.

.

Rozdział 46 - Spotkanie po latach

Wyszłam z ciemnych korytarzy i oślepił mnie blask porannego słońca. Lekko mrużąc oczy podeszłam do siedzącego nieopodal na kamieniu Yoshito. Ten wyczuł mnie szybciej niż zauważył i nim zdołałam do niego dotrzeć, odwrócił się w moim kierunku z gniewnym spojrzeniem.
- Spóźniłaś się – warknął, marszcząc przy tym brwi.
- Wybacz, byłam zajęta – rzuciłam mimochodem i skierowałam się w stronę jeziora, by kumulując chakrę w nogach przejść po jego powierzchni.
- Och... wierz mi, cała jaskinia słyszała, jak godziłaś się ze swoim Adonisem – warknął niby od niechcenia, ruszając moim śladem.
Zaśmiałam się cicho pod nosem nie speszona jego słowami.
- Wyglądasz na poobijaną. Sądząc po waszych wczorajszych wrzaskach, dziwię się, że jesteś dzisiaj w stanie chodzić. Chyba się nie postarał – mówił dalej.
Zatrzymałam się w pół kroku, przez co z impetem we mnie uderzył.
- Zazdrosny jesteś? – zapytałam, odwracając się w jego stronę i mierząc go morderczym spojrzeniem. – Jesteś zazdrosny o to, że moje zdrowie psychiczne poprawiło się dzięki niemu, a nie tobie? Męczy cię to? – pytałam, splatając jednocześnie dłonie na piersiach.
Chłopak mruknął coś pod nosem, po czym wyminął mnie, ostentacyjnie uderzając barkiem.
- Pospiesz się – warknął i wskoczył na najbliższe drzewo.
Po tafli jeziora echem odbił się mój śmiech, gdy rozbawiona podążyłam jego śladem. Zastanawiające było dziwne zachowanie chłopaka, lecz on nigdy nie wydawał się normalny – jak to rodzina.
Z głupkowatym uśmiechem na ustach biegłam zaraz za nim, nie przejmując się poobijaną twarzą i ciałem, które były pozostałościami po mojej wczorajszej gorącej nocy z Torim.

***
Wolnym krokiem wszedłem do kuchni, rzucając się ku lodówce w poszukiwaniu jedzenia. Wczorajsza noc dawała mi się we znaki, zwłaszcza biorąc pod uwagę poobijane ciało, obolałą szczękę i głód. Byłem strasznie głodny, zupełnie jakby Hanami wyssała ze mnie całą energię, łącznie z sytością. Chociaż nie powiem, że nie było to przyjemne.
Usłyszałem ciche kroki i po chwili do pomieszczenia wszedł Sasuke. Czułem wręcz jego zimne i ostre spojrzenie przeszywające moje plecy. Czułem niewymowną wrogość emanującą z jego osoby.
- Mówiłeś, że nie wróciłeś tu dla niej – rzekł po chwili, a ja mimowolnie zatrzymałem się w pół kroku.
Miał rację, mówiłem tak i przyszedłem tutaj właśnie z taką intencją. Jednak moje plany potoczyły się inaczej. Nie powiem, żebym narzekał na taki obrót rzeczy, gdyż cholernie za nią tęskniłem.
- Bo to prawda. Nie wróciłem tu dla niej… to przypadek – rzuciłem.
Nagle poczułem zimne ostrze kunaia przy szyi, a rozwścieczony głos Sasuke przeciął powietrze tuż obok mojego ucha.
- Skrzywdź ją, a cię zamorduję. Hanami nie jest bonusem do wygranej. Ona jest wygraną i dobrze o tym wiesz – warknął, po czym oddalił się jak gdyby nigdy nic i zniknął, jakby go tu wcale nie było.
Odłożyłem trzymaną kromkę chleba i zacisnąłem dłonie na kantach blatu. Napiąłem wszystkie mięśnie, po czym odetchnąłem głęboko.
Miał rację, Hanami nigdy nie była dodatkiem do czegoś i ja dobrze o tym wiedziałem. Nie mogłem się jednak przyznać do tego, że przyszedłem tutaj mając nadzieję, że nie wyszła za mąż. Sam ją przecież po to opuściłem. Ale czy teraz było to ważne? Już sam nie pamiętałem, dlaczego tak właściwie odszedłem.
Zdenerwowany na samego siebie, na Sasuke, na Hanami za to, że wczoraj do mnie przyszła, opuściłem kuchnię rezygnując z robionej przed chwilą kanapki. Swe kroki skierowałem ku wyjściu, jednocześnie grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu papierosów. Zimna podłoga korytarzy boleśnie kłuła moje nagie stopy, ale chłód ów skutecznie orzeźwiał myślenie. Musiałem pomyśleć.
Jakby nie patrzeć, wciąż nie znalazłem tego, którego szukałem. Jego znalezienie wymagało połączenia sił z moim ojcem, a ja do tej pory nie zdobyłem się na to, by z nim o tym porozmawiać. Nadszedł jednak czas, by w końcu to zrobić. Tylko dzięki temu będę mógł być razem z Hanami.

***
- Pospiesz się – warknął chłopak, przeskakując z gałęzi na gałąź.
- Powtarzasz się – rzuciłam, zaczynając się powoli denerwować jego zaciętą taśmą. – Co jest takiego ekscytującego w tych ruinach, że aż palisz się do tego, by zaprowadzić mnie tam jak najszybciej ? – zapytałam.
- Po prostu chcę jak najszybciej wrócić – rzucił, urywając w ten sposób rozmowę.
- W sumie trochę to dziwne. Skoro cały czas wiedziałeś, gdzie znajdują się ruiny, dlaczego wcześniej mnie tam nie zaprowadziłeś? Nie uwierzę, że nie pomyślałeś o tym, że chciałabym je odwiedzić – rzekłam w kierunku jego pleców, lecz nie doczekałam się odpowiedzi.
Typowo, jeżeli jakieś pytanie może sprawić, że mężczyzna wyjdzie na idiotę, to asekuracyjnie owo pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Irytujące, gdyż czasami nie można po prostu prowadzić z nimi nawet znikomej konwersacji. Jeśli połączyć to spostrzeżenie ze wszystkimi męskimi przemilczeniami, jakich doświadczyłam, można dojść do wniosku, że Sasuke i Pain są idiotami. Kto jak kto, ale to oni najczęściej zbywają mnie bez odpowiedzi.
- Pokaż tę mapę – rzekł po chwili Yoshito zatrzymując się, przez co tym razem ja wpadłam z impetem w jego plecy. Byłam przekonania, że uczynił to rozważnie, by zemścić się na mnie za jego wpadkę.
Balansowaliśmy chwilę na krańcach gałęzi, by utrzymać równowagę i nie spaść niekontrolowanie na ziemię. Gdy udało nam się ponownie stanąć pewniej na gałęzi, mrucząc na chłopaka przekleństwa pod nosem wypieczętowałam mapę klanów.
- Spójrz – powiedział, wyrywając mi ją z ręki i energicznie rozwijając – tu są ruiny klanu – dodał, wskazując na jeden z symboli wyrysowanych na mapie. – Znajdują się daleko nad Takigakure. Dodając do tego to, że do Takigakure mamy całkiem spory kawałek od tego zapomnianego przez ludzi miejsca, to wychodzi na to, że cholernie długa droga przed nami – mówił, denerwując się coraz bardziej. – Może więc łaskawie przestałabyś gadać i ruszyła swoją dupę, byśmy znaleźli się tam jak najszybiej. Mogłabyś zrobić chociaż tyle?
Spojrzałam na niego rozbawionym wzrokiem. Już dawno nikt mnie nie strofował w jakikolwiek sposób. Było to swego rodzaju zapomniane, a jednocześnie nowe doświadczenie.
Zabrałam mapę z jego rąk, ostrożnie ją zwinęłam i ponownie zapieczętowałam. Nie mówiąc ani słowa ruszyłam biegiem, przeskakując z gałęzi na gałąź, w kierunku wodospadu. Słyszałam jak chłopak, wyklinając pod nosem, ruszył za mną.

***
W dwa dni po opuszczeniu Jaskini dotarliśmy do Takigakure. Kolejny dzień zajęło nam dotarcie w pobliże ruin. Drogę przemierzaliśmy w ciszy, odpoczywając jedynie kilka godzin nocami. Nie odzywaliśmy się do siebie za wiele, jedynie proste komentarze i komendy wznowienia marszu. Był to niezwykle uroczy spacer z kuzynem – pierwszy raz miałam do czynienia z jego cichą osobowością. Zupełnie jakby był na mnie zdenerwowany.
Czwartego dnia rankiem weszliśmy na obrzeża klanowych ruin i zagłębiliśmy się w korytarzach rozwalonych uliczek, kierując się ku głównemu domowi.
Zaskakujące, że zarówno klan Uchiha, jak i siedziba klanu Shin, zbudowane była na planie prostokąta. Od głównej bram odchodziła główna ulica, wzdłuż której po obu stronach wybudowane były domy w starym stylu. Na jej końcu znajdował się główny dom. Jednakże teraz cała główna ulica była w gruzach i niemożliwym był spacer przez nią.
Cały klan prezentował się okropnie. Niegdyś dumne, wybielane domy straszyły teraz swoimi zwęglonymi Resztkami. Ulice, stare ogrody, a nawet wnętrza domów zarośnięte były chaszczami nieprzebytej roślinności, tworząc swego rodzaju ceglano-drewniano-roślinną dżunglę. Ruiny wyglądały tak, jakby były nieodwiedzane od wieków, jednak, wbrew pozorom, na ulicach i w domach nie widać było żadnych starych kościotrupów, jako pozostałości po masakrze, która miała tutaj miejsce.





- Ciała zostały pochowane – rzekł nagle Yoshito, jakby czytając mi w myślach. – Rodzice moich rodziców się tym zajęli.
Skinęłam głową, choć wiedziałam, że nawet nie zauważył mojego gestu.
Ruiny były opustoszałe i wyglądały jak ciało człowieka zniszczone trawiącą go chorobą. Pozostałości domów, rozsypane i gdzieniegdzie sterczące, jak powykręcane kikuty kończyn, czerwone plamy na zwęglonych ścianach niezmyte przez tysiące deszczy, niczym ślady po palącej gruźlicy. Wyglądało to upiornie i taka też panowała tu atmosfera. Cierpienia, smutku i żałości. Z gniewu zawrzała we mnie krew.
Dotarliśmy do głównego domu, który jako jedyny zachował się w miarę godnie. Honorowo stał w głównym punkcie gruzowiska, zwęglony, w kilku miejscach pozbawiony dachu, lecz niestrudzony.
Przeszliśmy przez wyrwane dawno temu z zawiasów drzwi i od razu w nasze nozdrza uderzył zapach stęchlizny. Powoli kroczyliśmy po podmokłej, drewnianej podłodze, bojąc się o to, by dach nagle nie zwalił się nam na głowę, zamykając nas w pułapce bez wyjścia.
Yoshito szedł przed siebie, jakby dobrze wiedział, gdzie idzie. Jakby miał cel ukryty we wnętrzu domu. Być może starał się pokazać mi pozostałości po mieszkaniu albo starał się bezpiecznie mnie przez nie poprowadzić, jednak mój dodatkowy zmysł, który obudził się, gdy tylko weszliśmy na obrzeża klanu, starał się mnie przed nim ostrzec. Podświadomie czułam, że szykuje się coś złego. Mimo to, sama nie wiem czemu, postanowiłam wkroczyć razem z nim przez jedyne zachowane drewniane drzwi. Zupełnie nie zastanawiałam się nad tym, że miały one świeże i nowe zawiasy, oraz świetnie zachowaną mosiężną klamkę. Zupełnie jakby była nowa.
Za drzwiami zastaliśmy duży pokój o białych ścianach rażących w oczy swą czystością, na których zawieszone były portrety. Na jednej ze ścian mężczyzn, a naprzeciw nich, rozkosznymi uśmiechami witały nas wizerunki kobiet. Mimo, iż wiedziałam je po raz pierwszy, nie trudno było doszukać się w nich pokrewieństwa. Białe lub czarne włosy, szare lub czarne oczy – wszyscy oni pochodzili z kraju Shin. A na ścianie najbliżej drzwi wisiał wizerunek mojej matki i mnie.
- Co to jest? – zapytałam chłopaka, lecz tak jak zazwyczaj nie doczekałam się odpowiedzi.
Na końcu pomieszczenia zauważyłam ogromne krzesło, niczym tron, na którym wygodnie wylegiwała się jakaś postać. Postać, z którą kiedyś miałam już do czynienia. Wiedziałam to. Spojrzałam niepewnie na białowłosego, lecz jego spojrzenie niestrudzenie wpatrzone było w intruza.
- Kim jesteś? – zapytałam, robiąc krok do przodu.
Odpowiedział mi przerażający, wręcz mrożący krew w żyłach, męski śmiech.
- Och, Hanami. Miło cię znowu widzieć – usłyszałam jego ostry głos, a ten wstał i zaczął powoli do mnie podchodzić.
Ubrany był w czarny płaszcz i dziwną pomarańczową maskę na twarzy. Jedyne odkryte oko świeciło się diabelską czerwienią. Widziałam go już wcześniej. Kiedyś, gdy byłyśmy małe próbował ukraść oczy Aanami.
- Czego chcesz? – warknęłam, napinając wszystkie mięśnie w gotowości.
- Och… - westchnął ponownie w irytujący sposób – Dlaczego od razu przechodzisz do konkretów? Widzimy się po tak długim czasie, dlaczego więc nie zapytasz mnie najpierw o zdrowie? – zapytał.
Prychnęłam.
- Ostatnim razem, gdy cię widziałam – zabiłam cię. Wierz mi, że mogę zrobić to ponownie – rzekłam. – Czego chcesz?
- Niby zabiłaś, a jednak żyję. Wierzę jednak, że nie obchodzi cię to, dlaczego tak się stało i kim jestem. Chcę tylko jednego i wciąż tego samego – powiedział.
- Nie dostaniesz oczu Aanami! – warknęłam pewnie, lecz jego szczery śmiech zbił mnie z tropu.
- Urocza jesteś. Już chyba wiem, co wszyscy w tobie widzą. Kochaniutka moja mała, pragnę cię poinformować, że nigdy nie chodziło mi o oczy twojej siostrzyczki – stwierdził.
Wpatrywałam się w niego oniemiała.
- O co więc… - zaczęłam.
- Dlaczego miałbym ci powiedzieć? – zapytał, a mnie ponownie zamurowało.
W sumie miał rację. Nie miał najmniejszego powodu, by informować mnie o swoich nikczemnych planach, wiedząc że mogłabym mu choć trochę w nich przeszkodzić.
- Ale wiesz co, maleńka? – zapytał nagle tak przerażającym tonem, że mimowolnie zrobiłam krok w tył. – Powiem ci, bo cię lubię – dodał, chichocząc niczym nastolatka świergocząca o swojej miłości.
Nagle straciłam swoją pewność co do tego, że chciałabym to wiedzieć.
- Widzisz… uknułem taką maleńką intrygę – zaczął, a od tonu jego głosu stanęły mi włosy na rękach. – W całym tym zamieszaniu z oczami Aanami, tak naprawdę chodziło o twoje oczka – rzekł. – Tylko w ten sposób mogłem przebudzić twojego Shinsongana. Prawdę powiedziawszy, najpierw sądziłem, że ma go twoja siostra, więc rzeczywiście przez chwilę mogło mi chodzić o jej oczy, lecz ostatecznie osiągnąłem swój cel. Twoje oczy zyskały moc i ku mojemu szczęściu okazałaś się użytkownikiem białych Oczu Śmierci. Rozkosznie, nieprawdaż? Wszystko układało się zgodnie z moim planem – rzekł – lecz… twoja matka trochę zamieszała tym całym swoim umieraniem.
- Niby dlaczego? – warknęłam, nagle odzyskując zdolność mówienia.
- Umarła i pokrzyżowała moje plany. Widzisz… tak naprawdę nie chodziło mi o twoje oczy. Owszem, pośrednio były one w centrum mojego zainteresowania, lecz ich zdobycie nie było moim głównym motywem – zaczął ponownie.
Byłam pewna, że kluczy wokół tematu tylko po to, by mnie zmylić. Może również starał się być tajemniczy.
- A co nim było? – zapytałam.
- Tori. Znaczy nie on, a jego oczy. Wiedziałem, że zwiążesz się z nim. Białe Oczy Śmierci parują się i mutują, nawet bardziej, niż czarne. Dlatego tak istotnym było to, byś je odziedziczyła. A teraz, skoro twoje oczy zmutowały z jego, mogę śmiało pozyskać najpotężniejszego Rinnegana, jakiego kiedykolwiek spotkano. I nic nie stanie mi na przeszkodzie – rzekł.
- Nigdy nie dostaniesz jego oczu! – krzyknęłam, ponownie nabierając odwagi i buntowniczo robiąc krok w jego stronę.
Mężczyzna nie przejmując się mną stanął przy portrecie mojej matki i delikatnie pogłaskał jej malowane oblicze po policzku.
- Tak myślisz? – zapytał tajemniczo, po czym nagle zwrócił swoje czerwone oko w moim kierunku. -  Mylisz się. Sama mnie do niego doprowadzisz. A ponadto będziesz przy mnie, gdy będę go używał – powiedział.
- Prędzej umrę… - zaczęłam, lecz przerwał mi ze śmiechem.
- Zrobisz to, tak jak twój kuzyn. Będziesz mi służyć. A wiesz dlaczego? – zapytał, lecz sam sobie odpowiedział, nim zdołałam nawet zareagować. – Ponieważ wiem, kto jest odpowiedzialny za wybicie waszego klanu.
- To nigdy nie będzie dla mnie motywacją do zdrady Toriego! Zresztą, Yoshito również ci nie służy! – warknęłam.
- Ach tak? W takim razie, jak myślisz, kto zabił twojego ukochanego, gildyjnego Mentora? – zapytał, a ja straciłam swoją pewność siebie. – Ta miłostka wadziła mojemu planowi i musiałem ją usunąć. Jedynie Yoshito mógł go zaskoczyć na tyle, by móc go zabić. Spisał się niesamowicie, nie sądzisz?
Spojrzałam pytającym wzrokiem na kuzyna, lecz z samej jego postawy wyczułam, że obcy mówił prawdę. Jego postawa na baczność, dłonie splecione za plecami i wzrok wbity w intruza świadczył o tym, że działał on z jego rozkazu. Yoshito był zdrajcą i sprzedał mnie, by dowiedzieć się, kto wybił nasz klan. Zapłonęła we mnie nienawiść do tego przebiegłego tchórza. Bo był tchórzem, poddając się takiej osobie!
- Skoro nie chce po dobroci, zmusimy ją – stwierdził nagle mężczyzna do mojego kuzyna. – Bierz ją!
Chłopak błyskawicznie znalazł się za moimi plecami i zablokował moje dłonie jedną ręką, by drugą przyłożyć kunai do mojej szyi.
- Twoja ślepa wiara wpakowała cię w paszczę lwa – stwierdził mężczyzna i odwrócił się w stronę krzesła-tronu.
- Kto za tym stoi? Kto stoi za wymordowaniem naszego klanu? – zapytał ostro Yoshito, miażdżąc oddechem powietrze przy moim uchu.
Pytanie sprawiło, że nieznajomy zatrzymał się w połowie kroku i powoli odwrócił w naszą stronę. Ponownie się zaśmiał, co zaczynało mnie powoli irytować, bo ile można się śmiać bez powodu?
- Naprawdę jeszcze się nie domyśliłeś? Och, jesteś taki głupiutki – rzekł. – Przecież powiedziałem przed chwilą, że chodziło mi o najpotężniejszego na świecie Rinnegana. Początkowo chciałem więc użyć Sakury i Nagato. Kazałem więc feudałowi z Trawy wymordować wasz klan i wykradłem niemowlę. Jednak ona miała czarne Oczy Śmierci. Wiesz, ta głupia zasada pięćdziesiąt na pięćdziesiąt w przypadku dziedziczenia – odpowiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Musiałem więc skorzystać z planu „B”. Wprowadziłem Sakurę do Wioski i związałem z moim klanem – owszem, Hanami, jestem z klanu Uchiha – dzięki temu dostałem twoją kuzyneczkę.
Usłyszałam, jak oddech białowłosego przyspiesza z gniewu, a ręka dzierżąca kunai przy mojej szyi zaczęła drgać. Modliłam się o to, by ze złości przez przypadek mnie nie zadrasnął. To nie byłaby honorowa śmierć.
- Jak niby mogłeś wpłynąć na nasze poczęcie? – zapytałam, ignorując zimne ostrze kunaia przystawione do szyi.
- Jak myślisz, kto kazał Sasuke wrócić w jego urodziny, kto kazał Sakurze przystać na propozycję Itachiego i kto kazał Painowi przyłączyć twoją matkę do Akatsuki? Kto pomógł jej aktywować jej Oczy? – zapytał.
Zrozumiałam nagle ogrom jego intrygi. Moje całe życie nie było dyktowane przez moją matkę. Nie, moje życie dyktowane było przez niego. To on sprawił pośrednio, że zostałam poczęta i wychowana w złudnej rodzinie. On sprawił nawet, że pokochałam Toriego. Czułam jak moja nienawiść do tej osoby wzrasta aż do granic.
- Ale moja matka dowiedziała się o twoim planie – rzekłam.
- Owszem. Dowiedziała się i powiedziała Nagato. Wtedy też zaczęli knuć przeciwko mnie, a ona dała się zabić. Dzięki temu zaczęłyście migrować między Konohą a Jaskinią i twój związek i związanie z Torim nieznacznie się opóźniło. Jednak jest tak, jak być powinno. Wszystko dzięki chciwości Nagato – rzekł. – Jakby nie patrzeć, mógł cię zabić dawno temu i nie byłoby tej rozmowy. Jednak on również czegoś od ciebie chciał. Nie umiem jednak stwierdzić czego, lecz myślę, że twój ukochany został wdrożony w te plany. Z takim uporem mnie szukał, że musiał coś o tym wszystkim wiedzieć! – dodał.
Zapowietrzyłam się z oburzenia i szoku. Czyli wszyscy wokół mnie spiskowali nad moim losem. Wszyscy decydowali o tym, z kim mogę być i co mam robić. Komu więc mogłam ufać? Jak daleko sięgała ta intryga, jak mocno przesiąkła Akatsuki, moją rodzinę i bliskich. Kto był ze mną, a kto przeciw mnie?
- Koniec gadki. Yoshito, pokaż jej, dlaczego lepiej jest być z nami, a nie przeciwko nam – rzekł.
Białowłosy puścił mnie i popchnął do przodu, przez co chwilowo straciłam równowagę. Obróciłam się szybko bokiem do mężczyzny tak, bym mogła jednocześnie obserwować ich obu.
Mój kuzyn wpatrywał się we mnie roziskrzonym spojrzeniem ściskając kunai w ręku tak mocno, że aż pobielały mu kostki. Szybko wyciągnęłam również swoją broń, tak bym w razie ataku mogła się bronić. Nagle chłopak skoczył, lecz nie na mnie, a na mężczyznę. Rzucił w niego kunaiem, ale nim zdołał go dosięgnąć jego atak został sprawnie sparowany przez wrogą katanę. Mężczyzna spojrzał gniewnie na białowłosego.
- Niedobrze, jednak Lider zdołał jakoś wyprać ci mózg w Akatsuki. Dlatego do końca nie byłem pewny twojej tam obecności. Szkoda, że tylko tak mogłeś zdobyć jej zaufanie – rzekł. – Trudno, sam więc ją zabiję – dodał.
Nim zdążyłam zareagować znalazł się tuż obok mnie i nim zdołałam chociaż mrugnąć, poczułam zimne ostrze przeszywające mój brzuch w okolicach śledziony. Otumaniona i niezdolna logicznie myśleć zdołałam jedynie krzyknąć i chyba nawet pisnąć, po czym złapałam się za krwawiącą ranę.
- Do zobaczenia – usłyszałam głos mężczyzny przy uchu.
Osunęłam się na ziemię i poczułam przy mnie obecność Yoshito, jego dłonie uciskające moją ranę. To wszystko działo się za szybko, tego wszystkiego było za dużo i było to zbyt przytłaczające. Zbyt wiele nowości jednego dnia, zbyt wiele do przetworzenia w tak krótkim czasie.
Tyle lat ćwiczeń i treningów, tyle wyrzeczeń i kompromisów, wszystko po to, by zostać zaskoczoną i przechytrzoną w tak łatwy sposób. Wszystko po to, by umrzeć w tak głupi sposób, mimo iż mogłam temu zapobiec. Gdybym tylko nie weszła do tego pokoju. Gdybym tylko nie zaufała Yoshito. Gdybym tylko nie związała się z Torim. Całe moje życie było tylko maskaradą, byłam główną aktorką w sztuce, której tekstu nie znałam, a wciąż grałam według scenariusza. Byłam laleczką w teatrze lalek, sterowaną przez kogoś innego, ślepo wypełniającą polecenia, nawet bez mojej wiedzy. Moje życie było bez sensu, gdyż nie mogłam wyrazić siebie. Mówiono mi, że mogę zostać kim zechcę, jednak nie pozwolono mi wybierać. Nie pozwolono mi nawet być sobą.
Czyjeś ręce podniosły mnie i wyprowadziły z przerażająco białego pokoju. Przeprowadziły mnie przez zniszczone korytarze, wydostały z ruin klanu i oparły o jedno z drzew obrastających pozostałości po klanie.
- Hanami, wracajmy do siedziby, tam ci pomogą i… - usłyszałam czyjś głos przebijający się przez taflę wody. Czyżbym tonęła?
- Nie… - wychrypiałam.
Obraz tracił ostrość i zaczął wirować przed moimi oczyma.
- Choć więc ze mną. Zaszyjemy się gdzieś, schowamy przed nim i odbudujemy klan. Nie dostanie wtedy ani ciebie, ani Toriego.
Udało mi się zlokalizować Yoshito, który nagle gadał jak nakręcony. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, na jego łzy spływające po twarzy, jego rozbiegane spojrzenie.
- Nie. Zdradziłeś mnie – wychrypiałam, osuwając się po korze drzewa i znacząc je czerwonym śladem.
Spojrzałam na swoje dłonie i brzuch i zobaczyłam rozprzestrzeniającą się czerwień. Krwawiłam. Dlaczego tak bardzo? Dlaczego krwawiłam?
Wstrząsnęłam głową, by skupić swoje myśli.
- Kocham cię – rzekł nagle. – Dlatego nie byłem w stanie cię zranić – zaczął, lecz ja odpowiedziałam mu śmiechem.
- Jeśli mnie kochasz, to wróć do siedziby i powiedz im prawdę. Ostrzeż Toriego. Jeśli mnie kochasz, to daj mi spokój – warknęłam, z trudem wstając na nogi.
- Chodź ze mną… - zaczął.
- Nie… Tori…
- Wolisz zginąć?! – wrzasnął.
Spojrzałam na niego smętnie i jedynie pokiwałam głową. Odwróciłam się od niego i ruszyłam między drzewa, ledwo ciągnąc nogę za nogą. Słyszałam jedynie jego szloch, a po tym nastała cisza.
Osunęłam się przy jednym z drzew. Itachi. On jedyny zdawał się nie być częścią intrygi. W końcu swatał mnie z tym debilem. Mimo, że wokół mnie są zdrajcy, on pozostawał wciąż tym, który mnie wychował.

***
Obserwowałem, jak wchodzi między drzewa. Chciałem za nią iść, lecz wiedziałem, że nie mogłem. Nienawidziła mnie, nienawidziła mojej miłości.
Odwróciłem się w przeciwnym kierunku i wskoczyłem na najbliższe drzewo. Ruszyłem w stronę Jaskini przeskakując z gałęzi na gałąź i nie przejmując się spływającymi z oczu łzami.
Straciłem ją. Pozwoliłem jej umrzeć.
Zatrzymałem się spory kawałek dalej i ostrożnie odwróciłem w jej kierunku, jakby obawiając się, że może mnie zobaczyć i potępić. Zauważyłem, jak z koron drzew w oddali wzbija się stado ptaków. Nie odważyłem się zawrócić, więc ruszyłem dalej.

Dotarłem do Jaskini szybciej, niż się spodziewałem. Zresztą, nie wiem kiedy się spodziewałem. Po prostu biegłem przed siebie ile sił w nogach. Nie zatrzymując się na noc, nie jedząc, nie pijąc. Wciąż przed siebie, w tym samym kierunku. Miałem cel. Być może ostatni w mym życiu. Niosłem wolę, jej wolę.
Zatrzymałem się w progu kuchni i dysząc opadłem na kolana. Byli tu wszyscy i wszyscy wpatrywali się we mnie zaskoczeni. Być może wyglądałem jak ostania szuja na tej ziemi, jak wyrzutek społeczeństwa. Tym byłem po tym, co jej zrobiłem.
- Gdzie Hanami? – usłyszałem warknięcie Toriego, gdy podnosił mnie i przyduszał do ściany. Nie zareagowałem.
- CO Z NIĄ ZROBIŁEŚ? – wrzasnął.
Słowa, jak zaklęte, nie chciały wydostać się z mych ust. Chociaż chciałem, chciałem powiedzieć mu prawdę. Chciałem powiedzieć, że to przez niego, że ona… poświęciła się.
- Zrobił to, co miał zrobić – rzekł nagle Nagato i sam mimowolnie spojrzałem na niego wściekły.
Skąd on miał wiedzieć?
- On jest zdrajcą – dodał Nagato, co mnie nie zdziwiło. ON mówił, że Lider zna prawdę. – Zapewne kazał ci ją zabić, prawda Yoshito? Lecz tego nie zrobiłeś, bo ją kochasz – dodał sam do siebie. – Zapewne nikt z was tego nie dostrzegł, lecz Hanami ma umiejętność rozkochiwania w sobie ludzi. Sprowadziłem tu szpiega, by związać mu ręce. Wiedziałem, że jej ulegnie.
Nie powiem, że mnie nie zdziwił. Lecz nie było niczego, co teraz dotknęłoby mnie bardziej, niż jej odejście. Żadne z emocji czy uczuć nie miało tak wielkiej mocy.
Tori mnie puścił, a ja osunąłem się na ziemię. Zatrzymałem wzrok na moich zakrwawionych dłoniach. Ubrudzonych jej krwią. Że też przez całą podróż ta krew się nie wytarła. Zastygła na moich dłoniach, niczym znak mej zbrodni. Czy już zawsze tak pozostanie?
Zachichotałem, jak wariat, zwracając ponownie na siebie uwagę. Obraz rozmył się przez napływające do oczu łzy, lecz krew na dłoniach, niczym zaczarowana, wciąż pozostawała dziwnie ostra i widoczna.

- Ona nie żyje. Umarła, byś ty mógł żyć. Takie dostała ultimatum – wydusiłem z siebie.

***
Na rozdział trzeba było długo czekać, ale w końcu jest. Mam nadzieję, że się podoba ;> W pierwszej wersji moich planów na to opowiadanie, miało się ono chamsko kończyć w tym momencie. Ale zmieniłam je ;>
Kolejny rozdział już się pisze i postaram się go opublikować w sierpniu. 
Przepraszam za tak długą zwłokę ;P

Pozdrawiam, 
Hanami

4 komentarze:

  1. Ehhh nie wytrzymam do sierpnia :( rozdział jak zawsze świetny tylko krótki ! :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku nie ogarniałam o co chodzi, przez długi zastój w dodawaniu rozdziałów, ale później już ok :)
    Rozdział świetny, ale wydaje mi się, że Hanami nie umarła...
    Czytam już dzisiaj drugi rozdział na drugim blogu w którym ktoś prawdopodobnie umiera....
    Dlaczego autorzy są tak okrutni? :c
    Pozdrawiam i życzę weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ktos dostał leniuszka i olał bloga !:D Życzę więcej siły, czasu i motywacji do działania, Hanami <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tyle co leniuszka, a brak czasu. Rozdział gotowy już jest od dawna, ale korektor nie miał czasu na sprawdzenie. Teraz znalazłam kogoś innego do pomocy i mam nadzieje, że rozdział będzie niedługo :)
      Dziękuję za życzenia :>
      Pozdrawiam, Hanami

      Usuń