mnie tym
atakiem- powiedział Lider. Poczułam jak kąciki ust unoszą mi się ku górze.
- No dobra dzieciaki, nie sądzicie, że pora już kończyć?- spytał.
- Ja się dopiero rozkręcam – odpowiedziałam. Uskoczyłam szybko przez
wodnym jutsu Paina, które mknęło w moją stronę. Kiedy on złożył pieczęcie? Przecież
nic nie widziałam- pomyślałam.
Razem z Torim wbiegliśmy pomiędzy drzewa.
- I co teraz? –spytałam.
- Zaatakuj go z góry, a ja spróbuje z ziemi – powiedział.
- Czyli czas na trochę błyskawicy – powiedziałam, ponownie wspinając
się na drzewo przy użyciu czakry. Złożyłam pieczęć i wyszeptałam Karasu
Bunshin no Jutsu. Tej techniki nauczyłam się od ojca i jest ona przydatna w
niektórych momentach. Z ulgą stwierdziłam, że z tym specyficznym klonem nie mam
połączenia myślowego. Już i tak głowa mnie bolała od siedmiu różnych perspektyw
patrzenia, plus oczywiście mojej. Klon zaczął skakać przed siebie, ja natomiast
w przeciwną stronę. Ukryta między gęstwinami gałęzi przypatrywałam się
stojącemu na środku niewielkiej polany mężczyźnie. Naprzeciwko mnie z drzewa
wyskoczył mój klon, złożył pieczęcie i z ręką otoczoną błyskawicą spadał ku
Liderowi. Przerwałam przepływ czakry gdy znajdował się kilka metrów nad
mężczyzną, a klon rozpadł się na stado wron. Nim ptaki uleciały znad głowy
Lidera wyskoczyłam z mojej kryjówki i złożyłam pieczęcie jutsu, którego użył
mój klon. Spadałam w stronę Paina z wyciągniętą ręką, która otoczona była
błyskawicami. Miałam już w niego uderzyć, gdy stało się coś czego się nie
spodziewałam.
Pain wyciągnął ku mnie ręce i nie przejmując się błyskawicami złapał
mnie za przedramię i łokieć, obrócił i rzucił w stronę najbliższego drzewa.
Uderzyłam plecami w twardą korę i zsunęłam się po niej na ziemie. Lekko mnie
zamroczyło, ale po chwili ostrość obrazu powróciła. Zauważyłam jak Pain zostaje
zaatakowany przez kartki Toriego, jednakże nim zdołały one wyrządzić mu większą
krzywdę, usłyszałam głośne „Puff”, a Lider zamienił się w kawałek drewna.
Przeklęłam cicho pod nosem i spróbowałam się podnieść. Niestety nim to zrobiłam
cztery shurikeny przybiły moje ubranie do kory drzewa.
- No i koniec – powiedział Lider – poszło wam nawet całkiem, całkiem.
Trochę poćwiczycie i na pewno będzie lepiej. Westchnęłam cicho. Tori podszedł
do mnie i wyciągnął z drzewa shurikeny.
- Myślę, że powinniście popracować nad wspólnym jutsu – powiedział, po
chwili zastanowienia Pain. Spojrzeliśmy się na niego zdziwieni – biorąc pod
uwagę jak świetnie mieszają się wasze czakry stwierdzam, że nie będziecie mieli
z tym większych kłopotów – dodał.
- Jakie mieszanie czakr? – zapytałam. Lider uśmiechnął się ironicznie.
- Myślisz, że skąd wzięła się u Ciebie władza nad wodą? – spytał
tanem, jakby było to najoczywistsze na świecie – to tak naprawdę czakra
Toriego. Wpływa ona na twoją, mieszają się i powstaje taka mutacja - dodał. Wciąż
jednak nie było to dla mnie jasne.
- Czyli tak naprawdę korzystam z czakry Toriego, tak jak potrafię
używać Aanami? – spytałam.
- Coś w tym stylu – rzekł Pain.
- Więc zapewne stąd u mnie Nonegan – powiedział granatowowłosy.
- Zapewne.
- Ale skąd wzięła się ta
mutacja? – spytałam. Lider uśmiechnął się tajemniczo i zniknął w kłębie dymu.
Opadłam na ziemię i odwróciłam się na plecy. Wpatrywałam się w niebo
starając się pojąć cel, jaki osiągnie Pain gdy nas wytrenuje… po co on to robi?
Tori położył się obok mnie.
- Trzeba pomyśleć nad wspólnym jutsu – powiedział nagle. Skinęłam
lekko głową przyznając mu rację, jednak nie zmieniłam pozycji i wciąż
wpatrywałam się w niebo. Nagle zawiał mocny wiatr i zerwał z drzew płatki
wiśni. Zdziwiona wpatrywałam się w gnane podmuchem różowe plamki. Nie
zauważyłam nawet, że znajdujemy się na polanie blisko takich drzew. Nie
wiedziałam nawet, że jest już pora zakwitu wiśni. Ostatnia była jakiś czas
temu, gdy byłam na misji z Sasuke. Od tamtej pory minął już rok? Niemożliwe…
Nagle do mojego mózgu został przesłany nagły impuls. Tori podniósł się
gwałtownie, a ja wiedziałam już, że coś wykombinował. Odwrócił się w moją
stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy i wyszeptał:
- Hanami.
Nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi, ale cokolwiek to było, to
miało coś wspólnego z gnanymi przez wiatr płatkami wiśni.
Aleee się na trenowali w tym rozdziale ;D
OdpowiedzUsuńTylko trochę mnie wkurzył Pain. Tori się cieszy, że w końcu ojciec zwrócił na niego uwagę, a on to robi tylko po to żeby ten był mu posłuszny? ;c Nie fajnie.
Ciekawe jakie jutsu wymyślił Tori ;D